Historycy wyklęci

Henryk Wereszycki i Wacław Felczak nie tylko badali i opisywali dzieje Europy Środkowej, ale również je współtworzyli.

13.12.2015

Czyta się kilka minut

Od lewej: Henryk Wereszycki, Wacław Felczak / Fot. Ze zbiorów arch. Nauki PAU i PAN
Od lewej: Henryk Wereszycki, Wacław Felczak / Fot. Ze zbiorów arch. Nauki PAU i PAN

Henryk Wereszycki – urodzony w 1898 r. we Lwowie – mówił, że należy do jednego z najszczęśliwszych pokoleń polskich. Bo wywalczyło ono niepodległość i scaliło w państwową całość ziemie trzech zaborów, a spadek po „wielkiej niewoli” przekuło w wiarę przetrwania każdej klęski. O niepodległość Polski walczył od 1916 r. w Legionach i w 1920 r. z bolszewikami, aż po wojnę z Niemcami we wrześniu 1939 r. Wzięty w latach 30. za Austriaka, z humorem pisał we „Wspomnieniach”, że może jest to pomyłka uzasadniona, gdyż w pewnym sensie był „Altösterreicher, czyli dawnym Austriakiem, jako że był urodzony w Austrii i przez dwadzieścia lat życia był poddanym cesarza austriackiego”.

W środowisku uniwersyteckim cieszył się autorytetem zbudowanym na „nieposzlakowanej prawości charakteru i rzetelności naukowej uczonego” (Janusz Pajewski), miał opinię „jednej z najbłyskotliwszych osobowości naszej humanistyki” (Stefan Kieniewicz) i „najwybitniejszego znawcy historii dyplomatycznej XIX wieku” (Adam Galos).

Z kolei biografia Wacława Felczaka, z rocznika 1916 – odtworzona ze strzępów akt śledczych Urzędu Bezpieczeństwa i innych dokumentów – mogłaby być kanwą filmu sensacyjnego. Węgry były jego miłością, od studiów aż do śmierci. Ten znawca dziejów Węgier i Słowian w monarchii austro-węgierskiej wśród studentów otoczony był aurą tajemniczości i sławy z powodu bohaterskiej wojennej przeszłości. Wiedzieli, że był emisariuszem Państwa Podziemnego, szefem kurierów tatrzańskich, a w PRL więźniem politycznym...

„Zamienię ciekawą historię...”

Obaj urodzili się, gdy na mapie Europy nie było państwa polskiego, gdy ojczyzna istniała w przestrzeni symbolicznej: w literaturze, poezji, sztuce, religii, historiografii. W ich życiu badania nad dziejami Polski i Europy Środkowej w XIX w. miały splatać się z działalnością publiczną. Pozostawili książki i artykuły do dziś inspirujące historyków.

W czasach PRL na Uniwersytecie Jagiellońskim wyróżniali się nonkonformistyczną postawą. Potrafili stworzyć atmosferę dla uprawiania nauki bez ideologii i dbać o etos uczonego – za słowami przysięgi doktorskiej, by pracować nie dla brudnego zysku, nie dla próżnej sławy, lecz by prawda bardziej się krzewiła („non sordidi lucri causa, nec ad vanam captandam gloriam, sed quo magis veritas propagetur”). Gdy wprowadzano kanony metodologii marksistowskiej na wzór sowiecki, Wereszycki przypominał studentom hasło uczonych protestanckich z XIX w., którzy w badaniach nad Biblią trafiali na trudności teologiczne, powtarzając za nimi: „Nie bójcie się prawdy, Bóg jest prawdą samą!”.

Łączyła ich tematyka badawcza: przeszłość narodów Europy Środkowej w XIX i XX w., oraz przekonanie, że poznanie zawiłych dziejów tej części kontynentu umożliwi zrozumienie historii całej Europy. Ich wykłady cieszyły się wielką popularnością wśród studentów. Potrafili jasno prezentować skomplikowane dzieje polityki narodowościowej Austro-Węgier. Opisywali ambicje małych i średnich narodów, które przeżyły więcej klęsk niż zwycięstw, a pod kostiumem kompromisów skrywały urazy.

