Jezus i Piłat, demokracja i niebo chrześcijanina

Jezus milczy, spogląda w puste niebo; nie stoi za nim potężna instytucja, nie ma jeszcze Kościoła w naszym, współczesnym sensie tego słowa. Są tylko ci, którzy uwierzyli i których teraz czeka poczucie osamotnienia i trwogi. Ale to właśnie ten Kościół wątpiących i poddanych próbie jest tym, który umiłował.

17.01.2007

Czyta się kilka minut

"Chrystus przed Piłatem, rzeźba w katedrze w Naumburgu, ok. 1250 r. /
"Chrystus przed Piłatem, rzeźba w katedrze w Naumburgu, ok. 1250 r. /

Z jednej strony kierunek spojrzenia nie może dziwić: tam, w górze, ulokowana jest "ojczyzna" chrześcijanina, emigranta, azylanta, gastarbeitera w świecie ziemskim, który dopiero "potem" i "tam" będzie widział "twarzą w twarz". Nieprzypadkowo ikonografia przedstawia świętych ze wzrokiem zwróconym ku niebu, jakby już dostrzegali to, o czym pisze św. Mateusz: "ukaże się na niebie znak Syna Człowieczego (...) i ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego na obłokach nieba z wielką mocą i chwałą" (Mt 24, 30). Spojrzenie to czyni z każdego chrześcijanina istotę "małą" w obliczu "mocy i chwały", i jednocześnie małe staje się "teraz", w którym przyszło nam żyć w oczekiwaniu przyszłego zbawienia. Z drugiej strony jednak, Nietzsche odradzał taki kierunek spojrzenia właśnie dlatego, że odsuwał on nasze zainteresowanie od danej nam rzeczywistości, zastępując ją obietnicą, przyrzeczeniem, zapowiedzią. Można zatem zapytać, czy w ogóle patrzeć w niebo: czy aby nie jest to strata czasu, zwodnicze przekierunkowanie energii, które może zostać wykorzystane przez przebiegłych polityków, dla których "spojrzenie w niebo" jest doskonałym sposobem odwrócenia naszej uwagi od ich zgoła nie-"niebiańskich" sposobów działania?

Cóż to jest oportunizm

Adam Michnik przedstawia postawę demokraty-sceptyka, wykorzystując w tym celu polemikę, którą kard. Joseph Ratzinger prowadził z Hansem Kelsenem, uważającym Piłata i jego pytanie o prawdę za wzór sceptycyzmu ("Gazeta Wyborcza" z 23-26 grudnia 2006 r.). W istocie Michnik pyta o rolę człowieka myślącego w dzisiejszym świecie, w którym demokracja zdaje się nazbyt łatwo ulegać rozmaitym populizmom, mającym jedynie zapewnić politykowi dojście do władzy i utrzymanie tejże. Postawmy zatem kwestię następująco: co to znaczy być myślącym człowiekiem i chrześcijaninem w rzeczywistości dobijającej się nieustannie do demokracji? Sam Piłat jest jedynie pretekstem dla rozważań redaktora naczelnego "Gazety", jednoznacznie oceniającego owego dostojnika władzy jako "tchórzliwego oportunistę". Gdy jednak przyjrzeć się gruntownie temu, co działo się owego pamiętnego dnia w Jerozolimie, zobaczymy, że to, co nazwać można "oportunizmem", występuje jako element konstelacji nader istotnych kwestii, takich jak prawo i sprawiedliwość, mowa i milczenie, jednostka i zbiorowość.

Zapytajmy, czym nas niepokoi rzymski namiestnik i dlaczego niechlubnie przeszedł do historii, skoro sam bezpośrednio nie uczynił niczego (złego)? Biorę w nawias ostatni wyraz, kładąc w ten sposób akcent na "niczego" i pozostawiając to, co "złe", jako konsekwencję, która zaczyna się w zbudowanym przez nas zdaniu, ale naprawdę rozgrywa się jako dramat już poza nim. Oto pierwsza lekcja Piłata: nieangażowanie się, nierobienie "niczego" nie zapewnia moralnie bezpiecznej pozycji, bowiem bardzo często to, co nie przynosi natychmiast widocznych złych rezultatów, rodzi zło, które dojrzeje już nie w tym miejscu i nie w tym czasie. Piłat jest człowiekiem istniejącym wyłącznie "tu" i "teraz", a jego postawę moglibyśmy określić jako ślepotę na przyszłość.

