Wojna po wojnie

Ze źródeł zbliżonych do gruzińskiego ministerstwa spraw wewnętrznych dowiadujemy się, że w ciągu minionego tygodnia zginąć miało 4000 Gruzinów: cywilów i żołnierzy.

   Czyta się kilka minut

Karykatura Putina wywieszona podczas wiecu w Tbilisi z udziałem prezydentów. Gruzja, sierpień 2008 /fot. Andrzej Meller /
Karykatura Putina wywieszona podczas wiecu w Tbilisi z udziałem prezydentów. Gruzja, sierpień 2008 /fot. Andrzej Meller /

Liczba 4000 zabitych paść miała w rozmowie gruzińskiego ministra spraw wewnętrznych z jednym z jego współpracowników. W rozmowie miano także stwierdzić, że te szacunkowe dane trzymane są na razie w tajemnicy z obawy przed opinią publiczną.

Wedle tego źródła, większość ofiar stanowić mieli cywile, ale nie z rejonu Gori - miasta, które było wiele razy bombardowane, i o którym mówiło się najwięcej - ale z gruzińskich wsi na pograniczu, zwłaszcza tych położonych na terenie Osetii Południowej.

Dotąd oficjalne dane gruzińskie mówiły o niespełna dwustu poległych żołnierzach (i to tylko na froncie w okolicy Gori i Cchinwali; natomiast liczby zabitych gruzińskich cywilów w ogóle nie podawano), zatem liczba 4000 zabitych wydaje się być tyleż przerażająca, co fantastyczna - i pierwsza myśl, jaka przychodzi w tym momencie dziennikarzowi jest taka, że ktoś może próbować wykorzystać go do prowadzenia "wojny informacyjnej" - którą toczą przecież obie strony.

Informacji tej nie udało się nam zweryfikować: gdy zwróciłem się do MSW z oficjalnym pytaniem w tej sprawie, otrzymałem lakoniczną odpowiedź, że komentarza nie będzie.

Dlatego podajemy ją - ale z zastrzeżeniem, że obarczona jest bardzo dużym znakiem zapytania. Bo jeśli jest prawdziwa, straty gruzińskie byłyby ogromne (proporcjonalne to tak, jakby w Polsce zginęło 35 tys. ludzi).

Dla wyjaśnienia: mimo prowadzonych w latach 90. przez Osetyjczyków i Rosjan "czystek", w Osetii Południowej - której część do niedawna kontrolowana była przez Gruzinów (a dokładniej: przez policję podporządkowaną pro-gruzińskiemu rządowi Osetii - istniał takowy, alternatywny do pro-rosyjskiego) - pozostały do dziś enklawy gruzińskie.

Dzisiaj - jak relacjonowali dziennikarze, np. z niemieckiej telewizji ARD, którzy w środę przejeżdżali przez te wsie wraz z rosyjskimi kolumnami wojskowymi - wsie te są opustoszałe i już spalone albo właśnie podpalane przez Osetyjczyków. Potwierdzali to obserwatorzy organizacji Human Watch.

Pytanie brzmi tylko: co się stało z ich mieszkańcami?

Czy znaleźli się wśród uchodźców, którzy tysiącami napływają cały czas do Tbilisi z pogranicza - zaopiekowanie się nimi, to obecnie największy problem społeczny dla rządu Gruzji. Czy też zginęli?

Wojna po wojnie

Tymczasem choć oficjalnie trwa zawieszenie broni, faktycznie wojna w Gruzji toczy się nadal.

Podobno miał już zapanować pokój. Tak przynajmniej twierdził francuski prezydent, gdy odlatywał z Kremla - przynosząc rzekomo pokój Gruzji, Osetii, obrońcom wąwozu Kodori i wszystkim ludziom dobrej woli. Tak twierdził świeżo upieczony prezydent Rosji, po którym Zachód obiecywał sobie, że stanie się przeciwieństwem swego poprzednika - obecnie premiera.

Tymczasem minęły dwa dni - a pokój panuje owszem wszędzie w Europie, ale raczej nie w Gruzji. Z punktu widzenia zwykłych ludzi, zwykłych Gruzinów, wojna trwa nadal - choć nie ma już bombardowań, to są mordy, grabieże i "czystki etniczne".

