Egzamin

Nie zrujnowałam sobie życia. Nie straciłam prawa jazdy. Nigdy nie miałam ciągów, detoksów, deliriów. Jestem alkoholiczką.

19.08.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Lech Gawuc / REPORTER
/ Fot. Lech Gawuc / REPORTER

To było 1 kwietnia, osiem lat temu.
Pamiętam, że nazajutrz umarł Papież. Zabrzmi niewiarygodnie, ale tak było: studiowałam we Francji swoją wymarzoną psychologię i poszłam pijana na egzamin. Egzamin z profilaktyki alkoholowej.
Dzień przed egzaminem wracałam do domu i po drodze kupiłam butelkę wina. Drugą udało mi się dostać tuż przed zamknięciem sklepów o 22. Tego wieczoru miałam się uczyć. Pić skończyłam przed trzecią nad ranem.
Ktoś powie: „Przecież każdy pamięta ze studenckich czasów podobne ekscesy”. A dla mnie ten moment był straszny.
POCZĄTKI
Pierwszy raz upiłam się z kuzynem i kuzynką. To były wakacje pomiędzy szóstą a siódmą klasą. Ten pierwszy raz nie zrobił na mnie większego wrażenia. Od początku dobrze tolerowałam alkohol. Nawet nie zwymiotowałam, tak jak moi kuzyni. Piliśmy w domu wódkę z kieliszków, a potem w parku – zmieszaną z piwem. Nazajutrz pierwszy w życiu kac.
Dość regularnie zaczęłam pić po wycieczce kończącej ósmą klasę. Pojechałam do Anglii ze starszymi znajomymi. Co wieczór wyciągali mnie na dwa guinnessy do knajpy. To chyba wtedy poczułam, że alkohol coś mi daje. Byłam nieśmiała i wycofana, a z drugiej strony miałam dużą potrzebę bycia z ludźmi. Alkohol to ułatwiał. Nagle się okazało, że po kilku piwach mogę brylować w towarzystwie, nie mam problemów z nawiązywaniem relacji – również intymnych – z chłopakami.
Później było liceum. Mieszkałam z mamą pod Krakowem, ale na Kazimierzu mieliśmy mieszkanie, które stało puste. Dostałam klucze, żebym mogła tam przeczekać czas między szkołą a prywatnym angielskim. Mieszkanie szybko przekształciło się w „imprezownię”. Piliśmy – już od pierwszej klasy – dużo. Nie widziałam w tym niczego dziwnego, zwłaszcza że moi rodzice ze znajomymi też urządzali huczne imprezy.
DOM
Od rodziców nigdy nie usłyszałam, że to mi wolno, a tego nie. Mama miała pełen otwartości i tolerancji stosunek do świata. Jednak te cechy, które do dzisiaj w niej cenię, niekoniecznie wychodziły na dobre w relacjach matka-dziecko. Bo jedyną zasadą obowiązującą u nas w domu była ta, że same z młodszą siostrą mamy ustalać swoje zasady. Mama wiedziała, że sporo pijemy. Do domu często zjeżdżali się znajomi z liceum. Wszystkich znała, lubiła. A po alkoholu nie robiliśmy niczego złego, niebezpiecznego. Poza tym w moim środowisku, również w domu, alkohol funkcjonował zawsze i wszędzie.
Mama wyznaczała granice sobie, nigdy nam. W jej domu było podobnie. Babcia wychowywała dzieci w dużej swobodzie. Mama przez wiele lat cierpiała na depresję. Leczyła się. Była wiecznie przepracowana, nikt nie był w stanie jej ulżyć. Wydaje mi się, że trochę wypierała to, że ze mną dzieje się coś niedobrego. Gdyby miała więcej czasu i mniej obciążeń, pewnie nie wprowadziłaby surowych zasad, ale byłaby uważniejsza na to, co się z nami dzieje.
Co do mnie, młodzieńcze traumy, mniejsze i większe – rozwód rodziców, liczne przeprowadzki – nosiłam w sobie. O swoich problemach nikomu nie mówiłam: mama miała opinię siłaczki, która świetnie sobie radzi ze wszystkim, więc nie wypadało jej niczego zarzucić. Nie można było powiedzieć wprost, że coś jest nie tak. Była tą wspaniałą, silną kobietą. Zawiodłabym ją.
POPŁYNĘŁYŚMY
Chodziłam do czteroletniego liceum, plus tzw. zerówka, czyli rok, który przyszli licealiści poświęcają na naukę języka obcego. To było pięć lat regularnego, częstego picia. Piłam też, sporadycznie, sama. W drugiej klasie kupiłam pierwsze wino na wieczór. Cudownie się czułam, pijąc je sama w pokoju.
