Druga Ameryka nam się nie spodoba

Unia Europejska w tajemnicy negocjuje wielką umowę o wolnym handlu z USA. Nikt dotąd nie próbował rzetelnie oszacować jej skutków dla Polski.

25.06.2016

Czyta się kilka minut

Przerośnięte dynie z Kalifornii, 2008 r. / Fot. Justin Sullivan / GETTY IMAGES
Przerośnięte dynie z Kalifornii, 2008 r. / Fot. Justin Sullivan / GETTY IMAGES

Bruksela i Waszyngton od ponad trzech lat negocjują Transatlantyckie Partnerstwo w dziedzinie Handlu i Inwestycji (TTIP), zapowiadane jako największa umowa handlowa w dziejach świata. Ma powstać wspólny obszar wolnocłowy stanowiący ok. połowy światowej gospodarki. Eksport z UE do USA ma wzrosnąć o 28 proc., import o 36 proc. Życzliwi porozumieniu eksperci wyliczyli, że każdy mieszkaniec Unii, w tym niemowlęta, zarobi dodatkowo 545 euro rocznie. Brzmi wspaniale.

Jednak diabeł tkwi w szczegółach. Umowa ta bowiem przyniesie głównie zyski amerykańskim korporacjom, bo zakłada rozwiązania chroniące ich interesy. Dotąd na ten temat spekulowano, ale odkąd w kwietniu Greenpeace ujawnił część utajnionych przepisów Partnerstwa, potwierdziły się obawy sceptyków. W krajach Unii zebrano już wiele milionów podpisów pod sprzeciwem wobec TTIP. W Polsce przeciwko jest lewica, głównie Zieloni i Razem, ale ich w parlamencie nie ma. PO była dotąd bardzo „za”, pojedynczy politycy PiS wyrażali swoje wątpliwości. – Nie mam takiej nieufności jak lewica. Nie jestem podejrzliwy i patrzę z otwartością na strefę dużej wolności handlowej. Ale kota w worku kupować nie będę – stwierdza w rozmowie z „TP” europoseł PiS Kazimierz Michał Ujazdowski.

Jeszcze mniej wątpliwości ma „kierownik” polityki ekonomicznej rządu, wicepremier Mateusz Morawiecki: „Jesteśmy zwolennikami podpisania tej umowy, ponieważ przepływ dóbr, zwiększenie wolnocłowej strefy na obszar rynku amerykańskiego, czy trochę szerzej: również kanadyjskiego, dałby nam kolejny impuls rozwojowy (...) Polska jest zorientowana na handel, wierzymy w liberalne zasady handlu, więc »miękkie« TTIP nie jest dla nas opcją” – mówił podczas niedawnego spotkania w Amerykańskiej Izbie Handlowej.

Pod wielkim znakiem zapytania jest też to, co stałoby się z rynkiem pracy w Polsce. Polskie rządy – i Tuska, i Kopacz, i Szydło – mówiły i mówią o generalnych korzyściach i tworzeniu miejsc pracy, ale absolutnie nikt nie poświęcił czasu na precyzyjną analizę tego, jak to będzie wyglądało w konkretnych sektorach. A weźmy przecież rolnictwo albo przemysł chemiczny. Jeżeli zatrudniający 10 tys. osób producent nawozów przegra konkurencję z Amerykanami, to prezes tej spółki stanie przed wyzwaniem: obniżać płace, zwalniać, zamknąć firmę?

Socjalny dumping

Piotr Szumlewicz z OPZZ próbuje, chociaż ironicznie, uspokajać: – Sytuacja pracowników w Polsce jest na tyle słaba [układy zbiorowe dotyczą około 10 proc. etatów – red.], że TTIP nie uszkodzi nas tak bardzo, jak Francuzów czy Niemców – stwierdza w rozmowie z „Tygodnikiem”. Ale od razu dodaje, że płynący z Ameryki „socjalny dumping” może w dłuższym okresie oznaczać równanie w dół. – Ta umowa może uderzyć w płacę minimalną, która i tak przecież jest symboliczna w porównaniu z większością „starej” Europy – dodaje.

