Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Czuję się sprowokowana do reakcji tekstem Dariusza Kosińskiego „Sny o potędze w sadzawce”. Instalacja wzbudziła we mnie mieszane uczucia – dla mnie nie tyle tryumfalistyczna, co raczej przemocowa. Papież, mocarz stający przeciw komuś/czemuś z głazem w rękach, kłóci się z tym, jak postrzegam JP2 i chrześcijaństwo. Nie potrafię w Janie Pawle II zobaczyć kogoś, kto jest tak absolutnie przekonany o własnej nieskazitelności i świętości, że odważyłby się rzucać w kogokolwiek nawet kamykiem. Widzę natomiast papieskie przylgnięcie do Chrystusa, który w dziewiątej godzinie dnia nie uległ pokusie, aby okazać swoją władzę nad światem. Nie zszedł z krzyża, aby udowodnić bluźniącym, że potrafi sam siebie wybawić.
Niedawno usłyszałam podczas kazania, że teraz żołnierze próbują mówić generałom, co ci powinni robić. Sprzeciw, jaki te słowa we mnie obudziły, dotyczył m.in. retoryki militarnej, występującej ostatnio en masse w wypowiedziach zarówno kapłanów, jak i świeckich w przestrzeni publicznej. Nie mogę się zgodzić, by język walki i szukania wrogów był językiem Chrystusowego Kościoła. Jako uczniowie Mistrza mamy być znakiem, któremu sprzeciwiać się będą ze względu na Niego, a nie tymi, którzy walczą. Z militarnymi pokusami Kościół nie poradzi sobie tak długo, póki męski świat kleru będzie „nieprzemakalny” na bardziej kobiecy (czytaj: ewangeliczny).
Czym innym jest radykalizm życia według Ewangelii, a czym innym używanie Ewangelii jako bicza. Ta pierwsza postawa wymaga męstwa, hartu ducha i samozaparcia, jakich życzę każdemu przyznającemu się do Chrystusa. Sobie w pierwszej kolejności.