Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Umarł w święto Bożego Narodzenia. Zgodnie z jego życzeniem jego ciało złożono w trumnie z surowych, sosnowych desek, z uchwytami ze zwykłego sznura – najtańszej, jaką udało się znaleźć. Nie chciał też żadnych kwiatów, wojskowych pocztów ani pompatyczności. Z powodu szalejącej pandemii we mszy żałobnej uczestniczyło tylko sto osób.
Tutu życzył sobie, by jego szczątki poddano resomacji. Uważał tę metodę rozkładu ludzkich zwłok za mniej szkodliwą dla środowiska naturalnego i oszczędniejszą niż kremacja. Urnę z prochami umieszczono pod posadzką katedry.
Odprawiając nabożeństwo żałobne anglikański arcybiskup Thabo Makgoba życzył rodakom, by śmierć Desmonda Tutu stała się dla nich początkiem odnowy i odmiany. „Niech nasze życie będzie skromne, jak jego życie, jak ta sosnowa trumna, która jest tego symbolem – powiedział. – Niechże ci, co mają w bród, zacisną pasa, by i inni mogli się najeść do syta”.
Na ulicy Vilakazi
Południowa Afryka jest krajem, który wydał aż czterech laureatów Pokojowej Nagrody Nobla, a każdy z nich otrzymał ją za walkę z apartheidem, porządkiem rasowej segregacji, obowiązującym tu jako ustrój państwowy przez prawie pół wieku (1948--1990). Ulica Vilakazi, położona w Soweto na przedmieściu Johannesburga, jest jedyną na świecie, przy której mieszkali dwaj nobliści. Zanim została przerobiona na turystyczną atrakcję, była też sceną, na której rozgrywały się najważniejsze dramaty południowoafrykańskich dziejów. W 1976 r. wybuchło tu uliczne powstanie czarnej młodzieży przeciwko obowiązkowi nauki w języku afrykanerskim, mowie prześladowców. Dziesięć lat później nowa uliczna rebelia ogarnęła całe Soweto i przyspieszyła upadek apartheidu, po czym wyrodziła się w bratobójczą wojnę między zwolennikami a przeciwnikami Afrykańskiego Kongresu Narodowego, partii Mandeli.
Tutu do niej nie należał, ale również dla niego najważniejszym celem była walka z apartheidem. Podobno w Soweto spotkali się tylko raz, pod koniec lat 50. Mandela miał 40 lat, był znanym w całym Soweto prawnikiem i jednym z przywódców Afrykańskiego Kongresu Narodowego. Tutu, młodszy o 13 lat, uczył w szkole, do której zaproszono Mandelę.
Po raz drugi spotkali się w lutym 1990 r., kiedy ostatni biały prezydent kraju, Frederik de Klerk (trzeci z pokojowych noblistów), uznawszy, że apartheidu nie da się obronić, kazał wypuścić z więzienia skazanego na dożywocie Mandelę, by układać się z nim w sprawie przyszłości Południowej Afryki. Pierwszą noc na wolności Mandela spędził w domu Tutu, sławnego już na cały świat noblisty i pierwszego czarnego anglikańskiego arcybiskupa Kapsztadu.
Ksiądz
„Nie było niczego wzniosłego w tym, że postanowiłem zostać kapłanem – wspominał Tutu, syn nauczyciela i gospodyni domowej z miasteczka Klerksdorp, położonego wśród kopalń złota w dawnym Transwalu, godzinę drogi od Johannesburga. – Chciałem być lekarzem, ale rodziców nie było stać na opłacenie studiów medycznych. Teologia była tańsza”.
Kapłanem został też za sprawą poznanego w dzieciństwie, w Soweto, anglikańskiego pastora Trevora Huddlestone’a. Mandela powiadał, że żaden biały nie uczynił tyle dobrego dla Południowej Afryki, co ten misjonarz przybyły z Wielkiej Brytanii. Huddlestone w kazaniach i pismach potępiał apartheid jako grzech i wspierał prześladowanych czarnych (to on sprezentował muzykowi Hugh Masekeli pierwszą profesjonalną trąbkę). Opiekował się Tutu, gdy ten jako chłopak zachorował na gruźlicę i prawie dwa lata przeleżał w szpitalu. Pastor stał się dla niego duchowym przewodnikiem i mistrzem.
