Historia w oczach psychopaty

Najlepsza powieść minionego półwiecza czy może pornograficzny kicz? Nowatorska analiza źródeł zła czy produkt banalny i wtórny? W każdym kraju, gdzie ukazywała się książka Jonathana Littella, wybuchały namiętne debaty. Czy podobnie będzie w Polsce?

30.09.2008

Czyta się kilka minut

Auschwitz, obóz dla młodocianych /fot. KNA-Bild /
Auschwitz, obóz dla młodocianych /fot. KNA-Bild /

Powieść "Łaskawe" powinna być opatrzona podobnym ostrzeżeniem, jak niektóre filmy i gry komputerowe: że nie zaleca się jej dla osób poniżej 18. roku życia. Powody są dwa: pornografia i nagromadzenie okrucieństwa przedstawionego z obsesyjną troską o szczegół.

Debiutancki bestseller

Autorem tego bonmotu ma być André Malraux: jeśli jakaś powieść sprzeda się w nakładzie większym niż 30 tys. egzemplarzy, jest to nieomylny znak, że jest ona nieporozumieniem. I coś jest chyba na rzeczy - gdy patrzy się na medialny spektakl, jaki rozgrywa się w kolejnych krajach wokół osoby Littella i jego książki.

Powieść "Les Bienveillantes" ("Łaskawe" - tytuł nawiązuje do Erynii, bogiń zemsty z greckich mitów; ludzie woleli nazywać je, z bojaźni, "boginiami łaskawymi") stawała się hitem we Francji (800 tys. egzemplarzy w półtora roku), w Niemczech (120 tys. przez pierwsze 2,5 miesiąca), Włoszech, Hiszpanii, Izraelu. I wszędzie wywoływała bardzo podobne debaty. Jedni się książką zachwycali, inni deklarowali, że po lekturze pierwszych dwustu stron wyrzucali ją do kosza, bo tam jest jej miejsce.

Dziś brzmi to jak żart, ale po ukończeniu książki Littell miał kłopot z zainteresowaniem nią wydawców. Gdy jego agent przesłał manuskrypt czterem francuskim oficynom, odpisała tylko jedna - Gallimard.

Człowiek dwóch kultur

Jonathan Littell, rocznik 1967, urodził się w Nowym Jorku (gdzie pod koniec XIX w. przybyli jego przodkowie, rosyjscy Żydzi), ale wychował się we Francji. Ojciec - skądinąd autor popularnych powieści szpiegowskich - był dziennikarzem, zagranicznym korespondentem, rodzina mieszkała głównie poza USA. Maturę Jonathan zdawał w Paryżu.

Zadomowiony w dwóch kulturach, czuł się bardziej związany z Francją i "Łaskawe" pisał po francusku. Wcześniej studiował historię i literaturoznawstwo w USA, a w latach 90. pracował w organizacjach humanitarnych, sporo czasu spędzając na Bałkanach i w Czeczenii. Dziś obywatel USA i Francji, mieszka z żoną Belgijką i dwójką dzieci w Barcelonie.

Decyzja Gallimarda była strzałem w dziesiątkę: przez pierwsze tygodnie nie nadążano z dodrukami. Niemal natychmiast po debiucie, w listopadzie 2006 r., Littell otrzymał prestiżową Nagrodę Goncourtów - co jeszcze bardziej nakręciło maszynerię medialną i podgrzało emocje dyskutantów: jedni nazywali Littella "nowym Tołstojem", inni jakość literacką dzieła oceniali na poziomie erotycznej literatury dworcowej.

On sam kosztował sukces jakby ambiwalentnie: z jednej strony unikał świateł sceny, z drugiej - w tym, co opowiadał w nielicznych wywiadach (i jak zachowywał się podczas nielicznych publicznych wystąpień, z cygaretką i szklaneczką whisky), dostrzec można skłonności megalomańskie.

Max Aue: potwór, nasz brat

"Bracia śmiertelnicy, pozwólcie, że opowiem wam, jak było" - tak brzmi pierwsze zdanie, którym Max Aue, esesman-intelektualista, zwraca się do czytelnika. Jako narrator - rozwijający opowieść w pierwszej osobie liczby pojedynczej - nie tylko opowiada, ale prowadzi dialog z czytelnikiem, antycypuje jego reakcje, polemizuje z nimi itd.

