Barbarzyńca w wirtualu

Z internetowym artystą Marcinem Cecko, pisarzem Jerzym Sosnowskim i psychologiem Krzysztofem Krejtzem rozmawiają Katarzyna Janowska i Piotr Mucharski.

06.02.2006

Czyta się kilka minut

(fot. KNA-Bild) /
(fot. KNA-Bild) /

KATARZYNA JANOWSKA i PIOTR MUCHARSKI: - Rok temu sąd odebrał prawa rodzicielskie kobiecie, którą bardziej absorbował internet niż życie rodzinne. Powstaje pytanie, czy sieć jest tylko doskonałym elektronicznym medium, czy może alternatywną rzeczywistością i naszym drugim życiem? Zacznijmy od kilku pytań do pana Marcina Cecko. Przeczytaliśmy w Pana internetowym manifeście, że słowa na papierze straciły sens, że liczą się tylko te na ekranie...

MARCIN CECKO: - Jeśli człowiek przed komputerem może czytać tekst, zmieniać go, wykasować kilka słów, dopisać swoje, to słowo nabiera zupełnie innych wartości i sensu. Manifest neolingwistyczny miał pokazać pewną płynność. Nie twierdzę, że to dobre bądź złe - tylko ciekawe, ponieważ oferuje cechy, których papier nie ma. Z ekranu inaczej się czyta, w inny sposób podchodzimy do tekstu.

- Możemy weń ingerować. Chodzi Panu o czytanie interaktywne?

MC: - Interaktywne i chwilowe. Tekst może nawet zniknąć i stać się legendą.

- Czy to znaczy, że łatwiej być artystą w internecie?

MC: - Nie ma artystów wyłącznie internetowych. Jeśli ktoś jest wybitny w internecie, to prawdopodobnie przebije się też do rzeczywistego świata. Na pewno jest łatwiej ze względu na środki. Nie muszę robić odbitek, przychodzę do domu, wrzucam zdjęcia na stronę i gotowe. W zasadzie nic mnie to nie kosztuje. Operuję na cyfrach, nie na materii.

CZEGO NIE MA, CO JEST

- Może Pan ciągle poprawiać tekst, przerabiać, ulepszać. Czy nie jest tak, że słowa zyskują nieznośną lekkość, stają się w końcu nieważkie? Co mi po słowie, z którym mogę zrobić wszystko? Jak mogę je traktować serio?

MC: - W codziennych rozmowach słowa w ogóle bardzo niewiele znaczą. Może więc powinny być ulotne? Może wtedy ktoś się zastanowi, czy mogą znaczyć więcej? Kiedy wchodziłem w internet, był on dla mnie doświadczeniem bardzo osobistym, poprzez relacje z ludźmi, których poznawałem. Udało mi się dzięki temu docenić spotkanie z prawdziwym człowiekiem. W rzeczywistości, w realu. Zacząłem zauważać, czego nie ma w internecie, a co jest w spotkaniu. Tak samo może być ze słowem.

- Więc czego nie ma, a co jest?

MC: - Mówimy ciałem. Uśmiechamy się, mrużymy oczy, mamy chwile milczenia. Tego nie ma w sieci, gdzie każda litera, układ słów, jest naszym wizerunkiem, sieciowym ciałem.

- Ciało to jednak tabu, w które nie można dowolnie ingerować. Upieramy się, że sprowadza się świat do czegoś błahego.

MC: - Rzeczywiście, nie jestem pewien, czy da się poważnie wniknąć w tekst na ekranie. Całe szczęście mamy wybór, możemy tekst choćby wydrukować. Te dwie funkcje się równoważą, nie wykluczają.

- Czy to dwa różne światy? Wirtualny i ten, w którym teraz się spotykamy?

MC: - Na pewno są różne, bo panują w nich różne zasady. Ale jeden wynika z drugiego. Człowiek stworzył internet i jest w nim - bo są w nim wszystkie elementy kultury, które wypracowaliśmy przez tysiące lat w świecie rzeczywistym.

