Dzika Serbia

Kosowo nie jest już separatystycznym regionem Serbii, jest państwem. Tak uznał nawet Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości. Ale samo Kosowo nosi w sobie separatyzm: serbski. To geopolityczna "czarna dziura".

12.10.2010

Czyta się kilka minut

Jest ich aż 400 tys.: Serbów żyjących w Kosowie, zwłaszcza w północnej jego części. Tam, gdzie są większością, ciągnie się "ziemia niczyja": teoretycznie Belgrad i Prisztina aspirują do władania nią, faktycznie nie rządzi tu nikt. Tę północną, serbską część Kosowa nazwać można "dziką Serbią". Belgrad, choć nie chce tego otwarcie przyznać, wie, że Kosowo nie wróci do Serbii. Czy Serbia mogłaby uzależnić uznanie niepodległości Kosowa od wyłączenia spod władzy Prisztiny tego regionu? Byłoby to wyjście honorowe i pretekst, by skończyć pat, który nie jest na rękę także Serbii - gdyż blokuje jej integrację z Europą. Ale głoszenie w Belgradzie takiej opinii równałoby się ciągle politycznemu samobójstwu.

Granica, niegranica

Zasieki oznaczają, że zaczyna się Kosowo. Rozciągają się między serbską wsią Rudnicą i równie serbską wsią Jarinja - tyle że leżącą już po stronie kosowskiej. Serbowie nie uznają tej granicy, uważają, że za linią strzeżoną przez KFOR nadal jest ich kraj. Ale na wszelki wypadek wystawili posterunek. Policjant o nic nie pyta, nie wbija w paszporcie pieczątki. Dla niego Serbii nie opuszczamy. Przegląda dokumenty i macha ręką. - Tylko pamiętajcie, Kosovo je Srbija. Sami zobaczycie - mówi i wraca do cienia. Na drugim pasie kolejka tirów. Mimo przedziwnej sytuacji prawno-międzynarodowej wymiana handlowa trwa.

Kilkaset metrów dalej - spiętrzenie betonowych zapór, transporterów, zasieków i luf kilku kalibrów - zaczyna się Kosowo. Za tą barykadą kłębią się mundury międzynarodowych wojsk KFOR: niebieskie, zielone, brązowe. Paszporty sprawdza uprzejmy żołnierz niemiecki, a z karabinów celują, uśmiechając się przyjaźnie, żołnierze z Bangladeszu.

W lutym 2008 r., zaraz po ogłoszeniu przez Kosowo niepodległości, pod utworzone w Jarinji i Brnjaku przejścia graniczne podjechały od kosowskiej strony wynajęte autobusy. Wysiedli z nich Serbowie, pogonili strażników i fachowo wysadzili posterunki. Po czym wsiedli do autobusów i wrócili do domów, do Kosowa.

Właśnie tu, zaraz za granicą, rozciąga się "dzika Serbia". Trzy i pół gminy: Leposavić, Zvecan, Zubin Potok i połowa Kosovskiej Mitrovicy. Dzikie pogranicze, gdzie żadna władza nie działa do końca. Albańczycy są dopiero 30-40 km dalej, za Mitrovicą.

Bojkot rzeczywistości

W "dzikiej Serbii", gdzie nie spojrzeć, wielkie serbskie flagi przykrywają równie wielką biedę. Nadal działa poczta serbska i serbska służba zdrowia, choć karetki wyglądają, jakby same potrzebowały pomocy. Auta jeżdżą na starych jugosłowiańskich rejestracjach albo bez rejestracji; kosowskiej nikt nie przykręci. Oficerowie KFOR, flirtujący z serbskimi dziewczynami w kawiarni w Leposaviciu, zapytani o ten brak rejestracji wybuchają śmiechem.

A co niby mają z tym zrobić? Aresztować, karać grzywnami? Oni nie są od tego. Od tego jest kosowska policja. Ale ona zapuszcza się w te rejony od wielkiego dzwonu i woli nie szukać guza. A serbska wjechać przecież nie może. EULEX, misja policyjno-prawna Unii Europejskiej, też wszystkiego nie ogarnie. - Uwierzcie, mamy tu poważniejsze problemy niż to, że Serbowie nie przykręcają rejestracji do aut - mówi Belg, członek misji.