Pomysł z wyjazdem do Francji na studia pojawił się pod koniec liceum. Psychologia mnie ciekawiła, dużo czytałam, widziałam siebie w przyszłości jako terapeutkę.
Pojechałyśmy, a w zasadzie „popłynęłyśmy” razem z koleżanką, choć ja „popłynęłam” bardziej. Przed przyjazdem znałyśmy już kilka osób, zwłaszcza starszych. Zamiast się rozwijać, zaczęłyśmy pić.
Nie wyjeżdżałam na studia w świetnym stanie psychicznym. Nadal miałam sporo nierozwiązanych spraw rodzinnych, a do tego sama byłam pogubiona. Wtedy też poczułam się bardzo samotna. Piłam kilka razy w tygodniu.
W ostatnim roku we Francji wiedziałam już, że jestem na krawędzi. Coraz częściej miałam też kaca moralnego „po”. Do Polski wracałam kilka razy w roku. Dalej imprezowałam ze znajomymi z liceum. Pamiętam, gdy kiedyś wróciłam, i mama powiedziała, że jej koleżanka przestała pić i ona też się zastanawia nad ograniczeniem alkoholu. Innego wieczoru powiedziała, że w domu już nie pije – tylko na imprezach.
Pomyślałam: „No tak, ale ja to chyba mogę się napić”.
„CO TY GADASZ?”
Kiedy się zorientowałam, że mam problem i powiedziałam o tym kilku znajomym, słyszałam zwykle: „E, co ty gadasz! Przecież wszyscy pijemy!”. Trudno się dziwić takim reakcjom: w moim życiu nie stało się nic dramatycznego. Ale to cierpienie, które na co dzień w sobie nosiłam, było nie do zniesienia.
Na drugim roku zaczęłam pracować w restauracji. Wracałam o północy, a nieraz nawet później. Zmęczenie po powrocie do domu próbowałam przełamać piwem na dobranoc. Rano zwykle nie udawało się wstać na zajęcia. Ciągle miałam zły humor. Czułam się jak dziecko we mgle, które nie wie, w którą stronę ma iść. Miałam też narastające wyrzuty, że rodzice płacą na studia, które zaniedbuję. Nie wiem, jak udawało mi się wtedy w miarę normalnie funkcjonować. Może dzięki znajomym, których zawsze miałam dobrych?
Do chłopaków miałam mniejsze szczęście. Na pierwszym roku, w zimie, kiedy zbliżały się egzaminy, czułam się bardzo samotna. Wtedy poznałam pewnego Francuza. To był chyba najgorszy związek w moim życiu. Z jego ust słyszałam cały czas krytykę. A jednak to on był jedyną osobą, która zwracała mi uwagę, że za dużo piję. Wtedy trochę zwolniłam, mniej chodziłam na imprezy.
Kiedy zerwaliśmy, wszystko potoczyło się szybko. Picie weszło na pierwszy plan. Miałam mocną głowę. Na imprezie wypijałam zwykle około pięciu piw. Nie, nie miałam ciągów, nigdy żadnego delirium, detoksu. Choć nie byłam już w stanie się na niczym skupić, w tym na nauce. Byłam wyczerpana.
Pod koniec było już picie dla picia. Żeby się dorżnąć do końca i zasnąć. Żeby nie myśleć, nie kontaktować. Na wszystko stałam się obojętna. Pamiętam taką noc we Francji. Zima, śnieg, a ja idę i chce mi się wyć z rozpaczy...
COŚ PĘKŁO
Egzaminu z profilaktyki alkoholowej nie zdałam. Ale z kursu trochę zapamiętałam, np. specyfikę wpadania w uzależnienie na różnych etapach rozwoju. Przecież ja wpadłam w totalną płynność – moralną, emocjonalną, wszelką – zanim zdążyłam się ukształtować jako człowiek. Byłam kompletnie zagubiona, nie miałam się czego chwycić. Nic mnie nie cieszyło, nic nie miało znaczenia; relacje, które mi sprawiały przyjemność, przestały być ważne.
Podczas tamtego egzaminu coś we mnie pękło. Nie chodzi o to, że przyszłam pijana akurat na egzamin z alkoholizmu. Po prostu uświadomiłam sobie, że zawalam wymarzone studia. Czułam, że alkohol dyktuje mi, co mam robić. Wcześniej próbowałam przecież nie pić parę tygodni. Albo szłam na imprezę z postanowieniem: dwa piwa. Bez skutku. W dodatku alkohol nie dawał mi już tej ulgi, którą przynosił kiedyś, a nie byłam w stanie z niego zrezygnować. W takim stresie i w takich torturach żyłam półtora roku.