W XX wieku w Europie Środkowej często zmieniano granice i doświadczono dwóch totalitaryzmów. Stąd zrozumiała była wyjątkowa (nad)wrażliwość na historię, a czasem też chęć ucieczki od niej, wyemigrowania do nudniejszych politycznie miejsc świata. Żartobliwie ujął to pewien zgorzkniały mieszkaniec Europy Środka w anonsie zamieszczonym w dziale ogłoszeń drobnych: „Zamienię ciekawą historię na lepsze położenie geograficzne”.
Ale oni nie wyemigrowali.

Historyk niepokorny

Wereszycki pochodził – ze strony matki – z lwowskiej rodziny znanych księgarzy: Altenbergowie specjalizowali się w luksusowych edycjach arcydzieł polskiej literatury i poezji, zwłaszcza romantycznej. Wychowywany w kulcie wartości niepodległościowych, znał słowa „Katechizmu polskiego dziecka” zaczynającego się od fragmentu „Kto ty jesteś? – Polak mały”, którego autorem był przyjaciel jego rodziny Władysław Bełza. Przed 1914 r. księgarnia Altenbergów była salonem skupiającym osobistości literackie, artystyczne i naukowe Lwowa. Bywali tu też politycy, zwłaszcza niepodległościowi socjaliści. „Do Altenbergów wpadało się, by posłuchać najnowszych plotek politycznych: tutaj (...) urabiały i ścierały się orientacje”. I tu kształtował się przyszły historyk.



Po wybuchu I wojny światowej, będąc gimnazjalistą, wstąpił do Legionów, a potem walczył na wojnie polsko-bolszewickiej. W międzyczasie, mając świadomość, że „życie jest kruche i krótkie”, zapisał się na historię na Uniwersytecie Lwowskim. Uczęszczał od 1919 r. na seminarium prof. Adama Szelągowskiego, ale – jak przyznawał potem – był właściwie samoukiem. W 1925 r. obronił pracę doktorską i na jej podstawie napisał książkę „Austria a powstanie styczniowe” (wyd. Lwów 1930). Temat rozszerzył w drugiej książce „Anglia a Polska w latach 1860–1865” (Lwów 1934). Był wtedy nauczycielem historii w gimnazjach lwowskich.

Po przeniesieniu się do Warszawy w 1935 r. objął posadę kustosza w Instytucie Badania Najnowszej Historii Polski. Z jego ramienia w 1938 r. uczestniczył w Międzynarodowym Zjeździe Historyków w Zurychu. Zbierał relacje osób, które odegrały istotną rolę w zamachu majowym. Ale gdy postanowił rozmawiać też z przeciwnikami Piłsudskiego, Walery Sławek – szef Instytutu – odebrał mu temat i skierował do działu zajmującego się historią lat 1865-92. Odtąd aż do końca epoka popowstaniowa stała się głównym tematem jego prac.

Otchłań II wojny światowej przeżył jako oficer-jeniec w niemieckich oflagach. Stracił wtedy całą najbliższą rodzinę i wielu przyjaciół. Wrócił do Polski w 1945 r., uważając, że jego misją – tak jak całej inteligencji – jest „obrona tradycji kultury polskiej i ocalenie ciągłości tradycji narodowej”. Napisał wtedy „Historię polityczną Polski w dobie po- powstaniowej 1864–1918” (wyd. 1948) – pierwszy podręcznik akademicki obejmujący tę epokę. Książka została niebawem uznana przez władze komunistyczne za „szkodliwą ideowo” i wycofana z księgarń, a Wereszyckiego oskarżono o lansowanie orientacji niepodległościowej piłsudczyków i PPS-u. Wkrótce książkę i jej autora potępiono spektakularnie: w obecności 150 historyków, na I Konferencji Metodologicznej Historyków Polskich w Otwocku na przełomie roku 1951/52.

