Jak wszyscy, to wszyscy

Trudno w Ełku dostrzec żałobę. Śmierć Daniela dla niektórych była tragedią, ale dla wielu okazją do zadymy.

09.01.2017

Czyta się kilka minut

Ełk, ul. Armii Krajowej vis-à-vis baru Prince Kebab, 2 stycznia 2017 r. / Fot. Arkadiusz Stankiewicz / AGENCJA GAZETA
Ełk, ul. Armii Krajowej vis-à-vis baru Prince Kebab, 2 stycznia 2017 r. / Fot. Arkadiusz Stankiewicz / AGENCJA GAZETA

Wieczór jak na grudzień ciepły, zwiedzają lokale, w Ełku wiele ich nie ma. Wpadają do Ani, do salonu z automatami. Trochę grają, trochę gadają, trochę piją. Daniel mówi, że nic nie jadł, chętnie by coś wszamał, najlepiej kebaba.

Rozdzielają się. Daniel z kumplem (który dzisiaj o tej sytuacji nie chce opowiadać) idą do Prince’a, reszta zostaje kilka ulic dalej. Chłopaki mają wziąć jedzenie i zaraz wracać. Ale długo nie wracają.

Nagle zbiegowisko, krzyki, gęste powietrze. W małym mieście łatwo wyczuć, że coś złego dzieje się za rogiem. Rozdzwaniają się telefony.

Oczy

– W pracy był solidny, wywiązywał się z obowiązków – mówi przełożony Daniela z firmy Mazurski Ogród, w której chłopak pracował jeszcze rok temu. Brał się za różne fuchy, zwykle fizyczne. Ostatnio mu się polepszyło, bo dostał pracę jako przedstawiciel w firmie ubezpieczeniowej.

Co do życia prywatnego, to słyszałem różne rzeczy – mówi kierownik Daniela. – Szczegółów nie znam, ale podobno grzeczny nie był. Miał zatargi z prawem. Nic wielkiego, takich chłopaków jest dużo. Normalny, przeciętny.

Weronice, która mówi o sobie „przyjaciółka Daniela”, słowo „przeciętny” nie przejdzie przez gardło. – Dla mnie to był anioł – powtarza kilka razy i wyciera nos, bo znowu się rozkleiła. – Nieraz przegadaliśmy całą noc o swoich problemach, zawsze miał dla mnie dobre słowo. Dzwoniłam, słyszałam to jego „Wercia, głowa do góry”, i już mi było lepiej.

Od przyjaciół Daniela nie usłyszę nic poza pozytywami. Siadają w kółku, przy stoliku w barze z kebabem, bo tutaj pracuje Weronika i tutaj się spotykają, żeby gadać o tym, co się stało. I opowiadają po kolei o chłopaku, który do każdego, choćby był obcy, zagadywał: „Ziomeczku, mordeczko”. Okej – przyznają – miał jakieś sprawy w sądzie, ale to było tak: widział, że któryś kumpel ma pozawieszane wyroki, więc jak zaczynał się dym, przyjeżdżała policja, to Daniel winę brał na siebie. Stąd te „zatargi z prawem”, o których donosiły media.

Prokuratura w Ełku potwierdza, że Daniela został skazany dwukrotnie – raz za groźbę karalną, raz (w listopadzie 2016 r.) za rozbój. Na pytanie o możliwość „zastępczego” przyznania się do winy, odpowiada tylko, że sąd skazując Daniela, opierał się na dowodach uzyskanych w postępowaniu.

Weronika, jej chłopak Karol, Ania od automatów i najbliższy kumpel Emil – wszyscy kładą ręce na sercu i mówią: taki był Daniel. Mieszkał w małej wiosce, zawsze czuł się odpowiedzialny i „taki dorosły”. Marzył, żeby dostać się do mundurowego liceum, i udało mu się – skończył Liceum Akademickie Korpusu Kadetów w Brzesku.

