DRUGI DZIENNIK albo autobiografia w sensie ścisłym

Parkinson nie istnieje, ponieważ stoi w miejscu niczym strzała eleaty. Rusza się tak, jakby stał. Atakuje, jakby się cofał. Przybywa go, jakby go ubywało. Nie przechodzi? Nie szkodzi, przejdzie później.

25.11.2013

Czyta się kilka minut

 / il. Andrzej Dudziński
/ il. Andrzej Dudziński

W POPRZEDNIM ODCINKU...

„Kraków – historia w sensie ścisłym. Wisła przed Krakowem – dzieje bajeczne” – autor zestawia pamięć pierwszych, spędzonych w Wiśle, dziesięciu lat swojego życia z tymi po przeprowadzce rodziny w 1962 r. Poznajemy historię ślubu Władka Chlebka – ojca chrzestnego autora, jednego z synów babki Czyżowej – z katoliczką. „Nie było większego występku, większego grzechu, większej zbrodni”, ale też klątwa ta miała dla młodych ewangelików coś ze skrytego marzenia („Wtedy katoliczki górowały pod każdym względem”). „Teraz to się zmieniło – pisze Pilch – teraz to się wyrównało, teraz trafiają się ewangelickie laski gaszące najbardziej wylaszczone papistki jednym stuknięciem obcasa”.

REDAKCJA


Owies w butach


Ponieważ nie ma ojca, jest kimś wyjątkowym. Różnym zarówno od reszty domowników, jak i od reszty świata. Kimś z innej gliny. Kimś, komu się znacznie więcej wybacza niż innym. Kimś, kto może znacznie błędniej błądzić niż inni. Kimś, kto może palić papierosy. Kimś, kto może grać w karty. Tak jest: grać w brydża całymi dniami! Na basenie! Piwo popijając! Kimś, dla kogo się odkłada najsmaczniejsze kąski, najbielsze mięsko, najtłustsze kotleciki. Kimś, komu – gdy pijany wraca w środku styczniowej nocy – zdejmuje się przemoczone buty! Kimś, komu się natychmiast do tych mokrych butów wsypuje rozgrzany do białości owies – rano trzewiki suche jak wiór, do kolejnych ryzykownych wypraw gotowe!

Półsieroctwem – półsierocym wybraństwem – naznaczyła swego pierworodnego babka Czyżowa. Całą swą nieobliczalną nadmiernością nie dała mu zapomnieć, że jest kimś wyjątkowym. Rzadka w swej ostentacyjnej toksyczności metoda wychowawcza – w ewangelickich domach nieobecna całkiem, a jak obecna, to w wersji odwrotnej – nie damy ci zapomnieć, że jesteś miernotą, jeśli jest w tobie coś wyjątkowego, to jedynie to, że jesteś najgorszy. Rozumiesz? Wszyscy, ale to wszyscy są lepsi od ciebie!

Edukacja tego rodzaju do życia przygotowuje średnio, do uprawiania sztuki doskonale. Do życia średnio, bo nie każdy załapuje „mobilizującą” stronę – jak ci mówią, żeś ostatni osioł, nie jest to werdykt, a zachęta do doskonalenia. Do uprawiania sztuki doskonale – bibliografia tematu „sztuka a choroba” jest nieskończona, „sztuka a zdrowie” (krzepkie) ma parę groteskowych pozycji. Swoją drogą, z trwogą1 myślę o obecnie lekkim gestem przez rozmaitych psychotrenerów rugowanych z pamięci traumach – przecież bez nich życie będzie jałowe i nędzne, o ile w ogóle będzie możliwe. Źródła sztuki są różne, ale kto dzieckiem w kolebce nie zgnojon, nie upokorzon i nie zmasakrowan, ten nawet na poślednią posadę jadowitego felietonisty widoki ma małe.

