Gerhard, adieu!

Wizyty, jakie Angela Merkel złożyła w Waszyngtonie i Moskwie, dzieliło nie tylko 8000 kilometrów, ale i lata świetlne: psychologiczne i polityczne. Lot nad Atlantykiem wiódł do przyjaciół, podróż na Wschód do, jak to się mówi, "strategicznych partnerów. Przesłanie było jednoznaczne: pani kanclerz zrywa ze stylem Gerharda Schrödera.

23.01.2006

Czyta się kilka minut

Kanclerz Angela Merkel i prezydent George Bush w Waszyngtonie, 13 stycznia 2006 (fot. Bundesregierung) /
Kanclerz Angela Merkel i prezydent George Bush w Waszyngtonie, 13 stycznia 2006 (fot. Bundesregierung) /

Koniec z graniem antyamerykanizmem, koniec z ostentacyjnym poklepywaniem się po plecach z prezydentem Rosji, koniec z ustawianiem świata wedle schematu: z jednej strony "wojenny podżegacz", z drugiej "fajny kumpel". Kiedy Angela Merkel stawała w minionych dniach u boku George'a Busha i Władimira Putina, role się odwracały. Bo najwyraźniej zmianę stylu i klimatu w niemieckiej polityce wobec USA i Rosji można było odczuć podczas wspólnych konferencji prasowych: na luzie, plotkując, z niewymuszonym uśmiechem - tak Merkel i Bush szli sobie przez wschodnie skrzydło Białego Domu, aby następnie stanąć przed dziennikarzami i odpowiadać na ich pytania.

Kilka dni później i kilka tysięcy kilometrów dalej wszystko wyglądało inaczej: w majestatycznej Sali im. Katarzyny Wielkiej na Kremlu pani kanclerz trzymała się na dystans od gospodarza, który wydawał się lekko spięty: oparty na pulpicie, na szeroko rozstawionych nogach, postukiwał nerwowo stopą, czekając na swoją kolej. Zero uśmiechów, zero komplementów. W Waszyngtonie na luzie, w Moskwie atmosfera była sztywna, drewniana. Szczegół, ale znamienny: choć i Merkel, i Putin znają język drugiej strony, każde używało konsekwentnie własnego.

Zarazem i w Waszyngtonie, i w Moskwie Angela Merkel nie unikała krytykowania gospodarzy. Można powiedzieć, że krytyka ta była jej potrzebna, aby - paradoksalnie, w obu przypadkach - wiarygodnie zdystansować się od polityki poprzednika. W Waszyngtonie Merkel wspomniała o problemach, jakie zachodni Europejczycy mają z amerykańskim więzieniem w Guantanamo - nie po to jednak, aby wejść w antyamerykańskie "buty" Schrödera, lecz aby pokazać, że Niemcy chcą być znowu dobrym sojusznikiem Ameryki, lecz zarazem sojusznikiem suwerennym, mającym własne zdanie. W Moskwie z kolei Merkel mówiła o demokratycznych deficytach, o ograniczaniu przez rosyjskie władze możliwości działania organizacji pozarządowych, o wojnie w Czeczenii - o czym Schröder zawsze milczał.

Znamienne były także reakcje: o ile amerykański prezydent przyjął słowa Merkel spokojnie, a nawet z pewnym (dla siebie właściwym) humorem, to Putin, najwyraźniej poirytowany, zareagował znanym odruchem z czasów sowieckich ("A u was w Ameryce biją Murzynów"), ripostując, że "także na Zachodzie nie wszystko jest złotem, co się świeci" albo że "największymi zwolennikami demokracji w Rosji są sami Rosjanie".

Merkel w Moskwie - to był test. Jego wynik: polityczna Rosja, patriarchalna i rozpieszczana przez "męską przyjaźń" Gerharda z Władimirem, ma kłopoty z dostosowaniem się do nowej sytuacji. Bo też i ciekawe to było spotkanie: z jednej strony kanclerz-kobieta, była działaczka

NRD-owskiej opozycji demokratycznej, z drugiej były agent KGB działający w NRD. Angela Merkel zdała ten egzamin, nie dała się ani zastraszyć, ani "kupić", a po wizycie na Kremlu demonstracyjnie spotkała się z działaczami stowarzyszenia "Memoriał".

Obserwując obie wizyty, można było odnieść także wrażenie, że Merkel-polityk zachowuje się trochę jak Merkel-naukowiec (którym jest z wykształcenia): że na problematyczne sytuacje polityczne patrzy okiem fizyka właśnie, a więc nie tyle od strony potencjalnego konfliktu, co możliwych rozwiązań. Skutek: niemiecka polityka zagraniczna odchodzi nie tylko od stylu Gerharda Schrödera. Widać, że Angela Merkel będzie unikać sytuacji, w jakie dawał się wmanewrować Schröder, który - czyniąc z polityki zagranicznej funkcję polityki wewnętrznej - sam tak zawężał pole manewru, że na koniec był zmuszony wybierać między Francją a Stanami Zjednoczonymi. Tak było przede wszystkim podczas kryzysu irackiego, kiedy stanął razem z Francją i Rosją przeciwko Ameryce.

