Dwuznaczny smak araku z al-Suwaidy

Z powodu wspierania organizacji terrorystycznych i prowadzenia programów z bronią masowego rażenia Stany Zjednoczone obłożyły w minionym tygodniu Syrię sankcjami gospodarczymi. Ponieważ amerykańsko-syryjskie kontakty ekonomiczne są i tak znikome, krok ten odbierany jest w krajach regionu jako polityczne ostrzeżenie pod adresem tej arabskiej dyktatury, która już kiedyś znalazła się na liście państw bandyckich.

30.05.2004

Czyta się kilka minut

Znajoma Libanka ostrzegała usilnie: “W Syrii nigdy nie rozmawiaj z nikim o polityce". Już bardziej żartobliwie dodała: “Arak (wódkę anyżową) kup tutaj. Tam jest niedobry".

Przypomniałem sobie jej słowa, gdy na przejściu granicznym w al-Qa’a zobaczyłem napis: “Witamy w Syrii Assada!". Potem prawie każda miejscowość przyozdobiona była pomnikiem zmarłego w 2000 r. prezydenta Arabskiej Republiki Syrii Hafeza al-Assada lub portretem jego syna Baszara, obecnie rządzącego krajem (młody al-Assad nie popiera stawiania sobie pomników). Co trzeci samochód miał tylną szybę ozdobioną nalepkami wychwalającymi prezydenta, i to w stopniu przekraczającym ogólnoarabskie standardy “umiłowania" przywódcy.

Podobne obrazki potwierdzają rzecz na pozór oczywistą: że Syria tylko formalnie jest republiką, a faktycznie dyktaturą, której system władzy jest niemal jednopartyjny. Prócz partii Baas (noszącej taką samą nazwę, jak partia rządząca w Iraku Saddama Husajna) są też fasadowe “stronnictwa sojusznicze". A piramidę władzy penetruje mukhabarat (służba bezpieczeństwa), na czele której stoi niepodzielnie i praktycznie dożywotnio jeden człowiek: prezydent, otoczony ludźmi należącymi nieproporcjonalnie często do niewielkiej grupy religijnej alawitów.

Znajomy Syryjczyk z politowaniem kiwał głową na wspomnienie Libanu: podzieleni religijnie na małym terenie, Libańczycy z trudem utrzymują jedność bogatego przecież państwa. A utrzymują ją dzięki syryjskiej obecności wojskowej, o którą jeszcze w 1976 r. poprosił prezydent Libanu i chrześcijanin Sulajman Farandżija. Teraz mogą spokojnie odbudowywać dobrobyt dzięki syryjskiemu “parasolowi", którego - niewdzięcznicy - jakoś ostatnio chcą się pozbyć...

Mój znajomy jest chrześcijaninem i członkiem działającej w obu krajach Syryjskiej Partii Socjal-Narodowej. Formacja ta od lat 40. XX w. dąży do utworzenia świeckiej i zjednoczonej Wielkiej Syrii - miałaby ona powstać z połączenia Syrii, Libanu, Jordanii i Palestyny. Uznana za ideowo bliską Partii Baas, ma skromną reprezentację w parlamencie w Damaszku. “Zobaczysz, zaraz jak wjedziesz do Syrii, będzie bardziej zielono i więcej terenów uprawnych" - zapewniał. “Lepsze nawodnienie?" - zapytałem, udając, że nie spodziewam się odpowiedzi. “Nie, mój drogi. Więcej pracy! Bo w Syrii jest w ogóle inaczej niż w Libanie. Wyznanie nie odgrywa tu żadnej roli. Czy jesteś chrześcijaninem czy muzułmaninem, alawitą czy druzem, masz takie same szanse awansu w urzędach państwowych i firmach prywatnych. Zapamiętaj to!". Zapamiętałem.

“No i syryjski arak... - dodał znajomy. - Żaden libański mu się nie równa!".

Irak i Syria: wspólne korzenie...

Od czasu upadku Saddama Husajna Syria, sąsiadująca z Irakiem długą granicą, nie znika z debat politycznych i relacji medialnych. Zwykle w dwuznacznym kontekście. Z jednej strony przypomina się poparcie, którego Syria udzieliła ONZ i USA w wojnie z Saddamem w 1991 r., a także pomoc, jaką po 11 września Damaszek zaoferował Amerykanom, dostarczając im informacji wywiadowczych o Al-Kaidzie. Z drugiej strony sugerowano, że wiosną 2003 r. przez granicę iracko-syryjską zbiegło do Syrii wielu funkcjonariuszy irackiej partii Baas, zabierając ze sobą góry pieniędzy. Gdy Amerykanie nie znaleźli w Iraku zapasów broni masowego rażenia, posądzano ludzi byłego reżimu o jej wywiezienie - jeszcze przed wojną - do Syrii. Wreszcie, zanim w grudniu 2003 r. złapano Saddama w piwnicznej jamie w ad-Dawr, podejrzewano, że schronił się w Damaszku; przecież część jego rodziny mieszka w kontrolowanym przez Syrię Libanie. A oboma krajami rządziła do niedawna formacja o podobnym rodowodzie: Partia Arabskiego Odrodzenia (Baas).