Dokonują ich głównie osetyjskie oddziały paramilitarne, przy cichej akceptacji "sił pokojowych" Rosjan. A jeśli nie akceptacji, to przynajmniej obojętności. Czasem wręcz można odnieść wrażenie, że rosyjscy oficerowie utracili kontrolę nad swymi osetyjskimi sojusznikami. Po otwartej, gorącej wojnie nastała wojna cicha, nie tak "atrakcyjna" wizualnie dla zachodnich ekip telewizyjnych.

A Rosjanie? Ci pokazują Gruzinom i światu, że są panami sytuacji: rosyjskie kolumny wojskowe co jakiś czas przekraczają linię "zawieszenia broni", wjeżdżają do opuszczonych koszar i baz gruzińskich, niszczą i grabią. Niekiedy rosyjscy żołnierze przyłączają się do grabieży. Wojna żywi wojnę, a w Gruzji jest co grabić.

Ale o tym wszystkim za chwilę.

Pobojowisko

Tbilisi, wtorek. Minął fatalny poniedziałek, gdy wydawało się, że gruzińska obrona została rozbita przez Rosjan, i że wszystko jest stracone. Ale Rosjanie nie weszli do Tblisi. Gruzini nieco odetchnęli.

Podobno uspokoiło się także w Gori. Chcemy to sprawdzić. Jedziemy do Gori starą ładą. Wlecze się niemiłosiernie. Poganiam kierowcę, ale ten narzeka, że wał trzeszczy i że nie pojedzie szybciej niż 80 km na godzinę.

Jest już południe, gdy przychodzi sms od znajomej gruzińskiej dziennikarki: "Już pewnie wiesz, że w Gori zbombardowano szpital, uniwersytet i pocztę. Masa ofiar. Zginął holenderski operator! Uważaj!".

Po chwili naszą stara ładę wyprzedza pięć karetek. Pędzą w stronę Gori.

Tymczasem my wleczemy się ładą, główną drogą Tbilisi-Gori - odległość, jak z Rabki do Krakowa.

Na poboczu mijamy opuszczone samobieżne haubice, ciężarówkę z amunicją. Dalej, już pod Gori, wypalony wrak gruzińskiego transportera opancerzonego. - Musieli przydzwonić z powietrza - mówi Waza, który wygląda na lekko spanikowanego. Reszta pozostawionego sprzętu wygląda tak, jakby żołnierze celowo go porzucili, żeby szybciej uciec. Na środku drogi stoją kolejne dwie wojskowe ciężarówki, które wyglądają, jakby zderzyły się czołowo.

To ślady odwrotu armii gruzińskiej z Gori, w poniedziałek.

Mimo braku wiarygodnych informacji (z obu z reszta stron), można zrekonstruować, co tu się wydarzyło.

Przez trzy dni, od piątku do niedzieli mała, ale nieźle uzbrojona i bitna armia gruzińska dotrzymywała pola Rosjanom jak równy z równym. I być może trzymałaby się dłużej, gdyby nie dwie okoliczności.

Pierwsza, kluczowa, to rosyjska dominacja w powietrzu: w sobotę i niedzielę w gruzińskiej przestrzeni powietrznej przebywać miało równocześnie ponad 50 rosyjskich samolotów bojowych. Gruzini nie mieli nic, co mogliby temu przeciwstawić - poza czterema (podobno; w każdym razie liczba jednocyfrowa) własnymi sprawnymi samolotami i obrona przeciwlotniczą, która i tak strąciła Rosjanom kilka (wg źródeł rosyjskich) lub kilkanaście (dane gruzińskie) maszyn.

Okoliczność druga, to narastająca błyskawicznie rosyjska przewaga w ciężkim sprzęcie: na froncie odnotowano obecność oddziałów z kilku rosyjskich dywizji pancernych i zmechanizowanych.

