Dobry biskup Tutu

„Był nam przewodnikiem i sumieniem” – mawiał o nim Nelson Mandela. W Południowej Afryce zmarł Desmond Tutu.

10.01.2022

Czyta się kilka minut

 / MICHAŁ DYAKOWSKI
/ MICHAŁ DYAKOWSKI

Umarł w święto Bożego Narodzenia. Zgodnie z jego życzeniem jego ciało złożono w trumnie z surowych, sosnowych desek, z uchwytami ze zwykłego sznura – najtańszej, jaką udało się znaleźć. Nie chciał też żadnych kwiatów, wojskowych pocztów ani pompatyczności. Z powodu szalejącej pandemii we mszy żałobnej uczestniczyło tylko sto osób.

Tutu życzył sobie, by jego szczątki poddano resomacji. Uważał tę metodę rozkładu ludzkich zwłok za mniej szkodliwą dla środowiska naturalnego i oszczędniejszą niż kremacja. Urnę z prochami umieszczono pod posadzką katedry.

Odprawiając nabożeństwo żałobne anglikański arcybiskup Thabo Makgoba życzył rodakom, by śmierć Desmonda Tutu stała się dla nich początkiem odnowy i odmiany. „Niech nasze życie będzie skromne, jak jego życie, jak ta sosnowa trumna, która jest tego symbolem – powiedział. – Niechże ci, co mają w bród, zacisną pasa, by i inni mogli się najeść do syta”.

Na ulicy Vilakazi

Południowa Afryka jest krajem, który wydał aż czterech laureatów Pokojowej Nagrody Nobla, a każdy z nich otrzymał ją za walkę z apartheidem, porządkiem rasowej segregacji, obowiązującym tu jako ustrój państwowy przez prawie pół wieku (1948--1990). Ulica Vilakazi, położona w Soweto na przedmieściu Johannes­burga, jest jedyną na świecie, przy której mieszkali dwaj nobliści. Zanim została przerobiona na turystyczną atrakcję, była też sceną, na której rozgrywały się najważniejsze dramaty południowoafrykańskich dziejów. W 1976 r. wybuchło tu uliczne powstanie czarnej młodzieży przeciwko obowiązkowi nauki w języku afrykanerskim, mowie prześladowców. Dziesięć lat później nowa uliczna rebelia ogarnęła całe Soweto i przyspieszyła upadek apartheidu, po czym wyrodziła się w bratobójczą wojnę między zwolennikami a przeciwnikami Afrykańskiego Kongresu Narodowego, partii Mandeli.

Tutu do niej nie należał, ale również dla niego najważniejszym celem była walka z apartheidem. Podobno w Soweto spotkali się tylko raz, pod koniec lat 50. Mandela miał 40 lat, był znanym w całym Soweto prawnikiem i jednym z przywódców Afrykańskiego Kongresu Narodowego. Tutu, młodszy o 13 lat, uczył w szkole, do której zaproszono Mandelę.

Po raz drugi spotkali się w lutym 1990 r., kiedy ostatni biały prezydent kraju, Frederik de Klerk (trzeci z pokojowych noblistów), uznawszy, że apartheidu nie da się obronić, kazał wypuścić z więzienia skazanego na dożywocie Mandelę, by układać się z nim w sprawie przyszłości Południowej Afryki. Pierwszą noc na wolności Mandela spędził w domu Tutu, sławnego już na cały świat noblisty i pierwszego czarnego anglikańskiego arcybiskupa Kapsztadu.

Ksiądz

„Nie było niczego wzniosłego w tym, że postanowiłem zostać kapłanem – wspominał Tutu, syn nauczyciela i gospodyni domowej z miasteczka Klerksdorp, położonego wśród kopalń złota w dawnym Transwalu, godzinę drogi od Johannesburga. – Chciałem być lekarzem, ale rodziców nie było stać na opłacenie studiów medycznych. Teologia była tańsza”.

Kapłanem został też za sprawą poznanego w dzieciństwie, w Soweto, anglikańskiego pastora Trevora Huddlestone’a. Mandela powiadał, że żaden biały nie uczynił tyle dobrego dla Południowej Afryki, co ten misjonarz przybyły z Wielkiej Brytanii. Huddlestone w kazaniach i pismach potępiał apartheid jako grzech i wspierał prześladowanych czarnych (to on sprezentował muzykowi Hugh Masekeli pierwszą profesjonalną trąbkę). Opiekował się Tutu, gdy ten jako chłopak zachorował na gruźlicę i prawie dwa lata przeleżał w szpitalu. Pastor stał się dla niego duchowym przewodnikiem i mistrzem.

