Fizjologia smaku

Trzydzieści ton. Taki jest limit wagowy dla samolotów pasażerskich wyprodukowanych w Europie, powyżej którego zostają obłożone cłem zaporowym, wprowadzonym przez Donalda Trumpa w ramach wojny handlowej.

10.11.2019

Czyta się kilka minut

 / DOMENA PUBLICZNA
/ DOMENA PUBLICZNA

Zawsze miałem słabość do list, klasyfikacji i katalogów. Podziwiam ich twórców, anonimowych urzędników, którzy nieświadomi poetyckiego rozmachu swej pracy tworzą światy równoległe, uszeregowane wedle jasnej zasady. Czyż to nie jest pomnik oporu wobec rozłażącego się na boki życia, niestabilności współrzędnych, w jakich się kreśli wykres naszego codziennego równania z niewiadomym zakończeniem?

Po listę celną Trumpa sięgnąłem skuszony przekazami, że choć zaczyna się od samolotów, to jej bolesna treść dotyczy rzeczy bliższych mi zawodowo. Tuż za pierwszą pozycją idzie jeszcze parę rubryk dotyczących – niemieckich, rzecz jasna – siekier, pił, narzędzi do skrawania metalu. Ale zaraz potem lecą skarby europejskiej kultury rolnej: wina, oliwki, kiełbaski, mięsa, a przede wszystkim sery. Mnóstwo serów. Jak żyć bez gorgonzoli, pecorino i ementalera? Dopiero co wróciłem z mglistych równin Emilii, dokąd jak co roku pojechałem, by ściągnąć zapas dobrego parmezanu, i w trakcie podróży powrotnej kalkulowałem, ile musiałbym zabrać tego towaru, żeby opłaciło się wynająć jacht i przepłynąć Atlantyk z serową kontrabandą.

Owszem, nagły brak parmezanu to problem tylko oderwanej od narodu elity Wschodniego Wybrzeża, ale naprawdę nowojorczykom współczuję. Każdy przecież potrafi się przywiązać do pewnych produktów i traktować ich smak jako podwalinę swojej tożsamości. To dlatego w sklepach dla naszych emigrantów na Zachodzie stoi na półce landrynkowa oranżada – obiektywnie to świństwo tak niepojęte dla obcych, że jego picie można dołączyć do egzaminu z polskości obok testu ze znajomości „Lokomotywy” Tuwima. Powiedz mi, bez czego nie możesz się obejść, po co jesteś gotów gnać na drugi koniec miasta albo wręcz złamać prawo i przepisy sanitarne, a powiem ci, kiedy i gdzie się urodziłeś.

A że fizjologia smaku zahacza o konteksty niezwiązane z fizycznym obiektem na talerzu, to np. firma McDonald’s wprowadza z powrotem kolekcję „historycznych” figurek z pudełek Happy Meal w nadziei na sprzedaż wśród dawnych amatorów tego zestawu dziecięcego. Smak składników raczej się przez kilkadziesiąt lat nie zmienił, żeby jednak dorosły klient był naprawdę happy, dostanie szpetny kawałek plastiku dobrze podmalowany nostalgią. Ciekawe, czy ta kampania przykryje w Ameryce świeży skandal – oto pozbyto się prezesa, mającego na koncie wyciągnięcie firmy z dołka za to, że złamał wewnętrzny kodeks etyczny, utrzymując „dobrowolną relację uczuciową” z podwładną.

Gdyby tak etycznie zachowywali się producenci suplementów leczących rzekomo objawy zatrucia alkoholem... Niedawno niemiecki sąd wydał wyrok w sprawie z powództwa osób, które poczuły się źle po popijawie mimo zażycia rzekomych środków na kaca. Orzekł, iż producent takich preparatów nie ma prawa obiecywać, że jego specyfik leczy chorobę, skoro jej nie leczy. Jeśli wydaje się wam to tautologią, to nie dostrzegacie rewolucyjnej przesłanki ukrytej w tym wyroku. Otóż niemieccy sędziowie w majestacie konstytucji stwierdzili, iż kac jest stanem chorobowym, czyli „tymczasowym zaburzeniem normalnego stanu i aktywności ciała”.

Nie tymczasowo, a na wiele dni musieli się zaburzyć uczestnicy testu klinicznego, ogłoszonego w poważnym czasopiśmie medycznym, w którym badano, czy kolejność picia wina i piwa wpływa na późniejszy stan zatrucia. Że jest taka zasada (najpierw piwo, potem wino), głoszą przysłowia znane mi po angielsku i niemiecku – tymczasem okazało się, że nauka nie widzi żadnej zależności. Może w następnym etapie badań zdoła się ustalić zależność między olejem w głowie a zdolnością do picia z umiarem, co jest jedynym godnym człowieka sposobem korzystania z owoców ciężkiej pracy winiarza i piwowara.

I tak dalej, i tym podobne. Nastawiłem rosół, to jest dla mnie najlepszy sposób, żeby oczekiwanie uczynić radosnym rytuałem, i czekam, aż premier ogłosi skład nowego rządu. Przedłuża się to w nieskończoność, więc wybaczcie, iż z nudów wertuję serwisy pełne nikomu niepotrzebnych wiadomości spożywczych. Może coś jeszcze wygrzebię, zanim wreszcie się zacznie, coś o wartości odżywczej odgrzewanych kotletów... ©℗

 

Nowy rząd, czas resetu, białych niezapisanych kart i eksperymentów. Właśnie w tym nastroju dziś z Markiem Rabijem, który nie tylko jest autorem wstrząsającej książki o losie Rohingów, ale podróżował też ostatnio po Podlasiu, wymyśliliśmy apetyczny pomysł, jak wykorzystać przywiezioną przezeń trawę żubrową. Zamiast moczyć ją w wódce, co się może skończyć tymczasowym zaburzeniem stanu ciała, potraktujmy ją jako silny akcent aromatyczny – do mięsa albo do risotta. Takoż więc z Markiem sobie przepowiadaliśmy, jako dwaj zaprawieni ryżomaniacy: siekamy drobno szalotkę, szklimy ją na maśle, wsypujemy ryż (po 80 g na osobę), prażymy jak zwykle, kilka minut lekko mieszając. Wlewamy sok pomarańczowy (świeżo wyciskany oczywiście, ale przefiltrowany przez gazę) zamiast wina – żeby „zgasić” pożar. Po czym zalewamy bulionem warzywnym – ale specjalnym, tzn. takim, do którego dodaliśmy w trakcie gotowania pęczek trawy żubrowej. Jeśli nam zostało, możemy dodać ździebełko też do ryżu, ale potem pamiętajmy, aby ją przed podaniem wyjąć. Marek sugeruje, że byłby to świetny dodatek do dobrze wysmażonych filetów z kaczych piersi. Jesteśmy otwarci na sugestie!

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2019