- Pan Jerzy Sosnowski jest autorem kilku książek, krytykiem literackim, prowadził telewizyjny "Pegaz". A mimo to pan Marcin powiedział nam wcześniej, że kojarzy Pana, bo prowadził Pan "Dziennik internetowy"...

JERZY SOSNOWSKI: - Z internetem mam kontakt od kilku lat, jestem przypadkiem późnego wejścia do sieci, choć skutecznego, jak się okazuje. Była to przygoda, w której rzeczywistość nie do końca wierzyłem. Teraz musiałem uwierzyć, że jest bardziej rzeczywista niż to, co uważam za rzeczywistość podstawową. Zacząłem rozumieć, że nie jest to tylko "dodatek".

- W jednym z esejów z książki "Ach" napisał Pan, że na początku lat 90. internet był rodzajem wyzwolenia, ulgi.

JS: - Do tej pory ma dla mnie charakter ambiwalentny. Internet jest zarazem wyzwoleniem i zniewoleniem. Pokusą, żebyśmy byli aniołami, do czego nie jesteśmy jednak przystosowani.

- Aniołami w sensie takim, że spotykamy się w nim bezcieleśnie?

JS: - Ocieramy się o utopię kontaktu dusza w duszę, o złudzenie całkowitej bezpośredniości. Pamiętam, że powodowało to u mnie początkowo bolesne doświadczenia. Dopiero po pewnym czasie uświadomiłem sobie, że pisząc e-mail zamiast listu, znacznie bardziej się otwieram. Wręcz przesadnie. Zupełnie zapominałem o wiedzy, której się o drugim człowieku nabywa z biegiem czasu: że nie wszyscy są dobrzy, nie wszyscy nas lubią. Nagle gorzka wiedza dorosłego mężczyzny gdzieś się zgubiła. Zacząłem zachowywać się w internecie jak naiwne dziecko. Teraz już bardzo uważam.

- Pytanie do psychologa: to rzeczywiście tak otwierające medium?

KRZYSZTOF KREJTZ: - Zdecydowanie tak. Doświadczenie pana Sosnowskiego potwierdza wiele badań pokazujących, że w internecie stajemy się zdecydowanie bardziej otwarci. Zdecydowanie więcej jesteśmy w stanie powiedzieć o samych sobie. Co więcej, dysponujemy badaniami pokazującymi, że w sieci jesteśmy bardziej skłonni opisać swoje prawdziwe ja. Przedstawić swoje prawdziwe cechy, których często nie pokazujemy w świecie realnym. I nie jestem pewien, czy nie przenosimy tego na naszą realność. Kiedy badano uczestników internetowych grup dyskusyjnych o cechach raczej nieakceptowanych społecznie, potwierdzali oni, że są zdecydowanie bardziej skłonni do mówienia swojemu otoczeniu, rodzinie, jacy naprawdę są.

- Internet jako wirtualny terapeuta? Siedzimy przed ekranem jak na kozetce i zwierzamy się?

KK: - W przypadku, o którym mówię, grupa wirtualna spełniła rolę terapeutycznej grupy wsparcia. W realu zdecydowanie trudniej byłoby tym osobom dotrzeć do grupy wsparcia, która pomogłaby uzyskać podobne efekty.

LOGIKA SIECI

- Jerzy Sosnowski kreśli w książce "Ach" obraz humanisty w sieci. Porównuje sytuację humanisty w internecie do sytuacji średniowiecznego mnicha, który przepisuje inkunabuły, tworzy kulturę wysoką, ale w otoczeniu anonimowym, trochę ciemnym...

JS: - Dodają Państwo aspekt deprecjacji, którego nie ma w moim tekście.

- Panie Marcinie, jak Pana pokolenie skonfrontowane z zawodowym humanistą skomentowałoby takie postawienie sprawy?