Po drugie, Piłat istnieje o tyle, o ile zachowuje swoją pozycję w strukturze rzymskiej administracji, i utrzymanie tej pozycji jest azymutem jego postępowania. Na jego przykładzie widać, czym jest człowiek, który nie wyobraża sobie życia poza sceną wyraźnie rozpisanych społecznych ról. Z biurokratyczno-politycznej konstrukcji Piłat uczynił mapę świata, za krawędź którego nie potrafi wystawić głowy. Nie neguje tego, co nie- i nad-ludzkie, ale jego obawa przed nimi jest nieporównanie mniejsza niż lęk przed byciem wypchniętym za kulisy społecznego spektaklu. Gdy Żydzi oskarżają Jezusa, że mieni się "Synem Bożym" - czytamy u św. Jana - Piłat "bardzo się uląkł", lecz ów lęk przed "ludem" nie wystarczył przecież do skazania Jezusa. Dopiero, gdy tłum wysunie argument, iż jako "król" Jezus jest faktycznie oponentem cesarza, co więcej: gdy uzmysłowi namiestnikowi, że biorąc stronę podsądnego nadweręży swoje relacje z imperatorem, Piłat ustąpi. Być może boi się być nieprzyjacielem Boga, ale naprawdę drży przed tym, iż ktoś zarzuci mu, że "nie jest przyjacielem cesarza".

Solidarność i odraza

A przecież mimo wszystko skazanie Jezusa nie przychodzi Piłatowi łatwo. Można założyć, że czuje - on, Rzymianin - wstręt do wrzeszczącej pod jego pałacem tłuszczy domagającej się krwawego widowiska; możemy także dopuścić myśl, iż żywi odrazę do siebie za to, że żądaniom motłochu ulega. Gdy czytamy ewangeliczne opisy owego ranka, nie możemy nie zauważyć, że Piłat stara się zyskać na czasie - wchodzi i wychodzi z pokoju, rozmawia z tłumem i kapłanami, z samym Jezusem wreszcie. Zapewne chce "zrozumieć", ale owe godziny w przygotowującej się do Paschy Jerozolimie możemy pojmować dwojako: jako próbę uratowania własnej godności, powstrzymania narastającego obrzydzenia do siebie samego, ale także jako odsłonięcie czegoś, czego istnienia być może Piłat nie uświadamiał sobie do końca - oto jesteśmy świadkami, jak w dramatycznym napięciu, między milczeniem podsądnego a wyciem tłuszczy prowadzonej przez wyrachowanych ideologów, prześwituje podstawowa, surowa ludzka solidarność. Nakazuje ona bronić i osłaniać kogoś, kto znalazł się w niebezpieczeństwie nawet wtedy, a może zwłaszcza wtedy, gdy powody i tło całego zdarzenia nie są dla mnie do końca jasne. Nie jedyny to fragment, w którym Biblia uczy solidarności nawet gdy kieruje się ona wbrew werdyktom Boga. Przypomnijmy marynarzy na miotanym sztormem statku wiozącym Jonasza; kiedy on sam będzie prosił, by wyrzucając go za burtę ratowali siebie, oni kilkakrotnie odmówią. Podejmują trud ocalenia; najprawdopodobniej daremny, ale konieczny. Bowiem człowiek jest tym--kto-ratuje, nawet wtedy, gdy ma przeciwko sobie Boga i jego wyroki.

Śmierć Jezusa to śmierć ludzkiej solidarności, w wykonaniu Piłata zapewne ułomnej i niedoskonałej, ale namiestnik jednak podejmuje grę o życie oskarżonego. U św. Marka czytamy, że trzykrotnie głośno stwierdza wobec rozsierdzonego tłumu brak winy stojącego przed nim, milczącego człowieka. Wiemy, że namiestnik ulegnie; im bardziej wzmagają się krzyki tłumu, tym bardziej zaczyna się obawiać tego, że zostanie nieprzyjacielem cesarza: "Oni zaś nalegali głosem wielkim, domagając się jego ukrzyżowania; a krzyki ich wzmagały się. Więc Piłat rozstrzygnął, że ma się stać według ich żądania".

