Dobry rok mediów

Przyszły rok dla dziennikarstwa będzie trudny. To my - czwarta władza - będziemy pod ostrzałem trzech pierwszych.

“TYGODNIK POWSZECHNY": - Mija rok od ujawnienia przez “Gazetę Wyborczą" afery Rywina. Był to zarazem rok, w którym media opisały najważniejsze szczegóły tej sprawy. Wykryły także kilka innych: lekową, starachowicką itd. Czy w Polsce media nie przejmują prerogatyw trzech pierwszych władz? Są w stanie wykryć aferę, osądzić sprawców, a niektórych niemal skazać, czego przykładem posyłanie na dno tzw. niezatapialnych.

ANDRZEJ KRAJEWSKI: - To był rzeczywiście dobry rok polskich mediów. Wcześniej gazety pisały o różnych “przekrętach" polityków i nic. Oczywiście, także w dojrzałych demokracjach nie wszyscy politycy podają się do dymisji następnego dnia po opisaniu ich niecnych działań, jednak na świecie takie przypadki są częste, a w Polsce prawie ich nie było. Mieliśmy wrażenie, że uderzamy głową w mur.

Atmosferę zmieniły przesłuchania komisji śledczej. Wystarczyło dwóch sprawiedliwych, by komisja wypełniała swoje zadanie. Ba, skutki jej działania przerosły wyobraźnię zarówno Adama Michnika, który zdecydował się na publikację oferty Rywina, jak i ludzi władzy, którzy zgodzili się na powołanie komisji. Kluczem do sukcesu okazał się jawny charakter jej prac.

Drugim elementem, który wzmocnił skuteczność mediów, stał się spadek poparcia dla SLD. To był efekt śnieżnej kuli: im więcej skandali, tym rząd był słabszy aż wreszcie, pod naciskiem mediów, politycy zaczęli ustępować. Dziś SLD to statek, którego załoga chroni się przed zatonięciem przez wyrzucanie za burtę trefnych facetów. To, oczywiście, rodzi frustrację w partii.

- I kontratak. Niektórzy politycy SLD sięgnęli do sprawdzonych metod i zdają się myśleć: “niech prokuratura bliżej przyjrzy się pracy dziennikarzy i gazet".

- Minister Kurczuk daje słowo, że nie ma polowania na dziennikarzy, ale moim zdaniem prokuratorami powoduje strach i jednak jakieś wytyczne, być może nie formułowane na piśmie. Do tego dochodzi lęk całego wymiaru sprawiedliwości. Przez lata władza sądownicza znajdowała się poza krytyką, choćby dlatego, że - bo i prawo prasowe tego zabraniało, i tradycja była taka - wyroków sądowych się nie komentowało. Musiała być jakaś instancja, która stawia kropkę nad “i" - tego się nie podważało. Sęk w tym, że erozja tej władzy - brak środków i podatność na dwuznaczne kontakty z ludźmi świata przestępczego - jest obecnie faktem. To wystarczyło, by sędziowie przestali być świętymi krowami. Dlatego odreagowują, strasząc dziennikarzy.

- Politycy nie tylko nasyłają na dziennikarzy prokuratorów, ale także próbują sterować rynkiem reklam. Przykładem może być decyzja byłego ministra Grzegorza Kołodki, który otwarcie powiedział, że spółki z udziałem skarbu państwa nie będą się ogłaszać ani w “Rzeczpospolitej", ani w “Gazecie Wyborczej". Albo wycofywanie reklam przez firmy, których rady nadzorcze obsadzane są przez polityków. Na ile takie decyzje mogą niszczyć prasę?

- Decyzja Kołodki była skandaliczna. Publiczne pieniądze muszą być rozdzielane według kryterium skuteczności, a nie kryterium politycznego. Analogiczne naciski odbywają się na poziomie prasy lokalnej, gdzie możliwości kontroli poczynań polityków są jeszcze mniejsze. Logika działania jest następująca: samorządy tworzą własne gazetki, gdzie dają ogłoszenia i zamawiają sponsorowane teksty, albo wprost ogłaszają przetarg na “obsługę dziennikarską miasta" - to przykład ze Starogardu Gdańskiego.

- To, co się dzieje z mediami lokalnymi, woła o pomstę do nieba. Mamy na myśli cenzurowanie WUJ (Wiadomości Uniwersytetu Jagiellońskiego), pozbawienie lokalu “Nowego Życia Pabianic", czy decyzję sądu w Lublinie, który zobligował “Tygodnik Chełmski" do wypłacenia astronomicznej grzywny.

- Każdy z tych przykładów ma inną historię i skutki prawne, ale pokazują groźną tendencję. Trzeba mieć nadzieję, że prasa lokalna będzie się bronić i że będzie istniał nacisk opinii publicznej, by równo traktować media przy publicznych zamówieniach. Nadzieją napawa także pobudzenie gospodarcze, które powinno owocować reklamami w lokalnej prasie.

- W Polsce wolne media może zdusić nie tylko brak pieniędzy, ale także decyzje urzędników. Przykładem decyzja Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji odbierająca koncesję krakowskiemu radio Blue FM.