MC: - W ogóle nie zgodziłbym się z porównaniem humanisty do mnicha. Według mnie humanista musi być barbarzyńcą, przedzierać się przez gąszcz idei, i to drapieżnie. Internet dał głos ludziom, którzy do tej pory się nie wypowiadali, bo mieli znikome pojęcie o poważnych sprawach. A nagle w grupie dyskusyjnej z profesorem spiera się na równych prawach, powiedzmy, uczeń podstawówki. W normalnych warunkach, w świecie naszych zasad i konwenansów, nie mogłoby się to w ogóle wydarzyć. Jednak internet też tworzy swoje kręgi i hierarchie.

- Ale przecież, kiedy to medium powstawało, miało być superdemokratyczne...

MC: - Nikt, kto wchodzi do internetu, nie podpisuje umowy, w której zgadzałby się z założeniami wolności internetu.

JS: - Ale jest przecież logika sieci, która zakłada, że surfuje się bez utrudnień.

MC: - ...ale też i miejsca, w które postronny nie dotrze.

JS: - Zgoda, w internecie są kręgi, natomiast nie ma hierarchii pionowej. Są rozmaite podgrupy zbudowane wokół hobby. Chciałbym się też odnieść do Pana wcześniejszych słów, w których słychać było całkiem zresztą smakowity ton dezaprobaty dla ohydnej kultury, która dzieliła ludzi, nie pozwalając uczniowi szkoły podstawowej zwrócić się do profesora. Wydaje mi się, że to kwestia niezwiązana bezpośrednio z internetem. To są stare wątki sporu konserwatysty z postępowcem: czy natura człowieka jest dobra, czy zła, czy każdy człowiek ma coś do powiedzenia, czy tylko niektórzy. Moim zdaniem przyświecająca sieci idea, że każdy internauta ma coś do powiedzenia, nie wytrzymuje konfrontacji z empirią. Wystarczy poczytać komentarze internautów do doniesień na stronie z wiadomościami. To oszałamiający potok głupoty. Nie chcę oczywiście powiedzieć, że wszyscy są poza mną głupcami. W sieci nie ma natomiast skutecznych środków na odbicie zróżnicowania doświadczenia, wiedzy, talentu.

MC: - Nie do końca się zgodzę. Hierarchia w sieci istnieje, ale buduje się ją zupełnie inaczej, choć również - jak w realu - na doświadczeniu. Wystarczy pobyć przez miesiąc w dowolnej grupie dyskusyjnej, by zobaczyć, że są tam autorytety: osoby z nabudowaną historią, wręcz mitologią, a uczestnicy grupy są wobec nich potulni. Gdy taki ktoś każe skończyć dyskusję, to rzeczywiście się ona kończy.

- To bardzo konserwatywne...

KK: - Używamy słowa "internet" jako wytrychu. Mówimy o nim jako o jednorodnej przestrzeni. A internetów jest wiele. Są to kręgi społeczne, małe środowiska, społeczności. Rodzi się w nich hierarchia, o której Pan Marcin mówił.

- Ale Panowie mówią o hierarchii w obrębie grupy, a intencja naszego pytania dotyczyła hierarchii pionowej w kulturze, rozdzielającej ją na wysoką i niską.

JS: - To prawda, o e-mailach, stronach WWW i grupach dyskusyjnych trzeba mówić oddzielnie. Święcie wierzę, że w obrębie tych ostatnich hierarchia wewnętrzna się pojawia. Ale gdy zadaję wyszukiwarce pytanie o interesujący mnie temat, wyświetlają się na równi strony o rozmaitym charakterze. Dobre i fatalne. Co najwyżej zróżnicowane ze względu na poziom oglądalności. Do mnie należy uporządkowanie ich w hierarchię.

