Ginący świat Chamulas

Indianie Chamula wierzą, że pomyślność, jakiej z rzadka doświadczają, płynie z boskiej łaski, a przeciwności losu to skutek nie dość żarliwych modlitw. W ich kościele kontakt z Bogiem jest bezpośredni, a pośród echa i pogłosów niemal słychać Jego szept.

27.11.2005

Czyta się kilka minut

Socjolog Max Weber pisał przed stu laty o “odczarowaniu" świata zachodniego, w którym zaklęcia utraciły moc, mistyczne iluminacje przestały być źródłem wiedzy, a bogów zastąpili biurokraci. Świat “odczarowany" stał się przejrzysty jak architektoniczny wykres, a sceptyczny racjonalizm położył kres oczekiwaniu na kapryśne wyroki tajemnych bóstw.

Chamulas nie słyszeli o Weberze i pewnie nie potrafiliby przedstawić sobie jego bezdusznego świata. Ich świat to sześcian wspierający się na czterech kolumnach i otoczony wodami. Bogowie żyją w niebiosach, a Księżyc (la Luna) to matka Słońca, utożsamiana z Matką Boską, będącą tu boginią urodzaju i płodności. Święci to pomniejsi bracia Chrystusa, skrywającego się tu pod imieniem Manobel Tobel. Zjawiska naturalne, rośliny i zwierzęta wyposażone są w nieśmiertelne dusze. Ludzie posiadają ich kilka.

Umęczony duch

Stosunki Indian Chamula z Panem Bogiem są szczególne. Wyrażana w modlitewnym transie uniżoność splata się ze stanowczością suplik, płynących ku niebiosom z zaśpiewem w języku tzotzil. Hiszpański budzi tu podejrzliwość: jest symbolem opresji, niechętnie stosowanym narzędziem komunikacji ze światem obcych. To po hiszpańsku wydawało się rozkaz i orzekało krzywdzący wyrok.

Chamulas są zdolni do surowej stanowczości. Niełatwo przyjdzie im gniew wobec Najwyższego, ale te figury świętych, które doświadczyły ich desperacji, leżą teraz twarzą do ziemi w atrium kościoła; tak karze się za bezskuteczność błagań o deszcz lub słońce. Gniew Indianina z Chamuli, powodowany uporem świętych, jest pochodną tego mistycznego stosunku do świata, w którym modlitwa to nie tylko duchowe ukojenie: Indianin wierzy, że dociera ona do adresata w sposób nie mniej dosłowny niż podania do urzędów.

Na co dzień święci trwają szacownie w przeszklonych drewnianych gablotach wzdłuż ścian: św. Piotr Posiadacz Klucza, św. Paweł Mniejszy, pokaźniejszy św. Paweł Większy, św. Sebastian Menczennik, św. Michał Arkanioł (pisownia analogiczna do oryginalnej). Każda z figur ma zawieszone na piersi lustro, uniemożliwiające dostęp Złu. Przed gablotami kadzidła, których dymem święci się ponoć odżywiają.

Indianie ze wszystkich gmin Chamuli kierują się do kościoła, by Niebo natchnęło ich otuchą. Tu pielgrzymują w ostatni dzień grudnia, by w delirycznym rytuale przyjąć na siebie sprawowane przez 12 miesięcy cargos - funkcje wyznaczane przez tradycyjne struktury władzy, egzystujące równolegle z władzą państwową. Opiekę nad świętymi pełnią mayordomos. Cargos i mayordomías wyróżniają się wśród zwykłych Chamulas (noszących proste, czarne, wełniane tuniki) strojem kolorowym, przyozdobionym setkami wstążek. Z dumą przemierzają wioskę, traktując swe obowiązki jak najwyższy honor, nawet jeśli oznaczają finansową ruinę dla całej rodziny.

Kościół przywodzi na myśl notatki poczynione niegdyś przez Fernanda Beníteza, autora monumentalnej pracy “Los indios de México": “Nie widziałem nigdy w innej części świata żadnego wierzącego, który kierowałby się ku Bogu z tak wielką czcią, z podobną rezygnacją i równie poruszającą uczuciowością. Indianin w swym dogłębnym sieroctwie potrafi wykrzesać z siebie pasję, delirium, ekstazę, do których my, biali, nie mamy dostępu. Zdolność wykroczenia poza doraźność to być może wszystko, co z zagłady ich pradawnych kultur udało mu się ocalić. Umęczony duch indiański odnajduje swą pierwotną żywotność w sztucznie wykreowanym raju, środkami wulgarnymi jak alkohol lub wyrafinowanymi jak peyote [kaktus zawierający meskalinę - red.] czy halucynogenne grzyby, będące drogą ucieczki, ale i źródłem tak potężnych ekscytacji, że umożliwiają mu one wielogodzinne dialogi z bogami i zmarłymi".