Krzyk milczenia

Scena w pałacu namiestnika pokazuje, jak trudno nadawać działaniu publicznemu kształt zgodny z rygorami, jakie chcemy spełniać w życiu prywatnym. Zbudowaliśmy kulturę, w której istotne wartości przestrzegane przez człowieka prywatnego (przyjaźń, lojalność, solidarność), przeniesione do sfery publicznej rychło kończą żywot, staczając się do rangi politycznego dyskursu propagandowego, uprawianego zawsze z właściwą mu dozą hipokryzji (czy nie na haśle Polski "solidarnej" zbudowano obecny układ władzy?). Dlatego niebo skromnego chrześcijanina-demokraty jest puste. Świat Piłata kruszy się, gdy spogląda na Jezusa - zasiadając, co podkreślają Ewangeliści, na "sędziowskim krześle". Na zewnątrz jest rozjuszony motłoch, którego zachowanie odbiega od wszelkich zasad rzymskiej normy praworządności, a przed nim stoi człowiek, który owe normy również odrzuca, ale nie poprzez wrzaskliwe roszczenie, lecz przeciwnie - przez niezrozumiałe i niepokojące milczenie. Między krzykiem tłumu a milczeniem jednostki siedzi ten, który wierzy w prawo i jest dysponentem jego litery. Racjonalność paragrafu organizującego życie publiczne napotyka dwie sfery, które nie chcą uznać jej jurysdykcji. Ani wzburzenia mas, ani milczenia obwinionego nie da się objaśnić jako "racjonalnych" procedur dochodzenia własnych racji. Piłat pyta Jezusa: "Czy nie słyszysz, jak wiele świadczą przeciwko tobie?", lecz nie doczeka się odpowiedzi, "tak iż namiestnik bardzo się dziwił".

Zdziwienie namiestnika zdaje się wynikać z dwóch przyczyn. Pierwszą jest postawa człowieka, który nie chce bronić samego siebie; potem przychodzi świadomość, że ten, kto odmawia wejścia w rozmowę, kto nie chce "podjąć tematu", ten godzi w samą istotę społecznego kontraktu, polegającego na rozpoznaniu rozmaitych racji i uzgodnieniu sposobu ich współistnienia. Piłat nie patrzy w niebo, lecz prosto przed siebie i dostrzega niebezpieczne pęknięcie społecznej konstrukcji: histeryczny wrzask i milczenie wstrząsają podłogą, na której stoi jego "sędziowskie krzesło". A jest jeszcze proroczy sen żony, która odradza mu angażowanie się w sprawę "tego sprawiedliwego". Dodatkowy cios dla Piłata: jakby ustalenie statusu "sprawiedliwego" mogło dokonać się poza procedurami sali sądowej, jakby anarchiczny stan snu mógł zastąpić uporządkowany świat prawa!

Piłat patrzy przed siebie i widzi szalejący motłoch, "porządnych" przecież ludzi, i wie, że jako człowiek powołany jest do tego, aby bronić; ale "widzi" także cesarza, którego przyjacielem może przestać być. "Widzi" koniec swej kariery. Tak czy inaczej, jego pole widzenia jest pełne - odrażający, nierozumny i groźny tłum zapełniający plac w Jerozolimie, i tak zapewne przezeń pożądany, wypełniony szmerem rozmów pałac imperatora w Rzymie. Piłat nie znosi pustki i dlatego podjęta przezeń próba ratowania Jezusa spełznie na niczym: gdyby ją wypełnił, do końca zostałby z pustymi rękami - bez cesarza, za to z nienawiścią jerozolimskiej ulicy.

Gdy człowiek chce być tym-kto-ratuje, musi przywyknąć do pustki; solidarność nie jest zwrotnym świadczeniem, nie jest dochodzeniem swoich racji. Solidarność musi dokonać się przy pustym niebie, bez obietnicy i bez przyrzeczenia nagrody. Bez mocy i chwały, bez znaku na obłokach. Właśnie to "bez-" jest domeną solidarności. Kto posłuży się "solidarnością" w politycznej rozgrywce, zniszczy to pojęcie, doprowadzi do upadku tę podstawową ludzką wartość.

Jezus przed prawem

Jezus patrzy w niebo, które jest puste. Ta pustka jest potrzebna po to, by wskazać, że podstaw ludzkiego porozumienia nie da się sprowadzić ani do reguł gry politycznej, ani ustaleń legislacji. Tę pierwszą stosują kapłani i uczeni w piśmie chcący pozbyć się rywala w walce o rząd dusz ("Ale arcykapłani i starsi nakłonili lud, aby prosili o Barabasza, a Jezusa aby stracono", Mt 27, 20); drugą posługuje się Piłat, pragnący dochodzeniem dowieść niewinności Jezusa (Łk 23,14: "Przyprowadziliście do mnie tego człowieka jako podżegacza ludu, a tymczasem ja, przesłuchawszy go wobec was, nie znalazłem w tym człowieku żadnej z tych win, które mu przypisujecie"). Tymczasem Jezus im bardziej styka się z prawem, tym rychlej zaleca wypełnianie jego litery ("Oddajcie co cesarskie cesarzowi") lub milcząc postępuje po swojemu, wbrew prawu. Epizod z niewiastą pochwyconą na cudzołóstwie, równa zapłata dla tych, co pracowali cały dzień, i tych, którzy ledwie weszli do winnicy przed wieczorem - to dobitne przykłady takiej postawy. William Blake uczynił z nich główną linię interpretacyjną postaci Jezusa.

