Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Lotnisko. Nowiutki jumbo jet, nafaszerowany elektroniką za miliony dolarów, stoi gotowy do lotu. Start trzeba przekładać kilka razy, bo maszyna jest „niedotarta”, a komputery pokładowe nie pozwalają na lot, dopóki wszystko nie zadziała idealnie. W końcu start, szybki, wygodny lot, perfekcyjne lądowanie i... nowiutki samolot trafia na złom. Z powrotem zabierze nas nowa maszyna, która dopiero opuszcza fabrykę.
Niedorzeczne? Jeśli chcemy polecieć nieco wyżej niż jumbo jet, np. na Międzynarodową Stację Kosmiczną – mamy pecha. Od czasów Sputnika, Gagarina i Armstronga nic się nie zmieniło. Każdy lot to dziesiątki, czasem setki milionów dolarów, z których większość wpada do oceanu, czasem rozbija się w Kazachstanie czy Mongolii. Od 1957 r. ten sam scenariusz powtórzył się 7271 razy.
ALE TEN OSTATNI RAZ może wszystko zmienić. 11 lutego pierwszy człon zbudowanej przez firmę SpaceX rakiety Falcon 9 nie spadł bezwładnie do morza. Zawrócił, zawisł w powietrzu i miękko osiadł, prowadzony przez pokładowy komputer. Po czym, niestety, utonął: miał usiąść na specjalnej barce czekającej nań na Atlantyku. Niestety, akurat rozpętał się sztorm, dziesięciometrowe fale przelewały się przez pokład. Lądowanie było niewykonalne.
Wszystko to, żeby Falcona 9 ponownie zatankować i użyć. Koniec z wyrzucaniem pieniędzy w błoto. „Jeśli uda się nam wymyślić sposób na to, jak efektywnie wykorzystywać wielokrotne rakiety, tak jak robimy to z samolotami, koszt lotów w kosmos może spaść nawet stukrotnie” – twierdzi założyciel firmy SpaceX, Elon Musk. – „To będzie fundamentalny przełom, który zrewolucjonizuje podbój kosmosu” – dodaje. Bo paliwem statków kosmicznych są pieniądze. Warkocz ognia za rakietą równie dobrze co z np. wodoru – mógłby pochodzić ze spalanych banknotów.
Koszt wystrzelenia kilograma ładunku – bez względu, czy jest nim satelita GPS, astronauta, czy sonda marsjańska – kosztuje od 1 do 10 tys. dolarów. Stąd startów jest niewiele, a i ciężko myśleć o budowie większych kosmicznych obiektów. Stacja rodem z „2001: odysei kosmicznej” wymagałaby setek startów – i setek miliardów dolarów na sam transport. Dopóki ceny lotów w kosmos nie spadną, jesteśmy uwiązani na Ziemi.
„CHCEMY, BY LUDZKOŚĆ stała się gatunkiem międzyplanetarnym” – deklarował Musk. Postanowił więc zignorować rady starych wygów branży kosmicznej. Zwłaszcza te, które zaczynały się od „nie da się” albo „zawsze robiliśmy to tak”. Musk pieniądze z założonego przez siebie internetowego serwisu płatności PayPal inwestował w kolejne firmy: fabrykę elektrycznych aut Tesla i pierwszą komercyjną wytwórnię pojazdów kosmicznych – SpaceX. Zbudował całą serię rakiet – pierwszych zaprojektowanych w USA od 30 lat. I od początku pracował nad ich ponownym wykorzystywaniem.
Kilka lat temu nad Teksasem zaczął się pojawiać dziwny obiekt. Tyczkowaty, na cienkich nogach, wzbijał się na kilkaset metrów, zawisał i wracał na ziemię. To był Grasshopper, prototyp wielorazowej rakiety Muska. Testowano na nim systemy kontrolujące lot. A to nie lada zadanie. Inżynierowie porównują je do balansowania kijem od szczotki na dłoni – w huraganie.
W połowie 2014 r. Musk przeprowadził prawdziwy test – pierwszy stopień rakiety nośnej osiadł na Atlantyku. Szło dobrze, ale w listopadzie próba generalna zakończyła się efektowną kraksą. Albo, jak napisał na Twitterze szef SpaceX, „gwałtownym, nieplanowanym demontażem rakiety”. Falcon odnalazł na Atlantyku maleńką barkę i podszedł do lądowania. Niestety, zabrakło mu płynu hydraulicznego zasilającego stery. Uderzył w burtę barki i wpadł do oceanu. Kilka dni temu z kolei w lądowaniu przeszkodził wspomniany sztorm. Ale następna próba już 27 lutego.
PO CO TO WSZYSTKO? Kosmos to gigantyczna szansa i dla nauki, i dla biznesu. Ale nikt nie zabierze się do eksploatacji niemal nieskończonych złóż surowców, które są na wyciągnięcie ręki poza Ziemię, dopóki koszty będą tak kosmiczne. Tanie loty w kosmos mogą być przełomem porównywalnym do silnika parowego: przed ludzkością otworzą się możliwości, których dziś nawet sobie nie wyobrażamy.
Musk zapowiada: w ciągu 20 lat na Marsie ma powstać pierwsze miasto. I nie jest gołosłowny. Jeszcze w tym roku w dziewiczy lot poleci rakieta Falcon Heavy – największa rakieta od czasu księżycowego Saturna V i radzieckiej Energii. Oczywiście, jest wielorazowa. SpaceX zapowiada, że koszt przeprowadzki na Marsa może spaść do ok. 500 tys. dolarów od osoby – a to oznacza, że znalazłaby się w zasięgu większości przedstawicieli zachodniej wyższej klasy średniej.
Tymczasem tu, na Ziemi, mogą się pojawić ogłoszenia: „nieco używaną rakietę kosmiczną tanio sprzedam”. I, kto wie, to może być nawet niezła okazja.
©
WOJCIECH BRZEZIŃSKI jest dziennikarzem Polsat News, gdzie prowadzi autorski program popularnonaukowy „Horyzont zdarzeń”. Stale współpracuje z „TP”.
JAK DZIAŁA RAKIETA
Człony rakiety są odrzucane w miarę wypalania w nich paliwa. Rakieta dzięki temu zmniejsza masę, poza tym na różnych wysokościach silniki rakietowe działają z różną efektywnością. Rakieta odrzuca silniki najskuteczniejsze na starcie i zaczyna lecieć dzięki silnikom wysokościowym. W wizji Muska wszystkie elementy wracają na Ziemię cało.
WINDĄ DO NIEBA
Plan Muska nie jest jedynym sposobem na kosmiczne koszty. Innym może być tzw. kosmiczna winda – w uproszczeniu: lina sięgająca od Ziemi aż poza orbitę geostacjonarną: ok. 40 tys. km od naszej planety. Jest tylko jeden problem: nie mamy materiałów tak wytrzymałych, by stworzyć taką linę. Największe nadzieje inżynierowie wiążą z grafenem i nanorurkami węglowymi. Ale winda jeszcze długo pozostanie obiektem z powieści science fiction.