- Naczelny Sąd Administracyjny podważył decyzję Krajowej Rady. Teraz musimy naciskać, by członkowie KRRiT odpowiedzieli za błędne decyzje, na przykład przed Trybunałem Stanu. To jest generalna sprawa odpowiedzialności urzędników, którzy - na szczęście - w tym roku za popełniane błędy tracili swoje stanowiska. Choć nie wszyscy...

- Czy prawo prasowe potrzebuje korekty? I czy powinni się brać za to politycy? Mataczenia przy ustawie medialnej każą się tego obawiać.

- Jako Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich wciąż zadajemy sobie te pytania. Dziś obowiązuje prawo uchwalone w 1984 r. Koszt napisania tej ustawy od nowa może być wysoki, bo będą ją jednak uchwalać politycy. Oczywiście, możemy znaleźć 15 posłów, którzy przedstawią nasz projekt, ale potem przyjdą komisje, podkomisje, a tam wszystko może się zdarzyć. I nie poznamy dziecka, które chcieliśmy urodzić.

- Istnieje też konkurencyjna organizacja dziennikarska, która zawsze może zgłosić swój projekt...

- Tak, w poprzedniej kadencji Sejmu już to zrobiła, proponując licencjonowanie dziennikarzy, a niedawno Andrzej Ziemski, wiceprezes Stowarzyszenia Dziennikarzy RP, przypomniał w “Trybunie", że powinna istnieć Rada Prasowa, a jej nie ma. Wadą obecnego prawa prasowego jest także to, że na jego podstawie trudno powiedzieć, kto jest, a kto nie jest w Polsce dziennikarzem. To jedna z przyczyn słabości Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, który ciągle nie może wyjść poza kilka redakcji, przede wszystkim mediów publicznych, a przecież związek zawodowy jest nam potrzebny do ochrony przed eksploatacją przez pracodawców. W wielu krajach Europy do związków należy większość pracowników mediów.

- Czy dziennikarze są bez winy? Można chyba mówić o niezdrowej konkurencji, o zależnościach...

- Konkurencja zawsze jest zdrowa!

- Słyszy się jednak, że redakcje zastanawiają się, czy nie działa w ich szeregach szpieg, bo materiał, nad którym pracowali miesiące, właśnie ukazał się w konkurencyjnym piśmie.

- Jeśli trzy popularne dzienniki drukują w tym samym dniu materiał natury śledczej, obciążający jakiegoś polityka, to jedni widzą w tym “rękę". Kiedyś rzeczywiście był nią Wydział Prasy KC PZPR, ale dziś zwolennicy spiskowej teorii dziejów dopatrują się “palca Michnika". A ja widzę zdrową konkurencję. Jeśli redakcja pracuje nad jakimś tematem i słyszy, że konkurencja także, to zaczyna się spieszyć. Czy to jest dobre? Nieraz efektem jest powierzchowność publikowanego tekstu, ale zasadniczo jest to gwarancja, że sprawy nie da się schować pod korcem.

Adam Michnik powstrzymywał publikacje o propozycji Rywina przez pół roku. Gdyby dziś chciał tak postąpić, wątpię, by mu się to udało. A i sytuacja “GW" wyglądałaby inaczej, gdyby tekst ukazał się na początku września - na długo przed szczytem w Kopenhadze.

Dziennikarz jest od tego, by publikować, a nie spekulować. Kalkulowanie, zastanawianie się, czy i kiedy druk ważnego tekstu będzie dobry dla państwa, to nie zadanie dziennikarza. Wyobraźmy sobie, że mamy tekst, w którym padają poważne zarzuty wobec naszych wojsk w Iraku. Jego druk wiąże się z wielką odpowiedzialnością. Ale jeśli jakaś redakcja dysponowałaby dziś takim wiarygodnym materiałem, to powinna go drukować, bez względu na skutki, a historia zapewne przyznałaby jej rację.

- Jakie więc błędy popełnia czwarta władza?

- Zbyt rzadko, szczególnie dziennikarze śledczy, potrafią pracować na długim oddechu. W Ameryce jest regułą, że w numerze, w którym ujawnia się aferę, nie odkrywa się wszystkich kart. To nie może być jednodniowa sensacja. W publikacjach “Rzeczpospolitej" widać np., że jej dziennikarze chcą za dużo sprzedać za jednym zamachem. To powoduje, że nie wszystko jest jasne, a szczegóły są mało zrozumiałe dla szerszej publiczności. Oni za często piszą jakby tylko dla tych, których oskarżają. Taki tekst lepiej byłoby rozbić na kilka odcinków. I przekaz byłby klarowniejszy, i efekt trwalszy.

Redakcja powinna mieć także ograniczone zaufanie do dziennikarzy, wymagać od nich nie tylko tekstu, ale i raportu dotyczącego wszystkich źródeł. Przypadek dziennikarza z “The New York Times", który wymyślał swoje reportaże z pomocą internetu, jest znamienny. I najlepszym tytułom zdarzają się wpadki. Powinniśmy potraktować poważnie to ostrzeżenie, bo moim zdaniem przyszły rok dla dziennikarstwa będzie trudny. To my - czwarta władza - będziemy pod ostrzałem trzech pierwszych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2003