Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Teksty z tematu przewodniego „Nigdy nie bij dziecka!” czytałem z rosnącym zażenowaniem. Maltretowanie dzieci przez własnych rodziców to dramat, tym bardziej bolesny, że wciąż dość powszechnie obecny. Jednoznaczny głos przeciw, bez rozmywania kardynalnej zasady ochrony dziecka, był i jest bardzo potrzebny. Nie służy temu mieszanie pojęć, stosowanie oderwanych od rzeczywistości terminologicznych wytrychów i naprędce dorabianej ideologii.
Co oznacza np. w relacjach między rodzicem a małym dzieckiem pojęcie „przemocy” czy „naruszania granic drugiej osoby”? Czy wymuszanie siłą niektórych zachowań? Przecież przez pierwsze lata życia człowieka jest to podstawowa forma opieki nad dzieckiem. Co dwulatkowi tłumaczy się słownie, a co przekazuje fizycznie, biorąc na ręce, sadzając w foteliku, kładąc do łóżka, myjąc mu zęby? Każdy rodzic stosuje tu fizyczny przymus, nie pytając dziecka o zgodę, i jest to dla obu stron oczywiste. Nie narusza żadnych „granic osoby”, bo te granice dopiero powoli zaczną się kształtować w miarę rozwoju małego człowieka.
Komunikacja rodzica z dzieckiem jest w początkowym okresie bardziej cielesna niż werbalna. To się stale zmienia, pewnie gdzieś w 3-4 roku życia przewagę zyskuje gest i słowo, by kilka lat później stać zyskać pełną dominację. Dlaczego karcenie ma być z tego świata wyłączone?
Jest rzeczą zdumiewającą, że w tych materiałach nie pojawiło się nazwisko Stanisława Sławińskiego. W swoich książkach („Spór o wychowanie w posłuszeństwie”, „Wychowywać do posłuszeństwa”) opisuje problem znacznie subtelniej niż teksty w „TP”. Czy autorzy nie znali tych prac, czy po prostu było im wygodniej ustawić naprzeciwko siebie posła Godsona z kapciem?