Jednak te wspólne korzenie “grup trzymających władzę" w Damaszku i (do niedawna) w Bagdadzie tyleż tłumaczą, co zaciemniają.

Według Kenana Makiji, autora książki “Republic of Fear. The Politics of Modern Iraq", modele rozwoju obu krajów pod długoletnimi rządami al-Assada w Syrii (1970--2000) i Husajna w Iraku (1979-2003) były w ogólnych ramach podobne: forsowny program modernizacji (szkolnictwo, opieka zdrowotna, drogi i infrastruktura przemysłowa) był finansowany z zysków ze sprzedaży (bardziej Irak) lub tranzytu (bardziej Syria) ropy naftowej oraz z bezzwrotnej pomocy otrzymywanej od innych państw. W drugim przypadku zyskiwała głównie Syria, “premiowana" - po zawarciu przez Egipt pokoju z Izraelem w Camp David - przez Arabię Saudyjską i inne kraje Zatoki Perskiej za nieugiętość wobec Tel Awiwu. Do rozpadu ZSRR Damaszek był też jednym z głównych bliskowschodnich odbiorców sowieckiej broni. Raz, w 1980 r., Syria uzyskała nawet miliard dolarów od Libii na spłatę swych długów wobec Sowietów. Dla odmiany Irak czerpał korzyści ze swych o wiele zasobniejszych złóż ropy.

Jednak w obu przypadkach wynik był podobny: oba kraje stały się bardziej “asertywne" na arenie międzynarodowej. W 1973 r. armia syryjska walczyła na Wzgórzach Golan o wiele lepiej niż w 1967 r., a interwencja syryjska w Libanie przekształciła go w rodzaj syryjskiego protektoratu - choć poza Doliną Bekaa, gdzie swe bazy mają rozmaite organizacje terrorystyczne popierane przez Damaszek, Syryjczycy dbają dziś o nierzucanie się w oczy. Syria udzielała też latami schronienia walczącym z rządem tureckim kurdyjskim partyzantom z PKK, którzy w Dolinie mieli nawet swą akademię wojskową, oraz ich przywódcy Abdullahowi Öcalanowi. Dopiero groźba tureckiej interwencji latem 1998 r. skłoniła Hafeza al-Assada do wysłania kurdyjskiego protegowanego “na leczenie" do Europy, co ostatecznie skończyło się jego aresztowaniem przez tureckie jednostki specjalne w Kenii.

... i odmienność losu

We wszystkich tych działaniach daje się zauważyć talent ojca obecnego prezydenta Syrii - polityka bezwzględnego wobec jakiejkolwiek wewnętrznej opozycji - do trzeźwej oceny sytuacji i unikania posunięć, które mogłoby zaprowadzić go w ślepą uliczkę.

Czego nie można powiedzieć o Iraku. Znacznie większe dochody z ropy dały Saddamowi swobodę działania i impuls do akcentowania wybujałych ambicji mocarstwowych w regionie. Kiedy Saddam podejmował decyzje o ataku na Iran (1980 r.) i Kuwejt (1990 r.), irracjonalny element zaspokojenia wybujałych ambicji odgrywał istotną rolę.

Obecny prezydent Syrii Baszar al-Assad jest przede wszystkim synem swojego ojca: kontynuuje jego politykę. W tak podstawowych sprawach, jak ewentualne negocjacje pokojowe z Izraelem czy wycofanie wojsk z Libanu trudno mu zapewne odejść od ojcowskich pryncypiów. W Syrii wszyscy pamiętają, że nie on był “wybranym" synem, którego Hafez al-Assad przewidział na następcę. Gdy więc ktoś chce w zawoalowany (i jedyny dozwolony) sposób zasygnalizować dystans wobec Baszara, przylepia na samochodzie plakietkę z imieniem Basila: pierworodnego syna, który zginął w wypadku samochodowym w 1994 r. Po Basilu, zapalonym kawalerzyście, płakać miał nawet jego koń. Tak głoszą wiersze, wykaligrafowane na koszarach koło Hamy - miasta, w którego przypadku Hafez al-Assad stracił nerwy, chyba jedyny raz w życiu.

