Fajna muzyczka

Monika Brodka, artystka: Często ludzie myślą, że jestem bardziej krucha i skryta. Widzą filigranową kobietę, więc kompletnie nie spodziewają się charakteru, który jest z tym ciałem zespolony. I pojawia się zgrzyt.

08.03.2021

Czyta się kilka minut

 / MARCIN KEMPSKI / I LIKE PHOTO
/ MARCIN KEMPSKI / I LIKE PHOTO

EWELINA BURDA: Jesteś już muzyczną seniorką?

MONIKA BRODKA: Chyba tak. Stara dusza ze mnie.

A zaczęłaś młodo: jako szesnastolatka wygrałaś „Idola”, pierwszy muzyczny talent show. Na nagraniach z 2004 r. śpiewasz piosenki Janis Joplin i Eryki Badu. Blisko Ci dalej do tych dźwięków?

Czasami przewiną się przez mój odtwarzacz. Wciąż łączy mnie z nimi to, że od zawsze fascynowały mnie takie kobiece postaci. Czułam niesamowitą energię płynącą od silnych kobiet stojących na scenie i zmieniających bieg historii światowej muzyki. Zawsze miałam dla nich ogromny szacunek. I zawsze jakoś bardziej się utożsamiałam ze sztuką tworzoną przez kobiety.

Jakie to jeszcze kobiety?

Patti Smith, PJ Harvey, Björk czy bardziej z dziś FKA Twigs. To jednostki, które zmieniają coś w postrzeganiu muzyki, w postrzeganiu kobiet na scenie. Björk zawsze była pionierką i trendsetterką, jeśli chodzi o łączenie muzyki z technologią, zawsze o krok dalej, proponując nowy kierunek. Patti Smith to królowa punkrocka i ciągnie mnie do jej energii scenicznej. A FKA Twigs jest bardzo ciekawa pod kątem tworzenia dziwnego awatara, kreowania postaci, co mnie też bardzo inspiruje. I miała wielką odwagę nagłośnienia sprawy molestowania, dając też wielu kobietom inspirację, głos i wsparcie.

Polka?

Niesamowitą postacią była dla mnie zawsze Kora. Ona miała w sobie ten bunt, siłę i niezależność, działając w rockowym, złożonym z mężczyzn świecie. I też przełamywała stereotyp pięknej kobiety z długimi włosami, która ma stać na scenie i cieszyć oko. Zawsze była przede wszystkim orędowniczką oryginalności i miała bardzo dużo do powiedzenia.

Wielkie wrażenie zrobiła na mnie też Kayah, pamiętam pierwsze spotkanie z nią na nagraniu piosenki dla powodzian. Taka super kobieta-rakieta na scenie. Gdy byłam tą 16-letnią Moniką, ona mi imponowała najbardziej, jeśli chodzi o działania na scenie popowej.

Dawno już nie śpiewasz popu. Późną wiosną ukaże się Twoja kolejna płyta „Brut”. Jaka będzie?

Traktuję moje płyty jak pudełka z niespodziankami – można wsadzić do niego rękę i wyciągnąć coś z wierzchu, ale można też pogrzebać i sięgnąć na samo dno. Jest tam dużo bardzo różnych rzeczy do wyjęcia. Zależało mi, żeby ta płyta była dużo bardziej rytmiczna niż poprzednia i żeby odbierać ją bardziej fizycznie.

Dużo jest na tej płycie o samej Brodce?

Nigdy nie byłam typem artystki, która za pomocą swojej twórczości rozliczała się z jakimiś przykrymi czy trudnymi wydarzeniami w życiu. A jeżeli nawet to robiłam, zawsze było to tak zakamuflowane, że tylko ja o tym wiedziałam. Tutaj moich osobistych historii jest dużo więcej.

Jakie to historie?

Sporo jest tu mojej romantycznej strony, piosenek o miłości, o związkach i patrzeniu na to już z dorosłej perspektywy. I muszę przyznać, że jeżeli chodzi o warstwę tekstową, to jest moja ­najbardziej osobista płyta. Mam ­wrażenie, że dużo można się o mnie z tych tekstów dowiedzieć. Tylko trzeba się w to wgryźć.

