Requiem z komputera

Bartosz Waglewski „Fisz”, Muzyk: Mam problem z pustymi podwórkami. Bo dobrze jest rozpalić czasami ognisko, poszarpać się z kolegą, umówić na solówę albo położyć się na rozgrzanym od słońca boisku. A potem założyć zespół.

16.01.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Bart Pogoda / art2
/ Fot. Bart Pogoda / art2

BARTEK DOBROCH: Przychodzę rozmawiać o końcu świata, choć nastrój jeszcze kolędowy...

FISZ: ...raczej już karnawałowy.

Płyta „Drony” ukazała się w najlepszym dla niej momencie, niemal w przeddzień wyboru jednego z przywódców świata dokonanego pod wpływem internetowych botów i hakerów z obcego mocarstwa.

Rozwój historii, która pojawia się na płycie, był jednak rozłożony w czasie. Ona powstawała w ciągu dwóch lat, nałożyło się na nią mnóstwo tematów, zwieńczonych gorącym okresem politycznym.
Szczegółowo nasłuchuję dźwięków, które Piotrek [brat, „Emade”, członek zespołu – red.] mi wysyła, a potem zastanawiam się nad tekstami. Wiedziałem, że będzie to płyta o samotności, relacjach, miłości. Nie sposób dziś jednak poruszając te tematy uciec od gadżetów, które nas otaczają.
Najpierw napisałem „Samochody” – wtedy, gdy wraz z żoną zdecydowaliśmy się, że nasza najstarsza córka będzie sama przechodziła przez ruchliwą warszawską ulicę, obok której mieszkamy. Jeżdżę na rowerze, i raz w tygodniu udaje mi się z trudem uniknąć rozjechania przez pędzący samochód. Bardzo często kierują osoby, które jednocześnie wykonują jakąś czynność na smartfonie czy iPadzie.
Interesuje mnie wpływ świata wirtualnego na nasze „tu i teraz”: język, skróty informacji, popularność teorii spiskowych. Na płycie opowiadam o tym, od czego sam usiłuję się uwolnić.

Kiedy po raz pierwszy zalogowałeś się do wirtualnego świata?

W latach 90. internet był dla mojego pokolenia wynalazkiem rewolucyjnym. Jako muzyk miałem niezbyt przyjemne, niekiedy dość upokarzające doświadczenia z chodzeniem z kasetą demo albo z singlami po wytwórniach muzycznych i rozgłośniach radiowych. A tu nagle mogliśmy bezpośrednio nawiązywać kontakt z fanami, docierać do nich z muzyką. Mimo że wydawaliśmy płyty w niezależnych małych wytwórniach, to jednak już wtedy pojawiało się pierwsze pytanie o przyszłość płyty kompaktowej.
Internet zmienił sposób komunikacji, myślenia, prawo własności intelektualnej. Pominąłem w tekstach jedną historię, mianowicie tę o sztucznej inteligencji. Wynalazek, który – od tego się już chyba nie da uciec – totalnie zmieni nasze życie, i być może będzie to nasz koniec.
Nasza płyta – na okładce jest młody szczerbaty chłopak – jest także o nas, rodzicach, którzy czują te wszystkie zmiany, zastanawiają się, jak bezpiecznie i mądrze przeprowadzić dzieciaki przez świat, który różni się mocno od naszego dzieciństwa, kiedy lataliśmy po podwórkach z kijami i pisaliśmy „IRON MAIDEN” na ścianach.
Zupełnie inaczej niż my reagują na te technologie na przykład moja córka, która ma 12 lat, albo zespół The Dumplings, bardzo młodzi ludzie...

Kilkanaście lat młodsi...

