Kolaboracja - zimnym okiem

Dyskusja nad problemem kolaboracji z III Rzeszą - podobnie jak debata o mordzie w Jedwabnem - może pójść w kierunku widzenia go tylko przez pryzmat moralny. Należy jednak starać się o rozdzielenie dwóch porządków - poznawczego i etycznego. Ocenianie jest powinnością, nie może jednak zastąpić poznania.

25.05.2003

Czyta się kilka minut

Gdy mówimy o postawach, które uważamy za naganne czy o osobach, które są godne potępienia, mamy tendencję, aby ograniczyć się do napiętnowania. Jest to o tyle zrozumiałe, że linia dzieląca zrozumienie, powstające w wyniku dociekania, od usprawiedliwienia bywa cienka i łatwa do przekroczenia. Tak więc, aby uniknąć podejrzenia, że usprawiedliwiamy to, co powinno być negatywnie naznaczone, skłonni jesteśmy unikać "dzielenia włosa", badania motywów i okoliczności. Jak zatem postępować?

W przypadku dyskusji na temat kolaboracji najpierw należałoby rozdzielić - na ile to możliwe - kolaborację polityczną od - tak nazwijmy ją - "egzystencjalnej". Za pierwszą stałby zamysł dotyczący organizacji życia narodu lub państwa. Jednym wariantem byłaby kolaboracja geopolityczna lub wynikająca z oceny położenia Polski oraz sposobów przetrwania narodu i państwa. Jej wyznawcy mogli być od dawna (jak Władysław Studnicki) zwolennikami współpracy z Niemcami, mogli też (jak grono reprezentowane przez Janusza Kowalewskiego w memoriale z lipca 1940 r.) nie być germanofilami, a po prostu nie widzieć innego rozwiązania sprawy polskiej po klęsce Francji niż powstanie tworu satelickiego wobec III Rzeszy. Inny wariant kolaboracjonizmu politycznego może być oparty na poczuciu bliskości ideologicznej czy też posiadaniu wspólnego wroga (np. "światowe żydostwo"). To był chyba przypadek Narodowej Organizacji Radykalnej (NOR), założonej jesienią 1939 roku za zgodą Niemców przez grupę działaczy skrajnie nacjonalistycznego ONR. Zapewne do tej samej kategorii możnaby zaliczyć działalność Jana Emila Skiwskiego i Feliksa Burdeckiego. Przez analogię możnaby powiedzić, że kolaboracja ze Związkiem Sowieckim w wydaniu Zygmunta Berlinga miała charakter geopolityczny, zaś komunistów - ideologiczny. Oczywiście, nie zawsze jest możliwe precyzyjne rozgraniczenie między pomysłem wywodzącym się z geopolityki, a inicjatywą wynikającą z bliskości ideologicznej, co jest szczególnie widoczne w przypadku istnienia - często występującej w Polsce - zbitki antysowietyzmu (antykomunizmu) z antysemityzmem.

Kolaboracja, którą nazwałem "egzystencjalną", opierała się na doraźnym interesie jednostkowym lub grupowym, wykorzystywaniu systemu okupacyjnego dla osiągnięcia zysku materialnego czy zrobienia kariery. Z tej nader pojemnej kategorii należałoby - jak proponował to przed laty Jan T. Gross - wyłączyć spekulanatów czy innych uczestników "czarnego rynku", jeśli ich aktywność nie podważała lojalności wobec państwa polskiego czy nie wiązała się z denuncjacją. Mielibyśmy zatem w niej szmalcowników, konfidentów, donosicieli (także okazjonalnych), blokowych czy "kapo" w obozach, policjantów "granatowych" i cywili, którzy brali udział w łapankach lub pościgach, słowem wykonywali zbrodnicze rozkazy władz okupacyjnych. Ale także tych, którzy występowali w antypolskich sztukach czy filmach, pisali antypolskie artykuły czy redagowali polskojęzyczne gazety. Należeliby do niej także ci, którzy dopuszczali się szmalcownictwa z pobudek quasi-ideologicznych, np. antysemitów, którzy wydawali Żydów nie dla pieniędzy, ale dlatego, że ich nienawidzili. Podobnie jak wydawanie uczestników konspiracji czy partyzantów, tak wydawanie i mordowanie Żydów było bowiem działaniem zgodnym z interesem okupanta. Kolaboracja "egzystencjalna" - poza szmalcownictwem - miała miejsce, rzecz jasna, także na terenach okupacji sowieckiej.

Istniała rozległa sfera zachowań, które trudno jednoznacznie określić, gdyż wymagałoby to w istocie badania każdego przypadku. Np. działalność części administracji, zwłaszcza najniższego szczebla, która wykonywała czynności ułatwiające represje (np. pobór na roboty przymusowe). Nie uznamy za kolaborację faktu, że setki tysięcy Polaków pracowały w instytucjach użyteczności publicznej (koleje, gazownictwo, elektrownie etc.), z których korzystali także okupanci, czy zatrudnione były w fabrykach produkujących na potrzeby armii niemieckiej (lub sowieckiej). A przecież tylko część z nich uprawiała sabotaż, tak jak tylko część "granatowych" policjantów współpracowała z konspiracją. Była to po prostu aktywność zawodowa czy gospodarcza niezbędna dla utrzymania siebie i swojej rodziny. Najbardziej skrajnych przykładów dostosowywania się - oraz dylematów i dramatów moralnych, które temu towarzyszyły - dostarczają dzieje judenratów czy policji żydowskiej w gettach, zwłaszcza wówczas, gdy naziści rozpoczęli ostatnią fazę Zagłady.

Poznanie zasięgu i form kolaboracji jest de facto w stadium zalążkowym, gdyż problem ten objęty był przez dziesiątki lat zarówno społecznym tabu, jak i oficjalnym zakazem. Długie pozostawanie "w lodówce" nie oznacza, że stracił emocjonalną temperaturę, co ujawniło się tak drastycznie przy sprawie mordu w Jedwabnem, a także - choć mniej ostro - w wypowiedziach na temat "memoriału lizbońskiego" czy sprawy Institut für Deutsche Ostarbeit. Tym bardziej zachęcam do przyjrzenia się temu wszystkiemu chłodnym okiem. Nawet jeśli z góry potępiamy coś czy kogoś, nie zaszkodzi tego zbadać.

P.S. Tym, którzy w debacie chcą uczestniczyć, a nie są historykami, zalecałbym zaznajomienie się z dyskusjami, które odbyły się już na temat kolaboracji z III Rzeszą (czy też nazizmem) oraz faszystowskimi Włochami. Było ich multum, a zaczęły się jeszcze w czasie wojny. Ich omówienie znajduje się w monografii Czesława Madajczyka "Faszyzm i okupacje 1938-1945" z 1984 r., w której znajduje się rozdział "Między współpracą a kolaboracją" (tom II, ss.335-390).
Prof. Andrzej Paczkowski jest badaczem najnowszych dziejów Polski, pracuje w Instytucie Studiów Politycznych i Instytucie Historii PAN. Współautor "Czarnej księgi komunizmu". Ostatnio wydał "Droga do "mniejszego zła". Strategia i taktyka obozu władzy, lipiec 1980 - styczeń 1982." (Wyd. Lit., Kraków 2001)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2003