Pomoc samotnym matkom to powód do wstydu dla Polski

Jeśli nic z tym nie zrobimy, media będą regularnie informować o tragediach takich, jak śmierć Kamila z Częstochowy.

19.08.2023

Czyta się kilka minut

Mama na huśtawce
Wystawa „Baby Art Walk”. Wrocław, 16 maja 2019 r. / KORNELIA GŁOWACKA-WOLF / AGENCJA WYBORCZA.PL

Magda opowiada sen. Siedzi w kuchni z mamą i tatą, jedzą śniadanie. Potem dostaje kanapkę owiniętą w aluminiową folię, buziaka na „do widzenia” i idzie do szkoły. Scena śniła się Magdzie wiele razy, ale zawsze twarze rodziców były rozmazane. Nigdy nie udało jej się „dośnić ich” do końca.

– Dzieciństwo spędziłam w domu dziecka, więc kiedy zaszłam w ciążę, to nawet się ucieszyłam, że będę mieć „coś” własnego – opowiada Magda. – Dopiero kiedy brzuch zrobił się duży, a mój facet już rozglądał się za innymi, chciałam cofnąć czas.

Zaszła w ciążę po siedemnastych urodzinach i nie udało jej się skończyć szkoły średniej. Mama porzuciła ją tak wcześnie, że jej nie zapamiętała, ojca nie poznała nigdy. Właściwie długo wydawało jej się to normalne, jej koleżanki też nie miały domów i nikt nie robił im kanapek do szkoły. Za to już w wieku 11 lat poznała smak alkoholu. „Kto nie pije, ten donosi” – mówili w bidulu; nie mogła odmówić.

– Trafiają do nas kobiety, które uciekły od przemocy, zmagają się z uzależnieniami i najczęściej pochodzą z dysfunkcyjnych środowisk. Nie miały dobrych wzorców w domu albo w ogóle go nie miały – podkreśla Ewa Michoń, kierowniczka Domu Samotnej Matki i Dziecka, prowadzonego przez Caritas w Częstochowie. – Magda przeszła przez Młodzieżowy Ośrodek Wychowawczy, trafiła do naszej placówki już w ciąży. Jedynym jej pragnieniem było urodzić dziecko i zachować je dla siebie. Była w trudnym związku.

Magda bardzo długo nie wiedziała, czym jest miłość. Kiedy więc chłopak postawił jej piwo i zabrał motorem na wycieczkę, z wdzięczności zgadzała się na seks. – Człowiek wychowany w normalnych warunkach, choć oczywiście pojęcie normy jest względne, nie umie sobie wyobrazić dziecka porzuconego, którego nikt nigdy nie darzył uczuciem. Magda cierpiała na tak chroniczny deficyt miłości, że najmniejszy komplement brała za wyraz uczyć i wiązała się z przemocowcami, byle tylko nie żyć samotnie – opowiada Ewa Michoń.

Dom Samotnej Matki i Dziecka w Częstochowie dysponuje czterdziestoma miejscami, obecnie przebywa tam jedenaście kobiet i trzynaścioro dzieci. Pobyt w placówce wiąże się z podjęciem terapii, która ma skutecznie wpłynąć na zmiany w życiu kobiet. Mogą liczyć na pomoc psychologa, pracownika socjalnego, ­terapeuty od uzależnień i prawnika – wiele matek ma na koncie wykroczenia albo długi.

 

Wychodzenie na prostą

Skierowanie do placówek dla samotnych matek z dziećmi (DSM) otrzymuje się na rok, z możliwością przedłużenia o sześć miesięcy. Za pobyt w ośrodku płaci gmina. Niestety, wiele osób – mimo że kwalifikuje się do pomocy – nie dostaje skierowania, bo miesięczne opłaty poważnie obciążyłyby budżet samorządu. Gdyby ciężar kosztów choć w części znalazł się na barkach państwa, można by pomagać skuteczniej.

– Kiedy skończy się przyznany kobiecie i jej dziecku okres pobytu w placówce, musi się wyprowadzić. Duża część pensjonariuszek przechodzi w międzyczasie terapię, znajduje pracę, czasem dostaje mieszkanie komunalne lub jest w stanie wynająć coś na wolnym rynku. Najtrudniej jest paniom, które są pozbawione umiejętności radzenia sobie z codziennymi sprawami. Zdarza się, że wracają do partnerów, od których wcześniej uciekły, lub trafiają do schroniska dla samotnych kobiet, a ich dzieci do rodzin zastępczych – wyjaśnia Ewa Michoń.

