Kody prywatności

Krzysztof Krejtz, psycholog społeczny: Nie zawsze to, co mówimy, powinno być przeznaczone do dużej grupy osób. W sieci jest tak, jakbyśmy w centrum miasta wywiesili billboard z informacją, co się dzieje w naszych czterech ścianach.

07.10.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Archiwum Prywatne
/ Fot. Archiwum Prywatne

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Taka sytuacja: jadę pociągiem, w przedziale sześć osób, a współpasażer przez komórkę opowiada o swoim życiu intymnym.
DR KRZYSZTOF KREJTZ: Przypomina mi to wyniki ankiety przeprowadzonej w latach 90. przez jedną z firm, która przymierzała się do wprowadzenia na polski rynek pierwszych telefonów komórkowych. Większość osób zadeklarowała wtedy, że absolutnie nie zamierza czegoś takiego używać, bo w imię czego swoje prywatne sprawy trzeba by omawiać w autobusie lub na ulicy.
Dzisiaj okazuje się, że potrzeba bycia dostępnym dla innych jest priorytetowa. Dzwonię lub wysyłam sms-a natychmiast, kiedy chcę wyrazić emocję.
Emocję? Nie informację? Matka dzwoni do syna, by się dowiedzieć, dlaczego nie ma go jeszcze w domu.
Ale matka jest zatroskana. Jej emocja okazuje się istotniejsza niż to, że rozmawia na głos w przestrzeni publicznej. Inni robią to samo i my to akceptujemy.
No nie wiem. Ten człowiek z pociągu zirytował i zażenował współpasażerów ekshibicjonistycznym gadulstwem.
To kwestia kultury osobistej. W Skandynawii w pociągach są całe przedziały, gdzie w ogóle nie można rozmawiać, nie tylko przez komórkę. W tamtejszym społeczeństwie wytworzyła się norma dbania o przestrzeń publiczną i dobro drugiej osoby, która w niej funkcjonuje.
Jak takie gadulstwo wpływa na poczucie naszej prywatności? Dziś głośno mówi się o tym, co kiedyś było naszą tajemnicą.
Nowe technologie rozmywają kolejne granice. Np. między czasem wolnym a pracą. Skoro pracodawca daje nam telefon i laptopa, to oczekuje, że będziemy osiągalni zawsze i wszędzie. Dalej: osoby, które wpisują komentarze w internecie, mogą mieć złudne poczucie intymności: przecież siedzą same w pokoju, przed ekranem komputera. Ale tak naprawdę mówią do setek tysięcy osób, które ich wpisy mogą od razu przeczytać. Efekt klasyfikuje to jako wypowiedź publiczną, a sam akt pisania jest wypowiedzią prywatną. To może być jedna z podstawowych przyczyn zacierania się granicy pomiędzy sferą prywatną i publiczną.
Akt pisania pociąga jeszcze inne konsekwencje. Np. sms: ludzie piszą do siebie rzeczy, których nigdy by sobie nie byli w stanie powiedzieć w oczy. A przynajmniej nie tak szybko.
Powtarza się sytuacja: kiedy jesteśmy sam na sam z ekranem, nie widzimy osoby, nie dostajemy od niej informacji zwrotnej, nie słyszymy głosu, nie obserwujemy mimiki czy gestów. Czyli tych komunikatów, które docierają do nas poza sferą werbalną i które są może nawet istotniejsze od słów. Przez to stajemy się bardziej otwarci, bezpośredni, mniej uzbrojeni. W równym stopniu dotyczy to tych, którzy piszą sms-y, jak i tych, którzy wypisują nienawistne komentarze w internecie.
To naprawdę to samo?
Naprawdę. Łatwiej się w ten sposób wyraża ekstremalne emocje, bez względu na to, czy są negatywne, czy pozytywne.
Proszę zauważyć, że można uporządkować sposoby naszej komunikacji, począwszy od tego, kiedy spotykamy się twarzą w twarz, przez wysyłanie sms-ów, po pisanie maili. Bezpośredni kontakt jest najbardziej wiążący, sms zaś jest mniej zobowiązujący niż rozmowa telefoniczna. Można przecież zadzwonić nie w porę. Dla nastolatka rozmowa telefoniczna równa się niezapowiedzianej wizycie. Dlatego ludzie młodzi tak lubią sms-ować. Po pierwsze, nie widzą osoby, a po drugie, nie wchodzą mocno w jej prywatność.
Po trzecie toczą między sobą grę. Młodzież np. wspólnie pisze z jednego telefonu sms-a, niejednoznacznego i podszytego erotyzmem.
W ten sposób, sądzę, usiłują poradzić sobie z własną seksualnością, rozładować napięcie. Słowa biorą w cudzysłów, sami sobie mówią, że to wszystko nie do końca jest na poważnie. Ale te gry intymne istniały zawsze – za czasów mojej młodości, kiedy nie było telefonów komórkowych, objawiały się w dowcipach albo po prostu rozmowach, zawsze w towarzystwie.
No tak, słowo wypowiedziane a napisane ma zupełnie inną moc.
A właśnie, że nie. Sms lokuje się pomiędzy pismem a słowem mówionym. Następuje wtórna oralność słowa pisanego. Widać to w nieprzestarzeganiu zasad interpunkcji i ortografii. Nikt też nie formułuje zdań złożonych: one się nie mieszczą w sms-ie, zdolnym zmieścić 160 znaków. Ogromne znaczenie mają też emotikony.
Jeden emotikon w komunikacji może pełnić funkcję całego zdania.
W ogóle interesujące są zwyczaje młodych ludzi. Np. na imprezach zachowują się jak celebryci, ale nie z tego powodu, że się wywyższają, tylko zwracają uwagę na zdjęcia, które mogą być im zrobione w każdym momencie.
Każdy ma aparat w komórce i może działać jak paparazzo.