„Dorosłość” Daniela miała się też przejawiać tym, że od razu po szkole chciał na siebie zarabiać. Dlatego przyjechał do Ełku, ponad 50 km od rodzinnej wsi. Zaczynał od zera, długo szukał pracy. W końcu znalazł jakąś podłą, potem coraz lepsze, m.in. w Mazurskim Ogrodzie, gdzie poznali się z Emilem. Wynajmował różne stancje, ostatnio mieszkał na tzw. „chamowie”, czyli osiedlu Północ II.

Jedni mówią, że miał charakterek. To znaczy umiał się postawić, walczyć o swoje. Ale nie fizycznie – zastrzegają znajomi – dla niego nie było innego sposobu, jak rozmawiać. Zresztą gdzie on do bójki, wysoki chuderlak, tyczka taka. Weronika mówi, że był „pozytywnie zadziorny”. Zadziorny do życia, lubił wyzwania, miał ambicje.

Ktoś mówi, że miał dziwne oczy. To znaczy takie, które budziły niepokój. Inni, zwłaszcza dziewczyny, twierdzą, że jego oczy były po prostu ładne. – Duże, niebieskie – mówi Weronika. – Jak teraz sobie przypominam jego twarz, to nic tylko te oczy widzę.

Granica

W sylwestrowy wieczór chmary ludzi chodzą po Ełku i szukają wrażeń. Pijani, najarani, głośni. Wpadają do taksówek i każą się wieźć do centrum. Tam ludzi jest jeszcze więcej, atmosfera się rozgrzewa.

Z relacji świadków wiemy, że ok. godz. 20 do baru Prince Kebab przy ul. Armii Krajowej zaczynają wchodzić podpici i agresywni goście. Po jedzenie ustawia się kolejka. Stoją w niej ci, którzy czekają grzecznie, cierpliwie, i ci szukający zaczepki. Padają wyzwiska w stronę obsługi (osób pochodzących z Tunezji i Algierii). Przed barem wybucha petarda. Ale jeszcze nie ta, o której potem będzie głośno w całej Polsce.

Podobne opisy można usłyszeć z ust różnych osób: pijane wyrostki obrażają obsługę Prince Kebab na tle etnicznym i religijnym. Pracownicy baru najpierw wszystko znoszą. Trwa to długo: półtorej, dwie godziny. A być może dłużej, bo relacje świadków sięgają późnych godzin popołudniowych.

W tym czasie Daniel jest z przyjaciółmi. W Prince Kebab pojawi się dopiero ok. godz. 22.20 (nie, wbrew obiegowej opinii, o 23.00), ponad dwie godziny po tym, jak jeden z pracowników baru wyjdzie na zaplecze, żeby ochłonąć po serii wyzwisk.

Wtedy pracownicy baru będą już na granicy wytrzymałości.

Lajki

Emil odwraca głowę. Nie chce, żebyśmy patrzyli. Taki chłopak jak on się nie rozkleja. Weronika dodaje, że Daniel by pewnie nie chciał, żeby za nim płakano. Przypominam im o stronach, które na Facebooku lajkował Daniel. Wśród nich: „Teksty, które usłyszysz przed wpierdolem”, „Chuligani zawsze razem” i „Polska Walcząca”.

– Jak wszyscy, to wszyscy – mówi na to Emil.

– Co to znaczy? – dopytuję.

– Po prostu każdy to lajkował, to i on kliknął. To taka moda. Wolał konflikty rozwiązywać rozmową. Owszem, jak kumplowi działa się krzywda, to pomagał. Ale żeby atakować, to nie.

– Mogę ci przysiąc na wszystko: to nie był żaden chuligan – mówi Weronika. – A na pewno nie jakiś nacjonalista, jak o nim teraz piszą w internecie.

– Nie wierzę, że mógłby obrazić pracownika tego kebabu – dodaje Emil. – Każdy, ale nie on.