Aby skrócić ten wywód: w poniedziałek Gruzini mieli do wyboru dwie możliwości. Albo walczyć do końca i dać się prędzej czy później wybić - z powietrza i z ziemi. Albo oderwać się od wroga, ocalić, co jeszcze dało się ocalić z potencjału obronnego i cofnąć w głąb kraju - ze świadomością, że będzie to przyznanie się do militarnej klęski. Ale też z nadzieją, że aby zniszczyć armie gruzińską, Rosjanie musieliby wchodzić coraz głębiej do Gruzji właściwej, na Tbilisi (jak widać powyżej, odległości w tym kraju są naprawdę niewielkie).

Wybrali wyjście mało honorowe (tak powiedziałby pewnie przeciętny Gruzin - i przeciętny Polak...), ale racjonalne. Zaczęli odwrót, który chwilami - co pokazują jego ślady na drodze, którą jedziemy - przeradzał się najwyraźniej w paniczna ucieczkę.

Plądrowane pogranicze

Rosjanie chyba wyczuli tę pułapkę polityczną bardziej, niż wojskową - i zatrzymali na linii miasta Gori. Albo raczej: zatrzymali, ale...

Ale, żeby możliwie zaszkodzić Gruzinom, aby pokazać, kto wygrał to starcie i kto jest hegemonem na Kaukazie - przez kolejne dni (a piszę te słowa w czwartek, 14 sierpnia) wysyłali kolejne "zagony". Pod Gori, pod Senaki czy Poti (na zachodzie kraju). Zagony niszczyły gruzińskie bazy wojskowe (puste), plądrowały magazyny.

W środę jedna z takich kolumn najechała porzucone koszary gruzińskie pod Gori. Rosyjscy żołnierze niszczyli urządzenia wojskowe i plądrowali. Dzień później, w czwartek, gruzińskie radio nadało dialog, który prowadzili tam dwaj Rosjanie. Brzmiał mniej więcej tak (odtwarzam z pamięci, rozmowa toczyła się żołnierskim żargonem): "Skurwysyny, ale zajebiste mają wyposażenie. A my żyjemy w tym naszym wojsku jak menele" (potem okazało się, że rozmowa została zarejestrowana komórką; jak trafia do Gruzinów, trudno powiedzieć - może zarejestrował ją operator i ktoś ją podał lub sprzedał dalej?).

Co wynika z tego dialogu? Chyba głównie to, że nie powinno dziwić, że armia rosyjska, a tym bardziej formacje abchaskie, zachowują się dziś w zajętych gruzińskich wsiach i miasteczkach podobnie, jak jej poprzedniczka Armia Czerwona na zdobywanych terenach, także polskich. Dla zwykłych Rosjan Gruzja - to, cokolwiek by nie powiedział minister Ławrow - najwyraźniej już trochę inny świat. Prawie - Zachód.

O ile jednak plądrowanie porzuconych gruzińskich koszar to - zgódźmy się - prawo zwycięzcy, gorzej rzecz ma się z tymi wsiami i miasteczkami. A także z Gori. To, co się tam dzieje w ciągu kolejnych dni - po tym, jak Sarkozy ogłosił w Tbilisi Gruzinom, że przywozi im z Moskwy pokój - dla tysięcy zwykłych ludzi oznacza koniec ich świata. A mowa jest już nawet o stu tysiącach uchodźców, którzy z północnego pogranicza rosyjsko (osetyjsko)  - gruzińskiego  ciągną do Tbilisi.

Plama na chodniku

Cofnijmy się jednak na razie w czasie.

Jest wtorek, a nasza stara łada wlecze się ku Gori. Już widać dymy nad miastem - i wielki napis "Gori" oraz "J. Stalin home country".

Dojeżdżamy do centrum. Wkoło dym, gruz. Centrum wygląda, jakby przed chwilą przeszedł przez nie huragan. Świadkowie opowiadają o tym, co się stało ledwie parędziesiąt minut temu.

Samoloty, mówią, leciały tak wysoko, że ludzi ich nie widzieli. Spadły bomby, które po wybuchu rozprysnęły się na setki małych stalowych zabójców. Od takiej kulki zginął holenderski dziennikarz, który stał pod Centrum Prasowym oraz jego gruziński współpracownik. A także jeszcze kilku Gruzinów.  Tak jak pisała w sms-ie znajoma, zniszczone zostały też budynki uniwersyteckie i poczta.