...dla których pierwszym, naturalnym światem są media społecznościowe. Dla nich nie wszystkie pytania, które stawiam na nowej płycie, mogą być zrozumiałe. Dotyczące etyki, granicy naszej wolności, ale i tego, gdzie zaczyna się obciach, ile czasu spędzamy w sieci.
Internet, dostęp do nadmiaru informacji działają często jak typowe uzależnienie. Takie utwory z płyty, jak „Sarny”, „Kręte drogi”, „Duch”, powstawały na wsi. Jeżdżę na wakacje, uwielbiam wyjeżdżać, ale pierwszy raz poczułem prawdziwy spokój, kiedy nie miałem zasięgu, byłem poza siecią.

„Robię sobie detoks jedną z wielu metod / Jestem poza siecią”.

Teraz mam taki stary telefon [wyciąga, pokazuje], ale wcześniej od rana przeglądałem wszystkie wiadomości, których źródło często jest zupełnie nieznane. Pierwszą moją decyzją, jeszcze zanim pojawiły się dzieci, było wywalenie telewizora. Okazało się, że można zupełnie inaczej spędzać czas, nie tracić go w jakiś idiotyczny sposób, przyglądając się, czy tzw. celebryta poprawnie wykona salto na lodzie. Mnie wciągał niestety teatr polityczny. Bez obecności tych panów w moim domu żyje mi się znacznie przyjemniej. No ale teraz pojawiła się telewizja internetowa. Kiedyś czekało się na dziewiętnastą, by zobaczyć z rodziną serwis informacyjny w telewizji. A tutaj jest dostęp do prawdziwego chaosu informacyjnego o każdej porze.
Ale gdy dzieciaki wracają ze szkoły i trzeba sprawdzić oceny, jednak robimy to dzisiaj za pomocą dzienników komputerowych.

„Namierzają nas / Podglądają nas”...

Bardzo się cieszę, że w naszych szkolnych czasach tego nie było.

„Zawisł nad nami mały dron / Utrwalił naszą chwilę ciągle nie wiem kto”.

Gdy kończyliśmy płytę, wiedzieliśmy już, że pozostawia pewien niepokój. Ta nazwa bardzo nam pasowała. Drony to także termin muzyczny, który oznacza długie, powtarzające się, żałobne dźwięki. Jest nawet gatunek w muzyce elektronicznej i minimalistycznej muzyce współczesnej, który nazywa się drone.

Z „Dronów” wyłania się pytanie: czy technologia jeszcze służy nam, czy już my służymy jej?

Wydaje mi się, że jeszcze nam służy. Ciągle to my panujemy nad maszynami. Natomiast w momencie, gdy nie zadajemy sobie pytań, nie zastanawiamy się, gdzie są granice prywatności, robi się niebezpiecznie. Internet też się rozwinął, np. jeśli chodzi o podglądające cię, dopasowane do twojego profilu, zindywidualizowane reklamy.

W „Sarnach” temu światu podglądactwa, chaosu, szumu przeciwstawiasz świat przyrody, spokoju, poezji. Dlatego zaprosiłeś do utworu Wojtka Bonowicza?

To miało być ukoronowanie naszych wcześniejszych spotkań. Wybrałem ten tekst, bo tym, co nas łączy z Wojtkiem, który reprezentuje jeszcze inne pokolenie, jest częsta tęsknota do świata przyrody, na tej płycie też odczuwalna. Pojawiają się tam również takie tematy jak susze, globalne ocieplenie, czyli przyroda, która nas karci, bo nie potrafimy o nią zadbać...

„Słońce spali Ziemię nam”...

...ale też taka, która nas pieści, chroni, jak w „Sarnach”.

Z kolei w „Telefonie” mówisz o tym urządzeniu jako o bardzo atrakcyjnym, bo ułatwiającym zbliżenie gadżecie, ale z drugiej strony to zbliżenie jest pozorne. Czy gadżety odbierają nam bliskość?