Praca nad powrotem Magdy do społeczeństwa trwała trzy lata. Kiedy przyszła do ośrodka, nie była w stanie posprzątać pokoju ani poradzić sobie z prostymi czynnościami domowymi. Nowe rzeczy do dzisiaj ją przerażają, ale nauczyła się dbać o siebie i dziecko. Magdzie pomagał pedagog, pracownik socjalny i psychiatra. Wysiłek specjalistów poszedłby jednak na marne, gdyby Magda nie podjęła terapii wyzwalającej ją z uzależnienia od narkotyków i alkoholu. Dziś jest w mieszkaniu chronionym (oprócz dachu nad głową gwarantuje się w nim też pomoc specjalistów), nauczyła się szyć. Skończyła kurs wizażu. Uwierzyła, że jest coś warta.

Kobiety z Ośrodka dla Samotnych Matek i Dzieci w Łabuniach (woj. lubelskie) też marzą o własnym mieszkaniu. Nie jest to jednak proste, bo czas oczekiwania na przydział waha się od kilku miesięcy do kilku lat. – W naszym domu aktualnie przebywają trzy matki dorosłe i dwie małoletnie: mają szesnaście i siedemnaście lat – mówi Anna Boć-Bil, dyrektorka placówki. – Staramy się dla nich o mieszkanie, ale na razie nikt nie wie, co się z nimi stanie, gdy będą musiały opuścić nasze mury. Niektóre dziewczyny nie mogą wrócić do rodziców, bo ci mają odebrane prawa do opieki. Bywa i tak, że rodzice odwiedzają u nas córkę, ale nie chcą jej wziąć do siebie. Sposobem, żeby legalnie opuścić dom w celu usamodzielnienia się, jest zawarcie związku małżeńskiego. Ostatnio trafiła do nas ciężarna piętnastolatka, która kilka miesięcy po porodzie wyszła za mąż za ojca dziecka i opuściła nas.

 

Odzyskać życie

Niepełnoletnie kobiety w ciąży trafiają do DSM najczęściej z Młodzieżowych Ośrodków Wychowawczych. W świetle prawa po wyjściu za mąż i założeniu rodziny traktowane są jak osoby pełnoletnie. Z tej drogi korzysta wiele kobiet. Zdarza się, że biorą ślub tylko „na chwilę”, byle tylko nie wracać do rodzinnych domów lub pod opiekę osób wyznaczonych przez sąd. Jeśli małżeństwo zostanie zerwane, wiele z nich trafia do placówek dla samotnych matek. Pobyt w ośrodku łączy się z koniecznością brania udziału w życiu wspólnoty – są dyżury w kuchni, wspólnie obchodzi się święta, trzeba podjąć terapię. Dziewczyny niepełnoletnie przebywające w Łabuniach chodzą do szkoły, bo mają świadomość, że bez wykształcenia będzie im trudno stanąć na nogi.

– Pomagamy nieletnim koleżankom w opiece nad dziećmi, kiedy idą na lekcje – mówi 25-letnia Oliwia, która urodziła przed dwoma tygodniami. Jej synek śpi w kojcu i jeszcze nie rozumie słów mamy opowiadającej, jak przed porodem całymi dniami płakała i nie wychodziła z pokoju. Bała się, że sobie nie poradzi. Jedno dziecko już straciła; czteroletnia córka jest pod opieką prawną babci.

Oliwia zaszła w ciążę ze starszym o jedenaście lat obcokrajowcem, nie znała jego przeszłości, nie wiedziała, że siedział w więzieniu. Poznali się w Holandii, dokąd uciekła przed partnerem, który pił, brał narkotyki (szło na to m.in. całe 500 plus).

– Moi rodzice rozwiedli się, jak miałam dwa lata. Mama ciągle pracowała i nie miała dla mnie czasu. Nie zwróciła na mnie uwagi, nawet jak się cięłam w gimnazjum. Kiedy miałam 16 lat, przeprowadziłam się do swojego chłopaka, był dziesięć lat starszy i wydawał się spoko. Potem się okazało, że robił jakieś dziwne interesy i pił, potrafiłam naliczyć osiemnaście piw. Bił mnie, choć byłam w ciąży. W końcu mafia zaczęła go ścigać za długi. Grozili, że i mnie zabiją. Uciekłam – Oliwia opowiada to cichym głosem, żeby nie zbudzić synka.

Zanim trafiła do Łabuń, mieszkała w noclegowni dla bezdomnych na Dolnym Śląsku. W tym czasie jej partner związał się już z inną kobietą. Nie miała szansy na znalezienie pracy, ciąża była już zbyt widoczna.