Razem z kolegą z "Rzeczpospolitej" Jerzym Haszczyńskim na miejscu bombardowania znaleźliśmy pozostałości bomb: wszystko wskazuje na to, że Rosjanie użyli do tego nalotu tak zwanych bomb rozpryskowych ("kulkowych"). Taka bomba działa jak wielki granat - razi wkoło, powodując straszliwe rany (Rosja nie podpisała umowy o zakazie stosowania takiej broni, ale zdaniem części specjalistów od prawa międzynarodowego, stosowanie jej przeciw cywilom to zbrodnia wojenna).

Dowiadujemy się, że w jednym z poprzednich nalotów w szpitalu zginął chirurg Giga Georgadze - młody, obiecujący (teraz szpital jest pusty, pacjenci zostali w nocy przewiezieni do Tblisi). Georgadze operował, wyszedł z budynku na powietrze - chciał odetchnąć chwilę po pracy. Wielka plama krwi zaschła na ziemi, obok walają się resztki puszki po redbullu.

"Polacy, jesteście dżygitami"

Wracamy szybko, bo jeśli Rosjanie mogą odciąć drogę do Tblisi. Zostawiamy w tyle zadymione miasto. I znów 80 km na godzinę mijamy stację benzynową z napisem: "Good Like".

Wieczorem dzwoni do mnie gruzińska dziennikarka Ariana Tawakariszwili ze Stowarzyszenia Obrony Mniejszości Etnicznych.  - Andrzej, przekaż informację do Europy, że w gruzińskich wioskach na terenie Osetii i przy granicy z nią zaczyna się plądrowanie, że osetyjscy "ochotnicy", kozaccy najemnicy i rosyjscy żołnierze podpalają domy, kradną bydło po wsiach, kradną samochody, sprzęt AGD, wszystko, co dadzą radę zapakować na ciężarówki. Zniszczyli też zabytkowy klasztor w Nikozi i powywozili z niego ikony.

Podchodzę początkowo sceptycznie do tych informacji. Obawiam się, że Gruzini dramatyzują, że nakręcają spirale propagandy. Ale następnego dnia informacje te potwierdzają się - i to, jak pisałem wyżej, ze źródeł naprawdę niezależnych, bo ani gruzińskich, ani rosyjskich.

Żeby tego było mało, telewizja gruzińska Rustawi 2 pokazuje zrozpaczonych tureckicj TIR-owców, którym splądrowano dobytek zaparkowany pod Gori. - Niech się cieszą, że ich TIRy nie jeżdżą już po Władykaukazie - mówi Wacho, znany tbiliski poeta.

Po czym Wacho prosi, żeby złożyć na moje ręce podziękowania Polsce za pomoc i za nagłaśnianie konfliktu: - Wy jesteście prawdziwymi wojownikami, jesteście dżygitami Polacy…

Owacja dla Kaczyńskiego

Wieczorem Acziko Guledani, gruziński muzyk (taki Kazik, Muniek i Bono w jednej osobie; jego rodzinę opisywałem w jednej z poprzednich korespondencji) prowadzi mnie pod scenę przed parlamentem, gdzie ma przyjechać prezydent Lech Kaczyński oraz prezydentów krajów bałtyckich i Ukrainy.

Tysiące ludzi z ikonami i świeczkami czekają na prezydentów bratnich krajów, które zdecydowały się na ten gest solidarności. Przed sceną stoją ludzie z transparentem z napisem "Faszyzm rządzi Rosją" i z wielkim dwugłowym orłem carskim.

Około 23 zamieszanie. Z parlamentu wychodzi grupa ludzi, w tym prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili, który niemal biegnie w podskokach, tak jak dwa dni wcześniej w Gori, kiedy rzucili się na niego ochroniarze, obawiając się rosyjskiej bomby.

