Kampania prawdę ci powie?

W dzisiejszej polityce jest więcej teatralności niż w teatrze, który obnaża i ośmiesza własne środki, pokazując ich agitacyjny potencjał.

04.10.2011

Czyta się kilka minut

Graf. Tetra Images, Corbis /
Graf. Tetra Images, Corbis /

W jednym z wywiadów przedwyborczych Anna Chodakowska - wybitna aktorka, a ostatnio popierana przez PiS kandydatka do Senatu - bez ogródek przyznaje, że doskonale potrafi odróżnić, kto w polityce gra, a kto jest szczery. "Jak patrzysz na tę politykę, to ty akurat wiesz, kto jest kim" - mówi zatroskany prowadzący wywiad. - "Ja chyba wiem" - odpowiada roześmiana aktorka.

Jak to jest z tym teatralnym rozgrywaniem przedwyborczych emocji? Pomijam fakt, że Chodakowska nie jest jedyną osobą związaną ze sceną lub mediami, która kandyduje i traktowana jest jako lokomotywa wyborcza. Pomijam też, że teatry wynajmowane są na wiece i debaty. Ale o wyborczym teatrze lub teatrzyku, albo nawet o wyborczym teatrze absurdu mówi się nagminnie.

Wiara w performatywy

Serwis twojewybory.pl przygotowuje do roli kandydata i - w mniejszym stopniu - głosującego. Można tam znaleźć teatralne rady na każdą wyborczą okazję: jak budować wizerunek, jak przemawiać, a nawet jaki wpływ na sukces ma mowa ciała. Słowo, gest, kostium, postawa - środki, którymi kształci się adeptów aktorstwa, są też chlebem powszednim polityków. Tylko czekać, kiedy ktoś założy dla nich odpowiednik szkoły aktorskiej.

"Teatr i wybory to dwie sfery, które łączą moje nazwisko, ale są całkowicie odrębnymi sferami mojej działalności" - powiedział Jacek Głomb, dyrektor Teatru w Legnicy, a ostatnio kandydat na senatora PO, gdy zarzucano mu, że jego najnowsza premiera zbyt ewidentnie zbiega się z kampanią. A jednak: współczesna polityka to właśnie teatr, szczególnie aktywny właśnie podczas kampanii. Nie liczy się rzetelność czy program. Ważniejsza jest umiejętność chwycenia za serce. Kampania to wielki, choć najczęściej tandetny teatr, podobnie jak przedwyborcze książki Kaczyńskiego czy Palikota są dość marną literaturą, a film "Lider" nie należy do wyżyn kina dokumentalnego. Ale one przecież nie liczą się jako dzieła sztuki. Liczy się ich moc propagandowa.

Do obietnic wyborczych wszyscy mamy dystans. Mało kto czyta programy - ewentualnie specjaliści, ale nawet oni często nie przedstawiają potem faktów, lecz ich interpretacje. Partiom pozostaje zatem oręż symboliczny: chwytliwość haseł, patos zawołań i gestów, zainscenizowane obrazy i ich konteksty. Słowem - rozbudzanie i pompowanie wielkich emocji, choćby dotyczyły one spraw najdrobniejszych, przy użyciu dekoracji i rekwizytów, które grają w duszy, budują skojarzenia.

W tej szkole cynizmu nie ma właściwie ograniczeń. Bo wyobrażenia społeczne zawsze buduje się nie wokół konkretnych działań, ale wokół symboli. Kampania wyraża nasilającą się wiarę w performatywy: liczy się nie tyle prawdziwość, co kreowanie nowej rzeczywistości poprzez słowa i gesty.

Na kogo głosowałby Szopen

Obraz połamanych masztów, gdzieś majaczy dumna nazwa statku - "Fryderyk Chopin". "Połamane maszty tego żaglowca są symbolem bezsiły obecnego rządu, który ciągle powtarza, że nic od niego nie zależy i nic nie może zrobić" - mówił natchniony Jarosław Kaczyński w Gdyni. Rysuje się podniosły obraz ojczyzny zgubionej, w potrzasku, w potrzebie. Niby chodzi o statek, ale przecież znamy, aż za dobrze znamy te nuty... Przecież widzicie państwo te "czoła ożałobionych wdów kolbami pchane". Widzicie, jak runął ów fortepian, co Polskę głosił - "od zenitu wszechdoskonałości dziejów wziętą hymnem zachwytu", "Polskę przemienionych kołodziejów". Pamiętacie ten porażający obraz z "Fortepianu Szopena" Norwida. Niby tylko rosyjscy żołdacy wyrzucają przez okno fortepian, ale fortepian to niezwykły, bo pełen polskich nut. "Jękły głuche kamienie, Ideał sięgnął bruku". W materiale PiS dochodzi jeszcze metaforyka tonącego okrętu. Gdyby nawet zeszli się Malczewski z Gierymskim, nie wymyśliliby czegoś równie sugestywnego. Być może dlatego Kaczyński, proponujący dumną, nieugiętą przed Rosją i Niemcami Polskę, stał się nie tylko bohaterem prostych ludzi, ale też wielu światłych intelektualistów. Na mit wielkiego przywódcy zawsze jest zapotrzebowanie.