W 1961 r., po nauce w seminarium, 30-letni Tutu został wyświęcony na księdza. W Południowej Afryce dojrzewał bunt czarnych. W 1960 r., w miasteczku Sharpeville pod Johannesburgiem, policja zastrzeliła ponad 60 czarnych. W obawie przed rozruchami biały rząd wprowadził stan wyjątkowy, tysiące osób zostało wtrąconych do aresztów. Uznał też Afrykański Kongres Narodowy za organizację wywrotową i zakazał jego działalności. Kongresowa młodzież z Mandelą na czele wystąpiła przeciwko przywiązanym do pacyfizmu starym przywódcom (należał do nich czwarty noblista, zuluski wódz Albert John Luthuli, który właśnie w 1960 r. otrzymał nagrodę). Mandela wyjechał do Etiopii i Algierii szkolić się na komendanta partyzanckiej armii, której nigdy nie stworzył. Po powrocie został wytropiony i skazany na dożywocie.
Tutu polityką się nie zajmował. Dzięki wsparciu Kościoła anglikańskiego (czwarty największy w Południowej Afryce; trzy czwarte jego wiernych stanowili czarni) wyjechał na naukę do londyńskiego King’s College. Uważał Anglię za raj na ziemi. Wspominał, że ludzie byli dla niego uprzejmi, piłkarskie mecze ulubionej drużyny Arsenalu oglądał na tej samej trybunie, na którą przychodzili biali, a policjanci zwracali się do niego „sir”.
Po powrocie do Afryki w 1975 r. Tutu, wyróżniający się błyskotliwym intelektem, charyzmą, światowym obyciem (wiele podróżował dzięki stypendium Światowej Rady Kościołów) i wigorem, został pierwszym czarnym dziekanem anglikańskiej katedry św. Marii w Johannesburgu, a rok później biskupem w królestwie Lesotho. W 1978 r. jako pierwszy czarny objął stanowisko sekretarza generalnego Południowoafrykańskiej Rady Kościołów.
Bojownik
Południowa Afryka była pariasem, karanym przez resztę świata ostracyzmem i sankcjami, a czarna młodzież, pozbawiona przywódców – których jak Mandelę wtrącono do więzienia, zmuszono do ucieczki z kraju jak towarzyszy Mandeli albo zamordowano jak Steve’a Biko – szukała nowych przewodników.
Jedni słuchali żony Mandeli, Winnie, która osamotniona i prześladowana przez tajną policję poddała się żądzy zemsty, nienawiści i przemocy. Jej zwolennicy mordowali szpicli i kolaborantów, paląc ich żywcem w „płonących naszyjnikach”, oponach samochodowych oblewanych benzyną, wciskanych nieszczęśnikom na ramiona i podpalanym.
Inni słuchali duchownych, wyczulonych na krzywdę i sprzeciwiających się niegodziwym porządkom. Pastorzy Huddlestone, Tutu, Beyers Naudé, Paul Verryn, Michael Lapsley, Njongonkulu Ndungane, Frank Chikane, Allan Boesak czy katoliccy księża Denis Hurley i Wilfrid Napier z kapłanów, niespodziewanie dla nich samych, stali się duchowymi przywódcami powstania. Południowoafrykańskie Kościoły anglikański, katolicki i metodystyczny występowały przeciwko apartheidowi. Holenderski Kościół Reformowany – poza nielicznymi wyjątkami, jak Beyers Naudé – usprawiedliwiał segregację rasową, szukając jej uzasadnienia w Biblii.
Jako anglikański dziekan Tutu mógł zamieszkać w którejś z dzielnic Johannesburga, zastrzeżonych dla białych, musiał tylko o to poprosić rządzących. Wybrał dom w Soweto.
Pracę w parafii zaczął od pogrzebów ofiar ulicznych starć z policją. „Jestem już zmęczony tych chodzeniem tydzień w tydzień na pogrzeby, wygłaszaniem mów nad mogiłami – powiedział podczas któregoś z nich. – Najwyższa pora, byśmy przestali marnować ludzkie życia”.
Wspominał, że jako ksiądz nie mógł nie zająć się polityką. „Nigdzie nie jest tak łatwo być dobrym chrześcijaninem jak w Południowej Afryce – mówił. – Nigdzie granica między dobrem a złem nie jest tak wyraźna”.
Odbierając Pokojową Nagrodę Nobla mówił, że tyrania, przemoc i dyskryminacja odczłowieczają zarówno ofiarę, jak prześladowcę, że ofiara i prześladowca potrzebują się nawzajem, by odzyskać człowieczeństwo. „Jest ono możliwe jedynie we wspólnocie, w solidarności – mówił. – To jest właśnie Ubuntu: jestem, ponieważ ty jesteś”.
To miał też pewnie na myśli, gdy po upadku apartheidu nadawał Południowej Afryce imię „Ludu Tęczy”, wielobarwnego, różnorakiego, ale pojednanego ze sobą i ze światem. Ludu, który wybaczając, ale nie zapominając tego, co było, potrafi wspólnie zabiegać o lepsze jutro.
