Klincz polsko-niemiecki

Patrząc na Niemcy, Polacy widzą wciąż niezamknięty wojenny rachunek. Jego wagę podkreśla spór o reparacje, ale też pomysł pomnika polskich ofiar w Berlinie. Ten stoi dziś pod znakiem zapytania.

29.06.2020

Czyta się kilka minut

Przewodniczący Bundestagu Wolfgang Schäuble (na wózku) podczas obchodów 80. rocznicy niemieckiego ataku na Polskę, które w Berlinie odbyły się na placu Askańskim. 1 września 2019 r. / SASCHA STEINBACH / EPA / PAP
Przewodniczący Bundestagu Wolfgang Schäuble (na wózku) podczas obchodów 80. rocznicy niemieckiego ataku na Polskę, które w Berlinie odbyły się na placu Askańskim. 1 września 2019 r. / SASCHA STEINBACH / EPA / PAP

Na terenie niemieckiej stolicy znajduje się 228 placów. Gdyby to zależało od Emilie Mansfeld, nazwę jednego z nich należałoby zmienić na plac 1 Września 1939 roku. Mógłby to być np. plac Askański: to tutaj rok temu 1 września, w 80. rocznicę wybuchu II wojny światowej, spotkali się zwolennicy pomysłu powstania pomnika ku czci jej polskich ofiar.

Z Warszawy do Berlina przyjechała z tej okazji marszałek Sejmu Elżbieta Witek, aby przekazać inicjatorom poparcie polskiego rządu. Po stronie niemieckiej towarzyszył jej przewodniczący Bundes- tagu Wolfgang Schäuble. „Plac Askański byłby odpowiednim miejscem na ten pomnik – stwierdził. – W listopadzie 1940 r. został tu powitany przybywający z wizytą sowiecki minister spraw zagranicznych Wiaczesław Mołotow, jeden z architektów paktu Ribbentrop-Mołotow, którego skutki były tak fatalne dla Polski. To przypomina, że Polska była okupowana dwukrotnie, najpierw przez Niemcy, a następnie przez Związek Sowiecki” – gdy Schäuble, weteran niemieckiego parlamentaryzmu, wygłaszał te słowa, szczęśliwi zwolennicy pomnika wyobrażali już sobie kolejne etapy jego budowy.

Politycznie mało realne

Zgromadzeni wówczas na placu Askańskim niemieccy politycy komentowali też wycofanie się polskiego rządu z zamiaru ogłoszenia raportu, w którym miała być wyliczona kwota roszczeń wobec Niemiec za zniszczenia wojenne. Przygotowujący dokument poseł PiS Arkadiusz Mularczyk, który wielokrotnie wspominał o spodziewanym rachunku w wysokości nawet biliona dolarów, chciał wyłożyć karty na stół właśnie 1 września 2019 r. Gdy tak się nie stało, w Berlinie zaczęto dyskutować o sposobie wyjścia naprzeciw polskiemu rządowi i zaproponowaniu alternatywnej formy zadośćuczynienia. Wśród pomysłów przewijało się powołanie specjalnego funduszu dla żyjących jeszcze ofiar i ich rodzin, jak też partycypacja w kosztach odbudowy Pałacu Saskiego w Warszawie.

U zebranych tamtego dnia na placu Askańskim dominowało poczucie, że pomnik i inne formy zadośćuczynienia byłyby warstwą balsamu, potrzebnego na wciąż gojące się rany w relacjach polsko-niemieckich.

Jednak od tamtego czasu sprawy znacznie się skomplikowały. Emilie Mansfeld, która w Deutsches Polen-Institut (Niemieckim Instytucie Spraw Polskich) w Darmstadt odpowiada za projekt pomnika, mówi dziś „Tygodnikowi”: – Planowaliśmy na kolejne obchody, 1 września 2020 r., już jakiś konkret w tej sprawie. Ale to się politycznie raczej nie uda.

W minionych miesiącach inicjatywa monumentu napotkała problemy, aż w końcu stanęła w ogóle pod znakiem zapytania. A dyskusja o jakiejś odpowiedzi na ewentualne żądania reparacyjne utknęła w oczekiwaniu na ruch rządu w Warszawie.

