Litania niewiary

Bohater tego filmu nie jest dostawcą markowej wiary i nadziei, bo – jak twierdzi – nie wierzy w „Boga, którego można w pełni wyjaśnić filozoficznymi wywodami”.

03.08.2020

Czyta się kilka minut

Na planie filmu dokumentalnego „xABo”. Gdańsk, czerwiec 2019 r. / GRAŻYNA MAKARA / FUNDACJA TYGODNIKA POWSZECHNEGO
Na planie filmu dokumentalnego „xABo”. Gdańsk, czerwiec 2019 r. / GRAŻYNA MAKARA / FUNDACJA TYGODNIKA POWSZECHNEGO

Ksiądz Adam Boniecki w filmie „xABo” Aleksandry Potoczek jest stale w drodze. Towarzyszą mu coraz to nowi ludzie – w pociągu, w poczekalni, na ulicy, w telefonie, w redakcji „Tygodnika Powszechnego”, w konfesjonale, w autobusie. Podchodzą i zadają pytania o zło, o Kościół, o wiarę i niewiarę, o cierpienie, o samobójstwo, o śmierć i miłość. Albo po prostu uśmiechają się i pozdrawiają. Niektórzy przypominają, że byli u niego u spowiedzi, i że to było dla nich ważne. Ale mówią to tak, jakby chodziło o przyjaźń.

Ma się wrażenie, że pytania zadawane bohaterowi tego filmu spotykają się z pytaniami, które on sam sobie zadaje. Jeśli to, co mówi, trafia tak mocno do młodych, to pewnie dlatego, że mimo przygarbionej sylwetki ksiądz Boniecki jest wewnętrznie młody – nie uciszył pytań, które dręczyły go w młodości.

BOGIEM SZAFUJE NIECHĘTNIE. W rozmowach, których jesteśmy świadkami w tym filmie, nie jest teologiem ani mentorem. Wchodzi w dialog, stwarza płaszczyznę porozumienia, choć nie wierzy w „dialog wewnętrzny” ani w „rozmowę z samym sobą”. Aby zbliżyć się do prawdy, potrzebny jest zawsze drugi człowiek (jak u św. Jana: „Boga nikt nigdy nie widział. Kiedy miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas”).

Bohater tego filmu nie jest dostawcą markowej wiary i nadziei, bo – jak twierdzi – nie wierzy w „Boga, którego można w pełni wyjaśnić filozoficznymi wywodami”.


Czytaj także: Debet dobrego spotkania - rozmowa z Aleksandrą Potoczek, reżyserką filmu "Xabo"


Długa jest „litania niewiary” – świetny tekst Hansa Ursa von Balthasara czytany przez księdza Bonieckiego wieńczy film i stanowi jego nić przewodnią. „Nie wierzę w Boga, który feruje wyroki, trzymając w ręku kodeks karny”. „Nie wierzę w Boga, którym można manipulować”; „który sprawia, że należy się go bać”; „który czeka, by przyłapać człowieka na grzechu czy słabości”; „który nie pozwala zwracać się do siebie w sposób poufały”; „którego nie ma tam, gdzie ludzie darzą się miłością”. „Nie wierzę w Boga, który wysyła ludzi do piekła”.

Do tej litanii, której tylko fragment przytaczam, można by dodać niewiarę Gombrowicza w Boga używanego jako pistolet wymierzony w naszego wroga. Gorszący paradoks polskiego życia publicznego polega na szerzeniu religijnego bałwochwalstwa, użyciu Boga do propagandy władzy.

PO TŁUMNYM WIECZORZE AUTORSKIM, na którym ks. Boniecki nawołuje, byśmy „zostali przy swoim zdaniu” i nie biegli za tłumem, który „pędzi z kamieniami w rękach albo z palmami” – długa kolejka po dedykacje. Ktoś prosi, żeby była „z przesłaniem”. Ks. Boniecki uprzedza, że będzie niepobożnie. Wpisuje: „Lepiej zjeść i zwymiotować, niż wyrzucić i zmarnować”. Adresat się śmieje. Ktoś chce zrobić sobie zdjęcie z ks. Bonieckim, ktoś prosi o błogosławieństwo. Mieszają się różne porządki. Każdy tu może być sobą.

Są również ci, którzy chcą wyrazić sprzeciw. Im też trzeba odpowiedzieć – w filmie jesteśmy świadkami takiej akcji. Najpierw – wydawałoby się – bezgraniczna cierpliwość ks. Bonieckiego, łagodne prostowanie fałszów i tłumaczenie, jak jest naprawdę. Ale gdy okazuje się, że druga strona jest absolutnie nieprzemakalna – możliwy jest tylko żart, sprowadzenie całej sprawy do absurdu.

Kolejka do ks. Bonieckiego. Nieznajoma dziewczyna wręcza mu swój tekst i pyta: „Czy warto?”. Pewnie chodzi jej o to, czy warto pisać. Boniecki patrzy jej w oczy, obiecuje odpowiedź. Mężczyzna, przedstawiający się jako „przedstawiciel wierzących LGBT”, wręcza książkę. Boniecki ściska mu dłoń i woła: „Niech pan czyta Szostka, on dobrze pisze o tych sprawach!” (chodzi o ks. prof. Andrzeja Szostka i jego wywiad: „Czy homoseksualista może zostać świętym?”).