IGNOR

- Dręczy nas jedno pytanie: dominujące albo przynajmniej najbardziej zauważalne w sieci tematy były kiedyś tabu, sferą zastrzeżoną dla, powiedzmy, toalet publicznych. Przestrzeń internetu jest też przestrzenią psychiczną, gdzie można się czuć źle albo dobrze. I bardzo źle się czujemy, kiedy coś, co w realu było wyparte, nagle wylewa się szerokim strumieniem w egalitarnej sieci. Pytanie do psychologa, bo zjawisko mówi coś o potrzebach psychiki ludzkiej i naturze tego świata. Dla wielu ludzi drugim imieniem internetu jest szambo. Czy mają prawo do takiego osądu?

KK: - Mocno wątpię, czy internet rzeczywiście jest głównie składowiskiem tego, co Pan nazwał szambem, np. pornografii.

- Nie głównie, ale na równoprawnych zasadach.

KK: - Owszem, jest to widoczne, bo łatwo do tego dotrzeć. To główna cecha internetu. W świecie realnym, żeby dotrzeć do jakichś treści, trzeba wykonać szereg czynności, często bardzo utrudniających. W internecie po prostu wyszukujemy.

- Albo te treści same nas znajdują.

KK: - Te treści po prostu przyciągają naszą uwagę. To nie świadczy o naszej naturze.

MC: - W internetowym slangu bardzo ważne słowo to "ignor", czyli ignorowanie. Uczestnictwo w sieci polega też na tym, że ignorujemy to, czego nie mamy ochoty oglądać. Wiemy, że te treści są, lecz odkładamy je na bok, świadomie budując swoje "ja". Oświadczamy: "jesteś na liście zignorowanych użytkowników", "moja przeglądarka nie wyświetli tej strony, bo ja tak chcę".

- Ale Pan publikował wiersze w internecie do pewnego momentu. Wycofał się Pan, bo komentarze przestały być już inspirujące. A może nawet były obraźliwe?

MC: - Obraźliwe nie były. Ale coś się popsuło w grupie dyskusyjnej, w której uczestniczyłem. Wyjście z niej było dla mnie naturalną ewolucją.

- W świecie, w którym kącik dyskusyjny dotyczący Beethovena sąsiaduje na równych prawach z tym dotyczącym przemocy czy pornografii, znosi się wszelkie napięcia powstające w procesie konfrontacji idei. To by znaczyło, że kultura internetowa niweczy to, co jest motorem twórczości...

JS: - Mnie to niepokoi, ale ten niepokój łatwo może się przeobrazić w postawę, której też nie aprobuję. Mianowicie w postawę kontestacji nowego medium. To nie jest żadne wyjście. I stąd może ta metafora mnicha. Wydaje mi się, że ignorowanie tych "kącików" niesmacznie bliskich naszemu, miłośników Beethovena, jest zasadne, jeżeli stoi za tym głęboka świadomość i wręcz "duchowy arystokratyzm". Nie można wpaść w hipokryzję. Nic w tym złego, że w sieci można znaleźć ładne zdjęcie erotyczne. Gorzej, że brzydkie również. Mój gest założenia strony miał oznaczać, że nie należy się na medium obrażać, tylko w nie wchodzić, ponieważ jest to - jak inne - kulturowe środowisko.

- Wchodzić w nowe medium czy w wirtualny świat? Czy to jest tylko medium, czy alternatywa rzeczywistości?

MC: - "Tylko medium"? No, ładnie Pan powiedział. To nie jest "tylko" medium, to jest "aż" medium. Medium zmienia całą kulturę. Pismo, druk, telewizja, wszystko to zmieniało świat diametralnie. W tej chwili nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkich zmian.

DEWOCJA INTERNETU

Edwin Bendyk w książce "Antymatrix" opisuje zjawisko nauki sieci, która nie odwołuje się wyłącznie do internetu, lecz do samego połączenia sieciowego, struktury sieci, czego internet jest jedynie przejawem. Mamy okazję obserwować coś bardzo ciekawego. Chciałem też przypomnieć, że Platon krytykował wynalazek pisma, pisząc.

- Jak oddziaływanie tego medium przekłada się na relacje międzyludzkie czy społeczne? Czy sieć to matryca nowej rzeczywistości?

