Jeden na jeden

Niedawno wrócił z kolejnych odwiedzin u swego „niskiego kumpla” Kim Dzong Una i ogłosił, że będzie trenerem reprezentacji Korei Północnej. Jedni widzą w tym popis głupoty, niektórzy finansową kalkulację. Jeszcze inni: brudną dyplomatyczną robotę.

26.10.2013

Czyta się kilka minut

Kim Dzong Un i Dennis Rodman zaszczycili swoją obecnością mecz koszykówki; Pjongjang, luty 2013 r. / Fot. Jason Mojica / VICE MEDIA / EAST NEWS
Kim Dzong Un i Dennis Rodman zaszczycili swoją obecnością mecz koszykówki; Pjongjang, luty 2013 r. / Fot. Jason Mojica / VICE MEDIA / EAST NEWS

Ponad cztery dekady temu Chińska Republika Ludowa zaprosiła reprezentację USA na towarzyski turniej tenisa stołowego. Był to pretekst do pierwszej oficjalnej wizyty Amerykanów w tym kraju od czasu zerwania stosunków dyplomatycznych w końcu lat 40. Dzień 6 kwietnia 1971 r. stał się datą ponownego otwarcia relacji między USA i Chinami. W politologii ukuto termin „dyplomacji pingpongowej”.

Ale zanim doszło do pamiętnych spotkań z rakietkami (drwili z nich później twórcy „Forresta Gumpa”), długo prowadzono zakulisowe rozmowy. Geniusz dyplomacji Henry Kissinger musiał wykonać mrówczą pracę, by w lutym 1972 r. doszło do historycznego spotkania Mao Zedonga z Richardem Nixonem. Skutkiem wizyty amerykańskiego prezydenta było zintensyfikowanie wymiany gospodarczej, która na długo stała się motorem gospodarki USA.

W jakiej roli występuje dziś Dennis Rodman – gwiazda amerykańskiej koszykówki – dowiemy się pewnie dopiero po latach, z akademickich podręczników. Może jego ostatnie wycieczki do Korei są dyplomatyczną powtórką z historii? Może Rodmanowi bliżej do komicznej postaci Forresta Gumpa? A może oszukał wszystkich i jako żniwo swoich wygłupów zbiera miliony dolarów?

KOLACJA W FORTECY

„Tak, to prawda, jestem w Korei Północnej. Nie mogę doczekać się, kiedy spotkam Kim Dzong Una. Kocham ludzi z tego kraju” – tak 26 lutego Rodman napisał na Twitterze. W mediach zawrzało. Jedni widzieli w tym misję: koszykarz miał być tym, któremu uda się wyrwać z rąk reżimu Kennetha Bae, Amerykanina więzionego od kilku miesięcy za rzekome szpiegostwo. Drudzy uważali to za głupotę: jak takie zadanie mogłoby się udać celebrycie, mającemu w przeszłości kłopoty z prawem, skoro zawodziły inne quasi-dyplomatyczne kanały, a nawet amerykańskie obietnice pomocy żywnościowej?

Rodman nie przejął się krytyką, dołączył do popisowej drużyny Harlem Globetrotters i poleciał. „Koszykówka jest tylko narzędziem do budowania mostu między naszymi narodami. Jesteśmy tu, żeby nieść ludziom uśmiech” – mówili po przylocie do Pjongjangu. Jakby nie wiedzieli, że kraj, w którym się znajdują, jest w stanie wojny z ich własnym i prowadzi testy jądrowe. Oburzeni fani Rodmana żądali tłumaczeń. W swoim stylu odpowiedział ironicznym tweetem: „W kwestii pytań na temat wyjazdu do Korei Północnej skontaktuj się z moim doradcą ds. międzynarodowych”.

Wielu przyglądało się jego wizycie. Bo jak oderwać oczy od dwumetrowego czarnoskórego gwiazdora, który ściska się z azjatyckim dyktatorem? To było spotkanie kibica i idola: Kim Dzong Un od czasów nauki w Szwajcarii jest fanem chicagowskich Bulls, których zawodnikiem był kiedyś Rodman.

Emerytowany koszykarz spędził w komunistycznym skansenie kilka dni: obejrzał pokazowy mecz (zakończony remisem) i zjadł kolację z przywódcą. Po powrocie chwalił go w słynnym talk-show Jaya Leno: „Czytałem oczywiście jakieś rzeczy na temat jego ojca, ale kiedy poznasz go osobiście, okazuje się w porządku gościem”. Leno odparł: „To trochę tak, jak kiedyś ludzie mówili o Hitlerze. On też jeden na jeden wydawał się sympatycznym gościem”.

Oglądanie ich rozmowy wymagało czarnego poczucia humoru. Widzowie mogli dowiedzieć się, że do człowieka odpowiedzialnego za śmierć tysięcy swoich rodaków Rodman zwracał się jak do kolegi z blokowiska: „Yo, Kim”. Że dom przywódcy, w którym gościł, przypominał mu bardziej fortecę niż pałac. I że w swoim 52-letnim życiu nigdy nie miał okazji siedzieć przy tak wielkim stole. „Musiałem obejść cały, żeby powiedzieć coś do swojego kolegi, bo kiedy siedzieliśmy naprzeciwko, za nic by mnie nie usłyszał”.

W państwie, w którym ludzie umierają z głodu, były koszykarz przyjęty został sushi i indykiem. Zapytany przez prowadzącego program o koreańską biedę, zdawkowo odpowiedział: „Przecież u nas jest dokładnie tak samo. Są ci, którzy mają dużo, i są biedni”. Naiwność czy raczej wyrachowanie?