– Nie poradziłabym sobie z tym wszystkim sama. Dopiero dzięki terapii w ośrodku zrozumiałam, że nie ma sytuacji bez wyjścia, że zawsze trzeba szukać pomocy. Chciałabym dostać mieszkanie i podjąć pracę, wierzę, że z czasem uda mi się odzyskać córkę od babci – marzy Oliwia.

 

Dziedziczenie biedy

– Bywa, że kobiety, nawet po długotrwałej terapii, nie potrafią radzić sobie z wyzwaniami – opowiada siostra Nikodema, kierująca domem w Karwowie, prowadzonym przez Zgromadzenie Sióstr Benedyktynek Samarytanek Krzyża Chrystusowego. – Mieliśmy w ośrodku matkę, co do której żywiłam duże nadzieje. Mieszkała u nas rok, była alkoholiczką po terapii, czworo dzieci jej odebrano, piąte wychowywała u nas. Miała zacząć pracę, ale odwiedziła męża w więzieniu. Nie wytrzymała tego napięcia, upiła się, wszczęła awanturę w autobusie. Przyjechała policja i kobieta trafiła na trzy miesiące do więzienia, za wcześniejsze przewinienia. A przecież już wydawało się, że odzyska dzieci i zacznie żyć świadomie. Dzieci straciła, a najmłodszy syn trafił do rodziny zastępczej.

Ośrodek w Karwowie znajduje się na wsi, dom otacza ogród, jest miejsce do zabawy, można jeździć na rowerze i rolkach. Przebywają tam wyłącznie matki pełnoletnie. – Jest u nas wiele kobiet, które są niezaradne, nie mają poczucia sprawczości, wiele nie potrafi zająć się dziećmi – mówi psychoterapeutka Kinga Orłowska, która przyjechała tu na rok jako wolontariuszka.

Z ośrodka w Karwowie niektóre kobiety odchodzą, po czym wracają. Siostry benedyktynki przyjmują je ponownie, bo zależy im na dobru dziecka, ale nie mają wielkich nadziei. Dla wielu matek ośrodek to rodzaj internatu, który im się należy. Nie angażują się więc w terapię, nie chcą iść do pracy.

– Kiedyś przyjechała w odwiedziny do szesnastoletniej dziewczyny jej mama i zawołała: „O, tutaj był budynek gospodarski, trochę się pozmieniało”. Okazało się, że też przeszła przez nasz ośrodek, ale wcześniej nie rozmawiała o tym z córką. Mamy więc kobiety, które dziedziczą biedę i los po krewnych. Często nie wiem, jak przerwać ten łańcuch – przyznaje Kinga Orłowska.

 

Listy od więźniów

Niewydolność systemu widać wyraźnie w historii Anny, która ma jedenastoletnią córkę i sześcioletniego syna. Anna skończyła 40 lat i lubi bawić się na placu zabaw, czasem dzieciom wyjada cukierki. Boi się spać w ciemności i nie zna wartości pieniądza. Kiedy zbyt głośno domaga się czegoś i krzyczy, jej córka szturcha ją i ucisza. Nie odebrano jej dzieci, więc dzieciństwo córki i syna mija na przeprowadzkach do różnych ośrodków – nigdy nie zaznały życia w prawdziwym domu. Nikt nie wie, co się z nimi stanie, gdy skończy się półtoraroczny pobyt w Karwowie.

– W naszym ośrodku czeka na poród 38-latka z orzeczeniem o niepełnosprawności intelektualnej. Ojciec dziecka jest więźniem, wyszedł na krótko i znowu siedzi. Prawdopodobnie kobieta po porodzie trafi do DPS-u, a dziecko zostanie jej odebrane – opowiada kierowniczka DSM w Częstochowie. – Kiedy więc widzę kolorowe koperty, starannie udekorowane listy, od razu wiem, że to od więźniów. To powszechne zjawisko. Osadzony najczęściej ma rodzinę i choć obiecuje dozgonną miłość, po wyroku wraca do żony albo znowu trafia za kratki – wzdycha Ewa Michoń.

Najtrudniejsze w ośrodkach są święta. Wzmagają samotność, poza tym większość kobiet ma złe wspomnienia z dzieciństwa. Przygotowanie białego obrusu i zastawy na stół, wybranie potraw, odświętne ubranie siebie i dzieci – to rzeczy, których dotąd często nie praktykowały. Budzą w nich niepokój i generują konflikty w grupie.

– „Każdą wigilię spędzałam z pół­litrówką żubrówki”, powiedziała mi jedna z podopiecznych – wspomina siostra Nikodema z Karwowa. – Dlatego czasem siadają do stołu w dresach, nie chcą celebrować święta.

