Domy miłości niespełnionej

Jest nowy, trzypiętrowy, ze spadzistym dachem. Wśród lokatorek ciągła rotacja: im krócej tu są, tym lepiej dla nich. Na początku chcą niewiele: żeby było ciepło, bezpiecznie i coś do zjedzenia. Po pewnym czasie mają wymagania. Rozkładają ręce i mówią: “Pomóżcie!". A potem: “Czemu nie pomagacie?".

19.10.2003

Czyta się kilka minut

---ramka 316254|prawo|1---Jola z synkiem są w ośrodku od dwóch miesięcy. To duża zmiana w jej życiu. - Tragiczna - zaznacza (tak mówią wszystkie). Jola podkreśla, że nigdy niczego jej nie brakowało. Teraz wszystkiego: swobody, niezależności, bliskich, własnego kąta. O ośrodku mówi “areszt śledczy". Bo każdy dzień wygląda tu tak samo, zgodnie z harmonogramem posiłków: zejście do jadalni na parterze, powrót do pokoju. Czasem dyżur w kuchni. Spory o przydzielane przez siostrę odżywki, ubranka, pieluchy. Wyjście do sklepu to jedyna rozrywka.

Jola na pracę już nie liczy: - Mam świadomość, że za to, co zarobię i tak się nie utrzymam - mówi. Poza tym jak niedawno znalazła pracę (miała pilnować dwójki dzieci), to gdy pracodawcy (ich rodzice) dowiedzieli się, gdzie Jola chwilowo mieszka, podziękowali: - Bo ludzie myślą, że ten dom to same alkoholiczki i prostytutki.

Także Beata (22 lata, mieszka w podobnym domu w Wadowicach) nie chce żyć z piętnem ośrodka: - Gdy w urzędzie czy u lekarza słyszą, gdzie mieszkam, traktują mnie z góry. Nie mogę już tego wytrzymać.

Przestała nawet spacerować po mieście czy chodzić do parku. Nie chce czuć spojrzeń, które mówią: ona jest z Sadowej.

Lepsze to niż nic

Gdy Jola wychodzi z ośrodka, również i ona czuje, że wszyscy na nią patrzą i wytykają palcami. - Odkąd tu mieszkam, straciłam poczucie własnej wartości. Przestałam nawet czuć się kobietą atrakcyjną - Jola patrzy na wiszące nad łóżkiem zdjęcie, na którym obejmuje ją barczysty brunet. To jej mąż. Właściwie były mąż. Na rozwód nie może się zdecydować, choć wszyscy jej to doradzają: - To mój pierwszy i jedyny mężczyzna, największa w życiu miłość.

Bawi się obrączką na palcu, ukradkiem zerka na zdjęcie. - Czasem się tutaj pojawia - mówi. - Przyniósł nawet prezent na urodziny. Gdy siedzi obok, trudno mi się powstrzymać, żeby nie wziąć go za rękę.

Małżeństwem są, a raczej byli, przez trzy lata. Dzięki jej determinacji. Sama musiała dbać o wszystko. - On kocha wolność i rozrywki. Nie rozumiał, że dziecko to obowiązek - tłumaczy.

Ostatnie normalne mieszkanie Joli to był dom teściów. - Mąż zaczął wtedy znikać z domu. Jest światowym człowiekiem, potrzebuje nowych wrażeń - mówi z ironią. Teść powiedział jej, że skoro męża nie ma w domu, to znaczy, że nie jest dla niego dobrą rodziną. I wyrzucił z mieszkania razem z Bartkiem. Mąż spytał tylko, gdzie zamieszka. Nie interesował się nimi więcej. Najpierw zatrzymała się u koleżanki, ale warunkiem było kupowanie jej matce piwa. Wyprowadziła się po tygodniu.

Rodzice Joli byli nauczycielami. Rozwiedli się, gdy była nastolatką. Na początku lat 90. ojciec założył hurtownię, później agencję reklamową. Teraz ma nową żonę, dwa samochody, duże mieszkanie. - Obiecywał, że przyjmie mnie do pracy. Ale macocha zagroziła, że go wtedy zostawi. Chciałabym tak opętać męża, jak ta kobieta opętała mojego ojca. Zapisał jej już wszystko - Jola nie kryje nienawiści do macochy.

Przed urodzeniem Bartka pracowała w butiku, potem jako wychowawczyni w domu dziecka. Teraz, kiedy się zdenerwuje, mówi, że wyjdzie na ulicę i tam zarobi. Na dom, jedzenie, przedszkole - żeby zapewnić dziecku, co powinno mieć. Inaczej nie czuje się na siłach. Nie sama.

