Gruzja: wejdą, nie wejdą?

Bezsilność, przerażenie i oczekiwanie: te trzy słowa najlepiej charakteryzują dziś uczucia Gruzinów. Poniedziałkowe komunikaty z frontów o sukcesach armii rosyjskiej sprawiły, że stolica Gruzji zastygła w oczekiwaniu: wejdą Rosjanie - czy nie wejdą?

   Czyta się kilka minut

Tej nocy, nocy z poniedziałku na wtorek, w wielu mieszkaniach w Tbilisi światła paliły się do późna. Także w mieszkaniu mojego przyjaciela Acziko, znanego muzyka (jego styl grania to jakby połączenie naszego Kazika z Muńkiem).

Przy stole zebrała się cała rodzina, wszystkie pokolenia. Mijały kolejne godziny, a rodzinna narada trwała.

Co robić? Czy uciekać z kraju? Czy tylko wywozić kobiety i dzieci, a mężczyźni niech zostaną? A może czekać, co będzie? Czego można spodziewać się po Rosjanach?

Nocne Gruzinów rozmowy

Zdania były podzielone. Okazało się, że każde pokolenie myśli inaczej.

Najstarsze opowiadało się za pozostaniem: "Przetrwaliśmy przez tyle lat komunistów, to zaciśniemy zęby i przetrwamy i tych tataromongołów" (w tej chwili mało kto używa określenia "Rosjanie", zamiast tego mówi się o "bolszewii", o "tataromongołach"; nienawiść do Rosji, która "zawsze nas gnębiła" osiągnęła apogeum nieznane od lat). "Przecież nie mogą okupować nas wiecznie - argumentowali dalej najstarsi. - Odbudowaliśmy kraj po okupacji sowieckiej, to odbudujemy i teraz" - przekonywali seniorzy.

Pokolenie średnie było rozdarte. Przeważały opinie, że jeśli tylko pojawi się możliwość emigracji, jeśli tylko uda się załatwić wizy jakiegoś zachodniego kraju, to lepiej jechać. Albo chociaż wyprawić kobiety i dzieci.

Ale kobiety powiedziały, że same nie pojadą - i koniec.

Pokolenie najmłodsze, kilkuletnie, nie miało głosu, bo spało.

Trudne rozmowy, jeszcze trudniejsze decyzje. No bo jak to: zostawić wszystko, co udało się zbudować przez tych parenaście lat, zostawić kraj, który od kilku lat, od kiedy objęła rządy ekipa Saakaszwilego (cokolwiek by nie sądzić o tym zadufanym w sobie "Miszy") zaczął wychodzić gospodarczo na prostą i stawał się coraz bardziej zachodni, zwłaszcza tu, w stolicy. Więc zostawić to - i emigrować?

Najgorsze, że trudno podejmować takie decyzje, gdy brakuje informacji. Gdy tak naprawdę nic nie wiadomo.

Czy bolszewicy zajęli Gori? Czy tylko opanowali kluczowy węzeł komunikacyjny pod Gori, czyli tamtejszy odcinek tzw. Drogi Centralnej - to główne połączenie drogowe między Gruzją wschodnią i zachodnią - ale do miasta nie weszli? Czy naprawdę szykują do marszu na Tbilisi? Czy weszli do Zugdidi nad granicą z Abchazją, albo do Poti? I gdzie się podziała nasza armia? Bo wiadomo, że nie ma jej w Gori, nie ma w Zugdidi. Więc gdzie jest?

Trudno podejmować decyzję o emigracji, gdy nic nie wiadomo.

Rodzinna rada kończy się postanowieniem, że trzeba opracować dwie drogi ucieczki - nie, tego słowa jeszcze nikt nie używa, a więc, nazwijmy to: możliwości wyjazdu z Tbilisi. Raz, do Armenii (to droga łatwiejsza, bo wizę ormiańską kupuje się na granicy). Dwa, do Turcji, przez Batumi. Ale to wariant trudniejszy, bo jeśli bolszewicy faktycznie weszli na Drogę Centralną, to przecięli kraj na pół. Więc może przez Baku? A może lepiej czekać? Może nie wejdą?

Cisza w Gori

Bezsilność, wyczekiwanie, chwilami po prostu przerażenie: te słowa najlepiej chyba odzwierciedlają teraz uczucia wielu Gruzinów.

Przerażenie jest udziałem zwłaszcza mieszkańców pogranicznych miast. Gdy w poniedziałek w południe pojechałem do Gori - tego 50-tysięcznego kiedyś miasta, tej "bramy" do Gruzji centralnej - sprawiało ono wrażenie wymarłego. Jeszcze dwa dni temu ulicami maszerowały kolumny żołnierzy z frontu albo na front.