KK: - Na pewno te dwie rzeczywistości bardzo się przenikają. Trudno powiedzieć, że jest to zupełnie inna rzeczywistość, w której stajemy się zupełnie innymi osobami. Te dwie rzeczywistości po prostu współistnieją. Potwierdzają to dość banalne wyniki badań, pokazujące, że z internetu ludzie korzystają głównie do komunikacji z innymi ludźmi, których i tak znają z realu.

- Ale przykład tej kobiety, której odebrano prawa rodzicielskie, przeczyłby tej teorii. Wychowywała samotnie trójkę dzieci, nie miała żadnego kręgu towarzyskiego w realu, tylko w sieci.

KK: - Nie można tak jednostronnie patrzeć na internet. Nie możemy powiedzieć ani że to inna rzeczywistość, ani że to medium takie jak np. telefon. Internet daje możliwość poznawania nowych ludzi i ucieczki od rzeczywistości, w związku z czym zawsze będą osoby, które znajdą w nim to, czego nie znajdują w świecie realnym. W internecie świat nie jest mniej realny. Spotykamy tam ludzi, którzy do nas piszą, i choć słowa są ulotne, pozostawiają emocje, uczucia, głęboki ślad w człowieku. Dla kobiety, o której Państwo wspominają, świat sieci był jak najbardziej realny.

- Mówili Panowie, że w internecie łatwiej się otwieramy. Tymczasem z badań opisywanych przez Pana w książce wynika, że ten szeroki krąg kontaktów, które możemy nawiązać dzięki internetowi, wcale nie zmniejsza poczucia osamotnienia i izolacji.

JS: - Przychodzi mi do głowy analogia związana z doświadczeniem religijnym: istnieje model życia religijnego, który wzbogaca nasze funkcjonowanie w świecie rzeczywistym, międzyludzkim. Natomiast istnieje również dewocja - tak głęboka zależność od doświadczenia religijnego, że dewot czy dewotka siedzi cały czas w kościele i poza tym nie robi nic. Istnieje na pewno dewocja internetu. I być może jest to odpowiedź na pytanie o rzeczywistości: to, czy są dwie, czy jedna, zależy od nastawienia psychicznego. Jeżeli "utoniemy" w sieci, zostaniemy dewotami internetu, rzeczywistość internetu będzie rzeczywistością alternatywną, w którą wejdziemy ze szkodą dla tej pierwszej, chcę wierzyć, że podstawowej.

- Panie Marcinie, Pan się czuje dewotem internetu?

MC: - Nie. Natomiast zastanawiam się, czy będziemy potrafili rozpoznać, że już utonęliśmy. Dziś jesteśmy otoczeni telewizorami, książkami - czy to nie jest już ucieczką od rzeczywistości? W pewnym momencie będziemy już tak głęboko zanurzeni, że nie będziemy tego dostrzegać.

- Ale jednak natura tego medium jest trochę inna. To nie książka, którą otwieram i wykonuję szereg czynności rytualnych, zanim się znajdę w wyobrażonym świecie. To świat, który o wiele bardziej zagarnia nasze zmysły.

KK: - W internecie najbardziej wciągają nie strony internetowe, tylko te środowiska, które angażują nas emocjonalnie. To środowiska gier internetowych czy społeczności internetowych, takich jak tworzące się wokół blogów. Wciąga nas spotkanie z drugim człowiekiem i emocje tym wywołane. W książce również mamy emocje, ale odbieramy je dość pasywnie.

- To dlaczego sieć nie zmniejsza poczucia osamotnienia?

