Kino podnosi głowę

Nasi twórcy nabierają na nowo poczucia, że są ludziom potrzebni. Kino polskie umie już krzyczeć - trudniej przychodzi mu zejście do prywatności.

02.10.2005

Czyta się kilka minut

Rzadko spotykamy się razem - ludzie robiący filmy i ludzie zajmujący się filmem, piszący o nim. Kiedyś podczas takich spotkań programowe wystąpienia były stymulowane obecnością władzy, której środowisko się bało, ale która z kolei sama bała się filmowców. Potem nastała wolność i przestaliśmy się bać. Ale też przestaliśmy uważać kino za wspólną sprawę. Zanikło poczucie solidarności reżysera z widzem, pojmowanym nie jako anonimowy klient, lecz jako partner.

W najlepszych czasach polskiego kina, poprzedzających czasy “Solidarności" - czasach “Człowieka z marmuru" i “Barw ochronnych" - doszło do pięknego porozumienia twórcy i odbiorcy ponad głowami władzy, tych ministrów i sekretarzy, siedzących w pierwszych rzędach podczas gdańskich forów filmowców. Dziś trzeba szukać porozumienia nie ponad głowami władzy, ale ponad głowami anonimowego tłumu, o który zabiega władza i który programują media. Ostatnia dekada była czasem wielkiego społecznego rozproszenia. Stawaliśmy się klientami firm i polityków, biernymi widzami spektaklu medialnego.

Ma być głupiej

Niegdyś przysłowiowym postrachem środowiska filmowego był towarzysz Świrgoń. Przepraszam, że używam prawdziwego nazwiska, nie wiem, co ten pan dzisiaj robi - wtedy rządził, karcił, mówił, co trzeba kręcić. Mam jednak dziwne poczucie, że funkcjonuje on nadal. Nie ma twarzy, ale nadal ma władzę - taką, jaką ma w filmie “Oda do radości" sympatyczny, wyluzowany szef bogatej firmy, który tresuje młodego adepta. Ten “kapitalistyczny towarzysz" dyktuje dziś mediom, że ma być głupiej. Że trzeba robić filmy dla tych, których to nic nie obchodzi, telewizję dla tych, co wyłączają telewizory, bo wszystko ich nudzi, a gazety dla tych, co nie czytają.

W czyim interesie działa ten mechanizm? Przedtem straszakiem była robotnicza z nazwy partia i tzw. sojusze - dziś są konsumenci, o których gustach i najbardziej ukrytych pragnieniach decydują redaktorzy, powołujący się z kolei na wyniki sprzedaży. Ale między owymi wynikami a treścią tego, co się pokazuje, mówi i pisze, nie ma przecież prostej, czytelnej zależności. Gdyby spełnić w 100 procentach wymagania sondażowych konsumentów, świat zgłupiałby i zastygł. Mentalność inteligencka, w której nas wychowano, podpowiada, że najistotniejsze treści naszych działań powstają wbrew statystyce, traktowanej jako proroctwo, w lukach aktualnego systemu. Używam staroświeckiego określenia “inteligenckość", nie mając na myśli elitarnego poczucia wyższości. Inteligenckość, ta spod znaku Żeromskiego, polegała na czymś innym: na porozumieniu i poczuciu partnerstwa z odbiorcą w imię wspólnej sprawy.

Zawsze zwracamy się do jakiegoś wyimaginowanego odbiorcy. Co ten odbiorca naprawdę myśli i pragnie, jest tajemnicą. Mamy przed sobą dwa sposoby traktowania tego potencjalnego odbiorcy: albo nawiązujemy z nim braterski pakt, niezależnie od jego statusu - i na tym polega inteligenckie, ponadklasowe poczucie równości. Albo też traktujemy go z góry, jako obiekt manipulacji, klienta, którego mamy zwabić po to tylko, aby mu coś wcisnąć na siłę, niby za jego zgodą, zaspokajając wyimaginowane, wmówione mu uprzednio potrzeby - jak w głośnej komedii dokumentalnej “Czeski sen".

Czasy demokracji, paradoksalnie, sprzyjają rozwarstwieniu i kastowości, tak jak czasy “Solidarności" sprzyjały wolności, równości, braterstwu. Trzeba być dziś nawiedzonym albo bezgranicznie naiwnym, żeby tęsknić do rewolucji. “To se ne vrati". Jednak ostatni rok przyniósł ciąg wydarzeń, które wstrząsnęły światem, wywołując krystalizację świadomości. Trudno zapomnieć i zlekceważyć znaczenie tych kilku dni po śmierci Jana Pawła II - świat przezroczystych mediów, świat, który na chwilę jakby coś zrozumiał, nabrał nadziei i poczucia sensu. I inne wydarzenie publiczne, które wydobyło na przekór sytuacji nową, ukrytą, dobrą twarz społeczeństwa: atak terrorystyczny w Londynie. Zastanawiające było autentyczne świętowanie przez młodych ludzi rocznicy Powstania Warszawskiego.