Siła symbolicznego wyrazu oparta na szkolnym, dość powierzchownym patriotyzmie, to nieodłączny element kampanii. Nieprzypadkowo, szczególnie w czasie wyborów, wszelkie obchody rocznicy podpisania porozumień sierpniowych kończą się zadymą. Bo każdy chce na tych obchodach zbudować polityczny kapitał. Widać to szczególnie w postawie działaczy Solidarności popierających PiS, dla których oczywiste jest, że obchody należą wyłącznie do nich. Ale o przynależność do tej tradycji upominają się też inne partie. Grzegorz Napieralski podczas konwencji w Zachodniopomorskim mówił bez ogródek, choć nie do końca zgodnie z prawdą, że to SLD uratował stocznię szczecińską przed upadkiem. Przejęcie tego mitu byłoby bowiem wielkim interesem. Po ubiegłorocznych obchodach jedną z najbardziej rozpoznawalnych bohaterek Sierpnia ’80 stała się Henryka Krzywonos. Dlatego jej udział w konferencji z Donaldem Tuskiem, gdy powiedziała: "Nie zmieniając rządu, trzeba zmienić to, co trzeba", był dla wielu bardziej przekonujący niż hasło "Polska w budowie", mimo że wydźwięk obu jest podobny. Ale wypowiedziany przez bezpartyjną legendę Solidarności nabiera większego znaczenia.

W grze wciąż jest oczywiście temat smoleński. Początkowo Antoni Macierewicz z własną wykładnią przyczyn katastrofy był gwiazdą konwencji PiS, jednak bliżej wyborów kwestia smoleńska zaczęła schodzić na plan dalszy [więcej o łagodnej strategii PiS w artykule Michała Majewskiego i Pawła Reszki na str. 10 - red.]. W spocie Jacka Sasina, gdzie pojawia się Marta Kaczyńska, można przeczuć jedynie pewną sugestię w słowach: "Dość mgły niekompetencji, nieuczciwości, kłamstwa i arogancji", choć oczekiwanie na "smoleńską bombę" wciąż jest podsycane - choćby przez plotki, że tuż przed wyborami poznamy treść ostatniej rozmowy braci Kaczyńskich. Z wykładami po małych miejscowościach jeździ kandydat PiS, Jan Żaryn. Tematy: od zamachu na Jana Pawła II po katastrofę smoleńską. Często towarzyszą im jeszcze kabaretowe występy Jana Pietrzaka. Prelekcje są często wygłaszane w kościołach po Mszach, co w Dąbrównie koło Ostródy poskutkowało buntem mieszkańców.

Ujawnia się jakieś wtórne pogaństwo - w postaci związków religii i polityki. Do celów politycznych da się wykorzystać zamach na Papieża, a jak trzeba, to i Matkę Boską: eurodeputowany PiS Janusz Wojciechowski mówił pod adresem ministra rolnictwa: "Zdrowaś Mario i naprawdę łaski pełna, że nie zeszłaś z Obrazu, żeby przegonić hipokrytę".

Bo polityka w swej teatralności zagarnia wszelkie gesty. A te odnoszące się do religii są na wagę złota - bo dobrze znane i oswojone. Tyle tylko, że w tej kampanii podobno nieskuteczne, dlatego skrzętnie unika się wszelkich klisz mesjanistycznych.

Małe zwierciadło

Tym razem nie mamy jednak kampanii podniosłych gestów i patriotycznych uniesień. Nie teatr snów (by odnieść się do kategorii z "Dwóch teatrów" Jerzego Szaniawskiego) jest jej napędem. Przeważa raczej kategoria "małego zwierciadła". Sprawy zwykłych ludzi.

Dobrze oddaje to pierwsze hasło PO: "Polska w budowie". Z badań zamówionych przez tę partię zaczęło bowiem wynikać, że powinna unikać chwalenia się dokonaniami i raczej się pokajać, że nie wszystko się udało zgodnie z planem. Zdaje się, że to właśnie Platforma narzuciła ton odwoływania się do pracy organicznej. Nie spodziewano się zapewne, iż rywale tę retorykę podchwycą na własną modłę, wołając, że "Polacy zasługują na więcej" (PiS), domagając się "Jutra bez obaw" (SLD), przekonując: "Jestem w polityce nie dla pieniędzy" (Ruch Palikota) lub twierdząc, że "Człowiek jest najważniejszy" (PSL).

Ze względu na kryzys, ale też z powodu zwyczajnego znudzenia Polaków, nie czas na wielkie symboliczne wizje. Liczą się sprawy praktyczne. Oglądamy więc przedszkolaki, co nie mają się gdzie podziać, dzieci, których nie stać na podręczniki, co wizytą w księgarni z wystraszonymi córkami poświadczył Napieralski. A oczyma wyobraźni widzimy zabiedzonych Janków Muzykantów, którym obecny rząd nie daje szansy na rozwój.