Jak pisze Malik Mufti w książce “Sovereign Creations. Pan-Arabism and Political Order in Syria and Iraq", na początku lat 80. syryjski program rozwoju ekonomicznego promował głównie sektor państwowy. Rząd dotował też rolników produkujących zboża nadające się na eksport, zaniedbując rzemieślników z miast (np. Hamy). Wreszcie otwarcie syryjskiego rynku dla konkurencyjnego kapitału zagranicznego i program oszczędnościowy (obejmujący ściślejszy reżim podatkowy i wstrzymanie subsydiów paliwowych) wywołały niezadowolenie drobnych przedsiębiorców - w większości sunnitów, będących w opozycji do alawitów. Czarę goryczy przepełniło przydzielanie ziemi wokół Hamy, rozparcelowanej w ramach reformy rolnej, tylko chłopom-alawitom. Mieszanka antagonizmu religijnego i poczucia krzywdy pchnęła sunnitów z Hamy w objęcia Bractwa Muzułmańskiego, konspirującego przeciw “bezbożnemu" reżimowi.

W lutym 1982 r. wybuchło powstanie, a szeregi powstańców zasilił żądny łupów lumpenproletariat. Po dwóch tygodniach zaciekłych walk, których ślady do dziś widać na niektórych budynkach, wojska rządowe stłumiły rebelię. W pierwszych dniach powstańcy zabili wielu członków Partii Baas; z kolei wojska rządowe wymordowały tysiące mieszkańców Hamy.

Odwilż reglamentowana

Dziś zagraniczni turyści przybywają do Hamy, by podziwiać działające od rzymskich czasów ogromne koła wodne (na’ura), których drewniane elementy wydają smutny, trzeszczący dźwięk. O powstaniu z 1982 r. od miejscowych nie dowiedzą się nic. Także dlatego, że dla obecnego pokolenia to odległe czasy. Bo choć młody prezydent kontynuuje zasadniczo dzieło ojca, to kraj się zmienia w sposób dostrzegalny dla każdego, kto odwiedził go choćby kilka lat temu.

Zaraz po objęciu władzy Baszar al-Assad ogłosił amnestię dla 600 z półtora tysiąca więźniów politycznych (są wśród nich islamscy ekstremiści, komuniści i liberałowie); w 2001 r. zwolniono ponad stu kolejnych; niektórzy z nich byli powstańcami z Hamy. Władze nie reagowały represjami (co kiedyś było normą) na proreformatorskie apele, które wystosowywały grupy liberalnych intelektualistów. W 2001 r. zawieszono stan wojenny, trwający od 1963 r. O reformach politycznych ani liberalizacji mowy jednak być nie może, a tajne służby dalej rozbijają niezależną działalność, tyle że robią to w sposób bardziej wysublimowany niż kiedyś, a i wyroki na kolejnych aresztowanych są niższe (np. kilka miesięcy zamiast kilkudziesięciu lat więzienia).

A w życiu codziennym? Owszem, dalej nie spotka się coca-coli i Mac Donald’sa, ale widać wiele nowoczesnych sklepów, luksusowych restauracji czy hoteli, które nie tchną ponurą atmosferą lat 70. czy 80. W Syrii inwestuje wiele firm libańskich. Coraz więcej Syryjczyków ma dostęp do internetu. Dobre syryjskie drogi chwalą tureccy pielgrzymi, jadący jak co roku tysiącami do Mekki, i firmy przewozowe, dostarczające sprzęt dla odbudowującej się gospodarki Iraku. Przy głównej magistrali drogowej łączącej największe miasta kraju - Aleppo, Hamę, Homs i Damaszek - jak grzyby po deszczu powstają zajazdy dla podróżnych i turystów.

Baszar al-Assad wyciszył też ciągnącą się od lat “zimną wojnę" z północnym sąsiadem - należącą do NATO Turcją. Nie chodziło tu tylko o PKK; zresztą na gruncie wspólnej “troski" o spacyfikowanie Kurdów cztery kraje, w których naród ten stanowi pokaźną mniejszość - Syria, Turcja, Iran i Irak - zawsze potrafiły się łatwo porozumieć. O tym, że problem kurdyjski istotny jest także w Syrii, przypomniały światu marcowe zamieszki w Qamiszli i okolicach, gdy po meczu piłki nożnej arabscy kibice skandowali slogany na cześć Saddama Husajna, co rozsierdziło dominującą w północno-wschodniej Syrii mniejszość kurdyjską.