Śpiewanie po angielsku to Twój pancerz bezpieczeństwa?

Lubię śpiewać po angielsku i lubię zostawiać sobie tę barierę w postaci języka. Może czułabym się bardziej skrępowana, śpiewając te same historie po polsku, bo mogłyby one od razu zarezonować u kogoś konkretnym skojarzeniem?

Często powtarzasz, że przy komponowaniu zdajesz się na intuicję.

Tak. To jest taki intymny czas, kiedy jestem tylko ja i instrument, i próbuję zobaczyć, co mi tam w duszy gra. Pozwalam, żeby melodie się ze mnie wylały. Siadam do utworów codziennie, narzucam sobie jakąś systematykę – raz coś z tego wychodzi, raz nie. A w momencie, kiedy pojawia się ta „boża iskierka”, daję się ponieść wenie. I zauważyłam, że bardzo często są to raczej minorowe kompozycje. Większe piękno zawsze dostrzegałam w piosenkach z dużą nutą nostalgii. Nie wzbraniam się przed tym i czuję, że we mnie dużo jest jakiegoś smutku czy melancholii.

Z wiekiem coraz więcej?

Na pewno coraz mniej jest we mnie naiwności. Moi fani są przyzwyczajeni, żeby widzieć mnie w bardziej energetycznej formie, ale od ostatnich płyt czuję, że więcej mam do powiedzenia na innym polu. I za tym podążam. Myślę, że istnieje coś takiego jak słowiańska nostalgia, a takie melodie są gdzieś mocno w moim DNA.

Tak jak góralski charakter?

Walczę o swoje, to na pewno, i jest w tym pewien upór oraz pewna zadziorność. Pewnie jest to mocno związane z tym, skąd jestem. Walczę o każdy element w mojej pracy, robię wszystko, co mogę, żeby dostarczać ludziom najbardziej jakościowe rzeczy. Mój tata, który jest muzykiem ludowym i folklorystą, przez 50 lat pracy zawodowej z uporem realizuje swoją dziedzinę, która jest niszą, ale bardzo ciekawą. Więc może wyniosłam to z domu?

Twój rodzinny dom w Twardorzeczce na Żywiecczyźnie od zawsze był bardzo muzykalny.

Grał mój dziadek, grają moi rodzice, brat. Ta muzykalność jest częścią bycia góralem. Łatwiej przychodzi nam chwytanie za instrument, śpiewanie. Jest to naturalne, bo taka była praktyka od lat: ludzie nawiedzali się w domach, wspólnie śpiewali, wspólnie kolędowali, szli od jednego sąsiada do drugiego, grupa się powiększała, a na końcu była to wielka orkiestra. Muzyka nie była wyborem, ale czymś wyssanym z mlekiem.

Koncertowałaś od dzieciństwa – sporo podróżowałaś z tatą i jego zespołem Ziemia Żywiecka.

To są wspaniałe wspomnienia: trzydniowa podróż autokarem, przystanki w lasach, podczas których wszyscy otwierają konserwy i odpalają małe palniki. Jechałam na przednim siedzeniu autokaru i patrzyłam na Europę piękną i szeroką.

Jakie dźwięki pamiętasz z dzieciństwa najmocniej?

„Clashes”, moja poprzednia płyta, to właśnie sięgnięcie do pierwszego doświadczenia związanego z muzyką, które miałam jako dziecko, czyli do muzyki organowej, którą słyszałam w kościele podczas mszy i gdy śpiewałam razem z tłumem. Z kolei przy „Grandzie” mierzyłam się z muzyką ludową, z tymi instrumentami, które towarzyszyły mi od najmłodszych lat.

Buntowałaś się kiedyś przeciwko temu?

Miałam taki okres. Chodziłam do szkoły muzycznej od szóstego roku życia i tam uczyłam się grać na skrzypcach muzykę klasyczną. Po zajęciach biegłam na próbę do zespołu mojego taty, gdzie grałam muzykę góralską i brakowało mi możliwości odkrycia tego, co jest tak naprawdę moją muzyką. Przyszedł moment, kiedy odkryłam, że bardzo lubię śpiewać i chciałabym się kształcić w tym kierunku. Później zaczęłam śpiewać utwory bardziej popowe, rozrywkowe, słuchałam kaset od moich rówieśników.