Na “Dom Matki i Dziecka" Jola zdecydowała się dla dobra Bartka. Ale zaraz dodaje, że i dla niego też nie ma tu nic dobrego: - W ogóle się tutaj nie rozwija. Zrobił się tak nadpobudliwy, że nie jest w stanie nawet wysłuchać bajki. I ciągle łapie choroby od innych dzieci.

Na razie jednak muszą zostać, nie mają żadnych dochodów. Dlatego Jola wniosła sprawę o alimenty. - O pieniądze dotąd go nie prosiłam - zaznacza. - Sam powinien pomyśleć, że ma syna, a dziecko ma potrzeby.

Bartek ma marzenie: chciałby pójść do kina. Ale na razie Joli na to nie stać.

"Nie mogę, nie mogę..."

“Marchewka" (tak na Magdę mówią dziewczyny z ośrodka) o swojej przyszłości mówi: “jedna wielka, czarna plama". Ma 20 lat i dwoje dzieci. Zadarty nosek, duże zielone oczy. Wygląd przedwcześnie dojrzałego dziecka. - Życie to głupi żart. Gdybym myślała o tym, że jestem w tym domu i nie mam nic poza alimentami, to bym się kompletnie zdołowała. I staram się nie myśleć - nerwowo podciąga rękawy swetra.

W maju zdała maturę w wieczorowym liceum. W tym normalnym, do którego chodziła kiedyś w rodzinnym Bielsku, należała do złotej młodzieży: w ostatnim roku miała 240 godzin nieobecności. Co wtedy robiła? Jeździła do Warszawy, Zakopanego, Krakowa. Najczęściej sama. Chodziła po centrum, po sklepach, siadała gdzieś i myślała o życiu albo pisała wiersze.

Ewę urodziła w drugiej klasie liceum, Tomka półtora roku później. Przy pierwszej ciąży otoczenie doradzało jej aborcję; przy drugiej starała się już, by nikt nie wiedział. Chciała urodzić. - Wolę się “męczyć" z dwojgiem dzieci - podkreśla, że męczyć musi być w cudzysłowie - niż z jednym i nie wiedzieć, gdzie trafiło drugie...

Przyznaje, że jest ciężko, coraz ciężej. Brak jej normalnego domu, pracy. Normalnego życia: - Decydując się na dziecko, musimy mu coś zapewnić. A ja to trochę nieprzemyślanie zrobiłam. A tym domu? Nie, nie ma tu problemów. Nie martwię się, co jutro włożę do garnka, gdzie będę spać. Problem tylko, że nie mogę normalnie żyć, nie mogę znaleźć pracy, nie mogę...

Adres domu Magda znalazła w książce telefonicznej. Po kłótni z matką zabrała dzieci, spakowała się i przyjechała do Wadowic, do domu, którym kieruje siostra Kamila. - Przyszłam wieczorem i siostry mnie przyjęły bez problemu. Zostałam i wegetuję już dwa lata. No, powiedzmy, że żyję - mówi bez przekonania.

Marzenia? Prozaiczne: chciałaby mieć swój dom, pracować. “Jakie pani ma wykształcenie? Średnie i dwoje dzieci. To dziękuję" - tak Magda wyobraża sobie rozmowy z pracodawcami.

Na dzieci dostaje alimenty: 600 złotych. Gdyby wynajęła najtańsze mieszkanie, zostałoby jej może 200 złotych na utrzymanie ich trojga. Tyle płaciła za same zastrzyki, gdy dzieci były chore. A chorują często.

Nie wyobraża sobie życia z innym mężczyzną niż tamten, ojciec dzieci. Z nim zresztą też nie. W ogóle o tym nie myśli. W końcu traktował ją jak służącą, mówił, że jest zerem, choć sam nie skończył podstawówki. “Jak ci się nie podoba, spadaj", mówił. A ona jeszcze kupowała mu piwo i papierosy: - Nawet kwiatka na Dzień Kobiet nigdy nie dał. Niedobrze mi, gdy pomyślę, że mogłam z nim być.

Nadal go jednak kocha. Choć są dni, kiedy chciałaby, żeby potrąciło go auto.

Nauczyć się chcieć

Siostra Kamila (niewiele starsza od mieszkanek domu) lubi swą pracę i podopieczne, zwłaszcza gdy się już poznają i tworzą zżytą grupę, niemal rodzinę. - Czasem to takie dzieci jeszcze - uśmiecha cię łagodnie.

- Zdarza się, że odejście z domu i pobyt tu jest dobry dla kobiety - podkreśla siostra. - Żeby ojciec dziecka czy jej rodzice zrozumieli, że ona może poradzić sobie sama. To może być czas na refleksję. Wcześniej czasu nie było, bo nim oni zdążyli się dobrze poznać, przyszło na świat dziecko i zaczęły się obowiązki.

