Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wedle marksizmu głównym czynnikiem rozwoju społecznego były zjawiska gospodarcze. Tymczasem obywatele bloku radzieckiego, którym udało się wyjechać za “żelazną kurtynę" musieli być zaszokowani kontrastem między swym marnym statusem a bogactwem Zachodu. Dochodziła do tego swoista mitologizacja. We wczesnym okresie komunistycznym wynikała ona przede wszystkim ze sprzeciwu wobec propagandy: im bardziej dyskredytowała ona Zachód, tym mniej jej wierzono. W Polsce nadto pamięć historyczna była silniejsza niż w innych krajach socjalistycznych: w świadomości wielu rodzin trwał przedwojenny kapitalizm, który, często przesadnie, wskazywano przedstawicielom młodszego pokolenia jako czas obfitości. Tym trudniej było więc uwierzyć w nędzę kapitalizmu. Kolejnym czynnikiem kształtujący obraz bogatego Zachodu była siła dolara. Symbolizował on bogactwo na świecie, a w PRL jego mit kształtowała dodatkowo niska wartość złotówki. Swoje robił też fantastyczny czarnorynkowy kurs wymiany.
Opiniom o bogactwie Zachodu sprzyjały także wyjazdy zagraniczne: ich liczba rosła od 1956 r.; apogeum nastąpiło w latach 70. Wyjeżdżających można z grubsza podzielić na tych, którzy odwiedzali rodziny osiadłe za granicą, turystów i wyjeżdżających w delegacje lub na stypendia. Jeśli rodzina zapraszała krewnego z PRL, musiała mieć przyzwoity status materialny, by pokryć koszty podróży i pobytu. Ludzie jeżdżący turystycznie lub zawodowo też nie trafiali do dzielnic nędzy. Z kolei wyjeżdżający do pracy na czarno z reguły mieszkali w złych warunkach, ale punktem odniesienia byli dla nich bogaci Anglicy, Francuzi czy Niemcy, u których pracowali. Wszyscy, którzy wracali do kraju, byli pod wrażeniem olbrzymiego kontrastu, co wzmacniało nastroje buntu i rozczarowania. O ile bowiem stalinizm utrzymywał niski poziom życia i ograniczał możliwość kontaktu z zachodnim bogactwem, to z czasem, a zwłaszcza w latach 70., sytuacja stała się niekoherentna: ludzie żyli w relatywnym ubóstwie, ale wielu jeździło na Zachód i stwierdzało, że można żyć lepiej. Były to też liberalniejsze czasy TV i kina, gdzie mimo cenzury nie dawało się zasłonić świata zachodniego.
Innym źródłem wyobrażeń o bogactwie Zachodu była tamtejsza oferta i jakość towarów, kontrastująca z ubóstwem komunistycznych sklepów. Kiedy w 1970 r. “anachoretę Władysława Gomułkę zastąpił utracjusz Edward Gierek", zadeklarował otwarcie na potrzeby konsumpcyjne społeczeństwa. Niektóre zachodnie produkty zaczęto importować. Np. w kioskach pokazały się marlboro, w 1972 r. PRL kupiła licencję na coca-colę, którą wcześniej propaganda przedstawiała jako napój imperialistyczny, w 1974 r. podjęto produkcję towaru jednoznacznie kojarzącego się z Zachodem: gumy do żucia. Do niebotycznych rozmiarów rozbudowano sieć sklepów sprzedających za dolary. By “ideologiczny wilk był syty, a gospodarcza owca cała" (władzom chodziło o przechwycenie od obywateli dewiz), sprzedaż zachodnich produktów za waluty wymienialne powierzono jednemu z państwowych banków, a potem utworzono w tym celu wyspecjalizowane przedsiębiorstwo Pewex: w jego sklepach najpierw sprzedawano towary importowane, a następnie też polskie, zwłaszcza atrakcyjne. Ostatecznie w Peweksach można było kupić prawie wszystko, z samochodami, mieszkaniami i maszynami rolniczymi włącznie.
Paradoksalnie, nawet wprowadzenie stanu wojennego nie oznaczało odcięcia Polski od Zachodu: choć przez pewien czas obowiązywały sankcje gospodarcze, to obywatele Zachodu i emigranci, poruszeni represjami i brakami zaopatrzeniowymi w PRL, zaczęli masową akcję pomocy humanitarnej dla Polaków. W wysyłanych transportach było wszystko: od żywności przez odzież po sprzęt poligraficzny. Fala paczek robiła w Polsce wrażenie. Nie tylko dlatego, że była użyteczna. Także dlatego, że jakość przysłanych produktów dowodziła, iż pochodzą z “lepszego świata".
KB