Bywa, że są bierne. Czasem wynika to z długoletniego mieszkania w domach dziecka, gdzie za nic nie trzeba było bezpośrednio odpowiadać. – Kiedy dziecko choruje, upadnie, skaleczy się, w tzw. normalnej rodzinie matka biegnie, próbuje jakoś zaradzić. U nas bywa inaczej. Robimy wszystko, by pokazać kobietom drogę ku samodzielnemu życiu, ale nie możemy przejść tej drogi za nie – mówi Kinga Orłowska.

Ważnym punktem na tej drodze jest tzw. mieszkanie treningowe. – Dorosłe kobiety nie potrafią czasem ścielić łóżek. Trzeba je nauczyć, że z dziećmi chodzi się do lekarza, a pieniądze muszą wystarczyć na cały miesiąc. Nie wszystkie kobiety przechodzą ten test. W Częstochowie mamy wolny lokal chroniony, ale żadna z naszych podopiecznych nie jest na to jeszcze gotowa – uważa Ewa Michoń.

Żeby pokrzywdzone kobiety z dziećmi stanęły mocno na nogach, potrzebna jest współpraca wielu osób i instytucji – placówek, ośrodków pomocy społecznej, centrów pomocy rodzinie, urzędów, sądów, kuratorów, nauczycieli, lekarzy, policji. Bez tego sytuacja się nie zmieni. A tragedie, takie jak śmierć Kamila w Częstochowie, będą co jakiś czas wstrząsać Polską i uruchamiać falę oburzenia.

 

Nie można pomóc każdemu

Piotr Szukalski z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego w artykule „Nastoletnie matki we współczesnej Polsce” podawał, że w 2019 r. płodność nastolatek osiągnęła najniższy poziom w powojennej historii naszego kraju i była po raz pierwszy niższa niż dziesięć urodzeń na tysiąc kobiet w wieku 15-19 lat. W 2019 r. zdarzyły się jednak ciąże u 35 dziewczynek do 14. roku życia, 146 piętnastolatek i 497 szesnastolatek.

Jedną z nich była Kasia, która przebywała w warszawskim Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym, choć zgodnie z prawem nie powinna tam mieszkać z dzieckiem, bo polskie przepisy nie przewidziały rozwiązań umożliwiających pobyt nieletnich matek wraz z dziećmi w takich placówkach; w dodatku jako nastolatka nie miała władzy rodzicielskiej. Po porodzie Kasia z piersiami pełnymi mleka wróciła do ośrodka, a jej dziecko trafiło do rodziny zastępczej. W końcu odzyskała córkę, ale z powodu kłopotów z utrzymaniem przez kilka miesięcy przebywała w Domu Samotnej Matki w Warszawie na Pradze-Północ.

O zmiany w prawie dla takich matek jak Kasia walczyła Fundacja po DRUGIE Agnieszki Sikory, dziennikarki, która po latach zajmowania się problematyką społeczną w mediach postanowiła sama nieść pomoc. – Moja organizacja podjęła temat nieletnich dziewcząt w 2012 r., kiedy jeszcze nie mogły przebywać w młodzieżowych ośrodkach, do których zostały skierowane przez sąd, bo zaszły w ciążę. Często też były nakłaniane do oddawania dzieci do adopcji. Zrobiliśmy raport o ich sytuacji, zdobyliśmy grant i postanowiliśmy wybudować dom, w którym dziewczyny będą miały szansę na zmianę życia – opowiada Agnieszka Sikora.

Dom dla matek powstaje na warszawskim Ursynowie. Projekt zakłada, że placówka będzie dysponowała sześcioma miejscami dla kobiet i dzieci i działała będzie na zasadzie osobnych mieszkań chronionych. – W domach dla samotnych matek zwykle czas pobytu jest ograniczony, w naszym nie stawiamy takich granic. Wychodzimy z założenia, że trzeba pracować z kobietą tak długo, jak wymagają tego okoliczności. Każda jest inna, inaczej wygląda też jej praca nad uzależnieniami czy traumami. Musi być jednak wysiłek z obu stron – zaznacza Agnieszka Sikora. – Jeśli kobieta nie podejmie żadnych działań, będziemy myśleć także o jej dziecku i o takim uregulowaniu sytuacji, która w pierwszej kolejności ma na uwadze jego dobro i bezpieczeństwo. To jest trudne, ale po dwunastu latach działalności społecznej rozumiem, że nie mogę pomóc każdemu.©

Imiona matek zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i polonistka. Absolwentka teatrologii UJ i podyplomowych studiów humanistycznych PAN. Z „Tygodnikiem Powszechnym” współpracuje od 2013 roku, autorka reportaży i wywiadów o tematyce społecznej, historycznej i kulturalnej. Laureatka m.in. I nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Mama na huśtawce