Dzikość w sercu

Lars Berge, szwedzki dziennikarz i pisarz: Domem pierwszych ludzi było ognisko, przy którym siadali, gdy zapadał zmrok. Wilk trzymał się na uboczu. Obserwował nas z mroku,a my wgapialiśmy się w tę ciemność i zastanawialiśmy się, co kryje.

09.12.2019

Czyta się kilka minut

 / HENRIK SORENSEN / GETTY IMAGES
/ HENRIK SORENSEN / GETTY IMAGES

ADAM ROBIŃSKI: Boi się Pan wilków?

LARS BERGE: Nie, choć szczerze mówiąc nigdy nie widziałem dzikiego wilka z bliska. Mieszkam na przedmieściach Sztokholmu, jakiś czas temu mieliśmy doniesienia o obecności dzikiego osobnika. Zdarzało się, że gonił jakichś ludzi biegających po lesie. Przynajmniej oni twierdzili, że to wilk, choć pewności nie ma. Tak czy inaczej, ci ludzie byli przerażeni. Też pewnie bym był, gdybym się znalazł na ich miejscu.

Coś im się stało?

Chyba nie. Jest taki śmieszny filmik na YouTubie: facet uprawia jogging, a inny filmuje go przez okno samochodu. Ten biegacz sprintem dopada do auta i przerażony wskakuje do środka. A wilk krąży sobie wokół samochodu. Pewnie był po prostu zaintrygowany sytuacją, sprawdzał, co się wydarzy. Więc wracając do pytania: jak tak sobie siedzimy w centrum Warszawy i rozmawiamy o wilkach, to wcale się ich nie boję. Ale nie mam pojęcia, jak bym się zachował, gdyby to mi przydarzyła się taka przygoda.

W reportażu „Dobry wilk” opisuje Pan swoje śledztwo po tragicznym wypadku na wybiegu dla wilków w ogrodzie zoologicznym w Kolmården. Pisze Pan też, że obserwacja wilków na swobodzie kojarzy się Panu z zimnem, zmęczeniem i nudą. I to wychodzi spod ręki autora książki o przyrodzie?

Przepraszam, ale wilki naprawdę mnie nudzą. Kiedy byłem dzieckiem, uwielbiałem filmy dokumentalne o przyrodzie tropików. Ale kiedy na ekran wjeżdżało coś o wilkach, byłem po prostu znudzony. W ogóle szwedzkie lasy w porównaniu z tymi tropikami wydają mi się ponure i mało interesujące.

To skąd ta silna więź z przyrodą, którą miał Pan jako dziecko?

Z telewizji. Kiedy dorastałem, państwowy nadawca miał tylko dwa kanały. Filmy przyrodnicze były jednymi z ważniejszych pozycji w ramówce. Fotograf Jan Lindblad, który pracował dla telewizji, był wyjątkowym gościem. Wyjął z zoo w Kolmården dwa tygrysiątka i zabrał je do swojego domku letniskowego, a potem zrobił o tym fascynujący film. Kiedy te tygrysy dorosły, musiał je oddać z powrotem do ogrodu zoologicznego. Moi rodzice wpadli na pomysł, że skoro tak się w to wkręciłem, to muszę tam pojechać i zobaczyć je na żywo. Mocno przeżyłem tę wizytę w Kolmården. Jak niemal każda szwedzka rodzina mieliśmy takie stare, kanciaste volvo. Na terenie zoo było safari: opuszczało się szyby, a dookoła auta biegały lwy, niedźwiedzie, wilki.

Ile Pan miał wtedy lat?

Dziesięć, może jedenaście. Kiedy wiele lat później w Kolmården wydarzył się ten wypadek – wilki zabiły swoją opiekunkę – te wspomnienia do mnie wróciły.

Ale jako reporter zainteresował się Pan sprawą, gdy usłyszał komentarz dyrektora zoo.

