Dyktatura biurokratów

W polskim teatrze cenzura ekonomiczna staje się zjawiskiem coraz bardziej powszechnym i niebezpiecznie akceptowanym przez władze. Politycy zapominają, że polski teatr to polska racja stanu.

02.07.2012

Czyta się kilka minut

„Poczekalnia”, reżyseria Krystian Lupa / fot. Natalia Kabanow / Teatr Polski we Wrocławiu
„Poczekalnia”, reżyseria Krystian Lupa / fot. Natalia Kabanow / Teatr Polski we Wrocławiu

Sytuacja teatru publicznego w Polsce ukazuje związek, jaki zachodzi pomiędzy wypaczaniem roli kultury a zagrożeniem demokracji. Władza nie chce zrozumieć, że rolą teatru nie jest wypracowywanie zysku ekonomicznego: rezultatem naszej pracy ma być zysk społeczny, estetyczny, kulturalny, a w rezultacie także polityczny.

KAPITAŁ KULTUROWY

Przypomnijmy myśl José Ortegi y Gasseta: „Rzeczywistość ludzka jest nieustannym przeistaczaniem się, zmianą i polega zawsze na ruchu od tego, co było, ku temu, co nastąpi. Ludzkość to nie rodzaj, ale tradycja. Być człowiekiem jest czymś innym, niż być kamieniem, zwierzęciem i Bogiem, gdyż znaczy być w tradycji, czyli w przestrzeni kultury”. Teatr jest taką formą, o której pisze hiszpański filozof. Odwołując się do tradycji, kreuje jednocześnie obraz teraźniejszości i przyszłości. Tworzy strefę wolności, która jest nieustannie weryfikowana przez dialog z odbiorcą. Tradycja nieweryfikowana przestaje służyć teraźniejszości i zubaża współczesność, blokując możliwość rozwoju społeczeństwa.

Polski teatr jest zjawiskiem unikatowym w skali światowej. I jest taki w konsekwencji pielęgnowania wyjątkowej i oryginalnej tradycji. Polski teatr to polska racja stanu. Kolejne pokolenia twórców, zaczynając od Bogusławskiego, poprzez Osterwę, Wiercińskiego, Schillera, Axera, Dejmka, Skuszankę i Krasowskiego, Hanuszkiewicza, Jarockiego, Grotowskiego, Kantora, Tomaszewskiego, Swinarskiego, Hübnera, Wajdę, Grzegorzewskiego, Lupę, Warlikowskiego, Jarzynę, Kleczewską, Pęcikiewicz, Klatę, Strzępkę, Zadarę, Wysocką, na najmłodszych, Garbaczewskim i Świątku kończąc, budują go na napięciu pomiędzy tym, co było, a tym, co jest, dołączając do konstrukcji świadomości europejskiej polską kulturę i tym samym podnosząc jej rangę, także poza granicami naszego kraju.

Kapitał kulturowy wypracowywany przez polskich twórców, łączących w swoich dziełach tradycję i nowoczesność, jest dokładnie tą wartością europejskiej tradycji, o jakiej mówi Ortega y Gasset. Ważne jest to zwłaszcza w dobie mechanizmów globalizacji, redukujących sztukę do wartości komercyjnych. Praca polskich twórców buduje ogromny zysk społeczny, bez którego zysk ekonomiczny nie jest możliwy.

Narzędziem w walce z tradycją, zawężania jej „odpowiedzialności za świat”, jest biurokracja. W sytuacjach skrajnych przyjmowała ona formy totalitarne. I również obecnie jest poważnym zagrożeniem dla demokracji. Państwo demokratyczne przestało chronić podstawowe wartości kultury. Systematycznie uchyla się od odpowiedzialności za instytucje artystyczne (teatry, opery, filharmonie, muzea), osaczając je niezgodnymi z ich specyfiką przepisami i uregulowaniami, a także odbierając im prawo do autonomii twórczej. Siłą kultury państwa są silne instytucje artystyczne. Odpowiednio i odpowiedzialnie finansowane z zagwarantowaną autonomią programową i organizacyjną. Bieda-teatry, bieda-opery, bieda-muzea czy bieda-filharmonie są nikomu niepotrzebne.

De Gaulle nie rozstawał się ze swoim ministrem kultury André Malraux i dopingował go do pracy, podobnie François Mitterand nie wyobrażał sobie państwa bez istotnej roli kultury, stąd ważna pozycja w jego rządzie Jacka Langa. Mądre państwo po prostu wie, że chroniąc kulturę, chroni siebie i tożsamość narodową, będąc jednocześnie „Europą” i współtworząc europejski system wartości. Niemcy rozumieją to od lat. W podobnym duchu działa Francja. Państwo to kultura, a kultura to państwo. Niedoinwestowane instytucje kultury działają wręcz na szkodę sztuki, do której uprawiania są powołane. Teatr został powołany do uprawiania sztuki, a nie do obsługi urzędów i surrealistycznej biurokracji. Tymczasem wybitnym artystom pracującym w publicznych teatrach zagraża biurokracja, która nie rozumiejąc reguł pracy twórczej, próbuje narzucić swoje oderwane od rzeczywistości zasady, co wraz z niedostatecznym finansowaniem zagraża wolności wypowiedzi.