Sławomir Adamczyk z NSZZ „Solidarność” rekonstruuje podejście związku do negocjacji na różnych etapach: – Na początku byliśmy zachwyceni. Wydawało nam się, że idzie to w stronę mozolnie wypracowanych w Europie socjalnych standardów. To była godna wizja i warta ograniczenia pewnych postulatów. Ale z czasem okazało się, że chodzi głównie o wolność biznesu i że straty dla pracobiorcy mogą być niepowetowane – mówi „Tygodnikowi”. Solidarność ma złe doświadczenia z negocjacjami z pracodawcą, który jest międzynarodową korporacją, i obawia się, że TTIP może jeszcze bardziej osłabić pozycję polskiego pracownika. A Stany Zjednoczone nie przyjęły obowiązujących w krajach Unii ośmiu konwencji Międzynarodowej Organizacji Pracy. – Jako związek zawodowy najbardziej boimy się erozji europejskiego systemu socjalnego, który jest sztandarowym osiągnięciem obywateli Unii Europejskiej – dodaje Adamczyk.

– Ze względu na niejednolitą metodologię badań bardzo trudno jest oszacować efekty negocjowanego porozumienia na polską gospodarkę. Można przypuszczać, że eksport polskich towarów przemysłowych do USA pozostanie niewielki. Jeśli chodzi o przemysł rolno-spożywczy, istotnie może wzrosnąć dostępność produktów z USA. To może mieć duże znaczenie dla naszej branży mięsnej, cukrowniczej, owocowo-warzywnej, winiarskiej i tytoniowej. Ich konkurencyjność na rynkach unijnych się osłabi. Dlatego nie zgadzam się ze stanowiskiem premiera Morawieckiego, który popiera TTIP w jego twardej wersji – mówi nam poseł Kazimierz Plocke z PO, wiceminister rolnictwa w rządach Tuska i Kopacz.

Udka w chlorze

Ale tu nie chodzi tylko o bilans wymiany handlowej. Amerykański rynek zalany jest znacznie mniej zdrową żywnością, ze względu na bardziej liberalne podejście do jej produkcji. W Unii Europejskiej obowiązuje tzw. zasada przezorności. Rolnik, przetwórca, przewoźnik i sklep mają normy, których muszą przestrzegać. Te regulacje to wielki społeczny dorobek Brukseli.

Amerykanie z kolei przestrzegają reguły tzw. dowodów naukowych. Chodzi o domniemanie dobrej woli producenta. Trzeba dowieść, że coś z produktem ostatecznym jest nie w porządku, inaczej zakłada się, że w porządku jest absolutnie wszystko.
Rolnicy z USA nie są ograniczani też żadnymi regulacjami dotyczącymi dobrostanu zwierząt. W produkcji mięsa używają niesławnego hormonu wzrostu, czego efektem ubocznym jest osłabienie odporności u zwierząt i konieczność leczenia ich anty- biotykami: – Warto raz na zawsze obalić mit, że w Polsce używa się tych substancji. Od dawna zakazuje tego Bruksela – mówi nam jeden z największych polskich producentów drobiu. Do tego Amerykanin myje kurze mięso w preparacie na bazie chloru, Polak używa do tego kranówki.

– Musimy też pamiętać, że średnie gospodarstwo w Polsce ma 10,5 hektara, w krajach starej Unii 16 ha, a w Stanach 190. Produkcja w takich latyfundiach jest zatem o wiele tańsza. Umowa TTIP może spowodować niepowetowane straty dla wielu polskich eksporterów – tłumaczy nam Marek Sawicki, były minister rolnictwa z PSL. Z kolei wiceprzewodniczący sejmowej podkomisji ds. TTIP z PO Marcin Święcicki jest zdania, że część rolników będzie się musiała przebranżowić (albo przejść na emeryturę), co jest „naturalnym rynkowym procesem”. Od razu dodaje, że specjalne fundusze unijne powinny ludziom w tym pomagać. Ale wiadomo, jak to w praktyce jest ze zmuszaniem kolejnych sektorów do zmiany zawodu, szczególnie gdy ktoś przepracował w nim większość życia.

