Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
I prawda ta jest prawdziwa nie tylko w odniesieniu do komedii – dajmy na to – Saramonowicza czy też „prezydenckich” wystąpień Donalda Trumpa, niestety. Śmichy-chichy, heheszki z dolnej półki, my żartujemy, a świat ginie, giną ludzie gremialnie, na masową skalę, a my patrzymy i chcemy więcej.
Rzućmy okiem chronologicznie: w latach 40. ubiegłego stulecia tylko jeden film przekraczał próg 50 przypadków śmierci na ekranie. Dekadę później – cztery filmy z hekatombą, w latach 60. – 33, i tak rosło aż do 119 supermorderczych filmów w latach 90. Wyśrubowane normy znacząco rosną w następnym tysiącleciu, 50 śmierci to dziecinna zabawa w świecie nowego millenium, gdzie 40 proc. kinowych widzów ma mniej niż 24 lata. Zdaję sobie sprawę, że podobno 67 proc. statystyk jest zmyślonych, ale zobaczmy prawdziwych rekordzistów kina familijnej masakry: „Hobbit” (1470 śmierci na ekranie), „Władca Pierścieni – Dwie Wieże” (1741), „300” (2234), „Władca Pierścieni – Powrót Króla” (2798), „Dracula II – Odrodzenie” (sic!) – 5687 trupów. Ale „Odrodzenie” to jeszcze nie pierwsze miejsce. Zwał 5687 ciał nie daje miejsca na szczycie, to zaledwie pagórek. Zwycięzca („Strażnicy galaktyki”) miażdży konkurencję, zaszlachtował bowiem na oczach widzów ni mniej, ni więcej, tylko 83 871 istnień! Wow, wow, wow – jak powiedział podobno Steve Jobs na łożu śmierci. Uniwersum Marvela szykuje sequel „Strażników galaktyki”...
Wiem, że to na niby, że statyści zmartwychwstają gremialnie i idą postać w kolejce do kasy, wiem, że nie na serio, że przecież mądrzy ludzie z Hollywood zbijają kasę na zabijaniu czasu, rozrywają nas rozrywkowo, ironicznie ironizując, z nieprzymuszonej woli, że chcącemu nie dzieje się krzywda, nie bądźmy naiwni, nie bądźmy dziecinni z tą śmiercią masową na ekranie etc. No, ale jest problem. Bo to zostaje. Zostaje coraz więcej. ©