To była właściwie pierwsza rzecz, jaka wyszła z ust przedstawiciela zoo po wypadku, pomijając oczywiście kurtuazyjne kondolencje. Stwierdził, że wypadek będzie miał druz­gocący wpływ na „markę wilka”. Niesamowite: zwierzę jako marka! Nigdy wcześniej nie słyszałem, by ktoś mówił o zwierzęciu jak o obiekcie handlu. Marka oznacza, że masz do opowiedzenia jakąś historię na temat produktu.

Chcesz coś sprzedać.

Coś, co ma sprawić, że życie kupującego stanie się lepsze. Ta wypowiedź stała się bodźcem, który sprawił, że zainteresowałem się losami wilków w Szwecji. I tym, jak gwałtownej zmianie uległa w latach 70. XX wieku narracja na ich temat. Wcześniej byliśmy, obok Amerykanów, chyba najgorzej nastawionym do wilków narodem na świecie.

Do tego stopnia, że w pewnym momencie w całej Szwecji ostał się tylko jeden osobnik.

Samica. Ale potem pewien naukowiec oświadczył w telewizji, że być może powinniśmy nie tylko objąć wilki ochroną, ale również zacząć je rozmnażać, co udało się wcześniej z ­paroma gatunkami dzikich ptaków. Tę wypowiedź oglądało mnóstwo ludzi. Zaraz potem przeprowadzono sondaż. Okazało się, że faktycznie odbiór społeczny wilka się zmienił. Większość Szwedów była za odtworzeniem populacji tego gatunku. „Bliskie spotkanie z wilkiem”, a więc produkt zoo w Kolmården, o którym piszę w książce, było oficjalną częścią programu działań na rzecz gatunku. Miało poprawić ten wizerunek, pokazać zwierzę płochliwe i przyjazne człowiekowi. Ludzie płacili majątek za to, żeby się znaleźć na wybiegu.

Ile wilków żyje dziś w Szwecji?

Oficjalne dane mówią o trzystu.

Kłusownictwo jest istotnym problemem?

Mamy takie powiedzenie: „Zastrzel, zamknij się i zakop”. Kilka osobników rocznie ląduje w ziemi, ale to margines. Poza tym kilkanaście zabija się z błogosławieństwem władz. Oficjalny powód to wady genetyczne konkretnych osobników. Chów wsobny to faktycznie spory problem szwedzkiej populacji wilka, bo wszystkie pochodzą od niewielkiej grupy przodków. W rzeczywistości chodzi też o politykę. Zezwalając na odstrzał, kupuje się głosy na prowincji.

Wilk w Pana książce jest przede wszystkim wytworem kultury, który budzi skrajne emocje, od miłości po nienawiść. Skąd się bierze ta dwubiegunowość w ludzkim podejściu do zwierzęcia?

Może dlatego, że człowiek i wilk pojawili się w Skandynawii mniej więcej w tym samym czasie? Domem pierwszych ludzi było ognisko, przy którym siadali, gdy zapadał zmrok. Wilk trzymał się w cieniu, na uboczu. Obserwował nas z mroku, a my wgapialiśmy się w tę ciemność i zastanawialiśmy się, co kryje. W takich okolicznościach może się zrodzić wiele wyobrażeń i lęków. Niektóre pokonaliśmy, udomawiając wilka jako psa domowego, zmuszając go do pracy na nasze potrzeby.

Dziś – jak Pan zauważa – wilk to jeden z najlepiej przebadanych naukowo gatunków. To dlaczego wciąż pozostaje dla nas tak ulotny, że nie wiemy, co z nim począć?

Może dlatego, że tak świetnie adaptuje się do różnych sytuacji? Łatwo go trzymać w niewoli. Wydaje się, że niespecjalnie mu ona przeszkadza. Tak jest do chwili, gdy decyduje, że jednak nie chce siedzieć za kratami i ku zaskoczeniu opiekunów przestaje być potulny.

