Elektorat niewzruszony?

Prawo i Sprawiedliwość przestaje się odróżniać od swych prawicowych poprzedniczek, z AWS na czele. Pytanie, czy to "początek długiego końca, pozostaje jednak otwarte.

14.03.2007

Czyta się kilka minut

"Nie ma podstaw, by sądzić, że elektorat, który wyniósł PiS do władzy, chce od niego odejść" - to przekonanie Tomasza Sakiewicza ("Rzeczpospolita" z 7 marca) wcale nie musi być urzędowym optymizmem publicysty otwarcie sprzyjającego rządom braci Kaczyńskich. Przeważającą część elektoratu PiS stanowią bowiem ludzie, których niezbyt poruszają wydarzenia obrażające estetykę komentatorów politycznych wywodzących się z wielkich miast i środowisk inteligenckich. Odczytanie nastrojów społecznych, którego PiS dokonał w drodze do władzy, wciąż jest trafne.

"Elektorat, który wyniósł PiS do władzy" wbrew pozorom nie jest przerażony rynkiem. To ludzie może nieco zagubieni, ale korzystający z transformacji - choć niewątpliwie widzący jej złe cechy i przestraszeni stanem państwa. Hasła jego naprawy, głoszone przez braci Kaczyńskich, przekonały tych ludzi. I oni prędko zdania nie zmienią, bo paradoksalnie im dłużej państwo wymagać będzie naprawy, tym dłużej te hasła będą aktualne. Nie chcę doprowadzać do absurdu myśli, że w interesie PiS jest nierealizowanie obietnic wyborczych, by nie stracić racji bytu, ale coś jest na rzeczy. I w tym sensie ostatnie głośne dymisje Radosława Sikorskiego czy Bronisława Wildsteina nie mają znaczenia. Dla krytyków rządu to dowód, że Jarosław Kaczyński traci kontrolę, ale zwolennikom jedynie unaocznia, że układ z którym się walczy, jest wciąż silny. Dlatego głośne odejścia grupy dziennikarzy z publicznej telewizji i krytyka ze strony innych prawicowych publicystów po odwołaniu Wildsteina niekoniecznie nadszarpnie wizerunek PiS. Ta partia potrafi prezentować się jako samotny szeryf walczący przeciw wszystkim. Przeciętny Polak ponadto nie kształtuje swojej opinii na podstawie lektur tygodników czy w ogóle gazet.

Zaniosło się na dobre

Warto też pamiętać, że polska struktura społeczna się przekształca, ogromne zaangażowanie ludzi w rynek sprawia, że coraz trudniej zbijać kapitał polityczny na populizmie i mamieniu wyborców iluzją niskich kosztów ideologicznych rozwiązań. Społeczeństwo polskie ma poglądy umiarkowane, to pokazują rozmaite badania, takie też poglądy - jak dowodzą badania dr. Radosława Markowskiego - ma elektorat niegłosujący.

To definiuje pozycje Ligi Polskich Rodzin i Samoobrony. Na tle antyaborcyjnych pokrzykiwań Romana Giertycha Kaczyńscy jawią się jako politycy obliczalni, których wypowiedzi współbrzmią z odczuciami większości Polaków: nie odgrzewać sporu, nie rozniecać zażegnanych niegdyś konfliktów. W dodatku jeśli akcja rewitalizacji problemu aborcji zostanie sprytnie rozegrana, przebiegnie bezkonfliktowo. PiS na niej nie straci, a Giertych uciuła te dwa-trzy procent, które w jego przypadku stanowią o być albo nie być. To oczywiście nie znaczy, że ostatnia "męska rozmowa", jaka miała miejsce między premierem Kaczyńskim a wicepremierem Giertychem, była jedynie teatralną zagrywką. Jednak mimo tych konfliktów dla "przystawek" wciąż jest miejsce u boku PiS i trudno mówić o wielkich pęknięciach w koalicji.

