Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Potem było już tylko gorzej. Aristide rozwiązał armię, ale kraju z zapaści nie wyprowadził. Zamiast odbudowywać państwo, zwalczał legalną opozycję, także przy pomocy zabójstw i zastraszania. Zajmowały się tym jego oddziały paramilitarne - albo raczej zbrojne gangi, parające się też przemytem i handlem narkotykami. Trzy lata temu wybory parlamentarne Aristide sfałszował; wyborów prezydenckich, które odbyły się zaraz potem, fałszować nie musiał, bo opozycja i część wyborców je zbojkotowała (głosowało tylko 5 proc. uprawnionych). Rozpad kraju postępował; kiedy na początku roku skończyła się kadencja parlamentu, a nowego nie wybrano, okazało się, że nie ma już żadnej władzy, mającej jakąkolwiek niekwestionowaną legitymizację.
Prawda, i bez tego można rządzić, jeśli ma się w ręku siłę. Aristide ją miał, ale do czasu: jedna z potężniejszych milicji (gangów), dotąd kontrolowana przez Aristide’a zbuntowała się - i od kilku tygodni kontynuuje zwycięski marsz przez Haiti, w kierunku stolicy. To, co zaczęło się od quasi-bandyckiej wojny gangów, przeradza się dziś w nieskoordynowaną rebelię przeciw prezydentowi, którego nikt nie chce bronić. Współpracownicy Aristide’a przezornie pakowali walizki, a społeczność międzynarodowa na czele z USA, która długo przymykała oczy na poczynania prezydenta, w końcu zażądała dymisji Aristide. Prezydent Haiti opuścił kraj w niedzielę i udał się do sąsiedniej Dominikany. Jako tymczasowy prezydent zastąpi go prezes Sądu Najwyższego Haiti, Boniface Alexandre.
Ale bez pomocy z zewnątrz chaosu na Haiti opanować się nie da: w warunkach całkowitego rozkładu państwa opozycja parlamentarna nie ma realnej siły, aby zapanować nad gangami i chaosem - także dlatego, że to Aristide blokował odbudowę sądownictwa i policji; dziś w 8-milionowym kraju bezpieczeństwa pilnuje (w teorii) zaledwie kilka tysięcy policjantów. A bandyci, milicje paramilitarne, rebelianci - jakkolwiek nie nazwiemy tych zbrojnych grup, “nie znikną z dnia na dzień wraz z odejściem Aristide’a" - pisze szwajcarski dziennik NEUE ZÜRCHER ZEITUNG. Przeciwnie, już teraz stały się one, siłą rzeczy, czynnikiem politycznym.
Jeśli szybko nie dojdzie do międzynarodowej interwencji, Haiti grozi katastrofa i humanitarna (głód), i polityczna (całkowity rozkład państwa). Gotowość wysłania wojsk zadeklarowała już Francja. Paryski dziennik LE FIGARO pisze: “Wraz z kryzysem na Haiti pojawia się na nowo odwieczne pytanie i dylemat dla wspólnoty międzynarodowej: czy może, czy powinna interweniować w jakimś kraju, aby przepędzić dyktatora, było nie było wybranego kiedyś przez własny naród? W każdym razie odejście prezydenta Aristide’a wydaje się jedynym politycznym wyjściem z tego kryzysu. A co potem? Są dwie możliwości: albo Zachód pomoże - skutecznie, choć z konieczną tu powściągliwością - politycznej opozycji w objęciu władzy, albo nie zrobi nic, usprawiedliwiając się wszelkimi możliwymi wymówkami. To ostatnie oznaczać będzie oddanie Haiti rebeliantom, mającym w pogardzie wszelkie prawo i porządek. Inaczej mówiąc: albo opozycja, albo katastrofa. W tej sytuacji międzynarodowa interwencja na Haiti nie tylko jest usprawiedliwiona, ale jest wręcz obowiązkiem".
Sama interwencja nie zażegna jednak kryzysu na Haiti konieczna jest silna obecność międzynarodowa, obliczona na lata i ukierunkowana na odbudowę kraju od podstaw.
WP