W filmach europejskich ostatnich lat obserwujemy powrót historii: niemieckie “Good bye, Lenin" Beckera, włoskie “Buongiorno, notte" Bellocchia o porywaczach Aldo Moro, węgierska “Kropla słońca" Szabó o czterech pokoleniach jednej rodziny węgierskich Żydów, którzy bardzo chcieli być węgierskimi patriotami, francuski film Guediguiana o Mitterrandzie. Do tych europejskich filmów dodajmy nagrodzony ostatnio w Wenecji amerykański “Good night and good luck" Clooneya, o wzorze amerykańskiego dziennikarstwa śledczego, Edwardzie R. Murrow, który doprowadził przed kamerami telewizyjnymi do kompromitacji senatora McCarthy’ego.

Ostatnio powstaje w Europie fala filmów o pokoleniu ’68 - czy ta data nic już nie znaczy dla naszego filmowca? Przeglądałem materiały kręconego ostatnio, przy współudziale Teresy Torańskiej, polskiego dokumentu o emigrantach ’68, właścicielach tzw. dokumentu podróży. W ich opowieściach jest nieprawdopodobne stężenie dramatu, przy czym do dramatu wypędzenia i rozdzielenia z bliskimi w kraju dochodzi inny problem: rozliczenie wypędzonych z pokoleniem ich rodziców, komunistów. Cóż za wielki temat, wymagający odwagi i odpowiedzialności - czy uniosłoby go nasze zdziecinniałe kino fabularne?

Ponad ludem?

Znaczenie filmów o historii polega na przełamaniu poczucia rozproszenia, odwołaniu się do wspólnych doświadczeń. Na tym festiwalu miałem kilka razy poczucie, że pęka jakaś tama. Zobaczyliśmy parę filmów, w których skrzyżowały się doświadczenie dziejowe i osobiste: “Persona non grata" i “Wróżby kumaka", “Komornik" i “Oda do radości". Ostatni czas odsłonił takie pokłady zła w życiu kraju i wywlekanej na wierzch przeszłości, że nagle zrobiło się miejsce dla artysty i dla kina serio.

Kino podnosi głowę. Jego twórcy nabierają na nowo poczucia, że są ludziom potrzebni. Nie muszą oddawać najważniejszych spraw politykom ani mediom. Kino zaangażowane? Tak, ale kryje się w tym pewna pułapka. Trzeba uważać, byśmy nie popadli w nowy “soc", w konstruowanie postaci bohaterów wyłącznie według formuły “byt określa świadomość", zgodnie z którą Polak w filmie jest zawsze ofiarą sytuacji. Prowokacyjną, może chwilami zbyt deklaratywną próbą przełamania tego schematu, jest film Przemysława Wojcieszka “Doskonałe popołudnie".

Jeszcze bardziej niż krzyku na temat społecznego zła brakuje nam umiejętności dostrzeżenia głębszej warstwy życia, tej niezależnej od warunków społecznych. Może za to właśnie tak cenione są utwory Andrzeja Barańskiego? W jego filmie “Parę osób, mały czas", dziejącym się w latach 70., ktoś opowiada, że stał w kolejce po mięso i był świadkiem dyskusji o tym, czy życie ma sens - jedna osoba twierdziła, że nie ma, druga, że ma. Rosjanin Aleksiej German jr. w pokazywanym ostatnio w Wenecji filmie “Garpastum" pokazał młodych ludzi, futbolistów z roku 1914. Przez ich życie przepływa I wojna i rewolucja, ale nie zagarnia ich, nie odmienia - pozostaną skupieni na swojej pasji. W filmie “Pińero" portorykański poeta z Nowego Jorku tak oto definiuje pojęcie zaangażowania, mówiąc o swoim bohaterze: “Umarł, szukając słusznej sprawy, podczas gdy słuszna sprawa szukała jego. Umarł, szukając słusznej sprawy, ale nigdy nie zrozumiał, że sam jest tą słuszną sprawą".

Kino polskie umie już krzyczeć - trudniej przychodzi mu zejście do pokładów prywatności. Myślę, że dotarcie do nich jest trudniejsze niż to, co nazywam zaangażowaniem. Wszelkie odmiany prywatności zostały pożarte przez telenowelę, dającą widzom oddramatyzowany, banalny, pozbawiony cienia tragiczności obraz życia. Tak więc dochodzimy do punktu wyjścia - bariery fałszu, konwenansu, zgłupienia, tamującej dostęp do rzeczywistości inaczej niż w tamtym ustroju, ale równie intensywnie.

Rilke powiedział: “sztuka zmierza od samotnych do samotnych, wysokim łukiem przechodząc ponad ludem". To “ponad ludem" brzmi jak prowokacja tam, gdzie chodzi o kino, gazetę, telewizję. Wszystkim zależy przecież na tłumach widzów, odbiorców, czytelników. Pracujemy dla tłumu. Jednak nie - pracujemy dla odbiorcy, który nie różni się zasadniczo od nas. Chcemy z nim zawrzeć braterski pakt. Więc gdyby ktoś miał się obrazić w imieniu tych “mas konsumentów", które weszły na miejsce “ludu pracującego", dokończmy cytat poety-pięknoducha: “każdy przecież wyrasta z wielu". Wszelkie autorskie, ekskluzywne potrzeby są zarazem potrzebami wielu ludzi - dotyczy to także kina. Widownia kin należących do sieci “Europe cinema" jest milionowa. Warto sobie uświadomić, że cokolwiek pomyślimy czy zapragniemy, to samo równocześnie myślą i pragną tysiące, miliony ludzi - takich, jak my.

Powyższy tekst został wygłoszony na forum filmowców podczas 30. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2005