Jedno tylko było wspólne podczas rozmów w Waszyngtonie i w Moskwie: obawa o atomowe plany Iranu. Wprawdzie Putin stanął werbalnie po stronie Zachodu, ale czy za słowami pójdą czyny? W końcu to Rosja pomaga Irańczykom w budowie reaktora w Busher. Czy Putin okaże się wiarygodnym i obliczalnym "strategicznym partnerem", okaże się w chwili, gdy sprawa Iranu trafi (a zapewne trafi) na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ.

Skoro o wiarygodności i obliczalności mowa: Kreml najwyraźniej dostrzegł, jakie szkody na Zachodzie, w tym także w Niemczech, przyniósł niedawny "gazowy atak" na "pomarańczową" Ukrainę. Aby "minimalizować straty" (polityczne), tuż przed przylotem pani Merkel do Moskwy, do Berlina pospieszył wysłannik Putina - Aleksy Miller, szef Gazpromu - aby uspokajać, łagodzić i zapewniać, że "Gazprom jest solidny". Miller pojawił się także nieoczekiwanie na Kremlu podczas wizyty pani Merkel. I w jednym, i w drugim miejscu stanowczo zaprzeczał, że Rosja może użyć gazu jako środka politycznego szantażu - tak jakby na początku roku to nie Gazprom zakręcił "kurek" Ukraińcom.

Co z kolei na pewno nie spodoba się w Polsce, Merkel i Putin chwalili planowany gazociąg bałtycki jako strategiczny projekt Niemiec i Unii Europejskiej, który "nie jest skierowany przeciw komukolwiek". Gazociąg, dowodziła Merkel, służy zabezpieczeniu dostaw gazu i Polacy oraz Bałtowie powinni to zrozumieć. Miller dodał, że "Rosjanie i Niemcy siedzą w tej samej łódce. Stoimy każdy przy jednym końcu bałtyckiej rury". Stwierdzenie trochę dwuznaczne, bo tylko z jednej strony można "rurę" zamknąć.

Zanim Angela Merkel opuściła Waszyngton, aby wkrótce potem, po krótkim odpoczynku w Berlinie, polecieć do Moskwy, George Bush dał jej jeszcze dobrą radę na drogę: Niemcy, powiedział amerykański prezydent, powinni pomyśleć nad tym, aby uwolnić się od energetyczno-politycznej zależności od Rosji. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić, skoro prawie 40 proc. niemieckiego zapotrzebowania na surowce energetyczne pokrywa import z Rosji.

To problem trudny do rozwiązania, ale - zauważmy - zdefiniowany przynajmniej jako problem. Jeśli coś jeszcze zmieniło się bowiem w ostatnich dniach w niemieckiej polityce wobec Rosji, to właśnie to: zaopatrzenie w surowce energetyczne znowu powiązane jest z (zapomnianą jeszcze niedawno) kwestią bezpieczeństwa. Zakręcenie "kurka" Ukraińcom, czego efektem było chwilowe obniżenie ciśnienia gazu w zachodnich rurociągach, także niemieckich, oraz zrozumiałe obawy zwykłych ludzi doprowadziły - w połączeniu z rosnącymi w Niemczech cenami energii - do tego, że zmiana nastawienia wobec Rosji obejmuje dziś nie tylko niemieckie media i politykę, ale także całe społeczeństwo. Mimo podatności na uroki "rosyjskiej duszy", wielu Niemców nagle przypomniało sobie o zagrożeniu z czasów "zimnej wojny". "To sygnał alarmowy - pisał popularny magazyn "Spiegel". - Niemieckie gospodarstwa domowe zależą od tego, co płynie do nas z Rosji".

Niemcy zaczynają stawiać sobie pytanie, na ile ich kraj jest podatny na zmiany polityczne na Wschodzie. Bo szantażując Ukrainę, Kreml otworzył wielu Niemcom oczy. Inny popularny tygodnik, "Stern", porównał nawet planowany gazociąg bałtycki do konia trojańskiego: pożegnalnym prezentem Putina dla jego przyjaciela Schrödera nie był, zgodnie z duchem czasu, drewniany koń, ale metalowa rura. I tak jak koń trafił do antycznej Troi, tak umowa o budowie bałtyckiego gazociągu jest już podpisana. "I teraz Niemcy zaczynają się nagle obawiać, że rosyjski gaz może mieć trojańskie skutki".

Dziś nie chodzi o wojnę i zniszczenie, jak za czasów Achillesa. Ale stawka wcale nie jest mniejsza: chodzi o władzę i o wpływy.

Niemcy zaczynają pojmować, że rosyjski "strategiczny partner" może stać się także dla nich strategicznym zagrożeniem.

Przełożył Wojciech Pięciak

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2006