Telefon, internet to świetne narzędzia dla ludzi nieśmiałych, introwertycznych. Znam pary, które spotkały się na portalach internetowych i żyją świetnie. Natomiast to jest też świat bardzo wykreowany. Najbardziej inspirującą falę muzyczną przeżywałem w latach 90., gdy z jednej strony rozwijał się hip-hop, z drugiej muzyka techno, gdzie granica między sceną a wykonawcą była zupełnie umowna. Didżej nie stał w światłach, nie wychodził umalowany, pośród wybuchających petard, jak zespół Kiss, tylko nawiązywał bezpośrednią relację, tak że czasami trudno było się zorientować, gdzie jest publiczność, a gdzie wykonawca. To mi bardzo odpowiadało. Kreacja w latach 90. była czymś obciachowym. Wszystko jedno, czy to byli Beastie Boys, czy zespół Nirvana, wyglądali tak, jakby wyszli z zakładu stolarskiego. Internet jest świetnym narzędziem kreowania świata sukcesu młodych, pięknie wyglądających ludzi z nieskazitelnie białymi zębami. To musi wytwarzać ogromną presję. Ludzie coraz częściej marzą o tym, by wyglądać jak po Photoshopie. A nasze ciała nie są przecież idealne.
Na koncertach wydaje mi się, że ludzie często są bardziej skupieni, żeby nagrać i zamieścić w sieci ten jeden numer, niż na tym, co się dzieje wokół.

Nie irytuje Cię to?

Nie, przyzwyczajam się, jak i do tego, że nie słucha się już całej płyty, ale wybiera poszczególne utwory. Płyta jako całość nie za bardzo dzisiaj młodych ludzi interesuje.

Fetysz płyty w postaci materialnej już zamiera.

Sam bardzo dawno kupiłem płytę kompaktową, wybieram je sobie, zwracam uwagę, jak są wydane. Za to coraz częściej wracam do winyla. Jesteśmy po pierwszej numerowanej serii płyty winylowej, która będzie wydana tylko w 300 egzemplarzach. Elitarna sprawa, pięknie wydana płyta dla totalnych freaków. Trudno mi się przyzwyczaić do tego, że utwór ginie gdzieś w telefonie, staje się dodatkiem do gadżetu.
Problem mam też z pustymi podwórkami, może dlatego nie ma żadnych nowych subkultur, środowisk muzycznych. Chciałbym, żeby moje dzieci wiedziały, ile sam świat ma nam do zaoferowania. Bo dobrze jest rozpalić czasami ognisko, poszarpać się nawet z kolegą, umówić na solówę albo położyć się na rozgrzanym od słońca boisku.

Czy otoczeni tymi wszystkimi gadżetami będziemy potrzebować jeszcze drugiego człowieka?

Nie wyobrażam sobie inaczej. Najwspanialsze chwile w moim całym doświadczeniu związane są z ludźmi, których pokochałem, polubiłem i z którymi współpracuję. A człowiek samotny, otoczony gadżetami, kojarzy mi się z neurotycznym światem mniej lub bardziej uświadomionych tęsknot, które po czasie zaczynają nas pożerać. Mówimy często o kryzysie duchowym. Na „Dronach” pojawiają się utwory o stanie naszego ducha, pytania o to, po co żyjemy i czy po życiu coś nas jeszcze czeka. Widziałem film dokumentalny o pracy nad programami komputerowymi, dzięki którym całą naszą pamięć będziemy mogli skopiować, oddzielić ciało od informacji, które zbieraliśmy przez całe nasze życie. Pośmiertne zamknięcie w komputerze nie brzmi dla mnie optymistycznie.

Ten świat przedstawiony „Dronów” to byli od początku bliscy Ci towarzysze?

Cała moja przygoda z muzyką zaczęła się właściwie od technologii. Samplowanie, pierwsze automaty perkusyjne, wreszcie komputery, które zmieniły podejście do brzmienia. Mniej liczą się teraz harmonie i same dźwięki, ale to, w jaki sposób można się bawić pogłosami, zwalnianiem, przyspieszaniem dźwięków. Technologia zaprowadziła mnie na scenę, bo mimo że gram na instrumentach, to nigdy nie pochłonęły mnie one tak jak komputer.