KK: - Jedne z pierwszych badań psychologicznych, robionych w połowie lat 90. w Pensylwanii, pokazywały, że internet, choć wykorzystywany do kontaktów z innymi ludźmi, powoduje wzrost osamotnienia, depresji, osłabienie więzi zarówno w rodzinie, jak i w społecznościach. Ale ten sam zespół przeprowadził badania trochę później i wziął pod uwagę dodatkową zmienną: ekstrawersję i introwersję badanych. Okazało się, że introwertycy czuli się rzeczywiście coraz bardziej osamotnieni i coraz bardziej wzrastał u nich poziom depresji, natomiast ekstrawertycy - wręcz przeciwnie: ich krąg znajomych wzrastał, poczucie osamotnienia spadało. Internet nie jest remedium, on tylko wzmacnia nasze uprzednie predyspozycje.

ZNICKNIĘCIE

- Ale to niepokojące, gdy psycholog mówi, że medium nie może być remedium. Że nie jest żadnym lekarstwem: jeśli jestem samotny, to w sieci będę samotny potrójnie.

KK: - Jeżeli widzę koło siebie piękną kobietę i nie mogę z siebie wydobyć słowa, to kiedy w sieci nie będę jej widział fizycznie...

- ...to nie wiem, czy będzie mi się z nią chciało w ogóle rozmawiać.

JS: - Przyznam, że czuję się niewyraźnie, słysząc apologie internetu. Np. ułatwienie kontaktu wydaje mi się głęboko dwuznaczną ofertą dla biednego samotnika, którego zatyka widok atrakcyjnego osobnika płci przeciwnej. Ale z drugiej strony, gdy słyszę narzekanie, że to "katastrofa cywilizacyjna", też chce mi się wzruszyć ramionami. Być może więc formuła, że znajdujemy w internecie to, czego naprawdę szukamy, jest dobra. Pokazuje też, na czym polega naprawdę demoniczny charakter tego medium: dowiadujemy się zeń, jacy naprawdę jesteśmy. To przerażająca świadomość.

- Panie Marcinie, zgodziłby się Pan?

MC: - Absolutnie tak, tyle że próbujemy od pewnego czasu dokonać oceny etycznej: czy to jest dobre, czy złe medium. Tego się nie robi. To człowiek może być dobry albo zły. Więc zgodzę się, że w sieci mamy do czynienia z projekcją nas samych.

- Zaletą internetu, choć dwuznaczną, jest żywość reakcji. Internauci wydają się niemal najbardziej uspołecznioną grupą w społeczeństwie...

KK: - Nie chcę oceniać. Fakt, że odzew na wszelkie listy, manifesty, głosowania jest w internecie błyskawiczny. Ale dlatego, że łatwo to zrobić. I po drugie, gdyż nie widzimy oznak statusu społecznego, w związku z tym możemy być bardziej otwarci i nasze opinie mogą być bardziej skrajne, na więcej możemy sobie pozwolić, nie widząc społecznego kontekstu oceniającego nas.

- Z takiej rozmowy szybko można się wycofać, zniknąć. Nie ponosi się odpowiedzialności za swoje słowa.

JS: - Słowo "zniknięcie" należy dziś pisać przez "ck"...

KK: - Na czatach internetowych ludzie rzeczywiście pojawiają się i znikają. Można się pojawić pod jednym nickiem i zniknąć, można pojawić się pod pięcioma nickami naraz. Ale jest to specyficzne środowisko. Czaty wcale nie są najbardziej popularną funkcją internetu, a wręcz przeciwnie. W sieci również funkcjonujemy w kręgach społecznych, wśród ludzi, którzy nas znają. Nawet jeśli nie ze świata realnego, to przecież, o czym mówił pan Marcin, budujemy własną tożsamość, wizerunek, którego nie chcemy zdradzić. Jeden z moich znajomych wprowadzał mnie w środowisko aukcji internetowych. Zaproponowałem, że na próbę sprzedam coś pod jego nickiem. Zbladł i powiedział, że nie ma mowy, bo mógłby stracić całą reputację, na którą pracował przez wiele miesięcy.

