Kochanowski w rytmie pop

Filmy o polskiej prowincji, choć mają za sobą bogatą historię, są dziś cyniczne i populistyczne. Nie ma w nich nawet realizmu, o magii nie wspominając.

05.05.2009

Czyta się kilka minut

Proboszczu, kiedy będzie lepi? - pyta strapiona parafianka. "Lepi już było!" - odpowiada proboszcz. Ten śląski dowcipas kapitalnie ilustruje sytuację filmowców-populistów, którzy wybierają się na prowincję, żeby nazbierać jej dla reszty kraju. Przesłodzone konfitury ze wsi i małych miasteczek wywołają w końcu epidemię rozstrojonych żołądków. Jak na razie - wciąż jest "najlepi". Życie płynie niezmiennym rytmem, sekcja dęta trwa na stanowiskach. Ptactwo świergoli, nuworysze pokornieją, przestępcy przyjmują hostię, dookoła tańcują korowody umorusanych dzieci, a Wielki Piątek to dobry zasiewu początek. Telewizja oraz kino zunifikowały obraz prowincji. Wracamy do tradycji bukolicznej, mamy też wyraźną ochotę na powtórkę z młodopolskiej ludomanii.

Polska nasza i wasza

"Wino truskawkowe" Dariusza Jabłońskiego miało długą i wyboistą drogę do kin. Ekranizacja "Opowieści galicyjskich" Andrzej Stasiuka błąkała się po festiwalach, liczyła na łaskę dystrybutorów. W końcu się udało. To najlepszy obraz prowincji ostatnich lat.

Podczas seansu można dojść do wniosku, że proza Stasiuka była łatwa do sfilmowania. Ta melodia na pozór jest "samograjem": akcja rozgrywa się wśród nieskazitelnych plenerów Beskidu Niskiego, główny bohater (znany z "Samotnych" czeski aktor, Jiří Macháček) dźwiga krzyż rodzinnego dramatu, po wsi przechadza się zmysłowa piękność rodem z "Maleny" Giuseppe Tornatorego. Popełnione zostaje też morderstwo, a jeśli ktoś za życia nie zdążył załatwić swoich spraw, to po prostu wraca z zaświatów. Te są tuż za rogiem. Ale nie tak prędko. Oprócz tych epickich elementów, jest w "Opowieściach..." jakaś delikatna, łatwa do zniszczenia brutalnym wtargnięciem z kamerą "galicyjska metafizyka". Debiutującemu w fabule Jabłońskiemu udało się uchwycić wyjątkową atmosferę regionu, a jednocześnie usytuował go poza czasem i w nieco odrealnionej przestrzeni. Nie bał się również wejść ze Stasiukiem w dialog. Trochę go oswoić, rozjaśnić, wpleść w bliską kinu czeskiemu konwencję tragikomiczną.

Dziś, po triumfie "Ojca Mateusza" w telewizji oraz ogródków i pieców Pana Boga w kinie, wizja Jabłońskiego wydaje się jeszcze szlachetniejsza. To edukacyjna podróż po motywach, którymi polskie kino oddychało przez kilkadziesiąt lat, aż do nadejścia smutnej epoki "znaków towarowych" w postaci kazań pod jaworem, miłości kościelnego do sprzedawczyni z warzywniaka, ugniecionej stopami kapusty i zalanych w trupa jurodiwych. W obrębie jednej opowieści dostajemy najróżniejsze tropy: odmienne sfery mitologiczne, postaci wyjęte z Wyspiańskiego i Hrabala. Odzywają się tu również echa twórczości uważnych obserwatorów prowincji: oniryczna atmosfera dzieł Andrzeja Kondratiuka, charakterystyczna dla wczesnych filmów Jana Jakuba Kolskiego konfrontacja kolektywu z wychowaną na jego łonie "czarną owcą", obyczajowa szczegółowość utworów Andrzeja Barańskiego. Co więcej, z tych składników udaje się uwarzyć jedyny w swoim rodzaju "realizm magiczny". Dlaczego prawdziwy? Ponieważ odnoszenie owej kategorii literackiej do lwiej części naszej produkcji ostatnich lat to nadużywany, krytyczny wytrych. Literaturoznawcy i teoretycy realizmu magicznego podkreślają, że jest on oparty na motywie rzeczywistości, której stałym składnikiem jest magia. Rozpoznawana przez bohaterów, wpisana w ich porządek życia, oczywista. Nie chodzi bynajmniej o przesiadywanie na słońcu i mrużenie oczu, żeby zobaczyć więcej.

Celuloidowa prowincja nie jest ani realistyczna, ani magiczna. Jacek Bromski od Stasiuka i Redlińskiego woli Kochanowskiego. Już w pierwszej części jego trylogii (premiera ostatniej odsłony niebawem), "U Pana Boga za piecem", pojawia się zestaw fabularnych elementów, których przez lata nikt nie odważył się poprzestawiać. W tych filmach wszystkie karty są rozdane: o duszę outsidera, bez znaczenia, czy mowa o przygranicznej handlarce z Rosji, czy fajtłapowatym policjancie, grają w jednej drużynie proboszcz i komendant policji. Ich przeciwnik pozostaje w ukryciu, ale wiadomo, jak go zidentyfikować. To ten wielki świat za miedzą, który kusi obietnicą pieniądza i postępu, jednak nie oferuje ochrony przed moralną degradacją.