Jezus nie jest anarchistą, lecz obywatelskim demokratą: nie zaleca lekceważenia prawa, przeciwnie - nakazuje jego poważne traktowanie. Ale jeśli prawu należy się z naszej strony "powaga", nie może być ono raz na zawsze ustanowionym przepisem, ahistoryczną normą: podlega moralnej rozwadze jednostki i zmianom czasu. Prawo nie jest czymś, co wystarczy po prostu "odfajkować" jako rzecz "załatwioną". Prawo musi być "zapisane", ale nie może być jedynie "zapisaną" sankcją; musi istnieć w życiowych sytuacjach każdego z nas i nie może polegać na czujnym nasłuchiwaniu i uleganiu dyktatowi woli większości. Prawo jest i musi być "stałe"; ale jeśli ma sprzyjać ludzkiej wspólnocie, jeśli ma sprzyjać poczuciu obywatelskości, nie może być jedynie ostoją niczym niezmąconej pewności.

Ponieważ Jezus wie, że prawo, wobec którego stoi, funkcjonuje w ostatecznym rozrachunku w polu sił rozmaitych interesów państwowych (relacja Żydów i Rzymian) i prywatnych (lęk Piłata o swoje miejsce w strukturze państwowej biurokracji) - milczy, bowiem wszystko, co powiedziałby, zostałoby użyte przeciwko niemu. Gdy niebo urzędników świeckich i kościelnych jest zawsze pełne (własnych ambicji, regulacji, moralnych rozstrzygnięć, wiedzy o dobrym i złym), niebo, w które spogląda Jezus-obywatelski demokrata, jest puste: nie odczytuje na nim żadnego znaku, który utwierdziłby go w poczuciu racji, "namaścił" olejem słuszności. Niebo jest puste, co oznacza, że moje istnienie dokonuje się pod jego sklepieniem i w jego świetle, ale nie pod jego dyktat. Jezus milczy, bo milczy i niebo, a to milczenie jest "wymowne". Mówi: rozważaj, rozstrząsaj, poważnie, a nie zdawkowo traktuj swoją powinność uwagi wobec świata i nie decyduj ani pod presją wrzaskliwej większości, ani własnych ambicji, lecz decyduj sam, na własną odpowiedzialność i - może się tak zdarzyć - niezgodnie z literą prawa. Nie możesz się na nic powołać, na żaden znak, na żadną moc i chwałę. Decyduj odpowiedzialnie, to znaczy samotnie, bowiem dopiero mądrze przeżyta samotność może stanowić podbudowę wspólnoty.

Jeśli dzisiaj skarżymy się na jakość życia publicznego, na to, że tak trudno jest nam "być razem", dzieje się tak w znacznej mierze dlatego, że przestaliśmy umieć mądrze przeżywać naszą podstawową samotność. Nasza polityka jest ucieczką przed samotnością i wynikającą z niej odpowiedzialnością, i dlatego wszyscy możemy łatwo znaleźć się w tłumie, który krzyczy pod murami pałacu Piłata.

Przemija postać wiary

Milczenie Jezusa przed Piłatem jest także wezwaniem do rozważania zmian zachodzących w charakterze samej wiary. Przecież tłum domagający się Jego głowy przed pałacem namiestnika jest zbiorowiskiem ludzi religijnych. Ale ich wiara nie jest tą, o którą chodzi Synowi Człowieczemu. Gdy w ostatnich chwilach życia będzie zanosił modły, aby Bóg odpuścił im, bo nie wiedzą, co czynią, będzie to w istocie modlitwa o zrozumienie tego, że wiara przechodzi metamorfozę. Jeśli przyjąć, że wiara to gotowość do działania w oparciu o wyznawane przekonania, jednym z najbardziej zasadniczych jest czujne i troskliwe towarzyszenie przemianom wiary. Inaczej niepostrzeżenie stanę się rycerzem złej wiary, lub wręcz w złej wierze. Nic bowiem nie stoi w miejscu i "przemija postać tego świata".