Jesteś więc beneficjentem muzycznej technologii.

Jasne. Słychać też, że inaczej się starzeją płyty z muzyką elektroniczną niż z tą graną na instrumentach. Dzisiaj już ten trend wygasł, ale jeszcze 10 lat temu takie zespoły jak The White Stripes czy Black Keys na nowo odkryły coś, co dla pokolenia mojego ojca było tak naturalnym brzmieniem – odkryły Led Zeppelin czy Hendriksa. Muzyka komputerowa inaczej brzmiała w 1989 r. niż w latach 90., gdy pojawił się PC i zastąpił atari, a zupełnie inaczej brzmi ta nowa, od a do zet tworzona na laptopach.
Kończyłeś płytę i okazywało się, że już jest nowe oprogramowanie i ta płyta mogłaby brzmieć zupełnie inaczej.

Nie boisz się, że komputer, który jest w służbie muzyce, może stać się autonomicznym twórcą? Powstała już kolęda napisana przez sztuczną inteligencję. Możemy sobie wyobrazić, że to będzie ewoluowało.

Będzie. Podobno są już pierwsze inteligencje, które potrafią zachować się intuicyjnie, choćby w szachach. Ja jednak lubię czynnik ludzki, czyli ten niedoskonały. Dla mnie zgrzyty, pomyłki są ożywcze. A czy młodsi do tego tęsknią? Nie wydaje mi się, bo brudna muzyka rockowa bardzo źle sobie dzisiaj radzi. Po The White Stripes na początku XXI wieku wydawało się, że wszyscy chwycą za gitary i znowu wrócimy do tego, co już było. Komercyjnie to się szybciutko wypaliło.
Nie jestem w stanie sobie wyobrazić czegoś tak dobrego jak „Requiem” Mozarta albo Radiohead, ale napisane przez komputer. A już zupełnie nie jestem sobie w stanie wyobrazić komputerowego odpowiednika Boba Dylana. Dla niektórych śpiewa jak żaba Kermit – jest nie do wytrzymania. Jak bierze harmonijkę, to każdy trzyma kciuki, żeby trafił w ten dźwięk, który trzeba. Ale to działa i jest tak prawdziwe, naturalne, że wydaje mi się niemożliwe odtworzenie Dylana przez maszynę.
Komputer jeszcze jedno zmienił. Większość dawnych zespołów to byli kumple, którzy spotkali się w szkole albo na studiach i spędzali mnóstwo czasu razem, grając w piwnicy albo garażu. Dzisiaj muzyka jest zindywidualizowana. Pan producent wymyśla sobie wszystko, wysyła maila do artysty, który mu zaśpiewa. My zresztą też tak zrobiliśmy, bo w ten sposób zaśpiewał Janusz Prusinowski, z którym nie spotkaliśmy się w studiu. A ja zawsze marzyłem o zespole. Dlatego jestem szczęśliwy, że oprócz naszego duetu Fisz Emade jest Tworzywo – ludzie, którzy grają z nami od dłuższego czasu.

Boli Cię, że hip-hop, który podejmował dyskusję o problemach świata, czasem własnej dzielnicy czy zaledwie ulicy, i był muzyką imigrantów, brooklińskich Żydów, dziś często występuje przeciwko komuś z pozycji dumnego białego mężczyzny?

