Klasycznie, czyli konwencjonalnie

Jacques Lassalle przez lata współpracował z Comédie Française i jego teatralny styl kojarzony jest z tą sceną. Stąd wiadomo było, czego z grubsza można się spodziewać po jego "Tartuffie w Teatrze Narodowym - kostiumów z epoki, a nie trampków i t-shirtów.

11.04.2006

Czyta się kilka minut

/fot. S. Okołowicz /
/fot. S. Okołowicz /

I rzeczywiście. Jednak "klasyczność" warszawskiego spektaklu oznacza przede wszystkim określony stosunek do dramatu. Reżyser podporządkowuje zamysł inscenizacyjny literze wybitnego tekstu, w który nie należy ingerować, a tylko wsłuchać się uważnie i pójść za głosem autora. Z tym wiąże się wstrzemięźliwość inscenizacyjna. W spektaklu nie ma fajerwerków, jest tylko to, co niezbędne: prosta scenografia (wysokie ściany z ciemnego drewna otaczające niemal pustą scenę), kilka akcentów muzycznych puentujących zakończenie aktów, jednolite oświetlenie. Na scenie króluje słowo.

Takie "pokorne" podejście do dramatu kryje w sobie niebezpieczeństwo, że uzna się go za rzecz skończoną i samowystarczalną. Reżyser zobowiązany jest podjąć dialog z tekstem, starać się w niego wgryźć - tym bardziej, jeśli jest to arcydzieło, a więc utwór oferujący możliwość różnorakiej interpretacji, wiecznie żywy i inspirujący. I tym bardziej, jeśli wystawia się dramat tak znany jak "Tartuffe"; widz najprościej oczekuje, że reżyser powie o nim coś nowego. W drugiej części spektaklu pojawia się taka próba - poza tym spektakl nie wznosi się ponad poziom ujęcia konwencjonalnego.

Aktorzy ze swobodą wypowiadają swoje kwestie, poszczególne sceny rozgrywane są sprawnie, widz gładko wprowadzony zostaje w fabułę. Już jednak po chwili spektakl przestaje interesować. Brakuje świeżości, różnorodności rozwiązań scenicznych, ciekawych rysunków postaci. Orgon jest łatwowierny, Doryna odważna, młodzież porywcza... aktorzy grają starannie, ale tylko poprawnie. Tekst w nowym przekładzie Jerzego Radziwiłowicza brzmi czytelnie, a jednak dobrze zrobiłyby mu pewne skróty. Decyzję o zachowaniu całości w tym przypadku tłumaczyć można jedynie nieuzasadnionymi skrupułami reżysera. Efektem jest narastające wrażenie, że mamy do czynienia bardziej z prezentacją niż sceniczną interpretacją dramatu.

Wrażenie to pogłębia tendencja do wygrania wszystkich motywów i niuansów, bez wskazania na te - w odczuciu reżysera - najważniejsze. Jakby chodziło o ukazanie wielobarwności dzieła, a przecież "Tartuffe'a" nikomu nie trzeba przedstawiać. Na tej zasadzie pojawiają się aluzje polityczne. W perspektywie współczesnej Polski świętoszkowatość byłaby wyjątkowo wdzięcznym tematem. Czy francuski reżyser nie orientuje się w naszej sytuacji politycznej, czy też po prostu ten temat go nie interesuje - trudno orzec. Dość na tym, że wpisany w dramat ukłon Moliera w stronę Ludwika XIV wybrzmiewa co prawda z czytelną ironią, a jednak słabo i tylko mimochodem - choć nie bez uciechy rozsmakowanej w tej drobnej pikanterii widowni.

Królewski poseł pojawia się w dramacie na zasadzie deus ex machina - reżyser przemyślnie obnażył arbitralność tego rozwiązania ustawiając aktora na teatralnej loży. Innym ciekawym ruchem było rozciągnięcie motywu podglądania na cały spektakl i na niemal wszystkie postacie. Przez okna, uchylone drzwi, lufcik - to już nie niewinna zabawa, ale sposób na przetrwanie. Te kilka chwytów, choć na tle całości odświeżające, są jedynie drobną kosmetyką.

Gdzieś na marginesie, w drugiej części spektaklu, pojawia się zaczyn prawdziwie interesującego pomysłu. Reżyser zdecydował się na kilka odważniejszych przesunięć interpretacyjnych, które ustawiły wątek "trójkąta miłosnego" w nieoczekiwanym świetle. Ogromna w tym zasługa znakomitej Danuty Stenki. Elmira, u Moliera nieco bezbarwna, w ujęciu aktorki staje się postacią pełną i wieloznaczną. Jest dumna, rozsądna, poważna. Słynna scena z Orgonem skrytym pod stołem z niewinnej igraszki przeradza się w akt poświęcenia kobiety dla zaślepionego męża, tym większy że zaloty Tartuffe'a to nie niezdarne łaskotki, ale próba gwałtu. Do końca przedstawienia Elmira kroczyć będzie po scenie z rozwiązanym gorsetem - piętnem poniżającej przygody i niemym wyrzutem wobec męża. W tej perspektywie finał spektaklu jest tylko połowicznie szczęśliwy - dobro co prawda triumfuje, ale kosztem upokorzenia i bolesnego rozczarowania bohaterki.

Ów tragiczny ton pojawia się zupełnie nieoczekiwanie, niewyprowadzony konsekwentnie z pierwszej części spektaklu. Nie wybrzmiewa dostatecznie wyraźnie także dlatego, że ginie w papce rutynowo przeprowadzonej całości. Odkrycie w Molierowskim tekście potencjału skomplikowanych charakterów, które mogą przemówić językiem dotkliwego ludzkiego doświadczenia - to świetna, choć tylko przeczuta możliwość spektaklu. Szkoda, że - na własne życzenie reżysera - zaprzepaszczona.

MOLIER, "TARTUFFE", przeł.: Jerzy Radziwiłowicz, reż.: JACQUES LASSALLE, scenogr.: Dorota Kołodyńska, muz.: Jacek Ostaszewski, światło: Mirosław Poznański, premiera w Teatrze Narodowym w Warszawie: 25 marca 2006 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk teatralny, publicysta kulturalny „Tygodnika Powszechnego”, zastępca redaktora naczelnego „Didaskaliów”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2006