Zapewne tłumacz miał z tym pierwszym zdaniem kłopot. Bywają pojęcia nieprzekładalne - i z takim mamy do czynienia. "Bracia śmiertelnicy": w wersji niemieckiej pojawia się neologizm "Menschenbrüder", nawiązujący do "Ody do radości" ("Wszyscy ludzie będą braćmi"). Polski przekład nie oddaje tego ładunku emocjonalnego - ale nie jest to zarzut do tłumacza, bo nie ma chyba wariantu idealnego.

To pierwsze zdanie jest kluczowe: organizuje perspektywę opowieści Maxa Aue - jego sprawozdania o tym, "jak było". Littell chce zredukować dystans między bohaterem a czytelnikiem. I powiedzmy od razu, że w jakiejś - niebezpiecznej - mierze mu się to udaje. Są momenty, gdy czytelnik łapie się na tym, że zaczyna odczuwać... współczucie dla rozmaitych duchowych i fizycznych dolegliwości bohatera. No bo przecież nawet zbrodniarz jest także człowiekiem, może mieć ludzkie odruchy i cierpieć.

Fakt, że jest to fikcyjna autobiografia, nie tylko organizuje perspektywę narracji, ale także nastawienie czytelnika do głównego bohatera. Po prostu: to niemal niemożliwe, by przebrnąć przez 1350 stron (tyle liczy wydanie niemieckie), odczuwając wobec Auego to, co powinniśmy: odrzucenie, potępienie. Mimo tego, co robi, mówi, czuje, czego jest świadkiem i co nam opowiada, z biegiem kolejnych stron Aue staje się kimś przynajmniej znajomym, opatrzonym...

Nazizm, "postawa ducha"

Max Aue to rocznik 1913 - czyli w czasie wojny mniej więcej trzydziestolatek (mało kto zdaje sobie sprawę, że ruch nazistowski tworzyli ludzie młodzi; ponad 50-letni Hitler był wśród nich jak starzec). Oficerem SS zostaje trochę z przypadku. Zatrzymany przez policję po przygodzie w parku i podejrzany o aktywny homoseksualizm (w III Rzeszy karalny), zostaje wyciągnięty z aresztu przez kolegę, ambitnego i cynicznego karierowicza Thomasa, który oferuje mu pracę w wywiadzie SS. "I tak, z tyłkiem pełnym jeszcze spermy, zdecydowałem się wstąpić do Służby Bezpieczeństwa SS" [tłumaczenia własne, za wydaniem niemieckim]. W czasie wojny stopniowo awansuje, aż do podpułkownika SS.

Aue, doktor prawa, jest już wtedy człowiekiem ukształtowanym. Po mieczu Niemiec, po kądzieli Francuz (matka pochodzi z Alzacji), wychowany w surowych katolickich szkołach we Francji, a kształcony na niemieckich uczelniach, rozczytuje się w filozofach - a także w teoretykach nacjonalizmu i narodowego socjalizmu. Jest nim zafascynowany jako "postawą ducha". Pracuje w biurokracji SS - słowo "pracuje" jest bardziej na miejscu, niż "służy", bo to, co robi, uważa za pracę wykonywaną dla państwa. Swój udział w systemie legitymizuje nie tylko politycznie, ale też ideowo i estetycznie.

Powiedzielibyśmy więc: wrażliwy intelektualista, nie żaden tam prymityw. A także ktoś z ludzkimi odruchami - współczuje tym, którzy za chwilę na jego oczach zginą; a jeśli już mają zginąć, to powinni umrzeć, zdaniem bohatera, szybko i w miarę bezboleśnie.