Wychodzi też Lech Kaczynski, minister Radek Sikorski i polski ambasador Leszek Multanowski. Tłum szaleje. A gdy Kaczyński kończy swoje przemówienie - przyjmowane tu jako coś oczywistego - owacja nie ma końca.

Uchodźcy

W środę i czwartek trwa informacyjne zamieszanie. Dochodzą sprzeczne informacje, kto trzyma Gori. Ale coraz częściej słychać o pijanych Osetyjczykach, "kozakach" i "kadyrowcach" [tj. członkach czeczeńskich milicji, podporządkowanych pro-rosyjskiemu prezydentowi Czeczenii Kadyrowowi - red.], którzy plądrują miasto.

Rosjanie mieli się wycofać - i zostawić Gori oraz jego mieszkańców okolicznych wiosek na pastwę paramilitarnych band z Północnego Kaukazu. Powtarzana plotka głosi, że plądrujący mieli strzelać nawet do rosyjskiego oficera, gdy ten próbował ich powstrzymać.

- Ludziom kończy się jedzenie, zaczynają głodować. Kradną wszystko, co popadnie. - mówi mi uciekinier ze znaurskiego rejonu. Rejon ten, to były gruzińskie lub mieszane wsie na terenie Osetii.

Gruzińska telewizja państwowa pokazuje kadry z kamer przemysłowych w Gori: widać, jak rosyjscy żołnierze wynoszą komputery z biura telefonii komórkowej.

Tymczasem władze gruzińskie usiłują poradzić sobie z napływem uciekinierów. Jedna z ich grup od dwóch dni mieszka w byłym ośrodku turystycznym w Tbilisi, tuż obok rosyjskiej ambasady: to uchodźcy gruzińscy z Osetii.

Musieli uciekać z Tamaraszeni, która leży jakieś 8 km od Cchinwali. - Sąsiad miał ciężarówkę. Upchnęło się nas na niej z kilkadziesiąt osób i uciekliśmy. Dżip, którym jechali za nami inni, wyleciał w powietrze - twierdzi jeden z uchodźców.

Z tymi, co zostali nie ma kontaktu - mówi 80-letnia Christiana. - Tam nie ma prądu i nie można naładować komórek. Nigdy byśmy nie zostawili domów, bo pod ostrzałem żyliśmy od 18 lat, ale kiedy zaczęli bombardować, postanowiliśmy uciekać. Nie zdążyliśmy nawet pochować zabitych, pewnie do dziś leżą w polu kukurydzy.

Młody chłopak opowiada, że jest wojskowym i Osetyjczycy przyszli do niego do domu od razu, bo mieli go na liście. Na szczęście jego w domu nie było. - Znaleźli podobno mój mundur i od razu podłożyli ogień pod dom.

Klozety dla Rosji

Wracamy do domu, jest już ciemno. Gia poprawia flagę na balkonie. - Niech nawet Marsjanie wiedza, że "Jeszcze Gruzja nie zginęła".

Bo, mimo wszystko, humor ludzi nie opuszcza. Gdy świadkowie donieśli, że Osetyńcy i Rosjanie wywożą z Gori nawet deski klozetowe, wśród młodych muzyków z Tbilisi pojawił się pomysł, aby pójść pod ambasadę Rosji w Tbilisi z sedesami i złożyć je na ręce ambasadora. Jako dar narodu gruzińskiego dla narodu rosyjskiego.

Piątek, 15 sierpnia, godzina 1 w nocy czasu polskiego (3 czasu gruzińskiego)

Czytaj poprzednie korespondencje Andrzeja Mellera:

Andrzej Meller, korespondencja z piątku, pierwszego dnia konfliktu

Andrzej Meller, korespondencja z soboty oraz galeria zdjęć

Andrzej Meller, korespondencja z niedzieli

Andrzej Meller, korespondencja z poniedziałku

Dowiedz się więcej:

Andrzej Meller, "Niepokoje w kraju duszy"

Krzysztof Strachota, Miecz Damoklesa nad Tbilisi

Zobacz galerię zdjęć Andrzeja Mellera , korespondenta "Tygodnika Powszechnego"

Dowiedz się więcej z wiadomości portalu Onet.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]