Jakie to były zespoły?

Miałam na Śląsku kuzynkę Martę, starszą o kilka lat, często spędzałam u niej wakacje. I od niej przejmowałam inspiracje muzyczne. Przyjeżdżałam tam i słuchałam jeszcze Backstreet Boys, a ona już słuchała Nirvany i chodziła w wyciągniętych swetrach. Za rok to ja chodziłam w tych swetrach, ale ona była już gdzieś dalej.

Co śpiewała mała Monika?

W podstawówce często występowałam na akademiach muzycznych i najczęściej śpiewałam wtedy „Killing me ­softly” na zmianę z „Widziałam orła cień”. Na wszystkich spotkaniach rodzinnych byłam wypychana na środek pokoju.

Grasz jeszcze czasem na skrzypcach?

Bardzo rzadko. Edukacja w szkole muzycznej bardzo mnie zmęczyła. W pewnym momencie kojarzyła mi się tylko z przymusem, mało w tym było przyjemności i pasji do grania muzyki klasycznej. Później nie do końca znajdowałam zastosowanie dla tego instrumentu w muzyce, którą sama robię.

Ale cieszę się, że moje dzieciństwo było bogate w poznawanie muzyki wszelkich gatunków. W mojej głowie powstała mieszanka, która w dorosłym życiu eksplodowała. I tak gotuję z niej kolejne potrawy: z tych wszystkich wspomnień, dźwięków, inspiracji. Lepię z tego coraz to nowe pierogi.

W Twoich nowych kawałkach, które zapowiadają płytę, wybrzmiewa tęsknota za latami 90.

Byłam wtedy taką gąbką, która chłonęła dużo inspiracji z muzyki – grungowej, metalowej. Wtedy tworzyło się też bardzo dużo nowych nurtów w muzyce: cały trip-hop, brit pop. Ta płyta jest moimi powidokami z tamtych lat.

Ale nadal chciałam zrobić coś, co będzie nawiązywało do mojej przeszłości muzycznej, i ponownie zaprosiłam do współpracy tatę oraz moją japońską koleżankę Hiroko Komiyę. Oni zagrali na instrumentach ludowych: na dudach, okarynie, piszczałkach, harmonium, na cytrze. Później te dźwięki zamienialiśmy w sample, by można było tym brzmieniem zagrać na instrumencie klawiszowym. I to zbudowało całą paletę brzmień i kolorów na tę nową płytę.

Beztroska dzieciństwa szybko Ci się skończyła, jako 16-latka wyprowadziłaś się do Warszawy. Dobry początek czy raczej trudne czasy?

Myślę, że jedno i drugie. Wtedy długo się nad tym nie zastanawiałam, czułam, że to jest jedyna możliwość, żeby wyrwać się z rzeczywistości, w której dorastałam – nie żebym jakoś przesadnie jej nie lubiła. Ale mało kto miał taką możliwość spełniania marzeń. Przeprowadzka z małej wsi na południu Polski do stolicy? To tak, jakbym teraz miała się wyprowadzić do New Delhi. Wielokrotnie się tutaj gubiłam, nikogo nie znałam. Musiałam szybko dorosnąć, nauczyć się samodzielności. Ale to była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu.

Przyjechałaś do zupełnie innego miasta.

To było fascynujące obserwować, jak Warszawa się zmienia, kiedy miała jeszcze tak dużo do przerobienia, by dorównać innym stolicom.

Czujesz, że tu są teraz Twoje korzenie?

Jest na pewno coś takiego, co mnie tutaj bardzo mocno trzyma. Robiąc rachunek sumienia zastanawiam się, czemu w sumie wybieram Warszawę. To miasto oferuje pewien luz, choć jesteś w dużej metropolii. Mam tutaj cenne dla mnie przyjaźnie. Często jest tak, że nawet ludzie, którzy mieszkali kilkanaście lat w Nowym Jorku, z jakiegoś powodu na koniec lądują tutaj. Więc jest coś takiego w tej Polsce, co nas tutaj trzyma i do czego lgniemy. Ale co to jest? Nie wiem do końca.