Tuż po wejściu do mrocznego kościoła, gdzie powietrze gęste jest od kadzideł i zapachu wyścielającego posadzkę igliwia, widzę biegnącego ku wyjściu Indianina o obliczu rozjaśnionym. Z nagła traci równowagę i wali się z łomotem, który budzi wiernych przysypiających pod ścianami, oszołomionych poshem (lokalnym samogonem). Gdy się podnosi, ma w oczach łzy, spowodowane nie tyle upadkiem, co bólem płynącym z boskiej niewdzięczności. Odwraca się w stronę skrytego w kwiatach ołtarza i wymachuje pięścią, mruczy złorzeczenia, po czym ze spuszczoną głową wychodzi.

Szept Boga

W Chamuli msze odprawia (z rzadka) duchowny z nieodległego San Cristóbal. W istocie kontakt z Bogiem jest tu bezpośredni, a wśród pogłosów wypełniających kościół wręcz słychać Jego szept. Pośrednictwo hiszpańskojęzycznego księdza zakłóciłoby mistyczną aurę, w której utrzymuje Indian posh i na w pół śpiewane, na w pół skandowane modlitwy.

Nie ma ławek. Skupione rodziny tłoczą się wokół dzierżącego butelkę poshu mężczyzny, który serwuje trunek. Jako że liczba kieliszków nie dorównuje nigdy liczbie oczekujących, krążą one bez spoczynku. Przystaję na skraju jednego z kręgów. - Sebastián Gómez się nazywam - serwujący mężczyzna wręcza kieliszek. Żuje bliżej nieokreślone zielę, spluwając na posadzkę. Opróżniam szklaneczkę. - Oooo! Pije lepiej niż my! - ogłaszają krewni.

Interesuje mnie zwyczaj serwowania alkoholu dzieciom. - Tak, piją, ale jak które nie chce, to nie pije - pociesza Sebastián. Gdy pytam o zakaz robienia zdjęć, z którego słynie Chamula, spogląda z wyrzutem: - Zdjęć w kościele nie wolno robić, bo odejmują Bogu chwały; a po co odejmować, skoro można z Nim tu przebywać? Jak jaki zrobi zdjęcie, to się go pakuje do więzienia na trzy dni, chyba że zapłaci karę.

Oddają się pijaństwu w sposób skupiony, bo to pijaństwo sakralne. Alkohol spełnia rolę zasadniczą, o czym pisał Benítez: “Piję, by przemówić, powiadają szamani. Piję, by leczyć. Piję, by dodać sobie sił i rozmawiać z Bogiem. Piję, bym zdolny był wymierzać sprawiedliwość, powiadają władze gminy. Zaczynałem pojmować coś z ich duchowej mechaniki. Ludzie niemi, ludzie niewolniczo skrępowani, ludzie przerażeni, w alkoholu szukają słowa, odwagi i nadziei".

Bardziej medytacyjną konfiguracją rozmodlonych rodzin są rzędy wiernych klęczących przed ustawionymi na posadzce kościoła różnokolorowymi świeczkami. Ci nie oddają się konwersacjom: wsłuchują się w zaśpiew głowy rodziny. Przed nimi na posadzce rząd butelek z poshem oraz pepsi lub colą, które spełniają funkcje magicznego medykamentu. Stosowane są przez curanderos, szamanów, znachorów, którzy wierzą, że z wypuszczanymi ustami gazami uchodzą z ciał chorych złe duchy. Także wierni wnoszą całe skrzynki pepsi i coli, oddając się zbiorowej konsumpcji, w przekonaniu o cudownych właściwościach napoju.

Obok przysiadają dwie kobiety i dziewczynka. Dziecko wygląda anemicznie. Pojawia się butelka poshu, kilka butelek pepsi i żywa kura. Starsza z kobiet zapala kilkadziesiąt świeczek i ustawia na posadzce. Trzymaną za nogi kurą wodzi wzdłuż ciała dziewczynki, zataczając nią następnie kręgi nad płomieniami, unicestwiając złe duchy, nahuales, po czym ukręca zwierzęciu kark. Napełnia szklaneczki poshem; piją kobiety, a dziewczynce wcierają go we włosy. Nahual to demon, który powodowany zaklęciami brujos (czarowników) opanowuje duszę i ciało, skąd mogą go wypędzić zaklęcia innego brujo.

Curanderos zaś oddają się jedynie wypędzaniu złych duchów. O curanderos opowiada Manuel: - Wie się, którzy są curanderos już od małego - rozkłada ręce w geście sugerującym niemowlaka. - Skąd? Bo padają co chwila na ziemię, mają taką chorobę, która im daje moc. Człowiek cały się trzęsie - mówiąc, naśladuje epileptyczny trans - i na ziemię leci.

