"Fedra" doświadczalna

Świat "Fedry ujęty jest w karby siłą frazy, podyktowanej scalającą świadomością autora. Dziś, pozbawiony tej świadomości, nieuchronnie się rozpada. Jednolitość zastąpiona zostaje przez kakofonię nieprzystających do siebie cytatów.

19.04.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

"Ksiądz Marek", "Wesele", teraz "Fedra". Dramaty, które wybiera Michał Zadara, nie są łatwe. Kluczowe jest tu pytanie o przekładalność doświadczenia wpisanego w tekst na nasze dzisiejsze doświadczenie i na język sceniczny. W dwóch poprzednich spektaklach odpowiedź reżysera była interesująca. Tym razem jest szczególnie intrygująca - choć właściwie nie pada. Zadara nie przedstawia zdecydowanej, zwartej linii interpretacyjnej. Jego "Fedra" jest propozycją, świadectwem zmagania się z dramatem i częściowej kapitulacji. Dziełem w pewien sposób otwartym, świadomym nie tylko swoich roszczeń, ale i ograniczeń, i przez to właśnie dojrzałym.

"Fedra" jest dramatem wielkich emocji, wyrażonych językiem kunsztownym, wyrafinowanym. Owa zasadnicza nieprzystawalność, sztuczność podszyta autentycznym doświadczeniem, jest właśnie tym, co fascynuje Zadarę i z czym zmaga się w spektaklu. Pierwszym gestem reżysera jest obnażenie tej sztuczności. Spektakl otwiera wejście aktora, który przy niezupełnie wygaszonych światłach przechodzi przez widownię, wita się ze znajomymi, po czym wchodzi na scenę i znika w jej głębi. Od początku miejscem akcji spektaklu jest teatr - scena obudowana ścianami z połyskliwej, lustrzanej folii. Kostiumy - stylistycznie każdy z innej bajki - skutecznie uniemożliwiają podporządkowanie bohaterów innemu niż tylko teatralny porządkowi.

Podważenie scenicznej iluzji ustawia odbiór spektaklu: obowiązuje dystans i swoista ironia. Żarliwe słowa do Wenus Fedra wypowiada ściskając w dłoni tandetny wisiorek-serduszko; Tezeusz, wracający z dalekiej podróży, wygląda jak żołnierz na wakacjach, który po drodze wstąpił na targ po nylonową koszulę we wzorki. Wijące się na niej gady są być może echem jego niesamowitych przygód.

Ironia jest tu sposobem na zbliżenie się do Racine'a, przełamanie pierwszych lodów; reżyser posługuje się nią delikatnie, w żadnym razie nie dyskredytując tekstu. Towarzyszy jej bowiem ton serio - owa dychotomia wyznacza podstawową linię napięcia spektaklu. Zbliżenie do dramatu wywołuje natychmiast reakcję obronną, potrzebę dystansu; to wahanie pomiędzy pragnieniem a niemożliwością.

Hipolit wykrzykuje swoje uczucie do mikrofonu, powtarzając w takt chaotycznej muzyki: "Kocham Arycję!". Trwa to bardzo długo i wkrótce wyczerpuje się, tracąc wymiar namiętnego wyznania. Tu tekst Racine'a zredukowany został do dwóch słów - kiedy indziej zupełnie znika. Zastępuje go język ciała. Hipolit tańczy: raz po raz opada na scenę i znowu się podnosi, jakby chciał wytrząść z ciała zaklęte w nim emocje. Na próżno. Z boku stoi Arycja i piskliwie wyśpiewuje słowa o miłości. Głośno i uciążliwie, jakby wtórując autentycznemu, fizycznemu zmęczeniu partnera.

I jeszcze inaczej: w kilku miejscach Zadara pozostawia całe, trwające w nieskończoność monologi. Fedra wypowiada tekst beznamiętnie, jakby się mu przyglądała; starannie, tak aby nie uronić żadnego słowa. Jednak wyrazy nie układają się w całość, pozostają osobno, jedne obok drugich. Bezużyteczne. Stajemy bezradni wobec tego, co słowo chce wyrazić i wyrazić nie potrafi.

