Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pomimo niedźwiedzia pośrodku kadru wszystko tu sztuczne; ta fotografia jest jak antyteza natury. Bo po lewej i w głębi deski, drzewo poddane obróbce - więc drewno, a nie drzewo. Deski układają się w geometryczną strukturę. Rytm wyznaczają poziome i pionowe belki, wystające nieco ponad powierzchnię ścian. To nie naturalny układ, tylko robota rzemieślnika, wykonana przy użyciu metra, ekierki, piły, młotka i gwoździ. W głębi, na jasnym tle ściany odcina się czarny prostokąt okna z białymi prętami krat. Zamiast gołej ziemi podłoże z betonu. Wszystko wynika z zamysłu, zostało wykonane w jakimś celu - aby uwięzić bydlę, które puszczone wolno zagrażałoby człowiekowi, jego panu. Wszystko tu przypomina: porzućcie nadzieję.
Tematem tego zdjęcia nie jest prowincjonalny zwierzyniec w latach dwudziestych ubiegłego wieku, jego pedagogiczna czy naukowa funkcja; ani tym bardziej samo zwierzę. Tu chodzi o samotność i zniewolenie.
***
To zwierzę, tak podobne do człowieka przez dwunożną postawę, przez smutek, jaki od niego bije, jest ikoną niewoli. Wszystko tu jest więzieniem: betonowa podłoga, solidne ściany (właściwie mieszkanie, a nie klatka), nawet okno (też ludzki wymysł, ale oczywiście zakratowane i każące zapomnieć o ucieczce), nawet myląca na pierwszy rzut oka, prawie niedostrzegalna strużka wody, płynąca z góry, spoza kadru, do rozwartego pyska. Jakaś niewidzialna ręka dba więc o to zwierzę - tyle że ta dbałość to przecież kolejne okowy, zależność, ubezwłasnowolnienie.
Ludzie mają do tego prawo: "Wszelkie zaś zwierzę na ziemi i wszelkie ptactwo powietrzne niechaj się was boi i lęka. Wszystko, co się rusza na ziemi i wszystkie ryby morskie zostały wam oddane we władanie" (Rd 9, 2).
Ten zwierz zamknięty w drewnianym pudle jest podobny do niedźwiedzi uczonych tańczyć przez Cyganów na rozgrzanej blasze, zwierząt z opowieści zawieszonych pomiędzy mitem a rzeczywistością. Podrygujące do dźwięków muzyki stają się obwoźnymi psami Pawłowa; wymuszono na nich reakcje, których oduczyć się nie sposób. Kołyszą się niepewnie ku uciesze gapiów, dla zarobku właścicieli, którym nie są znane wysokie idee nowoczesnego świata. (Widziałem takiego niedźwiedzia w dzieciństwie).
Zamknięty w drewnianej budzie żałosny kuzyn wolnych niedźwiedzi, żałośniejszy jeszcze pobratymiec pana wszystkich stworzeń, człowieka. Żyje na krawędzi światów, do żadnego nie przynależy.
***
Szczęśliwie wiadomo, gdzie i kiedy powstała ta fotografia. Zdjęcie wykonano w ogrodzie zoologicznym w Zamościu pod koniec lat dwudziestych ubiegłego wieku. Ogród w Zamościu, czwarte zoo w Polsce, założył Stefan Miler w 1919 roku, początkowo jako zwykły zwierzyniec, instytucję przyszkolną. Stopniowo obrastało w nowe okazy: rolnik z Wołynia podarował wilki, lotnicy przywieźli kameleona; pierwszy niedźwiedź kupiony w Poznaniu trafił do Zamościa pod koniec lat dwudziestych, ale przeżył w zoo zaledwie godzinę i padł. Jego następcy stworzyli parę i płodzili młode, wyprzedawane kolejno do innych ogrodów.
Widziałem całą serię zdjęć z zamojskiego zoo, w większości wykonanych przez rodzinę jego założyciela, być może również przez niego samego. Uśmiechnięci, obcy ludzie, gładka ułuda: panie w kapeluszach, przy kości, grają w tenisa odziane w klasyczną biel. Mężczyzna na ławce tuli dwa lwiątka, błogo uśmiechnięty (te dwa małe lwy głaskała również ręka Bolesława Leśmiana). Po alejkach ogródka przechadzają się pawie. Zdjęcia opowiadają o mieszczańskim żywocie, co z tego, że pośród zwierząt. Tylko to zdjęcie z niedźwiedziem było jak smagnięcie.