Babka, o której powiedzieć, że miała skłonności dyktatorskie, to nic nie powiedzieć – nagle przybierająca postać anioła wyrozumiałości? Czyżka trzymająca wszystkich domowników za mordę – sensacyjnym wcieleniem wyrozumiałości bezgranicznej ergo patologicznej? Strażniczka powściągliwości obracająca się wyłącznie w świecie degradacji i zakazów – znosząca wszelkie ekscesy i pozwalająca na wszystko? Władkowi? Temu łobuzowi? Cała Wisła widziała, co ten synek wyprawia, a rodzona matka ślepa? Przypadek nie aż tak rzadki – serce matki wie – mózg matki nie przyjmuje do wiadomości. W efekcie liberalne, partnerskie, aprobatywne wychowanie w wykonaniu osoby w innych przypadkach nie stroniącej od środków przymusu bezpośredniego z chłostą na czele. Groteska? Przenajczystsza! Poza tym wiele można babce wybaczyć, ale niefrasobliwego braku intuicji, że kolejne przyzwolenia, ustępstwa i pobłażania wiodą go prosto w katolickie ramiona, wybaczyć, ani nawet zrozumieć, niepodobna. Babka zdawała sobie sprawę, jak potężną siłą jest erotyka, i na tę siłę stawiała. Zdaje się, liczyła ona, iż najwyższe napięcia przyniosą ocalenie, iż wpadnie mu w oko jakaś pobożna luteranka, która wyprostuje jego ścieżki i w ogóle go odmieni. Niestety, zamiast pobożnej luteranki wpadła mu w oko rozpustna katoliczka. Sami rozumiecie. Nawet jakby był wybór. Nawet jakby był wybór, to kto – w tamtych czasach! – wybierze protestancki brak biustu? Zwłaszcza że tuż obok rzymska pełnia? W tamtych czasach, czyli na przełomie lat 50. i 60. Teraz nie, teraz wszystko się pokiełbasiło, teraz oczywistych decyzji nie ma, teraz wszystko jest perwerą.

Kto z was by się oparł, niechaj ciśnie kamieniem. A już od Władka Chlebka domagać się umiaru ergo heroizmu – wolne żarty. Był człowiekiem przesady. Nie odnalazł się we własnej skórze – przybierał nieustanne pozy, a od pozy do przesady blisko. Przesadzając zawsze – tym razem przesadził skrajnie. Ożenił się z nią – nikt nie chwali, ale bez sensacji – czuło się, że tak będzie. Poszedł za jej wiarą – nie do wybaczenia, ale z czasem, jakby żył przykładnie, może jakieś konwertyckie lody zostałyby przełamane. Tak czy tak, wystarczające okropieństwa, ale miejsce ślubu? Ale to, że ślub wzięli na farce2, było przekroczeniem wszelkich miar, granic i zasad. Babce Czyżowej drugi raz w życiu życie zawaliło się do imentu. Pierwszy raz, jak Gustaw zabił się na motorze i zostawił ją z rocznym Władkiem. Drugi raz, jak Władek w katolickim kościele w Wiśle brał katolicki ślub katolicką katoliczką.

Babce świat runął, ale imponderabilia się wzmogły. Wyklęła ukochanego pierworodnego i do końca życia ani się doń nie odezwała, ani nie wspomniała o nim słowem. Nie reagowała na jego pojednawcze próby, nie czytała jego listów ani na nie, co jasne, nie odpisywała; nawet na łożu śmierci nie chciała ani go widzieć, ani mu wybaczyć. Żyła – dźwigała kamień – była jak mur. W jej języku wyrażenie „wojna religijna” nie było żadną historyczną retoryką. Wypowiedziała taką wojnę synowi, on zaś długo łudził się jakimś rozejmem – tym, co wiary ojców się wyrzekli, rozejmu się nie proponuje.

Wiele lat później, gdy znaleźli Adama i gdy ją do tej ławki, na której leżał, zaprowadzili, tak jest – krzyczała, ale w życiu tragicznym była już tak zaprawiona, że śmierć najmłodszego przeżyła. Nawet nie da się powiedzieć, że trzeci raz w życiu życie jej runęło, co miało runąć? Wokół same zgliszcza, u boku z dnia na dzień ślepnący cień – pana Naczelnika. Hiobką nie była, ale jej Bóg jaką był miłością? Gadanie, że jej Bóg był miłością domagającą się pokory – przyjmowała źle. Niby się zgadzała, kiwała głową, ale braku przekonania nie była w stanie ukryć.