Bunt

Jest sobota, ok. godz. 22.20. Znieważona obsługa Prince Kebab (w sumie cztery osoby) z nerwów zagryza zęby, ale pracuje dalej.

Wtedy do baru wchodzi Daniel i zamawia dwie bułki i dwie puszki coli. Według pierwszych relacji chłopak miał zabrać ze sobą napoje i nie płacąc wyjść z lokalu. Wtedy najpierw kucharz, a potem właściciel baru mieli za nim wybiec.

Nie dotarłem do żadnej relacji, z której wynikałoby, że Daniel obraził któregoś z pracowników baru lub że był agresywny.

Okoliczności – widziane oczami świadków i wstępnie ustalone przez prokuraturę rejonową w Ełku – są inne. Według nich Daniel rzeczywiście wziął napoje, ale powiedział, że zapłaci za nie kolega. Wtedy odebrał telefon (lub sam do kogoś zadzwonił) i wyszedł z lokalu.

Nie wiadomo, w którym momencie w okolicach drzwi wejściowych do baru wybucha petarda.

Wersje są różne. Według niektórych wystrzał następuje przed tragedią. Według innych, dopiero kiedy sprawcy wracają do lokalu z zakrwawionym nożem. Petardę rzuca najprawdopodobniej towarzyszący Danielowi chłopak.

Kilka rzeczy wiemy na pewno. Daniel miał w ręku dwie puszki z colą, z którymi wyszedł z lokalu. Na pewno za nie nie zapłacił. I na pewno za wychodzącym chłopakiem ruszył kucharz, a za nim właściciel lokalu.

Wiemy też, że zadano Danielowi trzy ciosy nożem: w serce, nerkę i przedramię. Pierwszy jest śmiertelny. Nóż wbija się w serce tylko koniuszkiem. Ale tyle wystarczy.

Chwilę później na Armii Krajowej trwa już awantura. W pobliżu było wielu przechodniów, w większości młodych. Są w szoku, krzyczą, płaczą, biegają po ulicy, dzwonią to po karetkę, to na policję. Daniel leży kilkanaście metrów od baru, w którym ukryli się sprawcy. Podobno sam tamuje krew z jednej z ran.

Przyjaciele Daniela zjawiają się, kiedy jego ciało znajduje się już w foliowym worku. Wtedy pod barem jest spory tłum. Powoli rodzi się uliczna zadyma. Ludzie napędzają się wzajemnie. Ktoś zaczyna krzyczeć, żeby „łapać ciapatych”, żeby pozabijać. Ktoś to podłapuje, przekrzykuje innych.

Stopniowo rodzi się też gniew wobec policjantów, bo według tłumu działają opieszale. Wypytują świadków. Tych, którzy bluzgają w kierunku mundurowych, łapią i wlepiają im mandaty. Weronika zapewnia mnie, że widziała, jak jeden z policjantów starał się spacyfikować starszą kobietę, która miała mu wygrażać.

I najważniejszy zarzut tłumu: policjanci nie zakuwają w kajdanki pracowników baru Prince Kebab. Nie od razu, czego wszyscy głośno się domagają. Dopiero po dłuższej chwili obcokrajowcy zostają aresztowani i odprowadzeni do radiowozu. Ale wtedy jest już za późno.

Zaczął się bunt.

Znicze

Koło godz. 14 w Nowy Rok młody Ełk zaczyna trzeźwieć. To wtedy na Armii Krajowej zbiera się tłum, który domaga się, żeby policzyć się z muzułmanami.

Słychać klasyczne hasła: „j...ć ciapatych”, „gonić brudasów”, „Polska dla Polaków”. Od skandowania tłum przechodzi do czynów. Bar zostaje doszczętnie zniszczony. Potem zostaje zaatakowana interweniująca policja, która używa gazu łzawiącego. Do aresztu trafia tego dnia 25 osób.