Serbowie bojkotują państwo kosowskich Albańczyków i żyją, jakby nic się nie zmieniło - jakby nadal mieszkali w Serbii, w prowincji Kosowo i Metochia. W związku z tym w 2009 r. doszło do sytuacji, która Albańczyków śmieszy: w północnym Kosowie w wyborach lokalnych wygrały partie albańskie. Wyjaśnienie jest proste: Serbowie wybory zbojkotowali. A precyzyjniej, wzięli udział, ale we własnych: w maju 2010 r. głosowali, jak wszyscy obywatele Serbii, w zarządzonych przez Belgrad wyborach lokalnych.

Podzielone miasto

W Mitrovicy, którą rzeka Ibar dzieli na części serbską i albańską, podczas serbskich wyborów doszło do tradycyjnych już zamieszek. Najpierw demonstrowali albańscy mieszkańcy południowej Mitrovicy, bo uznali, że zorganizowanie przez Belgrad wyborów w Kosowie to policzek wymierzony w ich niepodległość - więc ruszyli przez most na Ibarze na serbskie blokowiska. Potem demonstrowali Serbowie, bo jeśli ich uderzyć, nie nadstawiają drugiego policzka. Zamieszki rozpędzili - tradycyjnie już - unijni policjanci i KFOR.

Na moście nad Ibarem zasieki ustawiono sprytnie: tak, aby w razie potrzeby w kilka sekund zamknąć nimi przejście. Rzeka dzieli miasto. Strona serbska to stopklatka ostatnich dni Jugosławii: flagi, tablice pamiątkowe ku czci serbskich bohaterów i uczucie, jakby trwały postsocjalistyczne lata 90. Na połupanych chodnikach stare zastawy i yugo, między blokami bazary z tanimi ciuchami. Szarość, zgrzebność. Ludzie kombinują, jak mogą. W bocznej uliczce ktoś handluje paliwem z ciężarówki. - Bieda - mówią chłopaki pod blokiem. Siedzą tu, bo co mają robić. - 70 procent bezrobocia - mówi ten w koszulce z hasłem "Kosowo to Serbia". - Jesteśmy jak na wyspie, wszystkie pieniądze idą tam - wskazuje stronę albańską.

A strona albańska, jak całe Kosowo, to budowlany boom - nawet jeśli radosna twórczość z prawem budowlanym często nie ma nic wspólnego. Chyba każdy coś stawia: dom, budynek pod wynajem, stację benzynową... Spod budowlanych potworków prawie już nie widać starego Kosowa. Czasem kończy się to kuriozalnie, gdy w niewykończonym "biurowcu" suszy się siano. Niektóre inwestycje to efekt pompowania pieniędzy przez emigrację, inne służą praniu pieniędzy: Kosowo to kraj z rozhulaną korupcją i przestępczością zorganizowaną, w którą zaplątana jest część gospodarki. A wiele inwestycji się nie zwróci, Kosowo jest za biedne, by to wszystko przejeść. Ale patrząc z serbskiej strony, nowe budynki kłują w oczy. Z daleka nie widać ich tandetności.

Mikroświaty w enklawach

Aby dojechać do Gračanicy, serbskiej enklawy skupionej wokół XIV-wiecznego prawosławnego monastyru (jednego z ważniejszych zabytków), trzeba przejechać przez to rozbudowujące się Kosowo. Ale gdy wjedziemy na tereny serbskie, skład budowlany pod gołym niebem kończy się, jak nożem uciął. Tutaj można zobaczyć, jak kiedyś wyglądało Kosowo.

Niewielkie domki przetykane są blaszanymi budami straganów. W Gračanicy - jak i w innych serbskich enklawach, nie graniczących z Serbią centralną - sytuacja wymusza na mieszkańcach większą kompromisowość niż w północnym Kosowie. Kierowcy nie są już tak hardzi: wożą dwie pary rejestracji, jedne z numerami kosowskimi (używają ich, by dojechać z Gračanicy do Serbii) i drugie z serbskimi (przykręcają je po powrocie do Gračanicy, zaraz po przekroczeniu mostu w Mitrovicy).