Parkinson nie istnieje


Parkinson nie istnieje, ponieważ stoi w miejscu niczym strzała eleaty. Rusza się tak, jakby stał. Atakuje, jakby się cofał. Przybywa go, jakby go ubywało. Miewa symptomy lekkie niczym katar i zdawać by się mogło – nie ma siły – niczym katar po paru dniach przejdzie. Nie przechodzi? Nie szkodzi, przejdzie później.

Nie bagatelizowałbym tego złudzenia – każdy parkinsonik miewał chwile, w których zdawało się: przeszło. Nie przeszło? Nie szkodzi. Czekanie, aż przejdzie, może trwać w nieskończoność – amerykańscy uczeni będą – bez cienia wątpliwości – pracować krócej. Ach, dożyć chwili, gdy trójka wynalazców wiadomej szczepionki odbierać będzie medycznego Nobla!

Niechże was Pan Bóg, bracia i siostry, broni przed tego rodzaju wyniszczającymi marzeniami, daremnymi nadziejami czy jałowymi oczekiwaniami. Żadnych guseł! Żadnych szamaństw! Owszem, przyglądam się parkinsonowi okiem człowieka literatury, zapewne podświadomie niczym rasowa hiena (auto-hiena!) rozważam pisarską przydatność tej choroby; owszem, istnieje pogląd, iż prawdziwi pisarze mają w sobie coś z szamanów – istnieje taki pogląd, nie jest on mój, nie jest mój do tego stopnia, że go zwalczam.

Żadnych szamaństw, wybraństw i innych mesjanizmów! „Parkinson nieruchomy niczym strzała eleaty” – góra szamańskich praktyk stylistycznych, a i ta góra – prawdę powiedziawszy – zbyteczna.

Patrzę na drżączkę porażenną od strony literatury, wlazłem w nią od strony alkoholizmu; zanim ręce przestały mi się trząść z przepicia, zaczęły dygotać od parkinsonizmu – podkreślam to uparcie, ponieważ fachowcy twierdzą, że pomiędzy tymi chorobami nie ma przejścia, a mnie się zdaje, że jest. Okej, powiem prawdę: otóż od czasu do czasu mam nadzieję, że nie doskwiera mi żaden parkinson, ale zwyczajne powikłanie poalkoholowe.

Są inne plusy. Chlanie wszczepiło mi dożywotnie poczucie winy, a chorować na paralysis agitans i mieć poczucie winy to jest układ wybitny, poważna szansa i przekonująca zachęta do boju. Do – powiedzmy skromniej – niekapitulowania.

Istotą objawową, a może zasadą technologiczną parkinsonizmu jest ślamazarność połączona z żelazną konsekwencją, ospałość skrzyżowana z dokładnością. Choroba zachowuje się tak, jakby miała nieskończenie wiele czasu – nic, tylko uczyć się od francy życia wiecznego. Może po prostu cierpliwości, którą w przypływie nieuzasadnionego optymizmu nazwać można smakowaniem chwili? Może nawet epifanią?

Weźmy epifanie zapinania koszuli. Dawniej jak człowiek nie wiedział, jakim jest wirtuozem, ileż to trwało? Sekundy. Teraz jak forma dobra – kwadrans. Bez cienia wątpliwości – kwadrans na zapięcie koszuli to jest wystarczający powód do popełnienia samobójstwa. Chyba że trywialne zapinanie koszuli uwznioślimy i nazwiemy smakowaniem zapinania. Wtedy kwadrans może być mało. Wtedy – to nie jest szamaństwo – parkinson ustąpi. Jąłem smakować i znów zapinam po staremu. Ta tradycja w Polsce nie wyszła, tym ambitniej ją podejmuję: śmiertelnemu wrogowi – ani guzika.


1 Z trwogą? Przesada.
2 W kościele katolickim w Wiśle.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2013