Podobnie, choć w dużo mniejszej skali, jest 2 stycznia. Na Armii Krajowej zbierają się młodzi, w kapturach i z szalikami zasłaniającymi twarze. Sporo dziewczyn, nastolatek. Stają w bramach i zaułkach, tylko nieliczni odważni podchodzą do granicy chodnika, jak najbliżej jezdni. Na drugą stronę ulicy się nie zapuszczają.

Słychać okrzyki i pohukiwanie. Tego dnia dominują głosy damskie. W pewnym momencie wyrywa się chłopak w kapturze i z szalikiem na twarzy, rzuca szklaną butelkę w stronę baru. Butelka rozbija się na drewnianej płycie wstawionej w miejsce okien.

Jednak 2 stycznia nikt nie skanduje imienia zabitego Daniela. Żaden z zakapturzonych nie woła „Pamiętamy!”. Żadnego „Wiecznego odpoczynku”. Dojrzała kobieta przechodzi obok miejsca, w którym zginął chłopak, śpiewa, żeby „j...ć ciapatych”.

Ale ich tutaj nie ma. Ktoś, kto wygląda „podejrzanie”, nie przeszedłby tędy spokojnie. Wszyscy ukryli się w swoich mieszkaniach. Do jednego z nich – należącego do właściciela Prince Kebab – zdążyli już wtargnąć „nieznani sprawcy”, próbowali je spalić. W międzyczasie podobni „sprawcy” zdemolowali butik należący do partnerki szefa baru z kebabem.

Dwa dni po śmierci chłopaka panuje klimat imprezy, wydarzenia. Grupki wyciągają puszki z piwem, pociągają z jednej butelki, podają sobie papierosy i głośno się śmieją. Kibice Jagiellonii Białystok noszą czapki (napis: „Find’em and Kill’em”), które zakładają z okazji meczu. To oni głównie skandują: „J...ć policję”.

To nie jest uroczystość żałobna. Po mszy w intencji zmarłego Daniela (ksiądz apelował o zachowanie spokoju) miał się tu odbyć marsz milczenia. Ale się nie odbył.

Później zapytam przyjaciół Daniela, dlaczego po tragedii wybuchły zamieszki z rasistowskimi hasłami i atakami na policję.

– Owczy pęd, typowa reakcja tłumu. To już było niepotrzebne, bez sensu – odpowiedzą. – Chłopaki zobaczyli, że będą w telewizji, no i się zaczęło.

Kilkanaście metrów obok baru stoją znicze. Nikogo tam nie ma. Na ul. Armii Krajowej nie chodzi o żałobę po incydencie, w którym życie stracił chłopak pracujący na wynajęcie pokoju na stancji. Nie chodzi też już teraz o żadnych „imigrantów”, „uchodźców”. Tu chodzi o rozróbę, która w końcu nie wybucha, bo policja nie daje się sprowokować.

Leci jeszcze parę śnieżnych kul. Towarzystwo rozchodzi się do domów.

Zostają znicze.

Emil, przyjaciel Daniela: – Będzie pochowany w swojej parafii. Wynajmiemy busa, bo chcemy jechać tam razem, w naszym gronie. Nie chcemy tam żadnych kiboli, nacjonalistów. Tak naprawdę na pogrzebie okaże się, dla kogo śmierć Daniela była tragedią, a dla kogo okazją do zadymy.

Inaczej

W Ełku napięcie rosło od dawna, po cichu.

Właściciele i pracownicy podobnych barów mówią mi o strachu. Wcześniej oglądali się za siebie, ale tak bardzo nie bali się jeszcze nigdy. Zawsze mieli Polaków za ludzi zaradnych i odważnych. Ale teraz się tylko boją.

– Tego młodego chłopaczka mi szkoda – mówi A., Turek, jednoosobowa obsługa jednego z kebabów. – Ale ci, którzy potem niszczyli ten lokal, mieli mord wypisany na twarzach. Nie wiem, jak dalej tu mieszkać i czuć się spokojnym.