Na klipie do Twojego nowego singla „Game Change” widzimy Warszawę brutalistyczną: jest Młotek – blok przy Smolnej z lat 60., są wnętrza Pałacu Kultury i Nauki, Muzeum Narodowe. Stąd wziął się też tytuł albumu – „Brut”.

Chciałam docenić tę naszą polskość i to, skąd jestem. Przemycić nasz socreal w najlepszym tego słowa znaczeniu. Trochę o tym zapominamy, ale dla mnie w tej architekturze, w tej estetyce jest wielka oryginalność i coś, czym możemy świat zaciekawić. Staram się podkreślać, że jestem stąd. I nie udawać, że urodziłam się w Wielkiej Brytanii i tworzę muzykę z Wysp, bo tak nie jest.

Na Twoje płyty długo się czeka.

Tak wygląda mój naturalny rytm pracy – muszę się symbolicznie odciąć od poprzednich rzeczy, pewne sprawy zamknąć w głowie. Pewne rzeczy muszą się w życiu wydarzyć, żebym miała o czym pisać nowe piosenki, bo zmieniam się też jako człowiek. Trudno byłoby mi wydawać płyty co roku.

Pracę nad „Brutem” zaczęłam na początku 2019 r. Poleciałam wtedy do Los Angeles, zamknęłam się w domu moich przyjaciół na kilka miesięcy. Później szukałam ludzi do współpracy, producenta, a na początku zeszłego roku wyleciałam do Londynu nagrywać. Byłam zmuszona wrócić i nagrywać te wokale sama, bez producenta, z pomocą inżyniera. Pojechaliśmy do domu moich przyjaciół na Warmii i w ich starej stajni zmontowaliśmy sobie studio nagrań. Obłożyliśmy się kocami z każdej strony, żeby wytłumić pomieszczenie.

To Twoja druga płyta, którą robisz na rynek międzynarodowy. Jesteś w pewien sposób zagraniczną debiutantką?

Trochę tak. Poprzednia płyta była jednocześnie moją czwartą, ale pierwszą międzynarodową. To dość wyjątkowa sytuacja.

Często się zmieniasz.

To, w jaką stronę aktualnie muzycznie podążam, często wynika z przerabiania pewnych wątków z przeszłości, to jest rodzaj mojego muzycznego katharsis. Ale też pięć lat temu byłam inna, co innego mnie interesowało. To nie jest tak, że mówię sobie: „Już mi się to znudziło, to teraz liznę innego gatunku” albo „Hmm, teraz jest modny hip-hop, to zrobię hiphopową płytę”. To wszystko jest u mnie taką naturalną drogą.

Po zeszłorocznym sukcesie Twojej piosenki w ramach Hot16challenge i kilku kawałkach, w których romansowałaś z hip-hopem, wiele osób chciałoby dostać od Ciebie właśnie taką płytę.

A ja najczęściej wtedy robię zwrot w innym kierunku (śmiech). Nie chcę wpadać w pułapkę cudzych oczekiwań na mój temat, jaka powinnam być, co powinnam tworzyć. W tych moich romansach z hip-hopem chodzi właśnie o to, że lubię się mierzyć z czymś, czego jeszcze nie znam, i sprawdzić, czy potrafię się w tym odnaleźć po swojemu, dla własnej satysfakcji i ambicji. To mi wystarcza.

„Piękna Pani stop, to ładnej buzi nie przystoi” śpiewasz w kawałku „Żar”, który nagrałaś z rapowym duetem PRO8LEM. Słyszałaś tak w życiu?

Ludziom często wydaje się, że jakoś mnie znają: przez pryzmat moich piosenek czy wywiadów. I mają jakieś zdanie na mój temat.

A co zakładają?

Często ludzie myślą, że jestem bardziej krucha, kobieca, skryta. A dostają zestaw cech, które stereotypowo przypisuje się mężczyznom. Widzą małą, filigranową kobietę i kompletnie nie spodziewają się takiego charakteru, który jest z tym ciałem zespolony. I pojawia się zgrzyt. Ale to jest też komentarz do tego wszystkiego, co się dzieje w stosunku do kobiet w Polsce. Do pewnego rodzaj zamykania im ust, braku dialogu.