"Jestem taki jak wszyscy"

Wiele lat po wojnie, żyjąc spokojnie pod przybranym nazwiskiem na francuskiej prowincji - jako dyrektor fabryki koronek - Aue spisuje swoją opowieść o latach 1941-45. Niektórzy twierdzą, że jest to "spowiedź esesmana". Niesłusznie, bo do spowiedzi potrzebny jest żal, a Aue nie tylko nie żałuje, lecz kwestionuje w ogóle adekwatność pojęcia indywidualnej winy w sytuacjach tak ekstremalnych jak II wojna światowa. Nikt nie jest winny - albo wszyscy.

Co więcej: jego opowieść o mordowaniu Żydów, a potem o okropnościach wojny na froncie wschodnim, które na koniec uderzają w ludność niemiecką (są tu opisy nalotów i mordów Armii Czerwonej na Pomorzu) - ujęta jest w formie chłodnej, zdystansowanej, poza moralnością.

Życie wewnętrzne Maxa Aue obejmuje rozmaite mechanizmy pozwalające normalnie - normalnie? - funkcjonować w samym sercu aparatu zbrodni. Mamy tu różne elementy: karierowiczostwo, samousprawiedliwianie się ("chciałem służyć ojczyźnie") i tezę, że w sytuacjach ekstremalnych jednostka nie ma wyboru. Jest też stan emocjonalnej pustki, połączony z somatycznymi objawami nerwicowymi: Aue cierpi na dławienia i biegunki, zwraca posiłki; czasem jest na skraju załamania. "Jestem taki sam, jak wy wszyscy" - podsumowuje.

Optymalizacja w dziedzinie łamania tabu

Jednak Aue nie jest zwykłym Niemcem. Nie jest jak wszyscy.

W odróżnieniu od bohaterów takich prac historycznych jak "Zwykli ludzie: 101. Policyjny Batalion Rezerwy i »ostateczne rozwiązanie« w Polsce" Christophera Browninga czy "Gorliwi kaci Hitlera" Daniela Goldhagena Aue nie jest też zwykłym zbrodniarzem. To człowiek głęboko zaburzony: homoseksualista o skłonnościach sadomasochistycznych i - równocześnie - heteroseksualista, przy czym jedyną formą miłości heteroseksualnej (czy też miłości do drugiej osoby w ogóle) jest u niego kazirodztwo: uczucie do siostry i współżycie z nią.

Wątek seksualności Maxa Aue niepokoi nawet apologetów książki Littella. Podczas jednej z dyskusji padło pytanie, czy nie byłaby ona lepsza np. bez ciągnących się przez wiele stron fantazji Auego podczas masturbacji. Littell odparł, że "bez tej sceny książka by nie istniała".

Najwyraźniej nie istniałaby także bez psychopatologii Maxa Aue: bo Aue to psychopata, krwawy psychopata. Nie żeby specjalnie zabijał w ramach swej pracy - tu jego dokonania są skromne, osobiście zabił raptem paru Żydów. Ale wśród jego ofiar są także matka (Aue ją udusił), ojczym (zatłukł go siekierą) i przyjaciel (zabije go w ostatnich dniach wojny, by zabrać mu podrobione dokumenty francuskiego robotnika przymusowego i zacząć z nimi nowe życie).

Jeden z niemieckich krytyków pisał więc, że Littell dokonał "optymalizacji w dziedzinie łamania tabu": Aue to nazista, intelektualista, Niemiec, Francuz, homoseksualista, kazirodczy heteroseksualista, neurotyk-wrzodowiec. "Brakuje jeszcze święceń kapłańskich i skłonności do sodomii; byłyby niezłym uzupełnieniem".

Przed Littellem był Merle

Wielu krytyków chwali Littella za, jak piszą, wyjątkowość ujęcia: spojrzenie na zbrodnie oczami zbrodniarza. Tymczasem taka perspektywa nie jest niczym nowym, a prekursorem był - co przypomniał dziennik "Die Welt" - Francuz. Ponad pół wieku temu, w 1952 r., Robert Merle (1908-2004) napisał powieść "Mój zawód to śmierć". Jej narratorem jest niejaki Rudolf Lang, komendant obozu Auschwitz-Birkenau (pod fikcyjnym nazwiskiem kryje się Rudolf Höss). Lang jest zwykłym nazistą, zwykłym zbrodniarzem - postacią, jak twierdzi krytyk "Die Welt", znacznie bardziej wiarygodną niż Aue.