Zaciążyło to na jego drodze naukowej. Wereszycki stał się historykiem wyklętym – ale też symbolem historiografii niezależnej. Na długie lata wstrzymano mu awanse i zakazano ogłaszania drukiem prac. Nie otrzymywał zgody na wyjazdy do archiwów zagranicznych i udział w sesjach międzynarodowych, co dla historyka zajmującego się dyplomacją było karą dotkliwą. Mimo wielokrotnych starań władz UJ, nigdy nie uzyskał tytułu profesora zwyczajnego. Ale jego kazus odegrał duże znaczenie w walce o kształt historiografii w czasach PRL.

„Historia polityczna Polski” niemal zaraz po publikacji weszła do „drugiego obiegu” – i to na różne sposoby. Jej powielone fragmenty (bez podania autora) służyły jako... materiał szkoleniowy dla oficerów wojska i cenzorów, którzy według władz powinni poznać prawdę, zanim zaczną w nią ingerować. Doczekała się wydania w 1979 r. na emigracji, a w Polsce ukazała się dopiero w 1990 r., po odzyskaniu niepodległości – i w roku śmierci jej autora: Wereszycki zmarł 27 lutego 1990 r. Ale nie spotkała się już z takim oddźwiękiem jak na przełomie lat 40. i 50.

W październiku 1956 r., po prawie 10 latach pracy na Uniwersytecie Wrocławskim, Wereszycki przeniósł się do Krakowa. Wygłosił wtedy na UJ wykład inauguracyjny, a dzięki „odwilży” wrócił do oficjalnego życia naukowego wystąpieniem, które zatytułował „Pesymizm błędnych tez” („Kwartalnik Historyczny” 1957, nr 4/5). W 1957 r. krytykował autorów opracowanej w PAN makiety „Historii Polski” z lat 1764–1864 za „pesymizm poznawczy”, polegający na odwoływaniu się do cytatów klasyków marksizmu, które miały zastąpić dotychczasowe ustalenia historyków, oraz za ocenianie faktów przez pryzmat marksistowskiego kanonu, w myśl którego należało ex definitione apoteozować lud, a potępiać „warstwy posiadające”.

Artykuł Wereszyckiego i jego wystąpienie we wrześniu 1958 r. w Krakowie, na VII Powszechnym Zjeździe Historyków Polskich, wywołały jedną z najpoważniejszych debat na temat oceny historiografii PRL – i przyczyniły się do uruchomienia procesu jej destalinizacji.

Serce węgierskie, dusza słowiańska

W październiku 1956 r., po opuszczeniu więzienia stalinowskiego, do Krakowa zawitał też Wacław Felczak. Początkowo bezskutecznie poszukiwał pracy, bo przez kierowników rozmaitych instytucji naukowych był uznawany za „niepewny element polityczny”. Jednak to, co dyskredytowało Felczaka w oczach wielu, dla Wereszyckiego oznaczało nobilitację, toteż nie wahał się z przyjęciem do swego Zakładu 42-letniego magistra, byłego kuriera rządu londyńskiego i niedawnego więźnia politycznego.

Felczak urodził się we wsi Golbice pod Łęczycą – rok wcześniej był to zabór rosyjski, w 1916 r. teren ten okupowali Prusacy. Na świat przyszedł w rodzinie chłopskiej, w której – tak jak u Altenbergów – kultywowano tradycje niepodległościowe; żywe były tu wspomnienia powstań. Po zdaniu matury wybrał historię jako kierunek studiów. W Poznaniu, pod wpływem profesorów Andrzeja Wojtkowskiego i Kazimierza Chodynickiego, zainteresował się dziejami Węgier w XIX w. W 1938 r. obronił pracę magisterską i wyjechał na dwuletnie stypendium do Budapesztu. W tamtejszych archiwach zaczął zbierać materiały do pracy doktorskiej.

Wszystkie plany zmienił wybuch wojny – zamiast pisać historię, musiał ją tworzyć.