„Artysta powinien być zapłacony” – mówił Gustaw Holoubek. Ale też reżyser, tancerz, dramaturg, scenograf, autor tekstu. Wymieniam tylko niektóre zawody, a teatr publiczny nie może istnieć bez rzemieślników, akustyków, elektryków, inspicjentów, rekwizytorów czy administracji. Cały ten sztab ludzi cierpliwie i z pasją pracuje na przedstawienie. Podkreślam: pracuje. Najwyższy już czas bowiem pracę w kulturze uznać za pracę i godziwie opłacać. Jak pracę urzędników, żołnierzy, górników, piłkarzy, śledczych z IPN-u i pracowników CBŚ.

RAKIETA MICKIEWICZ

Teatr Polski we Wrocławiu, odnoszący spektakularne sukcesy w Polsce i za granicą, od lat otrzymuje od państwa trzy miliony złotych poniżej kosztów utrzymania (czynsze, media, pensje, podatki etc.). Biorąc pod uwagę rachunek ekonomiczny, powinniśmy zaprzestać produkcji jakichkolwiek przedstawień, zaprzestać grania obecnych w repertuarze tytułów, i dzieje się tak mimo największych w historii przychodów własnych (stanowią one 4,4 mln zł dotacji podstawowej). Tylko że teatr, według znowelizowanej ustawy, jest instytucją artystyczną. Powinien więc działać i pracować według reguł, które narzucają zasady szeroko rozumianej twórczości.

Przygotowanie przedstawienia jest czymś zgoła innym niż wyprodukowanie nawet najbardziej wyrafinowanej rakiety ziemia-powietrze, trafiającej w cel z odległości kilku tysięcy kilometrów z dokładnością 10 centymetrów. Boję się wypieszczonych w zakładach zbrojeniowych rakiet. O ile wiem, teatr nie zabija, a jest celniejszy niż rakieta. Praca w teatrze to misja i odpowiedzialność wobec społeczeństwa i wobec tradycji. Bronią, którą produkujemy, jest więc to, że gramy Mickiewicza, Shakespeare’a, Słowackiego, Goethego, Moliera, Krasińskiego, Różewicza, Mrożka, Demirskiego czy Masłowską.

Teatr Polski we Wrocławiu właśnie rozpoczął wspólny projekt z Staatsschauspiel w Dreźnie. Przygotowujemy polsko-niemiecką inscenizację Szekspirowskiego „Tytusa Andronikusa” w reżyserii Jana Klaty. Zderzenie z niemiecką instytucją kultury jeszcze boleśniej pokazuje, w jak rozpaczliwej jesteśmy sytuacji. Przepaść statutowa i finansowa między naszymi teatrami jest gigantyczna. Tego nie usprawiedliwiają zaklęcia w stylu: „Niemcy to bogaty kraj z tradycjami kulturalnymi”. Tak, jakbyśmy my byli tej tradycji pozbawieni. Ponad siedmiokrotnie wyższy budżet sztandarowego teatru Dolnej Saksonii (17,5 mln euro dotacji podstawowej) od budżetu Teatru Polskiego (9,4 mln złotych dotacji podstawowej) – sztandarowego teatru Dolnego Śląska – jest rezultatem celowego i skutecznego procesu inwestowania w rozwój przez niemiecki rząd. Rozwój kulturalny, gospodarczy, psychologiczny, narodowy. Każdy. To świadoma strategia umacniania państwa i regionu. Silne państwo to mocne regiony. Ale kierunek i dynamikę nadaje rząd.

A my tymczasem coraz więcej czasu marnujemy na lawinowo rosnącą sprawozdawczość i wypełnianie arbitralnych poleceń urzędów. Powołane do ochrony instytucji kultury urzędy już nie współpracują, a wyłącznie kontrolują. Organizatorzy instytucji kultury nie rozumieją ani społecznej roli teatrów, ani potrzeb artystów. Dla nich jedynym kryterium zasadności funkcjonowania tych placówek stał się wynik finansowy. Przecież sztuka teatru rządzi się swoimi prawami i innymi rządzić się nie będzie. Nie przystaje do sztywnych ustaw, uchwał, rozporządzeń. Akt twórczy jest egoistyczny i bezwzględny. Kieruje się zasadą wolności i nieprzewidywalności. Jest, jak każda przestrzeń sztuki, strefą kontrolowanej anarchii. Nie rozumieją tego liczne kontrole w teatrach, które zastanawiają się, dlaczego aktor ma trzy kostiumy w jednym przedstawieniu i czy nie narusza to dyscypliny budżetowej. Czy tytuł sztuki „W stronę Jelinek” w umowie, zmieniony na „X-peryment” w kolejnej, by na afiszu stać się „Poczekalnią.0”, to jest ten sam spektakl, a może trzy różne, i dlaczego artysta pracował dłużej, i czy nie należy mu w związku z tym cofnąć zaliczki? Sprawa wyjątkowo podejrzana, dlatego przedstawienie poddawane jest kolejnej wnikliwej kontroli. Kserujemy więc ponownie niezliczone ilości dokumentów i kwitów, na koszt teatru oczywiście, nie urzędu.