Między Turcją, Irakiem i Izraelem

Poważniejszą kością niezgody między Turcją i Syrią jest woda. Konkretnie: woda z Eufratu, na której to rzece Turcja zbudowała w ciągu minionych kilkunastu lat wiele potężnych zapór, umożliwiających nawadnianie i elektryfikację południowo-wschodniej Turcji. W efekcie drastycznie spadł poziom Eufratu w Syrii, co zagroziło zaopatrzeniu kraju w wodę pitną. Prawdopodobnie celem Turków było także wywarcie nacisku na Hafeza al-Assada, popierającego wtedy PKK. Po przełomowej wizycie al-Assada-juniora w Ankarze wkrótce po objęciu przez niego władzy, obie strony uzgodniły limity wykorzystania wody, której niedobór już niebawem może na Bliskim Wschodzie wywoływać emocje podobne jak dziś ropa. Notowania Turcji w Syrii polepszył też dystans Ankary do interwencji w Iraku.

Wreszcie każdy miłośnik wydawnictw kartograficznych zauważy, że na większości syryjskich map turecka Antakya (miasto Antiochia nad Orontesem) i port Iskenderun (Aleksandretta) znajdują się w granicach Syrii. To wyraz niezgody na rezultat referendum z 1939 r., w wyniku którego ten fragment francuskiego terytorium mandatowego w Syrii przypadł Turcji.

W niedawnym wywiadzie dla telewizji al--Dżazira (z 14 maja) Baszar al-Assad po raz kolejny zaprzeczał amerykańskim oskarżeniom, że Syria prowadzi infiltrację Iraku, przerzucając przez granicę “zagranicznych bojowników". Nawet jeśli tak Amerykanom, jak i Irakijczykom zawsze łatwiej było wskazywać na obcych “mącicieli" niż na rozwiązywanie problemów rodzących się i bez obcej penetracji na miejscu, to faktem jest, że leżący nad granicą z Syrią rejon al-Qa'im to teren aktywnych działań partyzanckich przeciw wojskom koalicji, i to od początku ich obecności w Iraku.

Opinia publiczna w Syrii - nawet bez indoktrynacji kontrolowanych przez rząd mediów - jest radykalnie antyamerykańska. To wynik poparcia, jakiego Waszyngton udziela Izraelowi, z którym konflikt Syryjczycy odczuli wiele razy na własnej skórze. Technologiczno-militarna przewaga Izraela powodowała, że w kolejnych przegranych wojnach armie arabskie ponosiły straty nieporównywalne z izraelskimi. Pamięć własnych ofiar w wielu syryjskich rodzinach ułatwia współczucie dla Irakijczyków i sympatię dla każdego, kto walczy z sojusznikiem okupanta Wzgórz Golan.

Choć więc w 2003 r. Syria oficjalnie zamknęła kilka “biur" palestyńskich organizacji terrorystycznych w Damaszku, to jest tajemnicą poliszynela, że przedstawiciele Hamasu czy Islamskiego Dżihadu mogą dalej bez żadnego skrępowania prowadzić działalność wśród 400 tysięcy mieszkających w Syrii uchodźców palestyńskich, organizując broń, pieniądze i ochotników do walki z Izraelem.

Pod meczetem Omajadów

Damaszek, późnym wieczorem. W dobrej stołecznej restauracji koło meczetu Omajadów trwa występ zespołu folklorystycznego. Na sali dominują Syryjczycy, ale jest trochę turystów, a także ambasador Niemiec i konsul duński. Z towarzyszeniem ogólnego aplauzu artyści powtarzają co kilka zwrotek zaimprowizowany refren: “Przyjdzie dobre, minie złe, precz z Bushem i Tony Blairem!".

Tego dnia znajomy Syryjczyk miał zły humor. Otrzymał właśnie SMS-a, że nie dostanie kolejnej fuchy. “Wiem dlaczego! - wymyka mu się nagle. - Bo ja jestem prawosławny. A mój szef to katolik!". Na pociechę wypijamy butelkę dobrego araku z “czarnej" al-Suwaidy, w której domy stawia się z bazaltu.

Kilka dni później, już za kolejną granicą, Jordańczyk zauważa w mojej torbie inny, jeszcze nienaruszony napój z al-Suwaidy. “Co to? Syryjski arak? Uważaj, może ci się coś stać. To wszystko podróbki. Już lepiej pij libański. A najlepiej jordański".

Stanisław Guliński jest orientalistą, specjalizuje się w problematyce Bliskiego Wschodu i Turcji. 2003-2004 pracował w Iraku jako tłumacz przy polskim kontyngencie wojskowym w Al-Hilla. Stale współpracuje z “TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2004