Tradycyjna polska kuchnia znana jest z tzw. piątej ćwiartki. To pojęcie bliskie dziś tylko kucharzom i smakoszom oznacza części, które po uboju zwierzęcia nie liczą się jako mięsa, czyli np. podroby. Jest w tym i klasowe dziedzictwo, bo to nobilitujące określenie resztek, które nie szły na pański stół. Cytując starą rymowankę: „reszta nieciekawa, dla biednego strawa”.

– Dzisiaj kurczakami nie handluje się w całości. W obrocie są pierś, udka i podroby. Problem polega na tym, że jeżeli Amerykanie drób wyprodukują tanio, a tamtejszy klient chce tylko filetów i płaci za nie dużo, to reszta wychodzi prawie za darmo i za pół darmo opłaca się ją sprzedać na uboższym rynku – dodaje producent drobiu.

Święcickiemu się to podoba: – Przy okazji debaty o TTIP nie mówi się o tym, że żywność będzie tańsza – stwierdza. Owszem: tańsza, ale mniej zdrowa. Konsument z biedniejszego rynku znowu dostanie piątą ćwiartkę.

Tajne przez poufne

Tymczasem rząd jest za, a nawet przeciw. 19 maja podczas posiedzenia Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi Adam Orzechowski z Ministerstwa Rozwoju Regionalnego przyznał, że chociaż minęło 13 rund negocjacji umowy, to ustalono dopiero mniej więcej jedną trzecią porozumienia. Dodał, że jest pewien, iż Komisja Europejska stoi na straży interesów polskiego producenta żywności. Potem wystąpił wiceminister rolnictwa Ryszard Zarudzki i... w zasadzie zgodził się ze wszystkimi krytykami TTIP, ale rozłożył ręce, bo polską twarzą negocjacji jest MRR.

Jedynym klubem, który aktywnie zajmuje się transatlantycką umową, jest Kukiz’15: – Składamy interpelacje, organizujemy ruch społeczny, zaczynają się programy edukujące ludzi – mówi nam poseł Jarosław Sachajko, przewodniczący Komisji Rolnictwa.
Sporo wątpliwości ma też branża chemiczna. Ze względu na boom w wydobyciu gazu łupkowego w Ameryce energia jest tam znacznie tańsza. A produkcja nawozów jest bardzo energochłonna. We wrześniu 2015 r. wiceprezes Grupy Azoty mówił w wywiadzie, że jest generalnie za TTIP, ale pod warunkiem, że umowa będzie uwzględniała problemy polskiego producenta.

TTIP zakłada też otwarcie rynku zamówień publicznych, ale nie do końca wiadomo, czy z taką samą korzyścią dla wszystkich: – Chodzi o przetargi powyżej 25 tys. euro. Jeżeli amerykańskie firmy zdobędą kolejne ułatwienia, może to oznaczać straty dla małych i średnich przedsiębiorstw w Polsce, a wicepremier Morawiecki tak bardzo przecież chce o nie zadbać – mówi Ewa Sufin-Jacquemart, prezeska fundacji Strefa Zieleni.

Ministra rozwoju broni jego partyjny kolega: – Rozmawiałem z panem premierem. Przyznał, że jeśli polskie firmy nie zostaną dopuszczone do amerykańskich zamówień publicznych, to o ratyfikacji umowy w tym kształcie nie może być mowy – stwierdza Dominik Tarczyński, szef podkomisji ds. TTIP.

Jest jeszcze coś z pogranicza gospodarki i praw obywatelskich: – Okazało się, że TTIP zakłada, iż ochrona danych osobowych nie powinna stanowić ograniczenia dla handlu usługami. Przepis nie wspomina nawet, kto i wedle jakich kryteriów ewentualne zagrożenie powinien oceniać. A USA nie oferują analogicznej do UE mocnej ochrony danych. Dla amerykańskich firm regulacje europejskie dotyczące prywatności mogą stanowić przeszkodę w prowadzeniu interesów w krajach UE – mówi nam Jędrzej Niklas z Fundacji Panoptykon.

