Finał burzliwej dekady

Choć populiści przegrali w wyborach parlamentarnych w Holandii, pracujący tam Polacy nie mają powodu do radości: nowy rząd utworzą zwycięscy liberałowie, którzy w kampanii wyborczej przejęli eurosceptyczną retorykę radykalnej prawicy.

24.09.2012

Czyta się kilka minut

Na czele nowego rządu w Hadze stanie najpewniej lider liberałów Mark Rutte – ten sam, który jako premier ustępującego właśnie gabinetu nie potępił dyskryminującej Polaków strony internetowej, utworzonej przez jego ówczesnego politycznego partnera, Geerta Wildersa z antyimigracyjnej i antyeuropejskiej Partii na rzecz Wolności. Partnera zresztą nielojalnego, bo to przez niego upadł mniejszościowy gabinet liberałów i chadeków, i trzeba było rozpisać przedterminowe wybory.

Europa z radością przyjęła wyniki holenderskich wyborów, ciesząc się, że przegrały w nich zarówno partia Wildersa, jak też eurosceptyczna Partia Socjalistyczna. Ale mówienie, że Holandia zdecydowanie opowiedziała się „za Europą”, to zbyt daleko posunięta konkluzja. „Zagranica popada z jednej skrajności w drugą. Najpierw byliśmy traktowani jak kraj antyeuropejski, a teraz jesteśmy nagle w pełni proeuropejscy” – irytował się Klaas Dijkhoff, deputowany ze zwycięskiej, liberalnej Ludowej Partii na rzecz Wolności i Demokracji (VVD), komentując reakcje zagranicznych mediów. Dijkhoff uważa, że liberałowie „mieli zawsze konstruktywnie krytyczny pogląd o Europie i tutaj nic się nie zmieniło”.

POWŚCIĄGLIWIE PROEUROPEJSCY

Także Carla Joosten, brukselska korespondentka tygodnika „Elsevier” uważa, że unijna euforia i wyciąganie wniosku, że Holandia wybrała proeuropejski kurs, świadczą po raz kolejny, jak słabo zagranica rozumie Holandię. Joosten przypomina, że przecież dwie najbardziej antyeuropejskie partie (populiści i socjaliści) wciąż mają silne reprezentacje w parlamencie. Na dodatek o większości partii nie można powiedzieć, że przyklaskują wszystkim pomysłom UE. Większość parlamentarna opowiada się przeciw przekazaniu Brukseli większych uprawnień oraz za zaostrzeniem nadzoru fiskalnego i za oszczędnym europejskim budżetem.

Joosten zauważa, że większość nowych deputowanych jest zdania, iż Unii Europejskiej potrzebna jest krytyka, bo sprawy Europy idą w złym kierunku. „Holenderski głos w Unii się nie zmieni. No, może nie będzie takich pomysłów jak »punkt meldunkowy« dla Polaków [tak nazywano antypolską stronę internetową – red.], więc Parlament Europejski będzie się musiał podniecać innymi problemami” – dodaje Joosten.

Uosobieniem eurosceptycznego kursu Holandii jest stary-nowy premier Mark Rutte, który w przedwyborczych dyskusjach podkreślał twardą linię swej partii. Na przykład oświadczył kategorycznie, że Grecja nie powinna liczyć na kolejne wsparcie finansowe. W tej samej debacie odmówił odpowiedzi na pytanie, czy zrobi wszystko, aby utrzymać spójność strefy euro. Jego partia zdecydowanie sprzeciwia się wejściu Bułgarii i Rumunii do strefy Schengen.

Także drugi wielki zwycięzca, Partia Pracy (PvdA), coraz krytyczniej wypowiada się w ostatnich latach o europejskich projektach, dotyczących np. przekazania Brukseli większych uprawnień. Po referendum z 2005 r., w którym większość Holendrów opowiedziała się – podobnie jak większość Francuzów – przeciw projektowi tzw. konstytucji europejskiej, PvdA zajęła w sprawach unijnych powściągliwą postawę.

Zdeklarowane proeuropejskie stanowisko – w tym poparcie dla przekazywania Unii szerszych kompetencji narodowych – zajmują jedynie politycy z ugrupowań o egzotycznych nieco nazwach: „D66” i „ZielonaLewica”. Teraz D66 zyskała co prawda dwa mandaty, ale Zieloni stracili ich aż sześć. I choć rzeczywiście radykalne eurosceptyczne partie przegrały, Holandia pozostanie pesymistycznym członkiem strefy euro, głośno wyrażającym swój sprzeciw wobec dalszego transferu unijnych pieniędzy dla zadłużonych krajów. Jednocześnie Haga będzie się upominać o strukturalne rozwiązania w strefie euro – i twardo negocjować w sprawie budżetu Unii na swoją korzyść.

KONTAKT ZE ZWYKŁYM CZŁOWIEKIEM

Innymi słowy: Europa nie pozbyła się kłopotliwej Holandii. Zauważyć jednak należy, że ten liberalny eurosceptycyzm okazał się wreszcie skuteczny w rozwiązaniu największego holenderskiego problemu, który nazywa się Geert Wilders. „Największy mieszacz na politycznej scenie Holandii ostatnich lat został wyrzucony z ringu. Można się zastanawiać, czy jeszcze na niego wróci” – pisze Tom-Jan Meeus w dzienniku „NRC Handelsblad”.