Szybko pojął, że kapłańska szata pozwala mu mówić i robić to, co jego rodakom było zabronione. Piewcom apartheidu odwołującym się na każdym kroku do Biblii niezręcznie było więzić księży. Tym bardziej że Tutu, sprzeciwiając się apartheidowi, nie wzywał do zemsty, lecz pojednania. Występował przeciwkoapartheidowi, odrzucając nie tyle polityczny porządek, co niesprawiedliwość. Przekonał do tego całą Południowoafrykańską Radę Kościołów, która stała się awangardą ruchu wyzwoleńczego.
Wygłaszał żałobne mowy podczas pogrzebów ofiar rozruchów i skrytobójczych mordów, dokonywanych przez białe „szwadrony śmierci”. Kroczył na czele protestacyjnych marszów, a swoje katedry w Johannesburgu, a potem także w Kapsztadzie uczynił azylami dla działaczy praw człowieka, przeciwników apartheidu i ich adwokatów.
Potępiał apartheid, ale także przemoc, po jaką czarna młodzież coraz częściej i coraz chętniej sięgała, by walczyć z białym reżimem. W lipcu 1985 r. w Duduzie na przedmieściu Johannesburga, po pogrzebie, któremu przewodniczył, ocalił życie szpiclowi, którego wzburzony tłum zamierzał spalić żywcem. Ściągnął z nieszczęśnika „płonący naszyjnik” i zapowiedział, że jeśli tak będzie się toczyć walka o wolność, wyjedzie z kraju na zawsze.
Biali mieli go za groźnego fanatyka, a czarni radykałowie uważali, że zanadto cacka się z białymi, że dopuszcza się zdrady, przekonując, że z białymi trzeba szukać zgody. „Jeśli pragniesz pokoju, układasz się z wrogami, a nie z przyjaciółmi” – odpowiadał.
Był wspaniałym mówcą, a każde przemówienie, powielane w dziennikarskich korespondencjach, czyniło go jeszcze sławniejszym. Międzynarodowy rozgłos stawał się dla Tutu jeszcze lepszym listem żelaznym niż kapłańska szata.
Przemierzał świat wzdłuż i wszerz przekonując prezydentów i premierów, by zerwali kontakty z Południową Afryką, rządzoną przez białych rasistów. Amerykańskiego prezydenta Ronalda Reagana i brytyjską premier Margaret Thatcher, którzy sprzeciwiali się sankcjom, też nazwał rasistami. Przemawiając w ONZ, zrównał apartheid z hitleryzmem.
Niedługo potem, w 1984 r., przyznano mu Pokojowego Nobla, a dwa lata później został arcybiskupem Kapsztadu, pierwszym czarnym zwierzchnikiem Kościoła anglikańskiego w Południowej Afryce. „Stał się symbolem ruchu wyzwoleńczego” – przyznawał Frank Chikane.
Jako arcybiskup napisał do Frederika de Klerka, który w 1989 r. został nowym prezydentem kraju, że jeśli uwolni Mandelę i unieważni przepisy apartheidu, czarni wybaczą białym krzywdy. A gdy w lutym 1990 r. Mandela wyszedł na wolność, Tutu ogłosił: rzucam politykę, niech się nią teraz Mandela zajmuje.
Cztery lata później, po pierwszych wolnych wyborach, w których głos czarnych liczył się tak samo jak białych, Mandela został pierwszym czarnym prezydentem Południowej Afryki. Tutu wyznał, że słuchając, jak Mandela składa prezydencką przysięgę, pomyślał: „Boże, jeśli każesz mi umrzeć teraz, nie będę miał nic przeciwko”.
Trzy wcielenia
Mandela poprosił Tutu, by pokierował Komisją Prawdy, mającą ujawnić i rozliczyć zbrodnie epoki apartheidu. W tym wcieleniu widziałem go w grudniu 1997 r. w Johannesburgu, gdy błagał swoją sąsiadkę, byłą żonę Mandeli, Winnie (Nelson rozwiódł się z nią po wyjściu z więzienia z powodu małżeńskiej niewierności), by przyjęła na siebie winę za śmierć ludzi, których jej zwolennicy z Soweto zamordowali jako policyjnych konfidentów.
„To była wojna, a ja w niej walczyłam, podczas gdy wielu z was przyglądało się temu w telewizji, siedząc wygodnie w fotelach” – odpowiadała Winnie swoim oskarżycielom i sędziom.
