Eko-logika w kosmetykach

Konsumenci nie chcą już w kosmetykach "chemii", oczekują "naturalnych składników". Wiedzę o tym, co wybierać, czerpią z forów internetowych. Tam często utwierdzają się w błędach. A producenci idą za ciosem.

02.11.2011

Czyta się kilka minut

Mijając w sklepie kosmetyki najpopularniejszych marek, sprawdzają składy preparatów. Wybierają te z ekologicznym certyfikatem. Te, przynajmniej do końca 2012 r. - kiedy w życie powinny wejść wspólne kryteria prawne - mają w Unii Europejskiej monopol na ustalanie, który kosmetyk zasługuje na miano "naturalny".

Certyfikaty przyznają w większości prywatne organizacje takie jak: niemiecki BDiH, francuski Ecocert czy brytyjski Soil Association. Instytucji jest więcej, ale pod względem kryteriów oceny kosmetyku różnią się nieznacznie. Określają, jakich składników produkt zawierać nie może i jakim modyfikacjom nie może podlegać, a także jaki ma być skład procentowy substancji naturalnego pochodzenia.

Zdaniem dr inż. Magdaleny Sikory, kierownik Podyplomowego Studium Kosmetologii przy Politechnice Łódzkiej, sama "naturalność" jest umowna. Owe substancje i modyfikacje, którym podlegają, wyróżnia ich ekologiczność. Przykładem jest szeroko stosowany w produkcji kosmetyków olej parafinowy: pomimo naturalnego pochodzenia wyeliminowany z ekologicznych preparatów jako produkt uboczny przemysłu petrochemicznego.

Naukowa ostrożność nie zadowala

Choć nie jest to uprawnione, konsumenci stosują wymiennie określenia: "naturalne", "ekologiczne", "zdrowe". Z obawy przed substancjami stosowanymi w kosmetykach konwencjonalnych, wybierają preparaty, które zawierają uznane certyfikatem alternatywy. Na przykład masło karite zamiast oleju parafinowego. - Ich podstawowe działanie jest podobne - zapewnia Ewa Starzyk, chemik, dyrektor naukowy Polskiego Związku Przemysłu Kosmetycznego. - Nawilżają, natłuszczają, zmiękczają naskórek - wymienia. Wśród konsumentów panuje jednak przekonanie, że parafina tworzy nieprzepuszczalną barierę, pod którą skóra "dusi się" i przegrzewa. Ile w tym prawdy?

Słabsza przepuszczalność znajduje w kosmetyce swoje zastosowanie. - Parafina tworzy barierę, która chroni skórę z wypryskiem atopowym - mówi Ewa Chromniak-Przybyła, dyrektor marketingu OCEANIC, właściciel marki AA eco, w której parafina została zastąpiona właśnie masłem karite. - Stwierdzenie, że któraś z tych substancji jest lepsza, to zbyt duże uproszczenie. Wszystko zależy od potrzeb konkretnego konsumenta - wyjaśnia.

Entuzjaści naturalnych kosmetyków celują w podobnych uproszczeniach, gdy starają się samodzielnie zinterpretować naukowe dane, których strzępki docierają do opinii publicznej. W 2001 r. dr Philippa Darbre z Uniwersytetu Reading w Wielkiej Brytanii postawiła hipotezę, że parabeny, estry kwasu p-hydroksybenzoesowego, stosowane jako konserwanty, zwiększają prawdopodobieństwo zachorowań na raka piersi. W 2005 r. Komitet Naukowy ds. Produktów Konsumenckich działający przy Komisji Europejskiej przeprowadził badania, w efekcie których hipotezę odrzucono. Wynik ten kilkakrotnie potwierdzano. Ostatni raz w grudniu 2010 r. Ustalono, że nie ma zadowalających dowodów na istnienie powiązania między działaniem tych substancji a występowaniem raka piersi. Mimo to konsumenci parabenów unikają. Dlaczego?

- Bo się boją, ale boją się ich niesłusznie - zapewnia Ewa Starzyk.

- Na podstawie aktualnej wiedzy, stosowane w określonych stężeniach, są bezpieczne - potwierdza Magdalena Sikora.

- Przełożenie na człowieka wyników badań prowadzonych na zwierzętach, czy też coraz bardziej popularnymi metodami alternatywnymi, na hodowlach komórkowych, nie jest łatwe. Wyniki takich badań są co najwyżej prawdopodobne - podkreśla dr Jadwiga Lembas-Bogaczyk z Katedry i Zakładu Toksykologii Akademii Medycznej we Wrocławiu. - Konsument przyjmuje proste komunikaty. Coś jest szkodliwe albo nie jest. Tymczasem kwestia jest dużo bardziej skomplikowana - mówi. - Naukowe stwierdzenia charakteryzuje ostrożność, która konsumentów nie zadowala. Szukają informacji na własną rękę, by później, wybiórczo się nimi posługując, formułować na ich podstawie praktyczne wnioski.