Ale choć eurosceptycyzm liberałów okazał się dziś panaceum na popularność prawicowych populistów, populiści szybko nie znikną. „Takie partie jak VVD już nie stracą kontaktu z narodem, czyli ze zwykłym człowiekiem, a więc także z eurosceptykiem. VVD wsłuchała się w lud. Dlatego poparła ją część elektoratu Wildersa. Wyborcy uznali, że Wilders nie potrafi prowadzić konstruktywnej polityki” – analizuje Floor Rusman w „NRC Handelsblad”.

Zwycięzcy – liberałowie z VVD i socjaldemokraci z Partii Pracy – zapewne sformują razem „rząd środka”. Problem w tym, że obie partie ustawiły się w kampanii wyborczej w pozycji radykalnej, chcąc zyskać nowych wyborców: liberałowie przejęli eurosceptyczną retorykę Wildersa (np. kwestionując dalszą pomoc dla Grecji), a socjaldemokraci wykonali ukłon wobec elektoratu postkomunistycznej Partii Socjalistycznej i zapowiedzieli np. rewizję polityki zdrowotnej. To nie ułatwi im dziś rozmów. A gdy w końcu stworzą rząd, może być on mało wiarygodny – bo gdy obie partie zbyt łatwo zrezygnują ze swych haseł przejętych od radykałów, obywatele znów mogą wrócić do Wildersa. „Dzięki współpracy VVD i Partii Pracy możliwość, iż populiści znowu pojawią się na scenie politycznej, może być większa niż kiedykolwiek” – ostrzega Tom-Jan Meeus z „NRC Handelsblad”.

BURZLIWA HOLENDERSKA DEKADA

45-letni liberał Mark Rutte i jego 41-letni przyszły koalicjant, socjaldemokrata Diederik Samsom, są obsesyjnie zafascynowani polityką, zwłaszcza amerykańską. Obaj są też dziećmi tzw. rewolucji Fortuyna: kluczowym doświadczeniem były dla nich gwałtowne wydarzenia w holenderskiej polityce po 2002 r.: pojawienie się i upadek antyimigracyjnej Listy Pima Fortuyna (który w 2002 r. został zamordowany przez lewicowego fanatyka), mord na reżyserze Theo van Goghu w 2004 r. (tu sprawcą był z kolei islamski fanatyk), upadek czterech kolejnych rządów i rosnący wpływ populistów. Samsom był w 2003 r. deputowanym opozycji, Rutte w 2002 r. – sekretarzem stanu w ówczesnym rządzie.

Przyszli z różnych środowisk: przed 2002 r. Samsom pływał gumową łodzią jako działacz Greenpeace, a Rutte zarządzał personelem w fabryce masła orzechowego Calvé w Delft. Mówi się o nich, że to politycy dwóch różnych wizji. Podobnie jak i ich wyborcy. Liberałowie oczekują kontynuacji dotychczasowej polityki, wyborcy Partii Pracy przeciwnie – chcą zmian. Dlatego ich wspólna koalicja będzie na pewno trudna.

Samsom nie jest dumny ze spuścizny ostatnich lat. „Przyszli historycy nie będą pobłażliwymi sędziami tej dekady. Mam nadzieję, że teraz polityka będzie poważna i stabilna” – mówił w „NRC Handelsblad” po wyborach. Rutte nigdy wyraźnie nie komentował polityki minionych 10 lat, ale wielokrotnie podkreślał, że chciałby utworzyć stabilny, spokojny i trwały rząd, bo wie, że nikt w Holandii nie ma ochoty chodzić na wybory co dwa lata. W ciągu ostatniej dekady Holendrzy szli do urn aż pięciokrotnie. Poprzedni, mniejszościowy rząd liberałów i chadeków upadł po 18 miesiącach, gdy swoje poparcie dla cięć budżetowych wycofała partia Geerta Wildersa.

WILDERS LICZY NA POWRÓT

Dla tutejszych Polaków ważne jest, kto obejmie stanowisko ministra pracy i spraw socjalnych. Wszystko wskazuje, że znów będzie nim liberał Henk Kamp, który zapowiadał zablokowanie dostępu Polaków do zasiłków i opieki społecznej, i chciał wyrzucać z Holandii polskich bezrobotnych. Później wycofał się ze swych planów, zapewniając, że każdy przypadek będzie rozpatrywany indywidualnie i nie chodzi o złe traktowanie Polaków jako grupy etnicznej.

Ale wiadomo, że Kamp szuka poparcia w Unii dla zmiany unijnego prawa, tak aby bezrobotni z Polski nie byli balastem dla państwa. Przez holenderską młodzież okrzyknięty tym ministrem, który wprowadza najbardziej antyspołeczne plany oszczędnościowe, Kamp zaliczany jest do „prawego skrzydła” liberałów. Teraz dostąpił zaszczytu kierowania, z ramienia swej partii, negocjacjami koalicyjnymi.

Za wcześnie wyrokować, jaka opcja programowa przeważy w nowym rządzie: czy liberałów, promujących walkę z kryzysem przez zaciskanie pasa, czy przeciwna, socjaldemokratów, którzy stawiają na inwestowanie w gospodarkę. Jeśli dwa największe ugrupowania nie porozumieją się szybko, proces tworzenia rządu może trwać nawet kilka miesięcy.

A kiedy już VVD i PvdA stworzą rząd oparty na takich szerokich kompromisach, będą mieć twardego przeciwnika: choć osłabiony, Geert Wilders wciąż ma w 150-osobowym parlamencie 15 mandatów. Głosowało na niego blisko milion Holendrów. Gdy w 2006 r. wchodził do polityki, zdobył dziewięć mandatów, teraz ma ich „tylko” 15, a wszyscy mówią, że jest przeszłością. On sam, choć przyznaje się do porażki, zaraz dodaje: szybko wrócimy!

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2012