Mój kolega z liceum, który najpierw był skinheadem, a później zakochał się w deskorolce, zaczął słuchać Beastie Boys, zupełnie nieświadom tego, że oni są Żydami z Brooklynu. Skinheadzi u mnie w szkole dopiero po lekcjach zakładali – nigdy nie rozumiałem, jak można to połączyć – opaski ze swastyką i flagą Polski. Widocznie, jak można być antysemitą i słuchać Beastie Boys, to można też chodzić ze swastyką i z flagą Polski. Nie wiem, jak można słuchać rapu i być uprzedzonym wobec innych nacji.
Osobiście najwięcej dowiedziałem się o muzyce dzięki spotkaniom różnych kultur, gdy współpracowaliśmy np. z ludźmi z Senegalu czy spotykaliśmy się na scenie z muzykami Dalekiego Wschodu, wyznawcami islamu. Hip-hop był dla mnie zawsze dialogiem międzykulturowym. Inny troszkę był hip-hop portorykański, a inny irlandzki, nowojorski inny niż ten z Los Angeles, zupełnie inny francuski. To, co łączyło przeróżne jego typy, to właśnie korzenie imigranckie. Dzisiaj istnieją grupy na Ursynowie, które podpisują się pod hasłem „śmierć wrogom ojczyzny” i nie stronią od tekstów rasistowskich. To na szczęście ciągle margines.
Oczywiście w tekstach hip-hopowych był zawsze obecny taki osiedlowy patriotyzm. Ten nowojorski był bardzo przywiązany do Brooklynu, inaczej brzmiał już w Queens. We Francji Marsylia nawija zupełnie innym językiem niż Paryż. Ale to nigdy nie wiązało się z nacjonalizmem, tylko z opowieścią o sobie, o tym, gdzie się znajdujemy w tej chwili, dlaczego lubimy to miasto, czemu nas ono irytuje, choć nas w jakiś sposób wychowało. Muzycy wiedzą, jak ważna jest ponadkulturowa wymiana dźwięków i myśli, bez której nie byłoby rocka, hip-hopu, bluesa.

„Tu czas odwrócić się / Uciekać hen przez śnieg / Od tych, co tęsknią do wojen” – śpiewałeś już na poprzedniej płycie „Mamut”. Czy w muzyce wracają obecne w niej w latach 80., choćby na pamiętnej płycie „War” U2, wojenne lęki?

Zawsze uciekałem w tekstach od spraw związanych z publicystyką, które szybko się dezaktualizują. Przyszło mi żyć w fantastycznym okresie. Po II wojnie światowej w tej głównej narracji w Europie przede wszystkim mówiliśmy o pokoju. Ale z drugiej strony jesteśmy bardzo eurocentryczni. Ostatnim bliskim konfliktem, który przebił się tak mocno do muzyki, popkultury był ten w Irlandii Północnej. Tym klimatem nasiąkało się bez względu, czy wykonawcami byli U2, Sinead O’Connor, czy House of Pain, emigranci z Irlandii, którzy chętnie wspominali o swoich korzeniach.
Natomiast język czysto wojenny, podział „my-oni” jest obecny w debacie publicznej od pewnego czasu. Wszyscy przeżywaliśmy także to, co się dzieje na Ukrainie. Panował nastrój gotowości, że zaraz przy naszej granicy też się coś podobnego wydarzy. Niektórzy zbijali na tym poważny kapitał, ale to jest już inna opowieść, o etyce w dziennikarstwie i polityce.
Z kolei, jak o kapitale mowa: ten świat komercyjny, giełdy, fundusze – sam dałem się w to wkręcić na jakiś czas – bazuje na teoriach quasi-religijnych. Wydawałoby się, że ekonomia to nauka ścisła, tymczasem to jest wróżenie, jedno drgnięcie powoduje efekt domina. Wprawdzie jeszcze nie roboty, ale ludzie przypominający roboty dzwonią do mnie raz w miesiącu, oferując jakieś nowinki, podejrzane inwestycje. Ale tak naprawdę nie mają przecież pojęcia, co będzie jutro, bo świat jest bardzo dynamiczny.
To wszystko nakłada się na kryzys duchowy, o którym też opowiadam w pieśni „Kręte drogi”, bo zawsze interesował mnie konflikt pomiędzy matematyką, fizyką a duchowością.