Społeczno-polityczne sprawy komentujesz raczej oszczędnie.

Czy ja wiem? Wielokrotnie wyrażałam moje poparcie dla Strajku Kobiet. Są rzeczy, które mnie bardziej dotykają, w których czuję, że rodzi się we mnie złość i mam ochotę ją zamanifestować, a w pewnych nie. Nigdy też nie tworzyłam jakoś politycznie zaangażowanej muzyki – np. punkrockowej, jak chociażby Siksa. To jest inny rodzaj performensu. Angażuję się w tych momentach, kiedy czuję, że chcę i powinnam.

Lubisz, jak mówi się o Tobie „piosenkarka”?

Nigdy nie czułam, że jestem jakąś świetną piosenkarką, wokalistką. Mój wokal jest jednym z instrumentów, elementem układanki. Wydaje mi się, że robię dużo więcej w moim życiu zawodowym poza samym śpiewaniem.

To może „muzyk”? Żeńska forma „muzyczka” nie jest zbyt popularna.

Gdyby ludzie patrząc na mnie mówili na przykład: „Ej, fajna muzyczka!”, nie miałabym absolutnie nic przeciwko.

Mogłabyś być samowystarczalna w muzyce?

Tak, chociaż uwielbiam współpracować z ludźmi. Producenci czy muzycy wnoszą wrażliwość i talent do mojej pracy. No i oczywiście zespół ludzi, którzy ze mną pracują na co dzień, jest dla mnie ogromnie ważny i bez nich nie byłoby tak samo. Jestem też w takim fajnym momencie mojej kariery – mogę sama za siebie decydować, sama pisać piosenki, komponować, wymyślać warstwę wizualną, reżyserować swoje klipy. Zawdzięczam to też muzyce popowej, która dała mi rozgłos i przyniosła rozpoznawalność – bez tego pewnie trudno by mi było mieć taki komfort.

A śpiewanie czy gotowanie?

To są u mnie dwa bardzo porównywalne procesy. Gotowanie wzięło się z podobnego założenia jak komponowanie: to zawsze jest wkładanie pewnych składników razem do garnka, próbowanie ich, doprawianie, dopieszczanie i później prezentacja dania. I w sumie ten proces gotowania i komponowania jest bardzo podobny.

Na Instagramie prowadzisz profil Monia Mąci, zapraszasz na gościnne występy w restauracjach. W gotowaniu masz więcej luzu?

Zdecydowanie. Ten profil był trochę stworzony po to, by móc robić rzeczy na spontanie i bez przygotowania, w bardziej naturalnej formie. I żeby też pokazywać moim fanom jakiś fragment mojej rzeczywistości, na który ja się godzę, bo generalnie mało szczegółów z życia prywatnego upubliczniam. Chciałabym, żeby to jednak zostało moje.

Do domu nie wpuszczasz, ale do kuchni już czasami.

Dokładnie. A gotowanie to pasja i sposób na radzenie sobie ze stresem. Długi proces siekania i krojenia był dla mnie zawsze taki terapeutyczny, wyłączałam się z rzeczywistości, zapominałam o problemach przyniesionych z pracy. Jestem też mocno zmysłową osobą. Zmysły są dla mnie bardzo ważne i wszystko oddziałuje na mnie bardzo mocno: dźwięk, obraz, smak i węch.

Czujesz jakiś oddech na karku? Że powinnaś się z czymś pospieszyć?

Artystycznie mam teraz najbardziej płodne lata. Mam poczucie, że z każdą płytą wiem coraz więcej, mam więcej pomysłów, realizuję się artystycznie na wielu nowych polach. Czuję, że po prostu mam chęć i energię, żeby robić takie projekty kompletne, swoje. To jest oczywiście okupione dużym stresem i ogromną pracą. Nowy klip to miesiąc wyjęty z życia i kilka kilogramów w dół. Ale to mi daje taką satysfakcję, której nikt mi nie zabierze.