WAKACJE Z KIMEM

We wrześniu Rodman znów odwiedził przyjaciela Kima.

Ameryka kolejny raz wstrzymała oddech i zacisnęła kciuki, ale i tym razem Rodman wrócił bez skazanego na 15 lat ciężkich robót Kennetha Bae. W drodze powrotnej miał powiedzieć: „To nie moja sprawa. Zapytajcie Obamę albo Hillary Clinton. Nie mnie, tylko tych dupków”. Dorzucił jeszcze ukłon w stronę Kima: „On jest moim przyjacielem na całe życie i nie obchodzi mnie, co o nim mówicie”.

Chwalił się też zdjęciami z wakacji z koreańskim przywódcą: poznał całą jego rodzinę, a niedawno urodzoną córeczkę trzymał nawet na rękach. „Jest dobrym ojcem i ma wspaniałą rodzinę” – mówił (jeszcze do niedawna tylko spekulowano o ciąży partnerki dyktatora, Ri Sŏl Ju; życie rodzinne głowy państwa jest w Korei tajemnicą państwową).

Koszykarz zdradził jeszcze kilka szczegółów z pobytu na prywatnej wyspie dyktatora: „To trochę tak, jakbyś pojechał na Hawaje albo Ibizę, może z tym wyjątkiem, że jest się tam samemu. Jego jacht jest skrzyżowaniem promu z łodzią z bajek Disneya” – wyznał teraz w wywiadzie dla „The Sun”. „Kiedy pijesz z nim tequilę, to musi być najlepsza tequila. Wszystko wokół niego musi być najlepsze. On po prostu lubi uszczęśliwiać ludzi, dlatego w pobliżu kręci się zawsze jakieś 50-60 osób, wszyscy są zadowoleni, piją drinki, palą cygara i śmieją się. Są szczęśliwi”.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że Rodman wierzy w przyjaźń z Kimem. Ale z drugiej strony: kto inny nadawałby się lepiej na clowna, mającego odwrócić uwagę od zakulisowych rozgrywek, niż celebryta malujący paznokcie i noszący po kilka kolczyków w nosie i uszach?

Tymczasem od kiedy tylko padł pomysł wycieczki do Korei, w życiu zapomnianego gwiazdora NBA sporo się zmieniło. Napisał książkę dla dzieci „Dennis the Wild Bull”, dwukrotnie wystąpił u Leno, został bohaterem reportażu Oprah Winfrey, a niedawno wypuścił swoją markę wódki o nazwie Bad Boy. Niedługo po swojej pierwszej eskapadzie znalazł się nawet na okładce „Newsweeka”. A na tym się nie skończyło: po powrocie z drugiej wycieczki, sponsorowanej przez kontrowersyjną irlandzką firmę bukmacherską Paddy Power, oznajmił światu, że poprowadzi reprezentację koszykarzy Korei Północnej w drodze na igrzyska olimpijskie.

Wydaje się, że strategia Rodmana na najbliższe miesiące jest prosta: co jakiś czas polecieć do Korei Północnej, pograć w koszykówkę z miejscowymi i podzielić się wrażeniami na Twitterze. Globalne publicity gwarantowane.

CZŁOWIEK OD BRUDNEJ ROBOTY

Kiedyś, kiedy nie grał, balował do rana, przebierał się za zakonnicę, uprawiał wrestling z Hulkiem Hoganem, występował w podrzędnym filmie akcji z van Damme’em, umawiał się z celebrytkami (m.in. Madonną i Carmen Elektrą) i trwonił zarobione na boisku miliony dolarów... Prasa informowała o jego tatuażach i fryzurach: Rodman farbował włosy na wszystkie kolory i strzygł tak, żeby wyrażać gesty poparcia dla środowisk LGBT, promować świadomość HIV oraz antykoncepcję. Kibice go uwielbiali: jego autobiografia „Bad as I Wanna Be” (polski tytuł: „Zły do szpiku kości”) miesiącami nie schodziła z list bestsellerów.

Może się wydawać, że ktoś znany z upodobania do przebieranek, alkoholu i klubów ze striptizem nie powinien brać na swe barki odpowiedzialności za otwarcie stosunków dyplomatycznych z jednym z najkrwawszych reżimów totalitarnych. Ale Robak (ang. Worm – boiskowa ksywka Rodmana), którego znają i kochają starsi miłośnicy NBA, to także tytan pracy: co noc wychodził na parkiet, żeby być najlepszy w tym, co w koszykówce nazywa się brudną robotą. Kiedy piłka wypadała na aut, Rodman był pierwszy, żeby się po nią rzucić. Kiedy trzeba było bić się pod koszem o zbiórkę w ataku, walczył z wyższymi o głowę.

Na parkiecie pilnował najtwardszych rywali, zawsze na pograniczu faulu – wiele spotkań kończył przed czasem, ukarany za przewinienia i dyskusje z sędziami. Bo zawsze miał coś do powiedzenia. I musiał się wyróżniać. Ci, którym nie podobała się jego brutalna podkoszowa walka, szanowali go za to, jak zachowywał się poza boiskiem: nie ukrywał emocji, nie wstydził się płakać przed kamerą.

Teraz wzrusza się, gdy dziennikarze pytają o jego kolegę – dyktatora i zbrodniarza.

Ostatnia aktywność Rodmana przypomina brudną robotę dyplomatyczną. Nie wiadomo, czy gwiazdor zaszokuje świat, doprowadzając do nawiązania stosunków dyplomatycznych między USA a Koreą Północną.

Wiadomo, że przy okazji dorobi do emerytury.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2013