No i otwarta pozostaje kwestia przejrzystości procesu negocjacyjnego, chociaż jest z nią lepiej, odkąd pieczę nad nim przejęła Cecilia Malmström, unijna komisarz ds. handlu. To ona zadbała o konsultacje ze związkami zawodowymi, organizacjami konsumenckimi i ekologicznymi oraz przedsiębiorcami. Wątpliwości jednak zostały.
– Rozmawiałem ostatnio z głównym negocjatorem. Żaliłem się, że do wielu dokumentów nie mamy dostępu – mówi Tarczyński.

Apologeci porozumienia z USA zbliżają się zaś do granicy absurdu. Michał Boni w jednym z wywiadów powiedział, że wszystko jest jasne, a publiczna niewiedza wynika z dyletanctwa i lenistwa dziennikarzy zajmujących się tym tematem.

Prywatny sąd

Ale największe kontrowersje budzi mechanizm pozwalający korporacjom na pozywanie państwa z pominięciem sądów krajowych. Międzynarodowy arbitraż handlowy (ISDS) to po prostu prywatny sąd, w którym obie strony, w tym przypadku korporacja i państwo, wskazują jednego z arbitrów. Trzecim jest niezależny przewodniczący. Prawną podstawą takich quasi-trybunałów są za każdym razem dwustronne umowy między państwami. Polska, jak zresztą wszystkie oprócz Węgier państwa z postsowieckiej strefy wpływów, podpisała taką umowę z USA w 1990 r. Kraj nie ma możliwości ucieczki przed wyrokiem sądu arbitrażowego, bo do jego uznania zmusza konwencja nowojorska z 1958 r. Na liście krajów pozywanych przez wielki międzynarodowy biznes przed oblicze arbitrów prym wiodą państwa właśnie ze wschodniej Europy, a także Filipiny i Kolumbia.

Liderem jest tu Argentyna. Przypomnijmy: Polska prowadziła 19-letni spór o kontrolę nad PZU z holenderskim Eureko, który przegrała. – Broniłbym tej ogólnej filozofii, że korporacje mają prawo do skarżenia złego ustawodawstwa – mówi Marcin Święcicki.

– Firmy amerykańskie wytoczyły najwięcej pozwów na świecie, bo 138 spośród ok. 600 znanych. A liczba spraw, w których USA przegrały i w związku z tym musiały wypłacić odszkodowanie, wynosi zero – relacjonuje Maria Świetlik, ekspertka Instytutu Globalnej Odpowiedzialności. Po doświadczeniu z Eureko Ministerstwo Skarbu Państwa nie jest zbyt skore do sądzenia się w ten sposób, bo... po prostu nie ma na to pieniędzy.

Jednak według posła Święcickiego lepiej jest od czasu do czasu zapłacić jakieś odszkodowanie, niż pozbawić się setek miliardów potencjalnych inwestycji. ISDS jest swego rodzaju mieczem Damoklesa, który wisi nad rządami. Boją się one wprowadzać regulacje służące ludziom i przyrodzie, bo zaraz znajdzie się firma chętna skarżyć je za to przed trybunałem arbitrażowym. Arbitraż nie jest związany żadnymi precedensami, może ignorować cały dorobek prawa między- narodowego. Postępowanie odbywa się poza jakąkolwiek kontrolą opinii publicznej. Inwestor zagraniczny zyskuje prawa, których nie ma firma krajowa ani zwykły człowiek, więc dosłownie zostaje tu naruszona demokracja.