Może sama istota ogrodu zoologicznego to sprawia. "Publiczne ogrody zoologiczne zaczęły istnieć w czasie, który przyniósł też zanikanie zwierząt w naszym życiu codziennym. Ogród zoologiczny, do którego ludzie chodzą, by spotkać, obserwować i przypatrywać się zwierzętom, faktycznie jest pomnikiem niemożności takiego spotkania", pisze John Berger w eseju "Po cóż patrzeć na zwierzęta?". A Jean-François Staszak ("Natura ogrodów zoologicznych", Actes du Festival International de Géographie de Saint-Dié-des-Vosges) dodaje: "Czym w ogóle jest zoo? Na czym polega jego funkcja edukacyjna, co jest w nim takiego spektakularnego, i czym się ten projekt różni od numerów pokazywanych w cyrku albo przez obwoźnych treserów? Sądzimy, że zoo jest instrumentem pozwalającym zdefiniować i ocenić zwierzęcość i naturę, a więc także - po drugiej stronie medalu - zdefiniować istotę człowieka. Zadaniem zoo jest więc wyjaśnić, dlaczego nie znajdziemy w nim człowieka w klatce".
Patrzę na niedźwiedzia, myślę o człowieku. Zwierzę mnie nie interesuje, ani Zamość, ani tamtejsze zoo, ani autor fotografii. Tylko ta samotna, uwięziona istota wystawiona na oglądanie. Wokół nie ma niczego, nawet tej sztucznej przestrzeni, która w nowoczesnych zoologach koi oko i daje rozgrzeszenie - wybiegu udającego naturę, ściętych pni, skalnych ścian. Jest gołe więzienie, kudłata masa pośrodku kadru i prostokąt wypełniony kratą.
***
Roland Barthes pisze w "Mitologiach" o zdjęciach przemocy: "żadna z tych zbyt udanych fotografii nie przyciąga naszej uwagi, bo - mając je przed sobą - jesteśmy za każdym razem pozbawiani własnego sądu: ktoś za nas drżał z strachu, zastanawiał się za nas i za nas sądził; fotograf nie zostawił nam niczego - może tylko proste prawo intelektualnego przyzwolenia". Tu inaczej: to nie fajerwerk mam przed oczami, bo w tym obrazie brak wszelkiej wyjątkowości (żadnych wyjątkowych wydarzeń, wojen, podróży na skraj świata; brak też maestrii pozwalającej uchwycić sytuacje wydawałoby się niemożliwe do uchwycenia). Nie zwierzę, które stało się łupem kłusownika, z obciętą głową czy odgryzioną łapą, nie rozszarpane mięso - ale młody, silny niedźwiedź w pełnym słońcu najgłębiej wgryza się w pamięć. Mam przed sobą pamiątkowe zdjęcie fotoamatora, obraz naiwny, i to on właśnie trzyma się pamięci jak kleszcz. Tu właśnie tkwi pułapka. Fotografia uderza podstępnie; jej moc tkwi w hiatusie pomiędzy intencją autora a ostatecznym rezultatem. Jej siłą jest pomyłka.
Brak tu świadomych odwołań do innych przedstawień zwierząt, do historii sztuki, do dwóch małpek Pietera Breughla skutych łańcuszkiem w wykuszu okna; nie ma nawet cienia ironii. Zdjęcie z niedźwiedziem to obraz fascynacji stereotypowym materiałem: zwykły obrazek z zoo. Lecz jego siła nie bierze się wcale ze skupienia, tylko z porażki autora. Fotograf tworzy obraz w swoim mniemaniu przezroczysty, rejestruje radość, jaką napełnia go posiadanie czy oglądanie pięknego okazu: wspaniałe zwierzę w pełnym słońcu; a do mnie dociera już tylko owego okazu krystaliczna samotność i krystaliczna rozpacz: zamknięcie i kraty.
***
W latach pięćdziesiątych XIX wieku bogaty amator, książę de Montizon fotografował zwierzęta w ogrodach zoologicznych i parkach - żyrafy, lwy, ryby, hipopotama. Szczególnie zdjęcie hipopotama robi osobliwe wrażenie: został sfotografowany od strony zbiornika z wodą, jego wielkie cielsko odbija się w spokojnym lustrze. Hipopotam jest na wolności, od strony widza nic go nie ogranicza - więcej, odbicie w wodzie daje pozór nieskończonej swobody. Za hipopotamem wznoszą się masywne kraty, jakby kowal przestraszył się w ostatniej chwili i dorzucił sporo od siebie do zamówionej grubości. Za kratami stoją ludzie. Na zdjęciu to ludzie są uwięzieni i usiłują się wyśliznąć spomiędzy monstrualnych prętów.
"Aż do początku XX wieku »dzicy«, szczególnie z Afryki, nie byli w zoo niczym wyjątkowym; byli wystawiani jako dzicy właśnie albo tworzyli dekorację dla jakiegoś egzotycznego zwierzęcia" (Staszak). Oglądam niedźwiedzia, myślę o człowieku.