Projekt Sarrazina

Raport przygotowywany przez komisję pracującą pod okiem posła Mularczyka pozostaje więc nadal pod kluczem. Sam poseł podkreśla regularnie, że z premierą czeka na właściwy moment. Temat reparacji – do debaty publicznej wprowadzony na poważnie przez Jarosława Kaczyńskiego pod koniec 2015 r. – był wielokrotnie już używany na potrzeby wewnętrznej gry politycznej w Polsce. Jednak w tym roku zdecydowanie przycichł. Na odgrzanie nie zdecydowano się nawet w czasie kampanii prezydenckiej.

Milczenie przerwał Manuel Sarrazin, poseł partii Zielonych i szef niemiecko-polskiej grupy parlamentarnej w Bundestagu. W połowie czerwca wystąpił on z autorskim projektem, który przedstawił także w tekście na łamach dziennika „Rzeczpospolita”. Uzasadniając go, Sarrazin pisał, że „jakkolwiek Polska prawnie jednoznacznie zrezygnowała z wypłat reparacji, tym niemniej [niemiecka] wina moralna jest w dalszym ciągu przytłaczająca. Fakt ten sprawił, że obcesowa odmowa [ze strony rządu RFN] zaspokojenia żądań reparacyjnych, jakkolwiek prawnie prawidłowa, była jednak moralnie i politycznie nieusprawiedliwiona. Niemcy nie mogą uznawać tej dyskusji za zakończoną, jeżeli nie jest ona taka dla naszych polskich partnerów i przyjaciół”.

Sarrazin zaproponował więc szereg działań, które miałby zainicjować niemiecki rząd. Jego projekt obejmuje m.in. powołanie funduszu opieki medycznej dla polskich ofiar wojny, wypłacanie zadośćuczynienia dla ofiar lub ich potomnych, którzy nie otrzymali dotąd żadnych świadczeń, a także program wspierania polskiej kultury, która tak bardzo ucierpiała podczas niemieckiej okupacji.

Sarrazin argumentował też, że na debatę o reparacjach niemieccy politycy powinni „odpowiadać [Polakom] z empatią i zrozumieniem (...). Niemcy muszą wyraźnie zaznaczyć, że są gotowe do odrobienia swoich zadań domowych”. Jego argumentacja znalazła w tych dniach potwierdzenie w badaniach „Barometr Polska-Niemcy 2020”: ich autorzy, co roku mierzący wzajemne relacje obu społeczeństw, zauważyli w aktualnej edycji, że 30 proc. skojarzeń, jakie Polacy mają dziś w odniesieniu do Niemiec, to wciąż pojęcia dotyczące wojny – jak „agresor”, „okupant” czy „Hitler”.

Ciekawa, ale bez szans?

– Propozycje Sarrazina to próba wyjścia z klinczu, w którym znalazły się Polska i Niemcy – mówi „Tygodnikowi” prof. Krzysztof Ruchniewicz, historyk i dyrektor Centrum Willy’ego Brandta Uniwersytetu Wrocławskiego. – Raportu posła Mularczyka wciąż brak, a w Niemczech do tematu reparacji podchodzi się jednoznacznie negatywnie. Ktoś musiał więc wyjść z pozytywnymi propozycjami.

Prof. Ruchniewicz zwraca uwagę, że termin „reparacje” dotyczy zobowiązań między państwami, tymczasem w 1953 r. rząd PRL zrzekł się reparacji od Niemiec. Ruchniewicz uważa więc tę kwestię za zamkniętą: – Ich dochodzenie jest bezsensowne zarówno prawnie, jak i politycznie. Jeśli Polska uznałaby decyzję z 1953 r. za nieważną, oznaczałoby to w praktyce, że wszystkie inne umowy międzypaństwowe, które podpisały władze komunistyczne w okresie do 1989 r., także np. umowa z NRD o uznaniu granicy na Odrze i Nysie, również byłyby nieważne.