Założenia TTIP przewidywały reformę arbitrażu. Umówiono się, że odtąd będzie działać stały trybunał ze stałymi sędziami i powstanie jedna instancja odwoławcza. – Ale za to umożliwiono korporacjom pozywanie państwa nie tylko z tytułu ewentualnych strat, lecz także braku ewentualnych zysków, o ile da się to udowodnić – mówi Ewa Sufin-Jacquemart. Problem z przeniesieniem procedury na poziom całej Unii polega też na tym, że dwustronne umowy o stosowaniu arbitrażu można było wypowiadać i po 15-letnim okresie przejściowym uwolnić się od nich. Jeżeli stroną będzie Bruksela, wycofanie się z tego „układu” stanie się praktycznie niemożliwe.

Tymczasem w PiS da się usłyszeć równie sceptyczne głosy, co w organizacjach pozarządowych: – Bardzo byśmy chcieli, żeby z negocjowanej umowy wyłączyć temat arbitrażu i żeby wszystkie ewentualne spory odbywały się przed sądami krajowymi – dodaje Dominik Tarczyński.

Byle polska wieś spokojna

– Przeciętny Polak o TTIP nic nie słyszał. W dużym stopniu odpowiedzialne są za to media, które nie rozumieją globalizacji. Redakcje nie interesują się umową o liberalizacji handlu, bo to mniej ciekawe niż codzienne spory z Wiejskiej. A tymczasem w epoce ofensywy globalnego kapitału TTIP to jak najbardziej aktualny temat, bo dotyczy naprawdę wielu ludzi nad Wisłą. Panuje u nas smutny prowincjonalizm. OPZZ nie jest w stanie się przebić z informacją – dodaje Piotr Szumlewicz.

CBOS i TNS Polska przepytały Polaków, co myślą o TTIP. Ponad połowa słyszała o umowie, zasadnicza większość ją popiera, a prawie 80 proc. frazeologizm „wolny handel” dobrze się kojarzy. Z badania wyszło też, nieco wbrew logice, że im bardziej lewicowy wyborca, tym bardziej to ostatnie mu się podoba: – Nie powinno to dziwić, skoro badanych pytano w zasadzie tylko o pozytywne elementy umowy i potencjalne korzyści (np. ułatwienia wzajemnego uznawania kwalifikacji zawodowych, ułatwienia w wymianie handlowej), pomijając potencjalne ryzyka i zagrożenia, dotyczące jakości żywności czy potencjalnego bezrobocia. Zaskakujący jest także poziom ogólności niektórych pytań. Odpowiedzi na nie w zasadzie nic nie znaczą. Kto odpowie, że nie chce „ułatwień”? – tłumaczy nam dr Łucja Krzyżanowska, socjolożka i badaczka jakościowa.

W ogóle przy okazji debaty o liberalizacji handlu w język wkrada się przemoc. Cała filozofia tej chwalebnej rewolucji sprowadza się do jednego: cięcia kosztów. I tym w istocie są dla Amerykanów „regulacje”. Dla całego socjalnego dziedzictwa UE są to raczej antyregulacje. To samo dotyczy nadużywania takich pojęć jak restrukturyzacja (oznaczającego w praktyce bezrobocie), tańszy produkt (tańszy, lecz niezdrowy lub mniej bezpieczny) i, co najbardziej boli, wolność. Bo chodzi o wolność biznesu przed wolnością konsumenta. Barack Obama lansował ostatnio TTIP w jednym z wieczornych talk shows i próbował rapować słowa „praca, praca, praca”. A tymczasem praca dla jednych to pozbawienie jej innych. Krytycy umowy są zdania, że z Europy, lekko licząc, zniknie ponad 600 tys. etatów.

Im więcej się o TTIP mówi, i w USA, i w Europie, i im więcej kulis negocjacji wychodzi na jaw, tym bardziej poparcie dla umowy spada. W Stanach transatlantycka umowa i jej transpacyficzna bliźniaczka TTP w pewnym momencie zdominowały kampanię wyborczą. Donald Trump jest stanowczo przeciw, podobnie jak Bernie Sanders. Ten ostatni wymusił nawet na Hillary Clinton zobowiązanie, że jako prezydent wycofa się z obydwu umów. Z tym że Amerykanie naturalnie bardziej się boją umowy z krajami Azji, bo tam dopuszcza się jeszcze niższe standardy i praca jest o wiele tańsza.