Na początku 1940 r. otrzymał zadanie zorganizowania w Budapeszcie placówki umożliwiającej łączność między rządem RP na emigracji w Paryżu a podziemiem politycznym w kraju. Jego siatka kurierska na odcinku Warszawa–Budapeszt–Warszawa funkcjonowała nieprzerwanie aż do wkroczenia wojsk niemieckich na Węgry w marcu 1944 r. Sam też często jako kurier szedł przez „zielone granice”, przenosząc instrukcje, pieniądze i pocztę. Zatrzymywany wielo- krotnie przez żandarmów węgierskich, szczęśliwie unikał więzienia dzięki brawurowym ucieczkom. Po likwidacji placówki w Budapeszcie kontynuował pracę konspiracyjną na Słowacji.

Rok 1945 nie zahamował jego działalności konspiracyjnej. Po krótkim pobycie w kraju został emisariuszem rządu RP w Londynie i zorganizował siatkę kurierską na trasie Kraków–Paryż–Londyn. Na krótko podjął też studia historyczne w paryskiej Sorbonie – zaczął przygotowywać rozprawę doktorską o „Wpływie polskiej emigracji na rozwój francuskiej partii republikańsko-demokratycznej w latach 1846–1848”. Organizował przerzuty na Zachód ludzi zagrożonych aresztowaniem.

Był już poszukiwany przez UB listem gończym, na którym widniała jego fotografia – ta sama, którą w czasie wojny posługiwało się Gestapo. W grudniu 1948 r. wpadł w ręce policji czeskiej. Po nieudanej próbie ucieczki z więzienia w Morawskiej Ostrawie został przekazany w ręce UB; w śledztwie stosowano wobec niego wyrafinowane tortury. W kwietniu 1951 r. został skazany na dożywotnie więzienie. Zupełnie osiwiał, odbywając wyrok na Mokotowie, w Rawiczu i Wronkach. Na fali „odwilży” w październiku 1956 r. został zwolniony – na roczną przepustkę. Dopiero w grudniu 1957 r. Najwyższy Sąd Wojskowy zredukował mu karę do 7 lat i 4 miesięcy więzienia. Wtedy odsiedział już 7 lat i 10 miesięcy, więc mógł zostać na wolności.

Szczęśliwy zbieg okoliczności, a zwłaszcza pomoc Wereszyckiego i jego żony Heleny umożliwiły Felczakowi powrót do rzemiosła historyka: do badania dziejów Węgier i Europy Środkowej. W 1958 r. objął stanowisko asystenta w Instytucie Historii UJ.

Początkowe trudności ze strony władz UJ, które nie zgodziły się na realizację trzymiesięcznego stypendium, pokonał dzięki przyjaciołom z Budapesztu. Pod kierunkiem Wereszyckiego napisał w 1962 r. doktorat pt. „Węgierska polityka narodowościowa przed wybuchem powstania 1848 r.”.

Chciał nadrobić czas – i od razu zaczął zbierać materiały do habilitacji. W 1965 r. wyjechał na pół roku do Budapesztu, odnowił kontakty i nawiązał nowe. Opublikowana wtedy „Historia Węgier” (wyd. 1966) przyniosła mu uznanie wśród historyków węgierskich. Podkreślano, że została napisana „wie es eigentlich gewesen war” (niem. „tak, jak było”), i że to najlepsze opracowanie dziejów Węgier, którego autorem jest cudzoziemiec, napisane „sercem węgierskim i słowiańską duszą”.

Na podstawie monografii „Ugoda węgiersko-chorwacka 1868 roku” Felczak w 1968 r. uzyskał habilitację; dokonał w niej obiektywnego osądu węgiersko-chorwackich relacji w kontekście węgierskiej polityki narodowościowej wobec Słowian.

I on, i Wereszycki odrzucali marksistowską konwencję pisania. W czasach galimatiasu i sztucznego słownictwa mówili i pisali językiem argumentów.

Klub Wereszyckiego

Po odwilży, w latach 1957-58, przyszedł – jak to Wereszycki żartobliwie mówił studentom – polityczny przymrozek. On sam nie otrzymywał paszportu na wyjazdy do archiwów zagranicznych i na konferencje. W 1963 r., w stulecie powstania styczniowego, nie został zaproszony na IX Powszechny Zjazd Historyków Polskich – obradom przyglądał się z ław dla publiczności.