Teraz nie widać było ani żołnierzy, ani mieszkańców. Na niebie od czasu do czasu pojawiały się samoloty - oczywiście rosyjskie. Jakżeby inaczej, skoro podobno gruzińska armia ma tylko cztery sprawne maszyny. A jakby tego było mało, plotka głosiła, że sąsiedzi-Ormianie zgodzili się udostępnić Rosjanom swoje lotniska. Plotka to czy prawda - Gruzini odebrali to jak (psychologiczny) cios w plecy.

W pewnej chwili upiornie cichymi ulicami Gori przemknęły gruzińskie czołgi: pierwszy, drugi, wreszcie piąty - i pomknęły w kierunku północnym, ku niewidocznej linii frontu.

Potem znów zapadła cisza.

Ludzi nie widać było nawet w sklepach: jeśli te były jeszcze otwarte, zionęły pustymi pustkami. Wykupiono wszystko, nawet wodę.

Poczucie narodowej tragedii

Cisza zapadła także w Tbilisi.

Najpierw sklepy były oblegane, dopóki były czynne. Kupowano, co się da.

Potem zapadła jakby cisza informacyjna, przerywana tylko kolejnymi dramatycznymi informacjami: weszli tu, podchodzą tam...

Potem jakby czas się zatrzymał, jakby bieg zdarzeń stanął, jak kadr w filmie. Jeszcze w niedzielę wieczorem w centrum grała muzyka, huczały klaksony. Teraz miasto zamarło w wyczekiwaniu. W poczuciu - wielkie słowa, ale tak to się tutaj odbiera - narodowej tragedii. I historii, która się powtarza. Padają pytania, mniej odpowiedzi.

Czego spodziewać się po Rosjanach, jeśli wejdą?

Że pewnie znajdą sobie kolaborantów. Zawsze znajdowali się tacy, co chcieli lizać im tyłki. Przynajmniej powiedzieli już otwarcie, o co im chodzi: o usunięcie "Miszy" Saakaszwilego. Ale czy chcemy żyć w takim kraju, w którym rządzić będą nami ludzie z ruskiego nadania? Oczywiste, że nie chcemy!

Czy można Rosjan zatrzymać, jeśli zechcą wejść?

Pewnie, że można rzucić się na czołgi!

Tylko jaki ma to sens?

Czy Saakaszwili przesadził, przeszarżował?

Może i tak. Albo nawet nie "może": wielu Gruzinów otwarcie mówi, że "Misza" popełnił błąd. Ale do rosyjskiej interwencji i tak by doszło, jak nie teraz to później. Przecież widać gołym okiem, że Ruscy mieli wszystko przygotowane, że wojska czekały na pretekst, żeby uderzyć. Że operację musiano zaplanować już dawno, a potem, gdy pojawił się pretekst, wystarczyło sięgnąć po gotowe plany.

No więc - wejdą, czy nie wejdą?

I czy jest gdzieś jakaś granica ruskiej interwencji, jakaś linia, za którą świat powie Moskwie: dość!

Nie, mówią starsi, nie ma co wierzyć w jakieś granice, w jakąś społeczność międzynarodową. Za chwilę będą tu ruskie hordy.

***

Więc wejdą czy wie wejdą?

W pewnym momencie, gdy przyszła kolejna hiobowa wieść, gdy nerwy zaczęły puszczać, a kobiety płakać, najstarszy członek rodu wziął mnie pod ramię, zaprowadził na balkon bloku.

Pokazał na północ, gdzie za dnia przy dobrej pogodzie widać Kazbegi, inaczej Kazbek, najwyższą, ponad 5-tysięczną górę w Gruzji. Powiedział, że nieważne, co by się działo, to ten szczyt widać będzie zawsze.

Powiedział to cicho, tak żeby młodsi nie usłyszeli.

Wtorek, godzina 2 w nocy czasu polskiego (4 nad ranem czasu gruzińskiego).

Czytaj poprzednie korespondencje Andrzeja Mellera:

Andrzej Meller, korespondencja z piątku, pierwszego dnia konfliktu

Andrzej Meller, korespondencja z soboty oraz galeria zdjęć

Andrzej Meller, korespondencja z niedzieli

Dowiedz się więcej:

Andrzej Meller, "Niepokoje w kraju duszy"

Krzysztof Strachota, Miecz Damoklesa nad Tbilisi

Zobacz galerię zdjęć Andrzeja Mellera , korespondenta "Tygodnika Powszechnego"

Dowiedz się więcej z wiadomości portalu Onet.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]