Spektakl jest ciągiem takich prób, doświadczeń. Akcja rozkręca się, płynie coraz szybciej, po czym zwalnia, przystaje. Aktorzy stają w miejscu, światło gaśnie; na podłodze wyświetlony jest napis: "Przerwa". Po kilkudziesięciu sekundach wysiłek podejmuje się na nowo. Na wzór rozbrzmiewającej w tle jazzowej muzyki przedstawienie pomyślane zostało jako rodzaj improwizacji, coraz to nowych podejść do jednego tematu.

W tym rozbiciu jest jednak coś więcej niż tylko potrzeba eksperymentu - to uznanie pewnej konieczności. Świat "Fedry" ujęty jest w karby siłą frazy, podyktowanej scalającą świadomością autora. Dziś, pozbawiony tej świadomości, nieuchronnie rozpada się. Jednolitość zastępuje w spektaklu kakofonia nieprzystających do siebie cytatów: Arycja (Barbara Wysocka) to japońska wojowniczka, Fedra (Agnieszka Mandat) to gwiazda filmowa, Hipolit (Tomasz Wygoda) to macho (choć wrażliwy). Bohaterowie zredukowani zostali do jednego, zasadniczego rysu wywiedzionego z tekstu i ubrani we współczesny (najczęściej filmowy) kostium. Nie ma tu psychologii - są otwarcie manifestowane teatralne szwy. Tak jak na końcu: Hipolit siedzi na podłodze, obok widzów, i patrzy na scenę, gdzie mówi się o tym, jak zginął. W teatrze nie umiera się naprawdę, albo - parafrazując cytowanego w programie Barthesa - bohaterowi wystarczy zejść ze sceny, by umrzeć.

"Fedra", podobnie jak poprzednie spektakle Zadary, to teatr powściągliwy inscenizacyjnie; dobrowolnie narzucony rygor sprawia, że przedstawienie zagęszcza się, wyostrza. Element scenograficzny, rekwizyt, motyw muzyczny - pojawia się rzadko; jeśli już, to używany jest bez przerwy, a jego obecność zostaje poniekąd usprawiedliwiona, rozgrzeszona. Na tej zasadzie uformowany w głębi sceny korytarz jest do znudzenia przemierzany przez aktorów - wkrótce ów przemarsz staje się motywem niemal muzycznym, trwałym elementem partytury spektaklu. Podobnie mikrofon - co chwila wraca na scenę, aktorzy wykrzykują, wypowiadają, wyśpiewują do niego słowa. Gdy raz pojawi się i nie zostanie użyty, zaniechanie nie będzie pustym gestem, ale jeszcze jednym sposobem eksploatacji, subtelnie ironicznym.

W tym wszystkim nie brak niekonsekwencji. Aktorzy nie zawsze umieją oprzeć się pokusie "przeżywania" tekstu. Rytm spektaklu rwie się, akcenty nie zostały rozłożone dostatecznie precyzyjnie, albo po prostu nie wszystkie wybrzmiały. Spektakl męczy; i owszem - ma męczyć, ma wzbudzać opór, ale ma to być opór aktywny. Tymczasem widzowie momentami najprościej tracą zainteresowanie. Jestem jednak pewien, że z czasem większość tych niedociągnięć zostanie wyrugowana.

Inna sprawa, że "Fedra" Zadary nigdy nie zdobędzie szerokiej publiczności. Jest spektaklem świadomie nieatrakcyjnym, idącym wbrew oczekiwaniom widzów. Wymaga refleksji, koncentracji; woli odczytania sygnałów, które należy uporządkować, zebrać, przymierzyć, bo nie padają wprost i nie działają bezpośrednio na emocje. To teatr skupiony, "introwertyczny", bo - takie ma się wrażenie - zajęty bardziej sobą niż wabieniem widza; teatr niełatwy i osobny. Na pewno daleki jeszcze od doskonałości, ale z każdym wieczorem coraz bardziej frapujący.

JEAN RACINE, "FEDRA", przeł.: Tadeusz Boy-Żeleński, reż.: MICHAŁ ZADARA, scenogr.: Magdalena Musiał, ruch sceniczny: Tomasz Wygoda, premiera w Starym Teatrze w Krakowie 1 kwietnia 2006 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk teatralny, publicysta kulturalny „Tygodnika Powszechnego”, zastępca redaktora naczelnego „Didaskaliów”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2006