Milczenie Jezusa przed rzymskim urzędnikiem, który jest przeświadczony o skuteczności prawa, jest gorzkim napomnieniem: kto bezkrytycznie zawierzy raz na zawsze prawu, upraszcza ludzki los, będący wyzwaniem, a nie przystosowaniem. Owo wyzwanie jest także, a może nawet przede wszystkim, wyzwaniem do nieustannej pracy nad wartościami, które chcemy, by kształtowały nasze życie. Ani one same, ani ich społeczne formy nie są dane w stanie gotowym i skończonym. Przywołajmy refleksję Georga Christopha Lichtenberga: "Katolicy nie zastanawiają się nad tym, że ludzka wiara się zmienia, podobnie jak w ogóle zmieniają się czasy i posiadana przez człowieka wiedza. Niepodobieństwem jest dlań rozrastać się w jednym miejscu, gdzie indziej zaś tkwić w bezruchu. Nawet prawda, by się spodobać, potrzebuje w innych czasach innej szaty" (przeł. Tadeusz Zatorski).

Słynne pytanie Piłata "Cóż to jest prawda?" nie zasługuje na potępienie, gdy potraktować je nie jako cyniczną grę, lecz jako reakcję na to, co rozgrywa się dookoła. Jest przecież "prawda" rzymskiego kodeksu, jest "prawda" arcykapłanów, "prawda" tłumów na pałacowym dziedzińcu i wreszcie prawda tego człowieka, który u trzech Ewangelistów nie mówi prawie nic, a jedynie św. Jan uczyni go rozmowniejszym. To tam padną słowa o królestwie nie z tego świata i o świadectwie prawdy. Pytanie Piłatowe powinno nam dać do myślenia: "prawda" jest tym, co znajduje się w nieustannym sporze racji, w napięciu między poglądami i postulatami, teorią i praktyką. Nie jest niczym gotowym, jest sposobem dochodzenia. Także dochodzenia "do siebie". Czy Jezus sam nie powie, że jest "drogą"?

Jezus milczy, spogląda w puste niebo; nie stoi za nim potężna instytucja, nie ma jeszcze Kościoła w naszym, współczesnym sensie tego słowa. Jego moc nie jest "z tego świata", który z urzędów i biurokracji uczyni główną siedzibę mocy. Są tylko ci, którzy uwierzyli i których teraz, o czym Jezus wie bardzo dobrze, czeka trudna próba. Żadnej pewności, wielkie ryzyko oraz poczucie osamotnienia i trwogi, gdy zobaczą wznoszący się na górze krzyż. Przyszła głowa tego Kościoła za chwilę zdradzi Nauczyciela. Ale to właśnie ten Kościół wątpiących i poddanych próbie jest tym, który umiłował. Nie jest to Kościół tych, którzy wiedzą i pozbawieni są wątpliwości; to wspólnota tych, którzy (jak uczniowie w drodze do Emaus) nawet nie rozpoznają swojego Mistrza, wspólnota bez władzy, bez interesu, bez posiadłości, nawet bez siedzib - nomadyczna wspólnota tych, którzy wierzą. Kościół powszechny "amatorów" wiary, nie zaś organizacja "ekspertów" od spraw wiary. Stąd to ów powszechny Kościół może pomóc demokracji, której duch nie polega przecież na ustaleniu raz na zawsze prawideł postępowania; demokracja bowiem to wspólnota wątpiących i przeżywających niepewności. Ci przypuszczają, że mapa świata nie jest rozrysowana "na zawsze", a zatem, że wyznaczanie miejsc "gdzie kto stał", co stało się ulubionym sposobem uprawiania polityki, nie służy wspólnocie. Demokracja, gdy ją przełożyć na język Biblii, nie jest wspólnotą tych, którzy widzą znaki chwały i mocy, ale tych, którzy wciąż przeżywają dramatyczne pytanie "Ojcze, czemuś mnie opuścił?".

Dlatego ośmielam się sądzić, że doświadczenie pustego nieba jest nam chrześcijanom nieodzowne. Podobnie jak poważne potraktowanie Piłatowego pytania "Cóż to jest prawda?". A nade wszystko poważne rozważanie Jezusowego milczenia przed rzymskim namiestnikiem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, poeta, tłumacz. Były rektor Uniwersytetu Śląskiego. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Członek Komitetu Nauk o Literaturze PAN, Prezydium Komitetu „Polska w Zjednoczonej Europie” PAN, Prezydium Rady Głównej Szkolnictwa… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2007