Ruchniewicz uważa, że komisja posła Mularczyka miała polityczny cel: – Bardzo chciałbym przyjrzeć się bliżej efektom jej pracy, a następnie zastanowić się, jak praca tej komisji wpłynęła na pogorszenie się relacji polsko-niemieckich.

Jednak, jak już powiedziano, ostatnio nikt z polityków PiS nie podejmuje tego tematu. Nie poruszano go także, gdy 16 czerwca w Warszawie spotkali się szefowie dyplomacji obu krajów, Jerzy Czaputowicz i Heiko Maas. Niemiecki minister wykonał za to inny krok związany z historią: podpisał zobowiązanie podwojenia z 60 do 120 mln euro niemieckiego wsparcia dla Fundacji Auschwitz-Birkenau, która zarządza miejscem pamięci i muzeum na terenie dawnego niemieckiego obozu.

Co więc z propozycją Sarrazina – czy może ona być jakąś alternatywą? Wydaje się, że mimo ciepłego przyjęcia w kręgach eksperckich nie ma ona szans na polityczne przebicie się – Zieloni są partią opozycyjną. Jeśli do jesieni 2021 r., gdy odbędą się kolejne wybory do Bundestagu, sondaże się nie zmienią, Zieloni mogą liczyć na 20 proc. głosów, podwojenie liczby posłów i w efekcie na możliwą rolę partnera koalicyjnego we wspólnym rządzie z chadecją. Jeżeli wtedy Sarrazin powtórzy swoje propozycje, będzie miało to o wiele większe znaczenie.

Pomnik, centrum…

Niewykluczone, że również do przyszłego roku przeciągnie się spór o pomnik polskich ofiar. Albo raczej o to, co obecnie w tej sprawie proponuje Deutsches Polen-Institut, współinicjator jego powstania.

Po tamtej fali entuzjazmu sprzed niemal roku inicjatorzy musieli bowiem zmierzyć się z krytyką. W opinii wielu niemieckich polityków i ekspertów taki pomnik nie pasowałby do niemieckiej formy upamiętniania i „przepracowywania” historii. Dla niektórych skupienie się tylko na jednej grupie narodowej byłoby „nacjonalizowaniem pamięci” – choć inicjatorzy pomnika wielokrotnie powtarzali, że miałby on dotyczyć nie tylko etnicznych Polaków, lecz wszystkich obywateli II Rzeczypospolitej. Z kolei inni krytycy zaczęli wyrażać obawy natury bardziej praktycznej: że jeśli pomnik postawi się Polakom, wówczas po „swój” monument zaczną zgłaszać się przedstawiciele innych nacji, które ucierpiały w czasie tamtej wojny.

Zaczęły pojawiać się więc koncepcje alternatywne, a zwolennicy pomysłu polskiego pomnika podzielili się na różne „podgrupy”. Aż wreszcie, na początku czerwca, dyrektor Deutsches Polen-Institut prof. Peter Oliver Loew zaproponował kompromis: niech w Berlinie powstanie plac 1 Września 1939 roku, a na nim pomnik z napisem w języku niemieckim i polskim: „Niemiecka napaść na Polskę 1 września 1939 roku rozpoczęła II wojnę światową. Oddajemy cześć ofiarom narodowosocjalistycznej polityki okupacji i zagłady, prowadzonej do 1945 roku”. Natomiast obok pomnika miałoby powstać centrum dokumentacyjno-edukacyjne, którego tematem byłaby niemiecka okupacja w Europie w latach 1939-45.

Takie odejście od pierwotnego pomysłu spotkało się z liczną krytyką, zwłaszcza po stronie polskiej. Zaczęto się zastanawiać, czy można jeszcze w ogóle mówić o pomniku polskich ofiar. Prof. Ruchniewicz zwraca uwagę, że zwyczajowo w nazewnictwie ulic lub placów upamiętnia się wydarzenia pozytywne, a nie tragiczne: – Przykładowo ulica 17 Czerwca w Berlinie zwraca uwagę na początek powstania w NRD w 1953 r. i jest to data pozytywna. Ale jak można by rozumieć plac 1 Września 1939 roku? To tragiczny dzień dla Polski. Ale dla Niemców? Sukces? – pyta ironicznie historyk.