Czuję, że jeszcze bardzo mi się chce. Może niedługo będę chciała się wyłączyć i trochę pożyć, zająć czymś innym? Ale póki mam ten zapał, to będę pracować tak, jakby jutra miało nie być, żeby zapisać się jakoś w tym leksykonie polskiej muzyki.

Na pewno wpisać tam powinni Twoje metamorfozy.

To jest często taki dziwny rodzaj rozdwojenia jaźni. Realizując klipy mówię o sobie w trzeciej osobie. Wcielam się w postać, która pasuje do danego projektu. I najpierw jest muzyka, ona jest motorem tych działań i zmian. Ale później pracuję nad wizerunkiem i odpowiadam sobie na bardzo wiele pytań, jak ta postać powinna wyglądać, żeby dobrze opowiadać tę historię. Więc trochę traktuję siebie, jakbym wyszła z własnej skóry. I widzę tę drugą Monikę, która jest postacią przypisaną do konkretnego projektu. Ona ma pewne cechy charakteru, zachowuje się i ubiera w specyficzny sposób, ponieważ to pozwala wejść w tę rolę dużo łatwiej i głębiej.

A postać z najnowszego klipu „Game Change” w ogromnym męskim garniturze, w założonym na niego gorsecie, jaka jest? Kim tam chciałaś być?

Chciałam być taką postacią, która niekoniecznie związana jest z jakąś dyskusją na temat płci, albo wręcz przeciwnie – która prowokuje do dyskusji na temat płci. Bardzo wyraźnie daje się odczuć, że społeczeństwo narzuca na płeć bardzo konkretne oczekiwania dotyczące cech wyglądu czy zachowań, które są niewygodne dla wielu osób. Więc jestem tam taką postacią pomiędzy.

Coraz popularniejszy jest taki nurt dyskusji o płci, który kładzie nacisk na neutralność. Może powinniśmy wykształcić formę dialogu, który jest poza płciami, bo płeć żeńska czy męska już na starcie jest jakoś nacechowana. Nie wiedziałam, że ta płyta mnie do takich rozważań doprowadzi. Teksty, które pojawiały mi się w głowie, zbudowałam na bazie moich osobistych doświadczeń.

Do teledysku zainspirowała Cię opowieść o Dziewicach Kanunu, czyli albańskich kobietach, które odgrywają męską rolę w społeczeństwie, by mieć więcej praw.

Moja męska postać w klipie rzeczywiście zainspirowana jest prawem Kanunu, kiedy kobieta przejmuje rolę męską w społeczeństwie. Pojawiam się w nim też w wersji super kobiecej, która nie jest dla mnie naturalna, by podkreślić pewną sztuczność. Mojej bohaterce nie jest w tej roli wygodnie. Może to jest właśnie spełnienie wyobrażeń na mój temat, sprostanie oczekiwaniom?

To blondynka w lateksowej czarnej minisukience, którą nieoficjalnie nazwałaś Lola.

Oglądałam ten klip z wieloma osobami i jak przychodziło do tej sceny, to śmiali się na widok mnie w takim wydaniu. Czują, że to fejk, nie moje zasady. A może gdyby ta Monika nie skręciła w pewnym momencie z drogi popowej, to tak by właśnie wyglądała i przedstawiała się ludziom?

Napisałaś niedawno, że „wchodzisz w nowy rok na własnych zasadach”. Jakie to są zasady?

Zawsze te same. ©℗

MONIKA BRODKA (ur. 1988 w Twardorzeczce koło Żywca) jest wokalistką, kompozytorką, autorką tekstów i reżyserką teledysków. Zadebiutowała jako szesnastolatka po wygranej w muzycznym talent show „Idol”. W 2004 r. wydała debiutancką płytę „Album”. Później były „Moje piosenki” (2006), „Granda” (2010), minialbum „LAX” i „Clashes” (2016) oraz płyta z zapisem akustycznego koncertu „MTV Unplugged. Brodka”. Wiosną tego roku ukaże się jej piąty album „Brut”, z którego pochodzi singiel „Game Change”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego, szefowa serwisu TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem Powszechnym” związana od 2014 roku jako autorka reportaży, rozmów i artykułów o tematyce społecznej. Po dołączeniu do zespołu w 2015 roku pracowała jako… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2021