W odrobinę bardziej chropowatym "Ranczu Wilkowyje" Wojciecha Adamczyka, bohaterowie mają swoje mniejsze i większe wady, co nie jest żadną tam prawdą czasu i ekranu, lecz metodą na stwarzanie pozorów psychologicznej głębi. Trudno jednak zwrócić uwagę na te niuanse, gdy główna bohaterka, Amerykanka polskiego pochodzenia, Lucy, porzuca życie w centrum centrów i jedzie rozkręcać karuzelę gagów na polską wieś. Zza parawanu satyry na nasze narodowe przywary dobiega śpiewka znana aż za dobrze: może i tu są nieudacznicy, może ktoś chce okraść sąsiada, nielegalnie pędzi bimber albo bije syna, ale to przecie Polska jedyna i zielona, miejsce, gdzie schronienie znalazły prawdziwe wartości. Tej utopii nie straszny obcy akcent i chaos w modnych pantoflach.

Tożsamość na wynos

Bromski mówił w wywiadzie dla portalu "Filmweb", że kino plebejskie wygrało ze snobistycznym i manierycznym kinem inteligenckim. Za wzór do naśladowania podawał Amerykanów, którzy nigdy nie wstydzili się jarmarcznego wymiaru sztuki ruchomych obrazów, a ich opowieści o poszukiwaniu sensu w zagubionych mieścinach to silny ludowy nurt w kinematografii. Nie rozumie, że w opozycji wieś-miasto czy centrum-peryferia nie chodzi o przejmowanie wzorów z innej kultury, tylko o kształtowanie własnej, niezafałszowanej tożsamości kulturalnej. Ponadto pokazuje prowincję jako gigantycznych rozmiarów pensjonat pod gołym niebem, każdemu przyjazny, zawsze otwarty. Odbiera jej odrębność, burzy konieczne bariery między tym, co swoje a obce, folklor sprowadza do roli fotogenicznej atrakcji.

"Kiedy jestem w mieście, kpię sobie z tych, którzy idą na mszę, ale gdy jestem na wsi - przeciwnie - kpię sobie z tego, kto na nią nie idzie" - słowa XIX-wiecznego francuskiego filozofa Ernesta Renana odnoszą się do łatwości, z jaką odstępujemy i powracamy do religii, ale da się z nich wyczytać więcej. Ukształtowana plebejska tożsamość jest z prowincją nierozerwalnie związana. Podobnie jak nieużywany język, zanika w niesprzyjających warunkach. Rodzimi twórcy znaleźli magiczną formułę na jej zachowanie. Istnieje bowiem małomiasteczkowa etyka, kodeks postępowania, który można zabrać ze sobą jak książeczkę do nabożeństwa i otworzyć ją bez żenady na warszawskich salonach. Jakby nasiąknięcie zawczasu atmosferą mazurskich pól i jezior miało kogoś impregnować do końca życia na pył i brud betonowej dżungli. W komedii romantycznej "Dlaczego nie!" Ryszarda Zatorskiego młoda Ania przyjeżdża do stolicy z małej mieściny. Ukształtowanej osobowości nie nadwątla ani artystyczne towarzycho z ASP, ani późniejsza praca w agencji reklamowej, ani tym bardziej wymuskany fircyk w zalotach o aparycji Maćka Zakościelnego. Plebejskie serduszko bije swoim rytmem, choć nie buntuje się przeciw modnym ciuchom i gadżetom z designerskich katalogów.

Prowincjusz egzystencjalny

W długo oczekiwanym "Tataraku" Wajda wydobył grozę z Iwaszkiewiczowskiego krajobrazu. Przypomniał też nieco zakurzoną prawdę, że prowincja może być areną gwałtownych namiętności, że niesie w sobie zbyt duży dramaturgiczny potencjał, by pasowały do niej etykietki.

Nie chodzi mi o to, żeby rezygnować z rozrywkowych konwencji. Humor? Jasne, ale dlaczego nie czarny? Bohater-prowincjusz? Owszem, ale czemu nie "prowincjusz egzystencjalny", których zwłaszcza w filmach młodych reżyserów jest wielu. Zawsze cierpiący, ubolewający, że gdzieś tam jest centrum, w którym akurat go nie ma. W mieście tęskniący za prowincją, a na prowincji - za miastem. Jakiś złoty środek badań statystycznych na temat migracji Polaków w obydwu kierunkach. Idę o zakład, że można by się z niego śmiać, załamywać nad nim ręce, a nawet pomyśleć o jego rozterkach.

WINO TRUSKAWKOWE - scen. i reż. Dariusz Jabłoński, muz. Michał Lorenc, wyst. Jiři Macháček, Zuzana Fialová, Jerzy Radziwiłowicz, Maciej Stuhr, Marian Dziędziel i inni. Polska/Słowacja 2008. Dystryb. Gutek Film. W kinach od 8 maja.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2009