Im jednak bardziej był spychany na pobocze oficjalnego życia naukowego, tym bardziej udzielał się w nieformalnych spotkaniach dyskusyjnych – zwłaszcza we własnym prywatnym klubie, nazwanym szybko „Klubem Wereszyckiego”; skupiał on krakowskich intelektualistów. Zbliżył się wtedy do środowiska związanego z metropolitą Karolem Wojtyłą – i jako jedyny humanista uczestniczył przez kilkanaście lat w elitarnym seminarium z jego udziałem. Nieustannie, tak jak Felczak, pozostawał pod czujną obserwacją komunistycznej Służby Bezpieczeństwa; inwigilowano jego korespondencję i podsłuchiwano rozmowy telefoniczne.

Wtedy też Wereszycki pisał ostatnie dzieło: „Sojusz trzech cesarzy”. Trylogię tę stawiał obok przedwojennych monografii o powstaniu styczniowym. Do dziś wszystkie te prace uważane są za główne osiągnięcie historiografii na temat sprawy polskiej w dyplomacji europejskiej w II połowie XIX w. Zebrane przez niego w archiwach londyńskich i wiedeńskich nowe materiały źródłowe pozwoliły na weryfikację niejednego ustalonego w literaturze europejskiej poglądu.

Jako dawny poddany cesarza Franciszka Józefa interesował się Wereszycki zagadnieniami narodowościowymi i polskimi w Austro- -Węgrzech, czemu dał wyraz w wielu artykułach, a zwłaszcza w książce „Pod berłem Habsburgów” (wyd. 1975), której znakomite trzecie wydanie przygotowało w 2015 r. krakowskie wydawnictwo Wysoki Zamek. Lektura tej rozprawy o losach narodów Europy Środkowej wywołuje aktualną i dziś myśl, jak bardzo „potrzebny jest dialog i równowaga pomiędzy dwiema cechami kształtującymi ideę europejską, to jest ideą narodową i uniwersalizmem” (Antoni Cetnarowicz).

W okresie rodzącej się opozycji politycznej był Wereszycki – jako nestor polskiej historiografii – autorytetem dla studentów, naukowców i działaczy opozycji. Historycy często chowają się za swymi książkami, za hermetycznie ujętymi tematami. Z nim było odwrotnie: to, o czym myślał, musiał przedyskutować czy też zapisać w formie publicystycznego artykułu lub listu. Na jego nieocenzurowane analizy w artykułach, recenzjach czy esejach czekali czytelnicy, przyjaciele i znajomi – bo często dodawał swymi optymistycznymi interpretacjami otuchy w czasach komunistycznej opresji. Zebrane w książkę pt. „Niewygasła przeszłość”, ukazały się w 1987 r. Po jej lekturze Jan Paweł II pisał do autora: „Czytając, myślałem, jak bardzo jest ona potrzebna nam, Polakom”.

Był też Wereszycki niezrównanym epistolo- grafem. Jego listy, m.in. do Stefana Kieniewicza, są nie tylko rarytasem gatunku, ale też apendyksem do opisu kondycji inteligencji w PRL. Kieniewicz, także adwersarz w polemikach naukowych z Wereszyckim, po jego śmierci pisał w liście kondolencyjnym z marca 1990 r. do wdowy Heleny: „Wielki to (...) ubytek dla nauki i kultury polskiej – zejście ze sceny nie tylko uczonego męża i pisarza, ale i prawego obywatela, którego postawa bywała w tamtych latach wzorem i pokrzepieniem dla wielu”.

W rocznicę Budapesztu

Ostatnie badania naukowe Felczak poświęcił dziejom południowych Słowian: podjął się napisania pierwszej po polsku historii Jugosławii, „chyba najtrudniejszej historii ze wszystkich narodów świata”. Pracując nad tym, skarżył się Wereszyckiemu w listach z Budapesztu: „Piszę dzieje państwa, które (...) nie wiadomo, czy mi się przed ukończeniem książki nie rozsypie” (list z lutego 1975 r.), a miesiąc później: „Staram się jakoś łączyć te kraje w całość. Że mi nie wychodzi, nie dziwię się, bo i Tito ma z tym kłopoty”. Ostatecznie „Historię Jugosławii” (wyd. 1985), opracowaną wspólnie z Tadeuszem Wasilewskim, doprowadził tylko do 1945 r. Przewidywał, że to państwo Słowian Południowych długo nie przetrwa.