Ruchniewicz dodaje, że proponowany kompromis nie odwołuje się do pierwotnego zamysłu inicjatorów, czyli upamiętnienia polskich obywateli, ofiar II wojny. Historyk ma też zastrzeżenia do pomysłu centrum. – Z opisu wynika, że mają się tam spotykać przedstawiciele różnych państw, Polski, Rosji, Białorusi lub Ukrainy, i pod niemieckim parasolem rozmawiać o historii. To brzmi tak: jeśli my sami nie potrafimy, to Niemcy nam pokażą, jak powinniśmy dyskutować. Ja za taką pomoc dziękuję – dodaje z przekąsem.

Kompromisu broni Emilie Mansfeld: – Nie twierdzimy, że to, co zaproponowaliśmy, jest już ostateczną wersją. O tym może zadecydować przecież wyłącznie Bundestag – tłumaczy. – Zbieramy teraz te wszystkie komentarze. Trzeba to będzie następnie opracować, uwzględnić i może wymyślić kompromis do kompromisu.

Mansfeld zwraca też uwagę na rozgrywkę polityczną, która rozpętała się wokół pierwotnego pomysłu: – Nasz kompromis był potrzebny, żeby zapobiec sytuacji, w której albo nic się nie będzie działo w Bundestagu, albo będą rozwijane sprzeczne wobec siebie pomysły. Albo, co jeszcze gorsze, tylko konkurencyjny projekt.

…a może puste miejsce?

Konkurencja, o której wspomina Emilie Mansfeld, dała o sobie znać w ostatnich tygodniach. Swój projekt rezolucji przygotowała komisja ds. kultury Bundestagu: wzywa się w niej rząd, by przygotował plan wzniesienia samego centrum dokumentacyjnego na temat ofiar i okupacji niemieckiej w Europie. W tych planach nie ma już mowy o żadnym pomniku, samo zaś centrum miałoby z jednej strony częściowo opowiadać o okupacji Polski, z drugiej jednak – miałoby kłaść równie silny nacisk na zbrodnie, których Niemcy dopuścili się na terenie Związku Sowieckiego. Ma też opowiadać o innych, mniej znanych rozdziałach niemieckiej okupacji w całej Europie.

Może więc właśnie to perspektywa, że polski aspekt nowego upamiętnienia w niemieckiej stolicy zostałby zepchnięty na margines, sprawiła, iż wsparcia dla kompromisowej koncepcji prof. Loewa udzieliło – choć chyba bez stuprocentowego przekonania – polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych?

Co będzie dalej? Aby dowiedzieć się, która koncepcja zdobędzie poparcie większości Bundestagu – bo na koniec decydować będą posłowie – trzeba czekać przynajmniej do jesieni. Jeżeli nie dłużej. Ambasador RP w Berlinie Andrzej Przyłębski potwierdził nam po spotkaniu z sekretarzem generalnym CDU Paulem Ziemiakiem, że zapadła decyzja, aby przed wakacyjną przerwą w obradach parlamentu nie poddawać pod głosowanie żadnej z przedstawionych koncepcji.

Pracownicy Deutsches Polen-Institut wierzą, że uda im się do tego czasu pogodzić różne intencje. – Najlepiej byłoby, żeby najpierw powstał sam pomnik, bo to mniej skomplikowane, a dopiero później centrum dokumentacyjne – przekonuje Emilie Mansfeld. Tego samego zdania jest ambasador Andrzej Przyłębski.

Inne rozwiązanie proponuje Krzysztof Ruchniewicz: – Dla mnie bardziej wymowne od brnięcia w zgniły kompromis będzie pozostawienie pustego miejsca. To będzie krzyk zdesperowanych, że mimo dobrych sąsiedzkich relacji nie byliśmy w stanie upamiętnić w Berlinie polskich obywateli zamordowanych w czasie wojny. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz mieszkający w Niemczech i specjalizujący się w tematyce niemieckiej. W przeszłości pracował jako korespondent dla „Dziennika Gazety Prawnej” i Polskiej Agencji Prasowej. Od 2020 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2020