- A skąd jesteś? - pyta nagle. - Z Polski? Aaa, z Europy. To tam, gdzie się robi pieniądze? Nam też by się podobało pojeździć, ale nie ma za co, choćbyś płakał.

Taki zwyczaj

Przyczyn przygnębienia Manuela nie trzeba szukać. Główny plac wioski, nad którym góruje kościół, to klepisko spełniające rolę targowiska, deptaku i miejsca spotkań. Centrum, do którego schodzą Indianie z okolicznych wzgórz, by pozdrowić świętych czy pokręcić się bez celu. Karykatura nowoczesności, którą wznieśli ci, co emigrowali do “miasta": widzieli kawałek świata i po powrocie odtworzyli jego namiastkę.

Przy placu rozłożyły się dwa zakłady fryzjerskie, czyli krzesła skryte pod kawałkiem folii wspartej o drągi. Na jednym kołysze się plansza prezentująca kilkanaście modnych uczesań. Jest i gabinet dentystyczny, jednak popyt nie może być duży, skoro dojeżdżający dentysta pojawia się raz w tygodniu.

Plac roi się od dzieci, które proszą przyjezdnych o peso, jabłko, o cokolwiek. Oferują własnej roboty szmaciane laleczki i bransoletki ze sznurka. Pełno też drepczących truchtem, upojonych wizytą w kościele Indian. Jeden wychodzi z kościoła, z rozanieloną twarzą zwraca się ku słońcu i wznosi ręce w znaku podzięki. Podchodzi i ściska moją rękę, życząc wszelkiej pomyślności, choć słowa dobywa z trudem. Przyłącza się inny, nieco trzeźwiejszy. Obaj serdeczni, witają w Chamuli w imieniu wioski. Proszą o kilka pesos i zapraszają do kantyny.

Kantyna to dwa plastikowe stoliki ocienione parasolem Coca-Coli. Pierwszy z Chamulas przysypia, drugi, Mario, płaci za dwie szklaneczki poshu (cena: 1 peso, czyli 30 groszy). Zagaduję o dzieci pijące posh w kościele, o niepohamowane pijaństwo. Mario nachyla się i przesyconym powagą szeptem mówi: - Es la costumbre, taki zwyczaj.

Indiański obyczaj utrwalił się w kanonie praw, leżącym u fundamentów wszechświata. Indianie nie żyją jak przed 500 laty, gdy pod wodzą Diega de Mazariegos dotarli tu pierwsi conquistadores, ale ich świat trwa w imadle odwiecznych obyczajów, o którego ponurej mechanice pisał Benítez: “Zwyczaj spuszczania głowy, szukania porady u szamanów, zwyczaj zapijania się na śmierć (...). Alkohol nierozerwalnie wiąże się dla Indianina z religią, narodzinami, małżeństwem, śmiercią, władzą, medycyną, pracą, rytmem przyrody. Detaliczny ceremoniał przewiduje ilość butelek, które należy wypić w trakcie rytuałów religijnych i świeckich z tak szczegółową precyzją, że samogon, posh, można postrzegać jako paliwo, które wprawia w ruch skomplikowaną maszynerię indiańskiego świata".

- Jestem murarzem - opowiada Mario - ale jest wielu pendejos (określenie wulgarne). Pracuję, a oni nie płacą. Poszłem kiedyś do stolicy, na piechotę, potem autobusami, ale nie chcieli mi dać pracy. Byłem w Chihuahua (stan graniczący z USA), popracowałem, ale tak naprawdę chciałbym pojechać do Estados Unidos (USA).

Przyłącza się Miguel, który przedstawia się jako były guwernator Chamuli. Pyta, jak dostać się do USA, ile może zarobić. Opowiada o beznadziei, z której wyrwać się nie sposób. Setki tysięcy Meksykanów przechodzą granicę bez dokumentów, ale że to niebezpieczne, odradzam. Tłumaczę, jak załatwić paszport. Wyjaśnienia nie znajdują uznania. - Dlaczego nie mogę jechać bez paszportu?! Przecież jestem synem bożym! Jak to możliwe, że nie da się pojechać, gdzie tylko zapragnę, że muszę mieć jakieś dokumenty?

Argumenty Miguela nie przekonają ani urzędników meksykańskich, ani amerykańskiej straży granicznej. Ale Miguel nigdy nie przyswoi sobie bezdusznej mechaniki migracyjnej. Widząc zakłopotanie uśmiecha się i zapewnia: - Ty też jesteś synem Bożym, Witaj w Chamuli.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2005