Pracując naukowo, Felczak zawsze interesował się polityką – obok historii będącą jego pasją. Związany ze środowiskiem „Tygodnika Powszechnego”, należał do „Klubu Wereszyckiego”. Teraz, gdy na Węgrzech – podobnie jak w Polsce – zaczęła się rodzić opozycja, jego „kawiarniane politykowanie” przekształciło się w latach 80. w politykę prawdziwą.

Można się było o tym przekonać 6 czerwca 1986 r. podczas uroczystości w Auli Collegium Maius UJ z okazji 70. rocznicy urodzin Felczaka: do Krakowa przyjechali przedstawiciele węgierskiej nauki i kultury – i antykomunistycznej opozycji. Jubilatowi wręczyli Księgę Pamiątkową „Hungaro-Polonica”, podkreślając jego rolę jako ambasadora spraw węgierskich w Polsce i polskich na Węgrzech. Zaproszony w 1987 r. przez Eötvös Kolégium na gościnne wykłady, spotykał się ze studentami i przyjaciółmi węgierskimi – inspirując ich do założenia antykomunistycznej partii politycznej. Kilka lat później został honorowym członkiem Partii Młodych Demokratów (FIDESZ).

W 1990 r., po odzyskaniu niepodległości przez Polskę i Węgry, chciano mu powierzyć funkcję ambasadora w Budapeszcie. Nie mógł się jej podjąć, chorował już na serce. 4 października 1993 r. otrzymał w Belwederze tytuł profesora zwyczajnego. Tego dnia w ambasadzie węgierskiej w Warszawie odbyła się na jego cześć kolacja. Następnego dnia zasłabł, trafił do szpitala. Przebywający w Warszawie węgierscy przyjaciele byli przy nim do końca. Zmarł 23 października 1993 r. – w rocznicę wybuchu antysowieckiego powstania w Budapeszcie w 1956 r.

Dystans i siła tradycji

Wereszycki i Felczak byli świadomi ulotności dzieł naukowych. Mieli poczucie kruchości życia i zmiennych koniunktur politycznych, przeżyli dwa totalitaryzmy i kilka etapów dziejów Polski – od zaborów przez II RP, katastrofę 1939 r. aż po kolejne fazy PRL.

Wereszyckiemu przeżycia te dawały dystans do siebie, ale też szerszą perspektywę w ocenie wydarzeń. Nawiązując do czasów, w których przyszło mu żyć, pisał w 1976 r. w liście do Kieniewicza: „Na grobie Stalina zawsze są świeże kwiaty, tak jak przy pomniku Franciszka Józefa we Wiedniu. A ja obu tych władców przeżyłem i patrzę na wszystko, co się dzieje, z tą dozą sceptycyzmu, która jest potrzebna, aby to, co jest, jako tako znosić”.

Obaj za ważne uważali przekazywanie młodzieży wzorców naukowych i obywatelskich, przez swą pracę i postawę, bo „tak wznawia się tradycja, jedyna siła, która broni naszej tożsamości narodowej”. I mieli świadomość skutków uprawiania zawodu historyka niepokornego: mimo zepchnięcia na margines życia naukowego, obaj oddziaływali swą postawą na środowisko historyków. Będąc – również – swego rodzaju wyrzutem sumienia. ©

Autorka jest historykiem, redaktorem „Polskiego Słownika Biograficznego” IH PAN w Krakowie. Wydała m.in. „Wspomnienia wojenne” Karoliny Lanckorońskiej i „Korespondencję z lat 1947–1990” Wereszyckiego i Kieniewicza. Wspólnie z A. Cetnarowiczem opracowała książkę „Henryk Wereszycki (1898–1990). Historia w życiu historyka”. Jest członkiem Kapituły Nagrody im. Wacława Felczaka i Henryka Wereszyckiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2015