Merle, autor kilkunastu powieści historycznych i science fiction, jest dziś postacią szerzej nieznaną. Anglista i członek Partii Komunistycznej, wojny doświadczył na własnej skórze: syn oficera poległego w I wojnie światowej, w 1940 r. był tłumaczem przy brytyjskim korpusie ekspedycyjnym i trafił do niemieckiej niewoli pod Dunkierką. Wojenne wspomnienia opisał zaraz po 1945 r. w powieści, która dostała Nagrodę Goncourtów.

Fikcyjna autobiografia Hössa ukazała się pół wieku temu także w Niemczech. Jednak o ile tygodnik "Die Zeit" stwierdzał, że książka Merlego jest "najbardziej złośliwa ze wszystkich tych antyniemieckich i niesłychanie napastliwych powieści, które ukazały się po wojnie we Francji", o tyle we Francji krytykowano go z zupełnie innego powodu - zarzucano mu, że autobiograficzna perspektywa uczłowiecza Hössa i banalizuje postacie zbrodniarzy.

Nazistowski Münchhausen

Jest i inna różnica między Littellem a Merlem: "Łaskawe" to nie jest powieść historyczna. Ten błąd popełniało początkowo wielu redaktorów, prosząc o recenzje zawodowych historyków. Ci okazywali się bezradni - i swoją opinię sprowadzali, bywało, do krótkiego stwierdzenia, że Littell nieźle odrobił lekcje, to znaczy: wiernie odtworzył wydarzenia i miejsca, gdzie się one rozgrywają. Ale nawet jeśli tak, to peregrynacje Maxa Aue przypominają rozwiązania rodem z komiksu, gdzie bohater nadludzkim wysiłkiem woli wychodzi z najbardziej niezwykłych opresji.

Mówimy tu o wojnie, o zbrodni. Efekt: Aue nie przypomina Wergiliusza, który oprowadza Dantego po piekle. Już prędzej jest baronem Münchhausenem III Rzeszy. Pojawia się w fantastycznie wielu miejscach ważnych dla II wojny.

Najpierw uczestniczy na Ukrainie i na Kaukazie w działaniach "oddziałów specjalnych" SS zajmujących się mordowaniem Żydów (np. w Babim Jarze). Potem trafia do Stalingradu; ranny, zostanie ewakuowany - jakżeby inaczej - ostatnim samolotem. Awansowany za odwagę (której bynajmniej nie wykazał), jest pracownikiem sztabu szefa SS Heinricha Himmlera: w tej roli prowadzi inspekcje obozów zagłady w Lubelskiem, w Auschwitz i w Dora (podziemne fabryki zbrojeniowe). Jest świadkiem nalotów alianckich na Berlin. Zagląda na Wawel do Hansa Franka. Przygląda się traktowaniu Żydów przez władze Vichy. Uczestniczy z Adolfem Eichmannem w deportacjach Żydów węgierskich. Jest świadkiem "marszów śmierci" w 1945 r., a także zbrodni sowieckich popełnianych na ludności niemieckiej (na Pomorzu). Wreszcie - patrzy na bitwę o Berlin i trafia na chwilę do bunkra Hitlera.

Można oczywiście powiedzieć, że to powieść, a kwestia prawdopodobieństwa nie jest najważniejsza. Ale nawet w fikcji literackiej - zwłaszcza mającej aspiracje - jest granica, za którą czytelnik wzrusza ramionami - lub zaczyna podejrzewać, że autor nie traktuje go poważnie.

Pisarz jak odkurzacz

Postępowanie Littella przy konstruowaniu kolejnych etapów autobiografii Auego można określić mianem "intelektualnego odkurzacza": "zassał" on, a następnie przepracował bodaj wszystkie nurty debat historyczno-intelektualnych na temat przeszłości Niemiec, wojny i zbrodni. Motywy i wydarzenia, akcenty i interpretacje pojawiające się na kolejnych etapach podróży Auego - wszystko to brzmi znajomo.