Fryzjerka pyta Bonieckiego, co robić, kiedy nie udaje się być dobrym? (zwraca się do niego „proszę pana”). On: „Trzeba próbować pogodzić się z sobą takim, jakim się jest, ze swoimi przywarami, nawet tymi paskudnymi...”.

Ona: „Nikt nie jest idealny?”.

On: „Może ktoś jest, ale nie my”.

Rachunek zapłacony. Uśmiech. „Do następnego razu”.

ALE SĄ W TYM FILMIE RÓWNIEŻ TRUDNIEJSZE PYTANIA. Kiedy widzi się ks. Bonieckiego wśród ludzi, na jednym z tych tłumnych spotkań, ma się wrażenie, że odwołuje się do jakiegoś Kościoła powszechnego z czasu Kazania na Górze. Tylko że takiego Kościoła nie było. Czy Ewangelia nie jest wielką utopią? To pytanie również pada w filmie, wraz z innym, w domyśle: w co zamieniłby się Kościół, gdyby nie przyświecała mu tamta ewangeliczna utopia? Czym byłby Kościół kierujący się polityką, zyskiem, konkurencyjnością, broniący swoich struktur?

O tym rozmawia ks. Boniecki z s. Małgorzatą Chmielewską, na ławeczce w ogrodzie, w jednym z domów Wspólnoty Chleb Życia. W pewnym momencie milkną oboje. Wymowne jest to ich milczenie.

Inny przejmujący moment, dotykający zasadniczych wątpliwości, to rozmowa ks. Adama z zaprzyjaźnionym psychiatrą i terapeutą, który pyta księdza o jego powołanie. Czy nie zwątpił w Kościół? Zastanawiają się obaj, czym właściwie jest ten Kościół?

„Utopią?” – pyta Bogdan de Barbaro.

„...ale nie odchodzę – odpowiada przypierany do muru Boniecki. – Jest jeszcze Bóg”.

To argument, którym szafuje bardzo oszczędnie. Ale najostatniejszym argumentem wydają się jednak ludzie. Nie wierzy przecież w „Boga, który nie stał się człowiekiem”. Nie wierzy też w „Boga, w którym nie ma tajemnicy”.

STAJEMY SIĘ JEGO TOWARZYSZAMI PODRÓŻY oglądając ten dokument. W pustej poczekalni na Dworcu Centralnym dosiada się mężczyzna w średnim wieku. Pozdrawia, pyta, dokąd ksiądz jedzie. Chce się z czegoś zwierzyć. Niedawno stracił matkę. Trudno mu dać sobie z tym radę. Ktoś, kogo nie ma, tym bardziej potrafi być obecny.

„Kiedy matka żyje, patrzy na nas, wierzy w nas” – podejmuje Boniecki.

„Tak, miłość do niej jest czymś naturalnym – mówi nieznajomy. – Teraz, kiedy ją straciłem, ta miłość wybuchła we mnie na nowo, inaczej. I strasznie mi trudno. Co robić? Mieć nadzieję, że ona gdzieś jest?”.

Zawiesza głos, jakby oczekując od księdza odpowiedzi.

Teraz on się zwierza. Mówi o czymś, co czuje wielu ludzi i co wcale nie musi wynikać z jakiejś ugruntowanej wiary. Są jeszcze znaki. Jego mama daje mu czasem znak. Zwraca się do niej w myślach, żeby pomogła. Nie chce jej zanudzać, nie prosi o nic wielkiego. O miejsce na parkingu…

To nie jest głos teologa, specjalisty od wiary. To odruch zwykłej ludzkiej solidarności. Żeby nie pozostawić samego kogoś, kto przed nami otworzył swoją „walizkę rozpaczy”. „Nie wierzę w Boga, który wymaga, by człowiek wierzący przestał być ludzki”.

Na pożegnanie mówi jeszcze: „Niech pan przejdzie tę drogę. To jest potrzebne człowiekowi”.

Z tego spotkania na dworcu można by wywieść „metafizykę nadziei”, która jest bardzo ludzka i kryje się w doświadczeniu wewnętrznym. Gabriel Marcel w książce „Homo viator” nazwał taką nadzieję „wiedzą poza niewiedzą”. I połączył ją z wędrowaniem.

ATRYBUTY XABO: laska, fajka, telefon komórkowy, torba podróżna. Ten film mógłby nosić tytuł „W drodze”. Albo bardziej metafizycznie: „Homo viator”, „Pielgrzym”. Ale taka stylizacja nie pasowałaby do postaci księdza Bonieckiego. Może raczej pasowałoby średniowieczne określenie „żongler Boga”? Performer?

Czy nie jest tak, że wielcy kaznodzieje, nauczyciele wiary są performerami Boga, który jest nam potrzebny, ponieważ sam człowiek nie byłby w stanie unieść dobra? Bóg jako pomocnik w żonglerce dobrem? Jednak gra toczy się między ludźmi. Performer szuka wiary u ludzi, a ludzie u niego.

Dobry dokument tym m.in. różni się od reportażu, że wychodzi poza fakty, buduje metaforę, zostawia niedopowiedziane znaczenia, które możemy rozwijać sami. Tak właśnie jest z tym filmem. Komu, tak jak mnie, zdarzyło się od początku pandemii nie być w kinie ani w kościele, niech obejrzy „xABo” – zaliczy oba w jednym. ©

 

XABO: KSIĄDZ BONIECKI, reżyseria Aleksandra Potoczek, zdjęcia Adam Palenta i Szymon Jan Sinoff, muzyka Hania Rani.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2020