Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kolejno dołączają głosy dezaprobaty, krytyki, ba, zgorszenia. Zarzut generalny: kandydat nie jest patriotą. Bo miał kiedyś powiedzieć coś nie tak o patriotyzmie polskim, jakieś słowo kolejnym słuchaczom niepasujące. Oni wszyscy są gorliwymi Polakami. A kandydat - pyta w pewnym momencie słuchacz - czy on w ogóle jest Polakiem? Takie dziwne imię i nazwisko...
Ani gość, ani gospodarz programu nie odpowiadają na to absurdalne pytanie: najwyraźniej o kandydacie nie wiedzą nic. Insynuacja spokojnie rozbrzmiała w eterze. I dopiero kolejny słuchacz, głęboko zdziwiony, replikuje: kandydat to przecież Kaszub. I nazwisko ma kaszubskie, i genealogię rodziny. Ale temu wyjaśnieniu już nikt nie poświęca uwagi, bo okazuje się, że skrytykowany został - też za biografię - sam gość, który rusza do kontrofensywy. Obrona jest długa i coraz dłuższa, wreszcie się wyłączam. Zostaje tylko przygnębienie.
Każdemu wolno brać udział w kampanii, każdemu wolno wybierać. A także mówić ostro i bronić własnych przekonań i własnego świata wartości. Rzecz w jakości użytych argumentów. Uczciwych, a nie opartych na insynuacjach i mętnych sugestiach. Ale nie tylko to. Każdy z tych dzwoniących do radia w jednakowy sposób rozpoczynał swoją rozmowę. Chwalił Pana Boga i Jego Matkę. I zaraz potem rzucał oskarżenia na bliźniego, nie troszcząc się w najmniejszym stopniu, czy są one prawdziwe. A obaj panowie w studiu, "autorytet naukowy" i kapłan, nie przeszkadzali nikomu mówić złych słów o człowieku, którego ogłoszono wrogiem.
Później, wracając myślami do wysłuchanych zdań i sądów, uprzytomniłam sobie, że przecież to była cząstka Kościoła, który jest nam wszystkim wspólny. To się odbywa pod dachem Kościoła. Z jego autorytetem. W jego imię. Na jego rachunek. Jak to możliwe?
Jarosław Gowin, długoletni redaktor naczelny "Znaku", obecnie nowo wybrany senator Rzeczypospolitej, w swojej recenzji z wydanych właśnie listów prywatnych Jana Pawła II do Marka Skwarnickiego ("Newsweek Polska") ubolewa nad "polityzacją »Tygodnika«" w pierwszej połowie lat 90. Trochę to zaskakujące u rektora Wyższej Szkoły Europejskiej im. Tischnera, który sam właśnie dokonuje skoku w politykę. Ale teraz, w kontekście bezpardonowej walki politycznej, w którą włączają się także agendy kościelne, jak audycje wzmiankowanej radiostacji, jeszcze bardziej mnie zastanawia, czemu świetnego intelektualistę i głębokiego ideowca martwi akurat i tylko przypisywany "Tygodnikowi" epigoński ponoć charakter "katolicyzmu otwartego". Czy ta formacja - zapytuje - nie należy już do przeszłości? Pytanie bardziej byłoby zasadne, gdyby skierował je do nas, nie do czytelników "Newsweeka". Podtekst byłby wtedy jeszcze wyraźniejszy i brzmiałby: czy sami nie jesteście epigońscy? I można by odpowiedzieć choć tyle, że na pewno przemija czas etykietek, "sprawdzających" prawomyślność chrześcijan, bo to jest myślenie ideologiczne. Ale głęboko wierzymy, że katolicyzm z samej swojej istoty nie może być inny niż otwarty, bo otwarta jest Ewangelia, adresowana do wszystkich. A w niej tylko faryzeusz dziękujący Bogu, że "nie jest taki jak tamci", odchodzi nieusprawiedliwiony. Nie musimy przekonać ani kolegi ze "Znaku", ani wydawcy prywatnych listów Papieża. Wystarczy, że tak myśli i czuje bardzo wielu. Bo inaczej - co w zamian? Insynuacje wobec bliźnich ogłoszonych jako wrogowie pod branym nadaremno Imieniem Bożym?