W Niemczech i Francji odsetek zwolenników TTIP spadł z 55 do 17 proc. Coraz mniej entuzjastycznie wypowiadają się o umowie zachodnie rządy. – PO i PiS bezrefleksyjnie ją popierają. A w Europie naprawdę trwa debata o jej minusach. Zieloni jako pierwsi zaczęli o nie pytać w europarlamencie. W Berlinie przeciwko TTIP protestowało ostatnio aż ćwierć miliona osób. My też musimy wyjść na ulice – mówi Małgorzata Tracz, współprzewodnicząca polskich Zielonych. Ale tu się pojawia problem, bo lewica nie chce wyjść razem z Kukizem, a Kukiz z lewicą: – Oni co innego mówią, co innego robią – dodaje poseł Sachajko.

To może KOD? Nic z tego. – Komitet Obrony Demokracji nie zajmuje się takimi sprawami jak liberalizacja handlu i znoszenie barier, bo to dotyczy relacji Brukseli ze Stanami Zjednoczonymi. My walczymy o polskie sprawy, o konstytucję, przestrzeganie wyroków Trybunału Konstytucyjnego i prawa człowieka. I dlatego nie komentujemy sprawy umowy z USA – mówi Beata Kolis,rzeczniczka stowarzyszenia dowodzonego przez Mateusza Kijowskiego. Szkoda, bo po pierwsze, TTIP jest jak najbardziej polską sprawą, a po drugie, prawo do płacy minimalnej, do ochrony danych osobowych czy do zdrowej żywności mieści się w kategorii praw człowieka.

Istnieje za to koalicja Stop TTIP, złożona z mniejszych organizacji pozarządowych, ale jej działalność nie przebiła się specjalnie do mediów. Jeden z b. liderów Zjednoczonej Lewicy Adam Ostolski jest zdania, że cała sprawa spoczywa w rękach ludzi młodych: – To oni zdecydowali o sukcesie protestów w sprawie ACTA – stwierdza.

Koń trojański z Kanady

Tymczasem ostatnio przed szereg wyszły Węgry. Parlament w Budapeszcie na początku czerwca podjął rezolucję typu „nic o nas bez nas”, tzn. wezwał do tego, by TTIP (jeżeli dojdzie do etapu ratyfikacji) uchwalić w drodze procedury mieszanej: Komisja Europejska plus 28 krajów. Kazimierz Michał Ujazdowski popiera to rozwiązanie: – Kluczem jest kontrola polskiego parlamentu oraz aktywizacja kontroli publicznej w trakcie całego procesu. Decyzja musi zostać podjęta, kiedy dojdzie do wyłączenia spornych obszarów, czyli rolnictwa i chemii. No i oczywiście arbitrażu – mówi.

PiS dużo mówi o ochronie suwerenności. Zobaczymy, czy Mateusz Morawiecki będzie konsekwentny w tej sprawie. Natomiast Marcin Święcicki optuje za kontynuacją nie do końca jasnego trybu: – Nie możemy się zdawać na liberum veto tego czy innego kraju, bo wówczas ratyfikacja ugrzęźnie – stwierdza.

Niestety koniem trojańskim, który wprowadzi nam TTIP bez ratyfikacji TTIP, może być wynegocjowana między Kanadą a Unią tzw. Kompleksowa Ekonomiczna Umowa Handlowa (CETA). Czeka ją teraz wspomniana „procedura mieszana”, czyli ratyfikacja przez kraje członkowskie. W najbardziej spornych punktach, szczególnie tych dotyczących arbitrażu, jest lustrzanym odbiciem Partnerstwa Transatlantyckiego. Amerykańskim korporacjom to wystarczy. 85 proc. z nich ma bowiem swoje filie w Kanadzie i stamtąd będą mogły handlować z Polską, nie oglądając się na regulacje. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zajmuje się polityką zagraniczną, głównie amerykańską oraz relacjami transatlantyckimi. Autor korespondencji i reportaży z USA.      więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2016