TERAPIA
Na drugi dzień po egzaminie poszłam we Francji na spotkanie AA. Postanowiłam nie pić, ale ciągle myślałam: jak będę funkcjonować w towarzystwie? Z facetem? Bez grama alkoholu?
Trudno opisać, jak wiele dały mi spotkania AA. Kiedy przyszłam po raz pierwszy, natknęłam się na kobietę, około pięćdziesiątki. Przyszła na spotkanie dla rodzin osób uzależnionych jako matka syna-alkoholika. Rozpłakała się przede mną, była w pewnym sensie szczęśliwa, że w tym miejscu widzi jeszcze inne młode osoby. A ja? Też miałam w oczach łzy, słysząc mówiących podczas spotkania ludzi. Czułam, jak wszystkie złe emocje ode mnie odpływają; jak spada ze mnie całe to poczucie winy, lęk, o którym nikomu wcześniej nie opowiadałam.
Mitingi dały mi mocne podstawy do nowego życia. Nauczyłam się, czym jest uzależnienie i jak sobie z nim radzić, jak radzić sobie z codziennością bez alkoholu. I ci ludzie, którzy mimo uzależnienia i życiowych zakrętów są pogodni, żartują, rozwijają się i są wolni! To było najmocniejsze doznanie: zobaczyłam, że mogę decydować o swoim życiu.
Po powrocie do Polski byłam na kilku terapiach indywidualnych. Niezwiązanych ściśle z uzależnieniem: chodziło raczej o to, by lepiej radzić sobie z problemami, które wepchnęły mnie w alkohol: z nieśmiałością, niskim poczuciem wartości, z relacjami. Głównie jednak radziłam sobie sama – traktowałam cały ten okres jak wyzwanie, ciągły rozwój.
Co nie znaczy, że nikt mi nie pomagał. Jeszcze we Francji moja siostra poparła mnie w decyzji o pójściu na spotkania AA, a potem kibicowała w niepiciu, eliminując nawet alkohol z domu, w którym przez jakiś czas mieszkałyśmy razem. Mówiła mi, że widzi, jak się zmieniam. Po prostu rozumiała, co czuję i przez co przechodzę.
Krążąc między Polską a Francją, zauważyłam różnice w podejściu do alkoholu tutaj i tam. Wspominałam już o chłopaku z Francji, który dość szybko zauważył, że coś jest nie tak. Inny z moich chłopaków, Polak, powtarzał, żebym się nie przejmowała... Zauważyłam też, że my swoimi alkoholowymi „sukcesami” częściej się chwalimy. Chyba nikomu z moich francuskich znajomych nie przyszłoby do głowy chwalić się tym, że podczas imprezy zrzygał się pod stół.
ŻYCIE „PO”
Mam 31 lat. Czasami myślę: „Może jeszcze nie wpadłam w totalny alkoholizm?”; „może byłabym w stanie to kontrolować?”. Raczej nie. Najbardziej ze wszystkiego boję się powrotu do tamtego życia. Czasem żal: wszyscy się relaksują przy piwie, a ja siedzę przy coli. Ale niepicie nie przeszkadza mi na tyle, bym wróciła do tamtego. Podoba mi się życie teraz: że nauczyłam się radzić sobie z emocjami, z relacjami – bez pomocy alkoholu.
Przez te osiem lat byłam w różnych stanach. Ale nigdy nie powstała w mojej głowie myśl, by się napić. Tak jakby to było poza mną. Jakbym miała świadomość, że jestem uczulona na truskawki, i wiedziała, że jak zjem choćby jedną, to się uduszę.
Jak o osobie mówię? „Alkoholiczka” ciężko przechodzi mi przez gardło. Nie dlatego, że to nieprawda, ale z tego powodu, że to słowo – zwłaszcza w formie żeńskiej właśnie – jest w Polsce strasznie naładowane. Kojarzy się z jakąś patologią, marginesem. To ciągle tabu, zwłaszcza w odniesieniu do kobiet. Dlatego jak mnie pytają, dlaczego piję herbatę, zwykle odpowiadam: „To długa historia”. A gdy jednak opowiem swoją historię, zwykle zapada niezręczna cisza.
Kiedy ta „alkoholiczka” się zdezaktualizuje? Nigdy. Jestem uzależniona na całe życie.

Wysłuchali: Anna Goc i Przemysław Wilczyński

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2013