Innym przykładem, ilustrującym absurd wynikający z paranoi ustawodawczej, jest konieczność ogłaszania postępowań w sprawie zamówień publicznych na przedstawienia zapraszane przez festiwale, jeśli koszt wyjazdu spektaklu przekracza 14 tys. euro. Festiwale ogłaszają więc takie postępowania, wymieniając w specyfikacji tytuł spektaklu, obsadę, autora tekstu, reżysera, kompozytora, scenografa etc. Poważni ludzie z pełną powagą przygotowują poważne dokumenty i w napięciu czekają, czy gdzieś nie pojawiła się przypadkiem bliźniacza, tańsza realizacja. Przykłady utrudnień tego typu można mnożyć. A lekceważyć ich nie można. Instytucje kultury poddawane są skrupulatnym kontrolom, podczas gdy polskie prawo nie nakłada żadnej odpowiedzialności wobec urzędników za niedoszacowanie i niedoinwestowanie instytucji kultury, którymi zarządzają. Nie przewiduje także żadnych sankcji za obcięcie deklarowanych wcześniej funduszy w momencie realizacji projektów.

Kto wymyśla i dekretuje utrudniające obywatelom prawo? Kto stoi za tysiącem przepisów, rozporządzeń, procedur, uregulowań do rozporządzeń, aneksów do przepisów i przepisów do interpretacji przepisów? Donald Tusk ogłosił walkę z biurokracją. Przegrywamy wszyscy. Włącznie z premierem. Zastępowanie odpowiedzialności sztucznie tworzonym prawem, prowadzi do odebrania pracownikom ich podmiotowości. Paraliżuje kreatywność i ryzyko poszukiwań. Przekonanie, że za każdą decyzją musi stać przepis i kwit, jest urzędniczą utopią. Strach przed utratą posady staje się główną motywacją aktywności zawodowej, prowadzi do zniewolenia jednostki i zahamowania rozwoju. Unia Europejska nie może stać się imperium biurokratów. Zygmunt Bauman proponuje powrót do wartości podstawowych, bez których nie ma społeczeństwa: odpowiedzialności, solidarności i zaufania.

Tymczasem stoimy pod ścianą. Wszyscy bez wyjątku. Politycy, urzędnicy, twórcy oraz publiczność. Konieczne jest nadanie teatrowi publicznemu takiej formy instytucjonalnej i organizacyjnej, która będzie wzmocnieniem jego intelektualnej klasy i talentu artystów.

PROPOZYCJE ZMIAN

Napisałem, że polski teatr to polska racja stanu. To tylko część prawdy. W zekonomizowanej i zbiurokratyzowanej Europie kultura – ale również edukacja i wyższe szkolnictwo – są prawdziwą polską racją stanu. Trzeba w końcu to zrozumieć, uwierzyć i zainwestować. Niezbędne są więc reformy. Na początek należałoby powołać wicepremiera z teką ministra kultury, któremu podlegałyby edukacja i szkolnictwo wyższe.

Duże teatry-instytucje powinny być finansowane z trzech źródeł: ministerstwa, województwa i miasta. Należy stworzyć hierarchiczny system, czyli poddać teatry kategoryzacji. Jedne uznać za strategiczne – wyznaczające tendencje i kierunek poszukiwań artystycznych, czyli narodowe i samorządowe dotowane z publicznych pieniędzy, ważne z punktu widzenia polityki kulturalnej państwa. Drugim rodzajem miałyby być teatry rozrywkowe, grające komercję i lekki repertuar. Niezbędne wydają się ustawy: teatralna i o sponsoringu, umożliwienie odpisu w wysokości 1 proc. z podatku CIT, zmniejszenie podatku na Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, wprowadzenie dostatecznej gwarantowanej kwoty minimalnej dotacji, uwzględnienie w poziomie dotacji dynamiki rynku, oddzielne finansowanie działalności inwestycyjnej i merytorycznej w kulturze, uelastycznienie relacji między ministerstwami, zwłaszcza Ministerstwem Finansów a Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego, współpraca pomiędzy poszczególnymi szczeblami samorządów. Po prostu konieczne jest pilne dostosowanie ustaw do praktyki teatrów.

*** W czasach komercjalizacji kultury trzeba chronić sztukę przed bezwzględnymi prawami rynku. Jeśli się jej poddamy, znajdziemy się w bezdusznym świecie kultury masowej, przed którym nie tylko Adorno, ale i Witkacy ostrzegał kilkadziesiąt lat temu. Musimy odpowiedzieć sobie na pytanie o sens demokracji i naszą przyszłość. 

KRZYSZTOF MIESZKOWSKI jest krytykiem teatralnym, założycielem pisma „Notatnik Teatralny”, dyrektorem Teatru Polskiego we Wrocławiu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2012