Unikają więc ditlenku tytanu, stosowanego w kosmetykach do makijażu jako pigment lub jako filtr UV w preparatach ochrony przeciwsłonecznej, ponieważ Międzynarodowa Agencja Badań nad Rakiem umieściła go na liście B2: substancji możliwie rakotwórczych dla człowieka. Kategoria ta wskazuje, że wyniki badań nie są jednoznaczne. Co więcej, domniemana szkodliwość dotyczy substancji przyjmowanych drogą wziewną w stanie czystym. - Stosując kosmetyk zgodnie z zaleceniem producenta, konsument nie byłby w stanie przyjąć ilości, które mogłyby okazać się szkodliwe - uspokaja Starzyk. W myśl Dyrektywy Kosmetycznej, obowiązującej w Polsce na mocy ustawy o kosmetykach z 30 marca 2001 r., ditlenek tytanu może być stosowany w produktach kosmetycznych przy maksymalnym stężeniu 25 proc. Dyrektywa zawiera szczegółowe listy substancji zakazanych i dopuszczonych do użycia tylko przy zachowaniu określonych limitów. Na przestrzeni lat listy te się sukcesywnie uzupełnia (kolejne rozporządzenie zastąpi obecnie obowiązujące 11 lipca 2013 r.).

Forum lepsze niż eksperci

Co na to konsumenci? "Małą ilość składników (potencjalnie szkodliwych) w jednym kremie należy dodać do balsamu do ciała, szamponu, tuszu do rzęs, perfum i pomnożyć przez ilość kosmetyków zużywanych w roku, a następnie pomnożyć przez ilość lat, kiedy używacie kosmetyków. Dalej jest to mała ilość?" - pyta użytkowniczka jednego z forów internetowych poświęconych naturalnej pielęgnacji.

- Naprawdę nie musimy się obawiać, że składniki kosmetyków, których używamy, będą się kumulować w naszym organizmie - zapewnia Starzyk. - Substancje, co do których udowodniono, że mają zdolność bioakumulacji, także podlegają ograniczeniom lub zakazowi stosowania.

Ani obowiązujące regulacje prawne, ani zapewnienia specjalistów konsumentów nie uspokajają. - Mamy do czynienia z zupełnie nową jakością, pomieszaniem dotychczas znanych i oswojonych porządków społecznych. Miejsce specjalistów coraz częściej zajmują amatorzy - tłumaczy Magdalena Szpunar, socjolog, adiunkt na Wydziale Humanistycznym AGH w Krakowie.

- Dziś niemożliwym stało się ograniczenie wiedzy i jej mobilności jako dostępnych tylko i wyłącznie dla kast specjalistów - wtóruje jej Piotr Siuda, doktorant Instytutu Socjologii UMK w Toruniu. Jego zdaniem rolę tę przejęły tzw. społeczności wiedzy (knowledge communities). - To, co trzyma ich razem, to zespołowa produkcja wiedzy oraz dzielenie się informacjami: szukanie, kontaktowanie się, konsultowanie, eksplorowanie - mówi. - Poza oczywistymi zaletami takiej współpracy, ma ona też swoje wady, bo forumowicze utwierdzają się nawzajem w błędnych opiniach.

Zainteresowanie kosmetykami spełniającymi, choćby po części, wymogi ekologicznych certyfikatów stale rośnie. Producenci idą więc za ciosem. Rezygnują z niektórych składników, co deklarują na opakowaniach swoich produktów. - Z naukowego punktu widzenia niektóre z takich deklaracji można uznać za nieetyczne - twierdzi Starzyk. - Dlaczego konsumenci unikają tych substancji? Bo mają na ich temat fałszywe informacje. A deklaracje typu "nie zawiera" tylko ich w tym utwierdzają - mówi.

Ale z rynkiem się nie walczy. Jeśli konsumenci szukają produktów, które czegoś "nie zawierają" - to producenci zmuszeni są wyjść naprzeciw tym oczekiwaniom, zwłaszcza jeśli konkurencja już to zrobiła. - To jest odpowiedź na reakcję rynku, na którą my nie możemy pozostać obojętni - tak Ewa Chromniak-Przybyła wyjaśnia wprowadzenie przez firmę Oceanic marki AA Eco. - Nasze produkty obecne są także na rynkach zagranicznych, gdzie konsumenci mają pod tym względem coraz wyższe wymagania. Zależy nam na tym, żeby tam zaistnieć, dlatego udoskonalamy nasze receptury. My nie uważamy, że kosmetyki konwencjonalne mogą w jakikolwiek sposób szkodzić - dodaje. - Stworzyliśmy serię kosmetyków naturalnych z myślą o osobach, które chcą stosować produkty zawierające wyłącznie substancje pochodzenia naturalnego.

- Używałam i czasami używam kosmetyków z chemicznymi dodatkami. Czy odczuwam różnicę? Nie, ale mam komfort psychiczny, wiedząc, że coś jest naturalne, że nie szkodzi - przyznaje Anna Paluchiewicz, użytkowniczka jednego z forów na temat ekokosmetyków.

- To, co naturalne, jest lepiej postrzegane - potwierdza Sikora. - A postrzeganie preparatu kosmetycznego jest bardzo istotne dla kupującego.

***

I tak konsument płaci nie tylko za produkt, ale także za komfort wynikający z przeświadczenia, że dostaje to, czego chce. Czy kupując kosmetyk spełniający kryteria naturalności otrzymuje preparat, który jest bezpieczniejszy dla jego zdrowia niż produkt konwencjonalny? Jeżeli ufać naukowym badaniom, to nie. Z pewnością jednak będzie to kosmetyk bardziej ekologiczny.

Czy także skuteczniejszy ? O tym trzeba się już przekonać na własnej skórze.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2011