Można swoje zdjęcie znaleźć opublikowane bez zgody fotografowanego na Facebooku albo innym portalu społecznościowym. Trzeba się pilnować. Nie wchodzi w rachubę upicie się do nieprzytomności: fotografię naszego upadku może zobaczyć całkiem spora grupa ludzi.
Na Facebooku można być ośmieszonym, ale można też dobrowolnie odsłaniać życie prywatne. Przykład: małżeństwo z 20-letnim stażem, dwójka dzieci. W pewnym momencie on odchodzi, zakłada nową rodzinę i prezentuje jej życie zdjęciami na Facebooku. Patrzą na to dzieci z poprzedniego związku, które też mają konta na FB.
Ktoś z kolei opowiada o śmierci swoich bliskich. Może to być dla nas wstrząsające, ale jednocześnie ta osoba ma szansę uwolnić się od ciężkich emocji. Tkwi w tym element terapeutyczny, coś z publicznego oczyszczania.
Nie jest to kolejne przekroczenie granic? Przecież na portalach społecznościowych ma być miło i przyjemnie, ludzie nie chcą czytać o rzeczach smutnych i trudnych.
To zależy, jak blisko jesteśmy osoby, która dzieli się z nami ciężkimi przeżyciami. Jeśli nie jesteśmy z nią w bliskiej relacji, to nie chcemy wysłuchiwać opowieści o jej cierpieniu. Podobnie niekomfortowo czułbym się, gdybym spotkał na ulicy dalekiego znajomego, który by mi zaczął opowiadać o jakimś trudnym doświadczeniu. Nie zawsze to, co mówimy, powinno być przeznaczone do tak dużej grupy osób. To tak, jakby wywiesić w centrum miasta billboard z informacją, co się dzieje w naszych czterech ścianach.
Obyczajowy klimat temu sprzyja. W mediach znani ludzie chętnie opowiadają o swoim życiu prywatnym.
A na portalach społecznościowych czytamy o tym samym, tylko dotyczy to ludzi, którzy są dla nas dostępni.
Portale społecznościowe odpowiadają na wielką potrzebę kontaktu człowieka z drugim. Każdy z nas może stworzyć stronę internetową i komunikować się z innymi. I coraz więcej w internecie oglądamy, a mniej czytamy. Uwielbiamy zdjęcia – Instagram, portal bazujący na fotografii, jest świetną odpowiedzią na te potrzeby.
Następuje kulturowy regres – powrót do epoki obrazkowej?
Ale jednocześnie coraz lepiej potrafimy przekazywać emocje przez internet. Na początku lat 80. zrobiono badania na temat komunikacji zapośredniczonej komputerowo. Okazało się wtedy, że jeśli kogoś poznajemy przez internet, to taka osoba jawi się jako aemocjonalna, chłodna i wyrachowana; nastawiona tylko na zadania, z którą można ewentualnie coś załatwić, ale nie jest możliwe nawiązanie głębszej relacji. Podobne badania przeprowadzone pod koniec lat 90. pokazały już coś innego: świetnie odczytujemy emocje, jesteśmy bardziej otwarci, czyli nauczyliśmy się używać języka internetu. Potrafimy w 160 znakach sms-a przekazać całą gamę uczuć. Fatalna ortografia też coś znaczy – piszę szybko, bo chcę się błyskawicznie podzielić tym, co czuję.
Rodzice nastolatków, których trudno oderwać od smartfona, mają spać spokojnie?
A czy ci sami rodzice byliby szczęśliwi, gdyby dziecko non stop robiło fikołki na trzepaku, zamiast odrabiać lekcje?
Dziś nie ma już podwórek z trzepakami. Są podwórka globalne – tam się dziś spotyka młodzież.
Ludzie młodzi traktują technologię jako naturalne środowisko do komunikacji. Rolą rodziców jest pokazanie im, do czego internet może służyć, a nie pozostawianie ich w samotności przed ekranem. Wpuścić dziecko do internetu bez naszego nadzoru to tak, jakby zostawić je na pastwę losu w obcym mieście. To my mamy być przewodnikami: pokazywać, na którą stronę warto zajrzeć, a gdzie czyhają zagrożenia. I to nawet nie te pedofilskie są najbardziej niebezpieczne, ale te, które powodują utratę balansu – kiedy np. wolny czas całkowicie poświęca się na serfowanie po internecie. To może iść także w inną stronę – absolutnego oddania się pracy. Obie sytuacje sprowadzają się do tego, że tracimy więzi z bliskimi.
Swoją drogą rodzice mają pretensje do dzieci, że nieustannie sms-ują, sami zaś robią to samo, tyle że w sprawach zawodowych, w ich mniemaniu ważniejszych. W uznaniu ich dzieci wcale nie.
Nasze kontakty wyglądają coraz gorzej?
Mamy coraz mniej czasu dla siebie i możliwości na długą rozmowę. Determinuje nas tryb życia – szybki i „doprzodowy”. Ale jednocześnie nie przestaniemy ze sobą rozmawiać, będziemy mieć nadal rodziny i przyjaciół. Bo relacje nawiązane przez internet czy komórkę zawsze przenoszą się do realności. Potrzebujemy dotyku, fizycznej bliskości drugiej osoby. Potrzebujemy tego jak oddychania.

Dr KRZYSZTOF KREJTZ jest psychologiem społecznym, pracownikiem naukowym Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej oraz Ośrodka Przetwarzania Informacji, gdzie kieruje Laboratorium Interaktywnych Technologii. W swoich pracach koncentruje się na społecznych i poznawczych czynnikach determinujących interakcje człowieka z urządzeniami elektronicznymi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2013