Andrzej Lepper nie jest tym samym Lepperem, którego pamiętamy z czasów szczytu jego popularności. Afery w Samoobronie, brak sukcesów w kierowanym przez niego resorcie mocno go osłabiły, a on sam nie potrafi odzyskać dawnej siły uderzeniowej. Mając takich partnerów i grając raz prokuraturą, raz groźbą nowych wyborów, PiS może dojechać do końca kadencji. Taktyka ciągłych konfliktów, które nawzajem się znoszą, pełni funkcję stabilizującą i rację ma prof. Jadwiga Staniszkis, gdy pisze w "Dzienniku", że "liczba potknięć tego rządu w różnych dziedzinach jest już po prostu zbyt duża. W rezultacie krytyka władzy rozprasza się na dziesiątki spraw. A im więcej jest tych zapalnych kwestii, tym bardziej sprzeciw wobec działań rządu staje się chaotyczny i nieskonsolidowany".

Komu bije dzwon

Czy to oznacza, że Jarosław Kaczyński może spać spokojnie? Z pewnością musi dostrzegać, że skończył się czas, w którym udawało mu się wywołać w społeczeństwie przekonanie, że cokolwiek wydarzy się w kraju, jest efektem przebiegłego planu jego autorstwa. Drugim zagrożeniem jest to, że ilość napięć w rządzie i w PiS przechodzi w jakość. Następuje erozja najmocniejszego elementu tożsamości tej partii, który prawdopodobnie zdecydował o zwycięstwie wyborczym - przekonania o skuteczności i trwałości tej formacji. Prawo i Sprawiedliwość przestaje się odróżniać od swych prawicowych poprzedniczek, z AWS na czele. To może część elektoratu zniechęcić. Czy jest to "początek długiego końca", jak chce Jacek Żakowski ("Polityka" z 3 marca)? Czas pokaże.

Na dłuższą metę bowiem nagromadzenie napięć i rozdźwięk między hasłami wyborczymi a praktyką rządzenia może przynieść skutki dla PiS złe. Czas płynie także dla tej koalicji i będzie ona rozliczana z dokonań. Różne niedoróbki przykrywa dziś dobra sytuacja gospodarcza - przeciętny wyborca nie będzie teraz dramatyzował z powodu zaniechań w reformie finansów publicznych (straty z tego wynikłe są czytelne jedynie dla wprawnych analityków gospodarczych), ale za dwa lata, kiedy na własnym portfelu odczuje skutki braku tych reform, kiedy pogorszy się praca urzędów, nie poprawi się sytuacja służby zdrowia, może odrzucić ofertę partii rządzącej.

Póki co jednak opozycji brak pomysłu na jakąś sferę symboliczną, która pozwalałaby budować sprzeciw wobec PiS. Że Kaczyńscy niszczą demokrację? Zagrażają prawom człowieka? To nie są hasła, wokół których można zbudować ruch sprzeciwu, bo choć mogłyby być nośne, to nie brzmią zbyt wiarygodnie. Z kolei wiarygodne obawy o to, że PiS nie rozumie konieczności zmian instytucjonalnych czy osłabia szanse modernizacji, trudno przekuć w hasła nośne społecznie.

Platforma Obywatelska zaprzepaściła szansę, by budować swój wizerunek na zasypywaniu - sztucznie zresztą wykreowanego - podziału na Polskę solidarną i liberalną. Wciąż wysyła jedynie sygnał, że też by chciała porządzić, a na pytanie: "jak?", nie bardzo potrafi odpowiedzieć. Gdy miała szansę zaprezentować program, o brak którego była oskarżana, zrobiła to tak nieporadnie, że głównym tematem dnia było roztrząsanie, dlaczego zaprezentowały go takie, a nie inne osoby i czy Donald Tusk o tym wiedział, czy nie wiedział.

Z zainteresowaniem za to można przyglądać się Lewicy i Demokratom. Ubiegłotygodniowy sondaż PBS dla "Gazety Wyborczej", dający tej formacji 12 proc., stwarza jej możliwość gromadzenia liberalnego światopoglądowo elektoratu - zresztą przy wydatnej pomocy Romana Giertycha.

Walka przecież toczy się nie o 20 proc., ale o 5-6 proc., które mogą być kluczowe i mogą zdecydować o przemodelowaniu polskiej sceny politycznej.

Prof. dr hab. Andrzej Rychard jest socjologiem. Kieruje Szkołą Nauk Społecznych Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, wykłada w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej. W niektórych tezach tej wypowiedzi nawiązuje do swego felietonunapisanego dla portalu Wirtualna Polska.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2007