Bóg w „Dronach”, jak i w „Mamucie”, nazwany jest wprost, albo występuje jako „niewidzialny dobry duch”. Kim jest dla Ciebie?

Nie potrafię odpowiedzieć sobie na to pytanie. Zawsze miałem skojarzenia ze źródłem światła, ciepła, a z drugiej strony czułem ogromną wdzięczność – piszę o tym też w „Krętych drogach” – bo jestem szczęściarzem, mam taki, a nie inny zawód, a przede wszystkim wokół siebie tych, a nie innych ludzi. W relacjach ludzkich, miłosnych zawsze występował dla mnie element metafizyczny.

Przypominają mi się słowa bohatera muzycznej powieści Salmana Rushdiego, „Ziemia pod jej stopami”, XX-wiecznego Orfeusza – Ormusa Kamy: „Muzyka nas ocali i miłość”.

Mam podobne doświadczenia. W naszym szybkim świecie łatwo coś naprawdę ważnego przeoczyć, zgubić. Paul Simon na płycie „So Beautiful or So What” sprzed pięciu lat śpiewał w tytułowej piosence, że z życiem jest jak z gotowaniem. Możesz swoją potrawkę z kurczaka trochę wzbogacić i doprawić, dodać np. pieprzu kajeńskiego. A możesz – dopowiem – szybciutko lecieć do McDonalda. „Życie jest takie, jak je sobie przyrządzisz / Takie piękne lub takie sobie”. Ta metafora jest mi bliska, chociaż podczas trasy jemy okropne rzeczy, głównie na stacjach benzynowych.

Jak byś odpowiedział na pytanie, które stawiasz w swoim tekście: „O jaki świat dziś walczysz / Jaki świat ci się marzy / Jakiego świata pragniesz / Dla mnie i dla moich dzieci”?

Ja stawiam to pytanie paniom i panom, którzy w naszym imieniu prowadzą jakieś infantylne wojenki.

A gdybyś postawił je sobie?

Jestem marzycielem, muzykiem, który podróżuje w busie ośmioosobowym, pełnym różnych ludzi. Mam doświadczenie życia na osiedlu, dzięki temu wiem, że ten świat nie jest czarno-biały. Nie potrafię zrozumieć, czemu ludzie ciągle szukają pretekstów, żeby się okładać czy strzelać do siebie.
Mamy jakąś skłonność do masowego harakiri. Przed nami kolejny wielki wynalazek: sztuczna inteligencja. Podobno zmieni świat już za jakieś 30 lat, chyba że to zwykłe przechwałki rozentuzjazmowanych naukowców, którzy mogą liczyć na ogromne dofinansowanie.
Sztuczna inteligencja największym zainteresowaniem cieszy się wśród finansistów, bankierów, ludzi, którzy zarządzają giełdą...

...oraz przemysłem zbrojeniowym.

No właśnie. Świat tych wszystkich męskich namiętności jakoś nigdy mnie nie podniecał. Wolę zdecydowanie rower. Prosta maszyna, a jaka pożyteczna. ©

FISZ, właściwie BARTOSZ WAGLEWSKI (ur. 1978) jest muzykiem, kompozytorem, wokalistą i instrumentalistą, autorem tekstów, a także malarzem. Syn Wojciecha Waglewskiego, z którym prowadzi audycję muzyczną „Magiel Wagli” w Programie Trzecim Polskiego Radia, oraz brat Piotra Waglewskiego, z którym nagrywa płyty i występuje z zespołem jako Fisz Emade Tworzywo. Pod koniec 2016 r. ukazała się ich płyta „Drony”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
FISZ, właściwie BARTOSZ WAGLEWSKI (ur. 1978) jest muzykiem, kompozytorem, wokalistą i instrumentalistą, autorem tekstów, a także malarzem. Syn Wojciecha Waglewskiego, z którym prowadzi audycję muzyczną „Magiel Wagli” w Programie Trzecim Polskiego Radia, oraz… więcej
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2017