UMIEĆ PŁYWAĆ

JS: - Czyli jest w sieci pokusa stałości. Ale z drugiej strony niesłychanie atrakcyjne jest tempo internetu. Muszę powiedzieć, że była to jedna z frajd pisania mojego dziennika. Ale bywa ono i szkodliwe. Raz czy drugi byłem zaproszony na czat. Tempo wymiany ripost uniemożliwia jakąkolwiek poważną odpowiedź. Gdy za pierwszym razem próbowałem serio odpowiadać na pytania, było to długie, nudne i bardzo szybko spadła liczba internautów zainteresowanych rozmową. Za drugim razem postanowiłem zagrać gościa od błyskawicznych ripost - z sensem czy bez, byle było zabawnie. Wyszło cudownie, ale zastanawiałem się potem, jak to wpłynęło na mój wizerunek. Tempo jest pokusą zabójczą. I jeśli sławimy to medium jako łatwe w obsłudze, pojawia się pytanie, czy nie należy też doceniać tego, co jest niełatwe.

- Czy utoniemy w sieci?

MC: - Miejmy nadzieję, że sieć to takie morze, do którego możemy wejść i z niego wyjść. Ale do tego trzeba umieć pływać.

KK: - Sieć stanie się naturalnym elementem naszego życia, które w jakiś sposób wpisze się w rzeczywistość. I tak w niej funkcjonujemy, czuję więc opór przed przeciwstawianiem sieci rzeczywistości, która jest realna.

JS: - Nie bałbym się histerycznie internetu i raczej starałbym się go oswajać jako barbarzyńca, mnich czy ktokolwiek inny. Ale brałbym pod uwagę, że medium to urządzenie, które ma w sobie swoisty profil, zachęcający do pewnego typu działań: budujących lub niszczących. Nie jestem do końca pewien, czy profil tej oferty, pokusy, którą stwarza medium internetowe, jest bardzo humanistyczny i bardzo budujący człowieka. Trzeba próbować coś z tym zrobić, ale wiedząc, że być może bawimy się zabawką jednak szatańską.

- Przede wszystkim mówiąc o internecie, posługują się Panowie słowem "narzędzie". A więc w zależności od tego, w czyich rękach się znajdzie, taki będzie tego efekt?

JS: - Proszę zwrócić uwagę, że Pan Marcin przedstawił już futurologiczną wizję, w której narzędzie zrośnie się z nami. Perspektywę wchodzenia duszą - bez ciała - do wewnątrz, do komputera, domeny czystej jaźni. I wtedy zrobi się problem, bo być może to narzędzie okaże się bardziej kompatybilne z jednymi jaźniami, a z innymi już mniej albo wcale.

- Zatem do zobaczenia jako czyste jaźnie. Dziękujemy.

Wywiad jest zapisem odcinka programu "Rozmowy na czasie", wyemitowanego przez Program 1 TVP.

MARCIN CECKO ( )

jest poetą związanym z nurtem neolingwistycznym, fotografikiem, aktorem i wokalistą zespołu "Melancholia". Publikuje w internecie, współtworzy też projekty z nurtu slam poetry. Wydał tomiki "Rozbiorek" oraz "Pląsy".

JERZY SOSNOWSKI

jest pisarzem, w radiowej "Trójce" prowadzi program "Klub Trójki", prowadził też telewizyjny "Pegaz", publikował w "Gazecie Wyborczej". Ostatnio wydał książkę "Ach".

KRZYSZTOF KREJTZ

jest psychologiem, zastępcą dyrektora Instytutu Społecznej Psychologii Informatyki i Komunikacji Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Zajmuje się m.in. zachowaniami jednostki w internecie i jego wpływem na relacje. Członek American Psychology Society.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
JERZY SOSNOWSKI (ur. 1962) jest historykiem literatury, pisarzem, publicystą i dziennikarzem telewizyjnym i radiowym. Jest autorem kilkunastu książek, m.in. "Ach", "Apokryf Agłai", "Instalacja Idziego", "Wielościan", "Sen sów". Za esej "Co Bóg zrobił… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Cybertygodnik