Polityka społeczna to ważny element każdej kampanii. Osławione klipy PiS z lodówką są tego najlepszym przykładem. Tym bardziej że okazały się skuteczne. W tym roku jeden z posłów spędził nawet noc w noclegowni dla bezdomnych w Ełku, bo, jak twierdzi, "po prostu chciał być z tymi ludźmi". Zwykły człowiek i jego codzienne problemy stały się karmą tej kampanii. Stąd prosta stylistyka spotów PO, jakby kręconych amatorską kamerą.

Prawie każda partia próbuje przeciągnąć na swoją stronę młodzież - elektorat przewidywalny, o najmniej wyrobionych sympatiach, odporny na podniosłe gesty, niepewny przyszłości. Stąd rozbudowana kampania w internecie, ale też kreowanie się przez niektórych polityków na ludzi cool. Mamy więc rozśpiewane spoty PSL czy klip młodych działaczy SLD z grupą kobiet i mężczyzn grających w kosza i hasłem "Możemy wygrać". W polowaniu na młody elektorat mają pomóc także słynne aniołki Kaczyńskiego, czyli grupa młodych kandydatek PiS, nawołujących: "Chodźcie z nami". Przeważać zaczyna swojskość - politycy wszelkiej maści próbują pokazywać jak najbardziej wyluzowane i ciepłe oblicze. Często aż zbyt wyluzowane: jeden z liderów młodzieżówki PO pokazał "aniołki Kaczyńskiego" z doprawionymi twarzami tzw. betonu PiS i podłożoną piosenką Mezo "Hej, suczki, znamy wasze sztuczki...". Większego sukcesu nie odniosły również happeningi posłów PSL, z rzucaniem burakiem w portret posła Adama Hofmana z PiS, w odwecie za to, że wcześniej obraził ludowców stwierdzając, że "Chłopy wyjechały ze wsi i kompletnie im odbiło".

Wszelka skłonność do przesady i nadekspresji jest w tej kampanii źle widziana. Dlatego prezes PiS już nie fotografuje się na tle żaglowców, ale organizuje konferencje prasowe na tle suszących się liści tytoniu, broniąc jego polskich producentów przed unijnymi zarządzeniami. Albo wręcz stoi w szczerym polu w pobliżu złóż gazu łupkowego.

Podobna jest sceneria wyborczych spotkań premiera Tuska. Bo stawką stało się to, kto lepiej trafi do zwykłych ludzi i dotknie ich problemów, kto znajdzie odpowiedź na pytanie "Jak żyć?". Polityk staje się więc na czas kampanii dobrym sąsiadem, który pocieszy i pomoże w biedzie. "Stop politycznej prostytucji" - głosiło hasło na jednym z wieców Janusza Palikota. Wiadomo, że polityka nie ma być od układów i rozdawania stanowisk, ale od pomagania ludziom.

Dlatego nie sprawdza się również typ showmański, co - zdaje się - akurat Palikot doskonale wyczuł, bo zrezygnował z odgrywania roli błazna. Najgłośniejszym happenerskim działaniem tej kampanii stał się symboliczny ślub dwóch gejów na warszawskim placu Zamkowym, w walce o prawa dla związków partnerskich. Czymże to jest w porównaniu z niedawnym machaniem wibratorem?

W teatrze kampanii najistotniejsze jest jednak nie tyle wskazywanie tych małych, praktycznych zadań, ale konstruowanie z nich odpowiedniego przekazu, by nabrały wymiaru symbolicznego. Lekcja cynizmu, która temu towarzyszy, jest taka sama jak w przypadku gestów jawnie symbolicznych. Ten rodzaj teatru wyborczego to coś na kształt realizmu komponowanego - a więc bliskiego życia, lecz operującego uproszczeniem, skrótowym przekazem i eksponującym jego symboliczną wymowę. I tak sprawy zwykłych ludzi - cena cukru, przejazdy koleją czy nieurodzaj - podnoszone są do rangi wielkich spraw narodowych.

Władza nad emocjami

Tegoroczny teatr wyborczy to zatem raczej teatrzyk. Jego potencjału nie tworzą wielkie gesty, bo i dzisiejsza polityka nie ma wielkich celów. Poza tym mało kto wśród polityków i wyborców wierzy w sprawczość tych wszystkich haseł. Zgoda na to, że kampania to jedynie niezobowiązująca gra, z której po wyborach i tak niewiele wyniknie, jest po obu stronach. Dlatego ów teatrzyk stał się celem samym w sobie. Doraźną gierką.

Zdaje się też, że w dzisiejszej polityce jest więcej teatralności niż w samym teatrze. Bo współczesny teatr coraz częściej własne środki obnaża i ośmiesza, pokazując ich agitacyjny potencjał. Polityka zaś korzysta z nich brawurowo. I im bardziej teatr rezygnuje z łatwych emocji, tym mocniej politycy się do nich odwołują, by chwycić wyborcę za serce, nie bardzo wierząc w jego możliwości intelektualne.

By uodpornić się na tandetne chwyty polityków, warto zacząć chodzić do teatru. Bo tak jak teatr w służbie polityki sprowadza rzeczywistość do propagandowego obrazka, tak w służbie sztuki próbuje on ją komplikować. Być może dlatego politycy ambitnego teatru nie lubią.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2011