Bo wilk w niewoli i wilk na wolności to dwa zupełnie różne gatunki zwierząt.

Jeden z naukowców przekonywał mnie, że absolutnie nie wolno wyciągać wniosków na temat zachowania wilków na podstawie obserwacji osobników trzymanych w zoo. Dzikie wilki mają ogromne areały osobnicze. Mogą się odłączać od stada, którego dynamika jest zupełnie inna niż w odgórnie narzuconej sytuacji. Poza tym u zniewolonych wilków występuje dużo wyższy poziom agresji niż na swobodzie. Z badań wynika, że im mniejszy wybieg, tym tej agresji więcej. Ów naukowiec stwierdził, że prowadzenie badań w zoo przypomina wyciąganie wniosków o człowieku na podstawie obserwacji w więzieniu lub obozie koncentracyjnym.

Do tego dochodzi jeszcze to absurdalne pseudonaukowe przekonanie, że opiekun wilków potrafi się z nimi porozumieć. Że zna ich język, jest członkiem stada, mało tego, stoi na jego czele. Wpatruje się im w oczy, warczy na nie, odpowiednim językiem ciała zdobywa u nich respekt. Dominuje je. Nie ma żadnych naukowych podstaw by twierdzić, że to prawda, chociaż przez kilka lat w zoo w Kolmården mogli tak sądzić. Ich wilki faktycznie zachowywały się wobec ludzi jak psy. Aż do dnia, gdy przestały i zabiły swoją opiekunkę.

Ogród zoologiczny to bardzo specyficzne środowisko.

I przez to tak fascynujące. Wybudowane ręką człowieka, udające, że jest czymś zupełnie innym niż w rzeczywistości. Trochę jak centrum handlowe czy muzeum. Idziesz tam, by wziąć udział w narracji zupełnie oderwanej od prawdy. To dlatego „Dobry wilk” nie jest tak naprawdę opowieścią o wilku, ale o człowieku.

To zresztą przewrotne – w czasach, w których dużo rozmawiamy o prawach zwierząt, wciąż trzymamy je w niewoli.

Dotarłem ostatnio do fascynujących danych – na świecie żyje dziś na wolności około 3,5 tys. dzikich tygrysów. Tymczasem w samych tylko Stanach Zjednoczonych 5 tys. osobników trzymanych jest w niewoli. Czyli tych zniewolonych jest więcej niż dzikich. To nam każe postawić trochę filozoficzne pytanie: czym jest tygrys? Drapieżnikiem z samej góry łańcucha pokarmowego czy też zwierzęciem, które żyje przy człowieku? To niesamowite, dokąd doprowadziła nas narracja na temat dzikiej przyrody. Tworzymy jakąś zmyśloną opowieść o gatunku, wymazując z niej czynnik ludzki, podczas gdy w rzeczywistości to on jest dominujący.

Zupełnie jak w filmach dokumentalnych o przyrodzie. Z nudnego wilczego życia tworzą ekscytującą fabułę, w której zwierzęta ciągle biegają i polują.

Nasze pojmowanie przyrody jest w dużym stopniu uformowane właśnie przez telewizję, która musi opowiadać konkretną historię. Inaczej nikt by tego nie chciał oglądać. Przez to jesteśmy przekonani, że ten wilk nic, tylko biega. Z drugiej strony wie Pan, co było jednym z najchętniej oglądanych programów w ubiegłym roku w Szwecji? W lesie na północy kraju umieszczono parę kamer, które 24 godziny na dobę nadawały obraz z lasu. Nic się tam generalnie nie działo. Jednak kiedy raz na jakiś czas w kadrze pokazał się łoś, żył tym cały kraj. Ale przez większość czasu ludzie siedzieli w domach, wgapiali się w ekran i obserwowali, jak wiatr szeleści w koronach drzew.

Czy Pana książka wywołała w Szwecji dyskusję na temat ogrodów zoologicznych?