Bez trudu dostrzec tu można echa debat o różnych aspektach niemieckiej winy (o wspomnianych książkach Browninga i Goldhagena, wokół wystawy o zbrodniach Wehrmachtu, o Hitlerze na kanwie filmu "Upadek", o traumie Stalingradu itd.), a z drugiej strony - echa dyskusji o "Niemcach jako ofiarach" (naloty na miasta oraz wypędzenia, mordy i gwałty Armii Czerwonej). Mamy tu więc i Niemców-katów, i Niemców-ofiary (np. przerażający w swym naturalizmie opis rozjeżdżania przez sowieckie czołgi chłopskich wozów na Pomorzu albo równie przerażający opis "wilczych dzieci": niemieckich sierot, które walczą o przetrwanie na tyłach sowieckiego frontu).

Mamy też to, co zainteresować może Francuzów, a o czym we Francji debatowano w minionych latach: francuską kolaborację albo walki francuskich ochotników w Waffen-SS na froncie wschodnim. Dla czytelnika znad Sekwany jest to więc książka w jakiejś mierze także o trudnych rozdziałach wojennych dziejów Francji.

Porażka Littella

Czym więc jest ta książka? Fikcją historyczną z aspiracjami do moralitetu, którego celem miałoby być uświadomienie czytelnikowi, że "każdy może być mordercą"? A może próbą przedstawienia życia wewnętrznego zwykłego Niemca będącego uczestnikiem zbrodni?

Jeśli założymy, że Littell chciał pokazać "od wewnątrz" świat ludzi, na których opierał się aparat III Rzeszy, to owszem, w jakiejś mierze mu się udało - ale zarazem poniósł porażkę. Bo, rzec można, świat ten okazuje się na tyle banalny, na tyle "zwykły" (w swej niezwykłości), że cały ów seksualno-dewiacyjny sztafaż, w jaki wyposażona jest postać Auego, zdaje się służyć temu, aby czytelnika zatrzymać. Mówiąc inaczej: gdyby Aue był tym, kim jest, i brał udział w tym, w czym bierze, a zarazem był, powiedzmy, heteroseksualistą z żoną i gromadką dzieci - wtedy nie dałoby się stworzyć takiej powieści, bo byłoby to zbyt nudne.

A przecież ogromna większość zwykłych Niemców uczestniczących w zbrodniach taka była. To trochę tak, jakby Littell nie wierzył, że można opisać zwykłych morderców bez wprowadzenia niezwykłego wątku.

Może być i inne wytłumaczenie tego, do czego Littellowi potrzebne są seksualno-kryminalne dewiacje Maxa Aue: aby co chwila przypominać czytelnikowi, z kim ma do czynienia. Już-już zdaje się nam, że to trochę sympatyczny facet, choć uwikłany w zbrodniczy system - a tu bach, Aue morduje partnera seksualnego albo starego Żyda, z którym wcześniej prowadził zajmujące dysputy filozoficzne.

Tak więc również "po Littellu" nierozwiązany pozostaje problem, jak pokazywać oprawców.

Littellowi udało się za to pokazanie rzeczy oczywistej od lat: że system III Rzeszy nie utrzymałby się i nie mógłby prowadzić ekspansji, gdyby nie miał oparcia w społeczeństwie.

Wielka i nikczemna

Od kiedy powieść Littella ukazała się po raz pierwszy, napisano o niej i powiedziano mnóstwo rzeczy. I jak to bywa w przemyśle wydawniczym, uruchomiony raz mechanizm sprawił, że w pewnym momencie powieść zaczęła funkcjonować jako oczywisty bestseller: nieważne, czy rozniesiony przez krytyków, czy chwalony, ale tak czy inaczej obecny w obiegu.

Szczególnie ostre sądy padały w Niemczech i Izraelu - tam sprzedaż była znacznie gorsza niż we Francji. Odnotujmy dwa typowe głosy.