„Byłaś naszą boginią wolności – mówił drżącym głosem Tutu. – Ale stało się jednak coś złego, czego nie potrafię nazwać. Błagam cię, błagam, błagam. Zdobądź się na to, by przyznać, że stało się coś złego, coś poszło nie tak. I proś o wybaczenie”. Winnie wykrztusiła słowa przeprosin. Ale ani nie uznała winy, ani nie prosiła o przebaczenie. I tak na dobrą sprawę nie wiadomo nawet, co miała na myśli mówiąc, że „coś poszło nie tak”. Wielką politykę czy własne życie, straconą młodość, miłość i marzenia?
Powołanie Komisji Prawdy było jedną z pierwszych decyzji prezydenta Mandeli, który uznał, że poznanie prawdy o przeszłości jest nie tylko konieczne, ale także ważniejsze od karania winnych. Za szczere wyznanie grzechów, wyrażenie skruchy i gotowość naprawienia krzywd winowajcy, także ci odsiadujący już kary więzienia, mogli liczyć na łaskę i wybaczenie.
Ale nie wszyscy zgodzili się zeznawać, inni ujawniali tylko to, co było dla nich wygodne. „Winy i skruchę wyznawali ci, którzy wykonywali rozkazy, a nie ci, którzy je wydawali” – mówił rozczarowany Tutu.
Po raz pierwszy widziałem go w kwietniu 1993 r. na żałobnym wiecu na stadionie w Soweto, na którym żegnano Chrisa Haniego, jednego z najważniejszych czarnych przywódców, zamordowanego przez białego imigranta. W gazetach pisano, że Haniego zabili obrońcy apartheidu, by sprowokować czarnych do wojny domowej, która udaremniłaby pokojowe rokowania z Mandelą, ocaliła stare porządki.
Wypełniony po brzegi stutysięczny stadion kipiał gniewem i żądzą zemsty, wokół trwały zamieszki, płonęły policyjne samochody. Zdawało się, że nic nie powstrzyma mścicieli, a kondukt pogrzebowy, zanim ze stadionu dotrze na cmentarz, zniszczy na swej drodze wszystko, co białe. Zgromadzeni na trybunach nie chcieli słuchać przemów i modlitw o pokój i pojednanie. Woleli śpiewać rewolucyjne pieśni o walce, męczeństwie i zwycięstwie. Nieuważnie i z rozdrażnieniem słuchali Mandeli.
Ale dali się uwieść Tutu, który potrafił hipnotyzować. Jak szaman zaczarował i odmienił wzburzony tłum. Sto tysięcy wołało za nim: „Będziemy wolni! Będziemy wolni wszyscy!”. Kiedy spostrzegł, że ludzie słuchają go i zrobią, co im powie, zawołał: „Jesteśmy Bożym ludem tęczy! Nikt nas nie powstrzyma w marszu do zwycięstwa, po wolność! Bóg jest po naszej stronie!”.
Po raz ostatni widziałem go na tym samym stadionie w Soweto, ale już na sportowych igrzyskach. W 2010 r. w Południowej Afryce zaczynały się piłkarskie mistrzostwa świata, pierwsze na tym kontynencie. Na trybunie honorowej Tutu, jak zwykle, sypał żartami, z których większość dotyczyła jego niewielkiego wzrostu i wielkiego nosa. Tym razem opowiedział, jak to chrześcijańscy misjonarze nawracali Afrykę. „Mieli Biblię, a my, Afrykanie, mieliśmy ziemię. Powiedzieli nam: zamknijcie oczy i módlcie się do Pana. Posłusznie zrobiliśmy, jak nam kazali – mówił. – A kiedyśmy rzekli: »Amen« i otworzyli oczy, okazało się, że teraz myśmy mieli Biblię, a oni ziemię”.
Do końca życia zajmował się tysiącem spraw. Potępiał zachodnią inwazję na Irak, prześladowania Palestyńczyków w Izraelu, tyranię w Zimbabwe, uczył zgody w Kenii, Greków i Turków na Cyprze, Hiszpanów i Basków, wytykał korupcję i prywatę następców Mandeli w Południowej Afryce, upominał się o prawa chorych na AIDS, mniejszości seksualnych. Domagał się wyświęcania kobiet na kapłanów (córka Tutu, Mpho, była pastorem, ale straciła uprawnienia kapłańskie po poślubieniu partnerki, Marceliny van Furth) oraz walki o ochronę środowiska naturalnego i klimatu, opowiadał się za prawem do eutanazji.
Mandela lubił się z Tutu przekomarzać. Kiedy Tutu wytykał mu, że stroi się jak panna na wydaniu, Mandela odparł, że nie może poważnie traktować tego, co w sprawach mody ma do powiedzenia facet, który na co dzień chodzi w sukience. Ale powiedział też kiedyś: „Jeśli Desmond nie trafi do nieba, nikt z nas się tam nie dostanie”. ©℗