Dziewczyny, które trafiają do domu siostry, mają nieco ponad 20 lat, nieukończone szkoły i najczęściej pochodzą z rodzin dysfunkcyjnych. Siostra: - Ale nawet jeśli są po studiach i z tzw. dobrych rodzin, to coś było nie tak. Coś spowodowało, że wybierały nieodpowiednią osobę.

Warunkiem przebywania w domu jest zorganizowanie sobie funduszy: zasiłku, alimentów. Bywa, że składają pozwy, ale po spotkaniu z ojcem dziecka wycofują je. “On jest taki biedny, po co go jeszcze nękać", mówią. Po dwóch takich rozprawach sąd przestaje je traktować poważnie.

- Są różne typy kobiet - mówi siostra. - Niektóre doceniają pomoc i robią coś ze swoim życiem, a inne czekają tylko na wsparcie. Ciągle narzekają, bo coś nie spełnia ich oczekiwań. Tych drugich jest więcej. Często nie wiedzą, czego chcą. Większość żyje przeszłością.

- Do dyspozycji dziewczyn jest psycholog i prawnik. Chcemy, by same mogły się utrzymać, bo nie mogą liczyć ciągle na czyjąś pomoc - mówi siostra Michaela, przełożona “Domu Matki i Dziecka" w Krakowie.

W ciągu dwóch lat działalności domu usamodzielniło się 120 matek. Najczęściej wracały do rodziny (fakt, nie do końca jest to usamodzielnienie, ale tak to traktuje statystyka). Inne zdobyły jakieś zasiłki. - Gdy ma się tysiąc złotych na miesiąc, można już wynająć pokój za 300 i jakoś żyć - mówi siostra. - Może biednie, ale samodzielnie. Tego ich uczymy. Samodzielności.

- One są strasznie spragnione młodości i przeżywania jej tak, jak się powinno - dodaje. - Bardziej tęsknią za młodością i wolnością niż za życiem rodzinnym. To widać, gdy położą dzieci spać. Budzi się wtedy w nich nie przeżyta młodość, jakiej nigdy nie miały. Dla niektórych pobyt w domu to szansa na nowe życie. A dla jednej czwartej tylko początek zależności od innych: kolejnych ośrodków, instytucji charytatywnych.

Życie na nowo

- Z ojcem Paulinki rozstaliśmy się, gdy miała rok - mówi Beata. - Dlaczego? Kiedyś obiecałam sobie, że nie pozwolę, by moje dziecko miało takie życie jak ja.

Beata jest zdecydowana, pewna siebie. - Mój rodzinny dom był patologiczny - wspomina. - Rodzice nie pili, ale ciągle były awantury. Ojciec bił matkę i nas też. Raz próbowałam go zastraszyć, opowiedziałam o pobiciu w szkole. Przez następny tydzień siedziałam w domu, fioletowa od siniaków.

Matka? Traktowała ją i dwójkę jej rodzeństwa jak balast. Podczas awantur próbowała znaleźć coś obciążającego dzieci, by na nie kierować złość męża. Beata skończyła tylko podstawówkę (mówi to ze wstydem). Opiekowała się bratem z zespołem Downa, gdy rodzice byli w pracy.

Narzeczony? - Mój facet nigdy mnie nie uderzył - podkreśla. Nawet się do mnie wulgarnie nie odezwał.

Ale gdy zaczął coraz częściej spotykać się z kolegami i wydawać pieniądze na alkohol, Beata dała mu dwa tygodnie na zastanowienie się. Nie umiał podjąć decyzji, więc zrobiła to za niego: - Nie wiem, czy to była odwaga, czy strach, żeby nie powtórzyło się to, co było u mnie w domu rodzinnym.

Przy córce źle o ojcu nie mówi. W Wadowicach jest tylko czasowo: czeka na miejsce w następnym ośrodku. Większym, z możliwością robienia jakichś kursów. Cały czas szuka też czegoś przez znajomych w rodzinnej gminie. Z domu chce odejść jak najszybciej ze względu na Paulinkę: jest nadpobudliwa i szybko uczy się od innych dzieci najgorszych zachowań.

Beata marzy o mieszkaniu socjalnym. I o pracy. Może sprzątać. Słyszała, że można w ten sposób nieźle zarobić.

- Lubię tę samotność, gdy Paulinka idzie spać - mówi. - Choć czasem jest smutno, że nie ma kogoś, z kim można pogadać. Dziewczyny z ośrodka mają swoje problemy. Takie same albo większe. Zresztą każdej wydaje się, że ma największe.

O przyszłości stara się nie myśleć. Woli zgubić myśli w chaosie codzienności: - Czasem mam takie odchyły i wierzę, że wszystko będzie dobrze. To chyba obrona organizmu, żeby nie wpaść w dół. W takich momentach wymyślam swoje życie na nowo. Jest piękne i kolorowe. I oczywiście jest w nim Paulinka.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2003