Littell "ustawia czytelnika w roli podglądacza", a jego powieść to "dzieło pornograficzne" - oceniał znany niemiecki krytyk Thomas Steinfeld w "Süddeutsche Zeitung". Aue to "postać szatańska, a zarazem banalna". Steinfeld przypomina, że Littell odwołuje się do wielkich pisarzy francuskich jako swych mistrzów, a w istocie nie jest on "dzieckiem Flauberta", lecz "dziedzicem całkiem innej francuskiej tradycji: tej negatywnego oświecenia w wydaniu markiza de Sade i logiki transgresji Georges’a Bataille’a". Aue jest tak zdeformowany psychicznie, że przestaje być straszny; nie odnajdujemy w nim tej potworności, którą "pokazywali historycy minionych dekad: potworności będących dziełem oprawców nie perwersyjnych, ale zwyczajnych".

Z kolei w Izraelu bodaj najostrzej z Littellem rozprawiła się Ariana Melamed, krytyczka dziennika "Jedioth Ahronot" - przyznając, że swój egzemplarz wyrzuciła do śmieci, nie kończąc go nawet, zawyrokowała, że tej "niemoralnej" książki w ogóle nie powinno się tłumaczyć na hebrajski, a sam Littell "demonstruje moralną obojętność doświadczonego pornografa".

Dla sprawiedliwości dodajmy, że i w Niemczech, i w Izraelu nie brakowało głosów, iż Littell znalazł najlepsze w historii literatury ujęcie katastrofy cywilizacyjnej XX wieku. A co ciekawe, nie brakowało i takich, którzy byli "za, a nawet przeciw" - uznając powieść Littella za równocześnie wielką i nikczemną, dogłębną i banalną.

Jak opowiadać historię?

Recenzent z "Neue Zürcher Zeitung" zadał proste pytanie: czy w ogóle potrzebujemy takiej książki, nawet jeśli jest dobrze napisana i pracowicie udokumentowana - skoro w literaturze, historii i filozofii nie brak dzieł o absolutnym złu? Czy naprawdę potrzeba takiego obscenicznego potwora jak Aue, aby powiedzieć kilka znanych rzeczy o naturze człowieka?

To dobre pytania. Bo dylemat jest: w sytuacji, gdy za jakiś czas zabraknie świadków II wojny, istnieje realny problem, jak opowiadać - nie uczyć, ale właśnie opowiadać - o tamtych czasach, tak aby to trafiało do odbiorcy? Na ile przekaz może być emocjonalny, na ile może mitologizować przeszłość, na ile może ją wreszcie inscenizować?

Spory toczą się nie tylko w literaturze, ale także w piśmiennictwie historycznym (nie kto inny, tylko nestor niemieckich historyków Joachim Fest był krytykowany za rzekome uczłowieczanie zbrodniarza - w biografii Speera czy w scenariuszu do "Upadku"). Oraz w filmie - np. w Niemczech długo spierano się o paradokumentalne i zarazem chętnie oglądane filmy Guido Knoppa ("niemiecki Wołoszański", tylko z większym budżetem). Zbliżony gatunek - fabularyzowany dokument - staje się obecnie popularny w Polsce (vide "Trzej kumple").

I o to w gruncie rzeczy chodzi także wtedy, gdy spieramy się o tzw. rekonstrukcje historyczne. Także tu: jedni je chwalą (argumentując, że przekaz trafia do dzisiejszego odbiorcy), inni odrzucają.

"Teraz jest pewne, że kolejne pokolenia przez następne 200 lat będą mogły wyobrazić sobie, co naprawdę wydarzyło się w Europie w połowie XX w." - tak Jorge Semprun, juror Goncourtów i były więzień Buchenwaldu, uzasadniał pozytywną ocenę książki Littella.

Wolno wyrazić ocenę polemiczną: gdyby kolejne pokolenia miały wyrabiać sobie obraz II wojny na podstawie "Łaskawych", byłby to obraz fałszywy. Jeśli ktoś chce doszukiwać się u Littella waloru quasi-pedagogicznego, to już prędzej powinien zachęcić do przeczytania jednej czy drugiej z tych 220 książek historycznych, które Littell, jak sam mówi, przestudiował przed napisaniem "Łaskawych".

Jest wśród nich wiele takich, które znacznie lepiej opowiadają o tym, jak było.

Jonathan Littell Łaskawe, przekład: Magdalena Kamińska-Maurugeon, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2008