Tak, ale ja nie byłem na nią przygotowany. Chciałem tylko wyjaśnić okoliczności, w których wilki zabiły tę młodą dziewczynę. To była historia, która mnie kręciła. Kiedy ukazała się książka, zostałem wciągnięty w debatę na temat tego, czy ogrody zoologiczne mają dziś rację bytu. Pisali do mnie ludzie, którzy domagali się zamknięcia wszystkich szwedzkich zoo.

Szwecja zwykle wychodzi przed szereg w debatach na temat środowiska. Hasła o ograniczonych zasobach planety i irracjonalnym nieprzerwanym wzroście, którego domaga się kapitalizm, podnoszono u Was już pół wieku temu. Dziś podobne argumenty wciąż traktuje się w Europie jak wywrotowe i zbywa milczeniem.

Dziś zieloni są co prawda w szwedzkim rządzie, ale jako mniejszość. Ale Greta Thunberg i szkolne strajki zarysowują zupełnie nową linię podziału politycznego. Po jednej stronie stoi miastowa młodzież, lewicowa, zorientowana na ochronę środowiska, po drugiej konserwatywna prowincja. Nikt nie wie, co wyłoni się z tego podziału. W ostatnich sondażach socjaldemokraci pierwszy raz od stu lat stracili prowadzenie! Wyprzedziła ich populistyczna prawica. Obserwuję sytuację polityczną w Polsce i innych krajach regionu i wydaje mi się, że Szwecja jest pod tym względem kilka lat za wami. Wybory za dwa lata, zobaczymy, co z tego wyniknie. Na razie trudno cokolwiek przewidzieć.

Ale to chyba wymowne, że Greta Thunberg pochodzi akurat ze Szwecji, z kraju wyznającego ­allemansrätten, a więc silniejsze od własności prywatnej prawo dostępu do natury.

Tylko że Greta to miastowy dzieciak. Wychowała się w centrum Sztokholmu. Jej rodzice to znani ludzie kultury.

W Polsce funkcjonuje taki stereotyp, że wszystkie szwedzkie dzieci są z Bullerbyn. Greta też.

Jasne, natura jest ważnym elementem tożsamości narodowej Szwedów. Ja też lubię wycieczki, jako dziecko chodziłem z rodzicami po górach. Ale nie jest tak, że wszyscy śpimy pod gołym niebem i zdobywamy trudne szczyty. Moje dzieci lubią łazić po drzewach, o ile w pobliżu zostały jeszcze jakieś drzewa, ale w ogóle nie myślą o przyrodzie w kategoriach politycznych. Czas spędzają raczej przed komputerami. A ja, kiedy brałem się za pisanie tej książki, miałem przekonanie, że jestem gościem od przyrody. Szybko się okazało, że znam ją tylko z telewizji i książek. I nie mam pojęcia o tym, jaka jest naprawdę. Ktoś mądry napisał kiedyś, że dzika przyroda to ta, w której nie ma człowieka. Ale przecież człowiek jest wszędzie. Więc chyba nie istnieje coś takiego jak dzika natura. Dzikość jest wytworem ludzkiej kultury.

Bo natura nie potrzebuje przymiotnika „dzika”?

To myśmy go dodali. Wilkowi do szczęścia potrzeba jedzenia, innych wilków do rozmnażania się i jeszcze schronienia dla młodych. Nie potrzebuje do życia pięknego krajobrazu czy rozległej panoramy dziewiczych gór. Oczywiście najłatwiej mu tam, gdzie nie ma ludzi, ale gdyby dać mu spokój, poradziłby sobie i na tej warszawskiej ulicy. ©

LARS BERGE (ur. 1974) jest szwedzkim dziennikarzem, dokumentalistą i scenarzystą. Wieloletni współpracownik dziennika „Svenska Dagbladet”. Nakładem wydawnictwa Czarne ukazał się jego reportaż „Dobry wilk. Tragedia w szwedzkim zoo”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2019