W Ełku już raz doszło do podobnej sytuacji. Kilka miesięcy temu w innym barze z kebabem agresywni młodzi ludzie znieważali pracowników.

Z kolei od Emila słyszę taką historię: – Kiedyś byłem w barze Prince Kebab. Dostałem zimne jedzenie, więc zwróciłem na to uwagę właścicielowi. Tak, temu samemu właścicielowi. Ten rzucił się na mnie z rękami. Szarpaliśmy się chwilę, po czym on wyjął taki wielki nóż, coś jak maczetę, i się zamachnął. Po wszystkim zadzwonił na policję i zgłosił napaść. Trafiłem na dołek i dostałem 400 zł grzywny.

Haci przyjechał do Polski 25 lat temu. Od piętnastu mieszka w Ełku. Swój interes prowadzi z dala od centrum w małej galerii handlowej. Tak się składa, że to on zatrudnia Weronikę. Ma żonę i dwoje dzieci, które wrosły w polską kulturę.

Twierdzi, że się nie boi. – W Ełku ludzie są dobrzy, nigdy nie podnieśli na mnie głosu ani ręki – mówi. – Po tym, co się stało w sylwestra, przychodzili do mnie Polacy i zapewniali: „Tutaj nic się panu nie stanie, proszę się czuć bezpiecznym”.

Haci nie ma odpowiedzi na pytanie, co stało się tamtej nocy. Może właściciel brał narkotyki? Może powinien być zbadany psychiatrycznie? Bo na pewno normalny człowiek, uczciwy muzułmanin, nie zadźgałby chłopaka nożem ot tak po prostu. – Ja nie chcę generalizować – zastrzega Haci. – W Polsce nauczyłem się, że na każdego trzeba patrzeć indywidualnie...

– Opowiem panu historię – mówi. – Kiedy zacząłem prowadzić kebab w Polsce, miałem nieprzyjemną sytuację. Któregoś dnia jedna kobieta zapłaciła mi za kebab banknotem 200-złotowym. A ja wydałem jej resztę i przez pomyłkę zwróciłem jej ten banknot. Byłem więc sporo stratny. Podszedłem i wytłumaczyłem sytuację. Wtedy ta pani wszystkiego się wykpiła i wybiegła z lokalu. Powiedziałem sobie, że wszyscy Polacy to złodzieje. Ale jakiś czas później też się pomyliłem i zamiast jednego kebaba wydałem klientowi dwa na wynos. Kilka dni później ten klient przyszedł, przeprosił, że nie zauważył, i uczciwie zwrócił mi różnicę. Wtedy zrozumiałem, że nie można wrzucać wszystkich do jednego worka. Nie mogę powiedzieć, że wszyscy Polacy to złodzieje, bo ten chłopiec nie zapłacił za colę. Nie powiem też, że wszyscy muzułmanie to mordercy.

– Wie pan – kończy Haci – my wszyscy mamy jednego Boga, tylko każdy pod innym imieniem. Ja wierzę, że ten nasz Bóg każdemu odpłaci za dobre i za złe uczynki.

Pogrzeb

Co 10 kilometrów stoi patrol policji. Tuż przed rodzinną wsią Daniela – jeszcze jeden nieoznakowany. Miejscowa policja jest gotowa na wszystko.

Wieś jest mała, 600 mieszkańców. W centrum sklep, kościół, na obrzeżach cmentarz, obok rozstawili się dziennikarze z kamerami.

Z domu Daniela idzie procesja. Za trumną najbliższa rodzina. Ktoś podtrzymuje matkę. Podobno mieli dobry kontakt, Daniel często wracał do domu. Akurat na sylwestra został w mieście. Spod szkoły dołącza delegacja dzieci. Potem sąsiedzi, bliżsi i dalsi. Gapie, którzy przyjechali z daleka. Wszyscy idą w stronę kościoła. Procesja nie jest długa, najwyżej kilkadziesiąt osób. Cisza i spokój.

Zadymiarze zostali w Ełku. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2017