Kontakt z Serbią musi być podtrzymywany, bo gdyby nie on, graczanicka enklawa stałaby się mikroświatem zupełnie autystycznym. Tym bardziej że płaci się tu w serbskich dinarach: gdzieś trzeba je wydawać i skądś trzeba je przywozić, inaczej byłby to obieg ograniczony do paru kilometrów kwadratowych. Choć niektórzy ze wsi się nie ruszają, nawet nowej Prisztiny nie widzieli - w mieście oddalonym o kilka kilometrów ostatni raz byli 10 lat temu.

W Gračanicy bieda jest dramatyczna. Tym, którzy utrzymują się ze sprzedaży przejezdnym miodu i domowej rakiji, trudno trwać przy narodowych pryncypiach: bywa, że każą płacić sobie w euro - walucie wrogiej, bo używa jej albańskie Kosowo, ale twardej. Jak długo można żyć w tak ciasnym świecie, gdzie "wrogowie" mieszkają za rogiem?

Rzecz o integracji

Owszem, władze w Prisztinie deklarują wolę zintegrowania "dzikiej Serbii". Ale na razie najbardziej spektakularnym ruchem było wyłączenie działających w Kosowie urządzeń sieci Telekom Srbija. Korzystali z niej kosowscy Serbowie. Władze Kosowa twierdzą, że sieć nie miała licencji. Fakt, nie miała. Ale trudno uznać to za gest dobrej woli wobec Serbów, dla których logika jest odwrotna: skoro Telekom Srbija ma licencję na Serbię, to ma ją też w Kosowie. Zresztą firma zainstalowała silny maszt nadawczy nad granicą: ma zapewnić rodakom dalsze korzystanie z usług operatora. Maszt stoi niedaleko doliny Preševa. Żyją tu serbscy Albańczycy, którzy nie marzą o niczym innym, jak o przyłączeniu do Kosowa...

Zdawałoby się, że sprawa jest więc prosta: starczy wymienić dolinę Preševa na kosowskie gminy zamieszkane przez Serbów. Ale wszyscy - Unia, NATO, Kosowo i Serbia - to wykluczają. Zachód boi się kolejnej zmiany granic. Kto zagwarantuje, że zaraz nie zabiorą głosu Albańczycy w Macedonii, Bośniacy w serbskim Sandżaku, Serbowie w Bośni... Zachód kwestie etniczne woli załatwiać autonomią. Autonomia - to słowo klucz. Ale to teoria.

Dopóki kosowskich Serbów chronią wojska międzynarodowe, ci mają względny spokój. Choć KFOR zaczął już przekazywać kosowskiej policji swe obowiązki. Na pierwszy ogień idą serbskie klasztory i pamiątki narodowe, w tym Gračanica. To test dla kosowskiej policji: jeśli go zda, stopniowo może przejąć również ochronę kosowskich Serbów. Ci nie kryją sceptycyzmu. Bo gdy zabraknie KFOR-u, Kosowo może chcieć "integrować" region siłą. Może też pokojowo narzucić zmęczonym Serbom swoją administrację.

Tak czy inaczej, trudno sobie wyobrazić obywatelskie posłuszeństwo Serbów.

Albańską policję będą traktować jak okupanta, może dojść do zamachów, które Belgrad uzna za partyzanckie, a Albańczycy za terrorystyczne... Ale Belgrad i Prisztina mogą też nie podjąć żadnych działań. Wtedy "dzika Serbia" będzie funkcjonować jak quasi-państwo. Precedensy w Europie już są, np. Naddniestrze.

Niedawno Serbia wysłała sygnał, że być może zaczyna godzić się z rzeczywistością: serbski prezydent Boris Tadić zadeklarował niedawno gotowość rozmów z Kosowem, co jeszcze niedawno było nie do pomyślenia...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2010