Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Biorąc do ręki Gomulickiego, trudno nie przejść do lektury Norwida. Ale także czytając Norwida, wraca się w naturalny sposób do J.W.G., co już całkowicie - może szczęśliwie - wyłącza nas ze spraw bieżących.
Nie wyobrażam sobie porządnej biblioteki, domowej czy publicznej, bez tego wzorowego, nie tylko w opracowaniu tekstu, ale we wszystkich szczegółach, od wyboru papieru (chamois z Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych w Warszawie), przez typografię, do oprawy (białe płótno). Dziś tak wydawać potrafi słowo/obraz terytoria.Wówczas było to wydarzenie absolutnie wyjątkowe.
Jest to jedyne kompletne wydanie dzieł poety. Tyle że ukazało się ono trzydzieści lat temu w nakładzie dwunastu tysięcy siedmiuset osiemdziesięciu egzemplarzy. Co może zrobić inteligent polski rozpoczynający życie umysłowe w obecnym tysiącleciu?
Samo wznowienie Pism Wszystkich mogłoby wyprowadzić wciąż egzystujący Państwowy Instytut Wydawniczy z obecnego letargu.
Surowa, rzeczowa krytyka tego wydania ukazała się w jego tomie jedenastym, w posłowiu podpisanym: Juliusz Wiktor Gomulicki. Nie ulega kwestii, że perfekcjonista marzy o tym, by doskonalić swe dzieło. Jednak samo powtórzenie tego, co już zostało dokonane, plus może tomik nowych znalezisk i ustaleń, byłoby całkiem szczęśliwym rozwiązaniem.
Pomocny, wierny w przyjaźniach, potrafi być J.W.G. surowy nie tylko wobec siebie. Bardzo ważna część jego dorobku pozostaje w wydawnictwach, z którymi współpracował.
Tu na pierwszym miejscu trzeba wymienić “Rocznik Literacki", w którym w latach 1957-64 i 66-67 omawiał publikacje dotyczące Oświecenia, a od 1968 do końca istnienia “Rocznika", czyli do r. 1984: bibliografie, słowniki, encyklopedie, miscellanea literackie. Kilkanaście setek stron będących rezultatem przenikliwej lektury tysięcy stron.
Ogromny słuch, życzliwość a zarazem bezwzględność.
Już w roku 1935, w jednym ze swych pierwszych esejów, 26-letni autor, kwestionując wywody starszego od siebie o niemal pół wieku Miriama, przypisującego Norwidowi autorstwo jakiegoś słabego wiersza, nazwał je “bajką".
W swych sprawozdaniach dotyczących Oświecenia J.W.G. najbardziej cenił prace Tadeusza Mikulskiego, w których “sumienności wykładu oraz bogactwu przywołanych przez autora dokumentów towarzyszy czysty język, klarowny styl oraz staranna kompozycja, nadając im charakter bardzo pomysłowych esejów". Zdołał jednak zauważyć, że do pewnej pięknej rozprawki Mikulskiego wkradło się sporo pomyłek, z których postanowił poprawić najważniejsze: “1. Pochwała wina jako mleka starców nie trafiła do piosenki Bohomolca z powieści Le Sage’a, jest to bowiem szesnastowieczne jeszcze przysłowie francuskie, stale używane w ówczesnej Warszawie przez doktora Duponta, który był zarazem lekarzem jezuitów (a więc i Bohomolca)".
Cenione przez J.W.G. “wywody profesora Witolda Doroszewskiego są bogato ilustrowane cytatami z dzieł literackich, które zna na wylot, a często i... na pamięć. Szkoda tylko, że takie cytowanie z pamięci odbija się czasem na dokładności samych cytatów. Toć przecież Mickiewicz nie napisał w »Stepach Akermańskich« »wśród fali łąk kwitnących«, ale: »śród fali łąk szumiących« u Wyspiańskiego zaś Skamander »połyska wiślaną świetniąc się falą«, nie zaś »mieniąc się falą«". Ciesząc się z istnienia “Słownika języka polskiego" pod naczelną redakcją Doroszewskiego, zauważa, że w samym tylko tomie dziesiątym zabrakło trzynastu słów użytych przez Norwida, podczas gdy “gęsto przytoczono indywidualizmy językowe innych, dawnych i nowych pisarzy - i to często indywidualizmy pokraczne, nie mające żadnej szansy przeżycia."
Potrafił się jednak J.W.G. bez cienia zastrzeżeń zachwycić “Słownikiem frazeologicznym" Stanisława Skorupki: “drugi (i ostatni) tom tego słownika (od raban do żyzny) przynosi wiele takich właśnie wyrażeń: brukowych, chropowatych, cynicznych, dawnych, dobitnych, dosadnych, dziwnych, fachowych, finezyjnych, gładkich, gminnych, jędrnych, krótkich, malowniczych, mętnych, miejscowych, mocnych, nieoględnych, nieparlamentarnych, niepoprawnych, nieprzyzwoitych, niestosownych, obcych, obelżywych, ordynarnych, patetycznych, pięknych, potoczystych, rodzinnych, salonowych, starych, stosowanych, trafnych, treściwych, trywialnych, ulubionych, utartych, wieloznacznych, właściwych, wulgarnych, wyszukanych, wytwornych i zwięzłych, a także archaicznych, biblijnych, dwuczłonowych, eliptycznych, frazeologicznych, gwarowych, idiomatycznych, jednowyrazowych, językowych, konwencjonalnych, książkowych, ludowych, nieosobowych, opisowych, porównawczych, potocznych itd., itd.; nie sposób bowiem wyczerpać tego olbrzymiego zbioru określeń i kwalifikatorów, jakie prof. Skorupka umieścił pod hasłem wyrażenie".
W wypadku wydawnictw, które ceni, jak kolejne tomy “Polskiego Słownika Biograficznego", “Słownika Artystów Polskich" czy “Bibliografii »Nowy Korbut«", z okazji każdego tomu notuje od kilkunastu do kilkudziesięciu uzupełnień i sprostowań. Proszę sobie wyobrazić, ile czasu mogło mi zająć wprowadzenie tych wszystkich uzupełnień do posiadanych w domu wydawnictw.
W roku 1981 - a sądziłem wówczas, że już nigdy nie zaistnieję jako autor książki - znalazłem swoje nazwisko w indeksie tomu “Zygzakiem". Natychmiast wyprostowałem się duchowo, w przeświadczeniu, że nie zostanę całkowicie zapomniany, bo w każdym pokoleniu znajdą się czytelnicy J.W.G., a to jest grupa, na której szczególnie mi zależy.
Znalazłem się w tym indeksie w związku z ogłoszoną wtedy po raz pierwszy historią ocalenia statui na ulicy Senatorskiej.
Otóż w roku 1961 J.W.G. stał się członkiem Warszawskiej Rady Narodowej, wchodząc oczywiście do jej Komisji Kultury. Nie zamierzał w niej pełnić zaprojektowanej dlań roli dekoracyjnej i przystąpił do walki o ocalenie kilku warszawskich zabytków, które ówczesne władze chciały po prostu zniszczyć.
Wśród nich był wystawiony w roku 1731 przed pałacem Józefa Mniszcha na ulicy Senatorskiej posąg św. Jana Nepomucena Męczennika. Na miejscu zburzonego w czasie wojny pałacu wystawiono budynek mieszczący na parterze urząd pocztowy. Święty Męczennik w bliskim sąsiedztwie placu wówczas Feliksa Dzierżyńskiego drażnił towarzyszy. Postanowiono go przenieść na dziedziniec jednego z kościołów. Nawet argumenty konserwatora, że kamienna figura nie przetrwa przeprowadzki, były lekceważone. Zajmując się tą sprawą, chcąc swoim zwyczajem wiedzieć wszystko o świętym, zajrzał do “Słownika Ikonografii Chrześcijańskiej". Okazało się, że jednym z jego atrybutów była “zapieczętowana koperta". Pozwoliło to J.W.G. zwrócić na posiedzeniu komisji uwagę, jak łapczywym kąskiem dla wrogiej propagandy byłoby usunięcie sprzed gmachu poczty patrona tajemnicy pocztowej. Statua ocalała. Znałem tę historię z drugich ust i opisałem ją po kilku latach. J.W.G. w przypisie do swojej wersji pisze: “Jedyny ślad mego lakonicznego (a wymownego) końcowego wystąpienia na posiedzeniu Komisji Kultury znalazł się w felietonie Andrzeja Dobosza “O ulicach": “Literatura" 1974, nr 8 (z mylną datą postawienia statui i mylną datą zamachu na nią)".
Czytając ten przypis, zdałem sobie sprawę, ile jeszcze muszę przysiedzieć, nim ośmielę się podać kolejną moją rzecz do druku. Chęć odnotowania minionej 17 października dziewięćdziesiątej piątej rocznicy urodzin Pana Juliusza Wiktora Gomulickiego, sprawia, że nie mogę już dłużej czekać.