W 1961 r., po nauce w seminarium, 30-letni Tutu został wyświęcony na księdza. W Południowej Afryce dojrzewał bunt czarnych. W 1960 r., w miasteczku Sharpeville pod Johannesburgiem, policja zastrzeliła ponad 60 czarnych. W obawie przed rozruchami biały rząd wprowadził stan wyjątkowy, tysiące osób zostało wtrąconych do aresztów. Uznał też Afrykański Kongres Narodowy za organizację wywrotową i zakazał jego działalności. Kongresowa młodzież z Mandelą na czele wystąpiła przeciwko przywiązanym do pacyfizmu starym przywódcom (należał do nich czwarty noblista, zuluski wódz Albert John Luthuli, który właśnie w 1960 r. otrzymał nagrodę). Mandela wyjechał do Etiopii i Algierii szkolić się na komendanta partyzanckiej armii, której nigdy nie stworzył. Po powrocie został wytropiony i skazany na dożywocie.

Tutu polityką się nie zajmował. Dzięki wsparciu Kościoła anglikańskiego (czwarty największy w Południowej Afryce; trzy czwarte jego wiernych stanowili czarni) wyjechał na naukę do ­londyńskiego King’s College. Uważał Anglię za raj na ziemi. Wspominał, że ludzie byli dla niego uprzejmi, piłkarskie mecze ulubionej drużyny Arsenalu oglądał na tej samej trybunie, na którą przychodzili biali, a policjanci zwracali się do niego „sir”.

Po powrocie do Afryki w 1975 r. Tutu, wyróżniający się błyskotliwym intelektem, charyzmą, światowym obyciem (wiele podróżował dzięki stypendium Światowej Rady Kościołów) i wigorem, został pierwszym czarnym dziekanem anglikańskiej katedry św. Marii w ­Johannesburgu, a rok później biskupem w królestwie Lesotho. W 1978 r. jako pierwszy czarny objął stanowisko sekretarza generalnego Południowoafrykańskiej Rady Kościołów.

Bojownik

Południowa Afryka była pariasem, karanym przez resztę świata ostracyzmem i sankcjami, a czarna młodzież, pozbawiona przywódców – których jak Mandelę wtrącono do więzienia, zmuszono do ucieczki z kraju jak towarzyszy Mandeli albo zamordowano jak Steve’a Biko – szukała nowych przewodników.

Jedni słuchali żony Mandeli, Winnie, która osamotniona i prześladowana przez tajną policję poddała się żądzy zemsty, nienawiści i przemocy. Jej zwolennicy mordowali szpicli i kolaborantów, paląc ich żywcem w „płonących naszyjnikach”, oponach samochodowych oblewanych benzyną, wciskanych nieszczęśnikom na ramiona i podpalanym.

Inni słuchali duchownych, wyczulonych na krzywdę i sprzeciwiających się niegodziwym porządkom. Pastorzy Huddlestone, Tutu, Beyers Naudé, Paul Verryn, Michael Lapsley, Njongonkulu Ndungane, Frank Chikane, Allan Boesak czy katoliccy księża Denis Hurley i Wilfrid Napier z kapłanów, niespodziewanie dla nich samych, stali się duchowymi przywódcami powstania. Południowoafrykańskie Kościoły anglikański, katolicki i metodystyczny występowały przeciwko apartheidowi. Holenderski Kościół Reformowany – poza nielicznymi ­wyjątkami, jak Beyers Naudé – usprawiedliwiał segregację rasową, szukając jej uzasadnienia w Biblii.

Jako anglikański dziekan Tutu mógł zamieszkać w którejś z dzielnic Johannesburga, zastrzeżonych dla białych, musiał tylko o to poprosić rządzących. Wybrał dom w Soweto.

Pracę w parafii zaczął od pogrzebów ofiar ulicznych starć z policją. „Jestem już zmęczony tych chodzeniem tydzień w tydzień na pogrzeby, wygłaszaniem mów nad mogiłami – powiedział podczas któregoś z nich. – Najwyższa pora, byśmy przestali marnować ludzkie życia”.

Wspominał, że jako ksiądz nie mógł nie zająć się polityką. „Nigdzie nie jest tak łatwo być dobrym chrześcijaninem jak w Południowej Afryce – mówił. – Nigdzie granica między dobrem a złem nie jest tak wyraźna”.

Odbierając Pokojową Nagrodę Nobla mówił, że tyrania, przemoc i dyskryminacja odczłowieczają zarówno ofiarę, jak prześladowcę, że ofiara i prześladowca potrzebują się nawzajem, by odzyskać człowieczeństwo. „Jest ono możliwe jedynie we wspólnocie, w solidarności – mówił. – To jest właśnie Ubuntu: jestem, ponieważ ty jesteś”.

To miał też pewnie na myśli, gdy po upadku apartheidu nadawał Południowej Afryce imię „Ludu Tęczy”, wielobarwnego, różnorakiego, ale pojednanego ze sobą i ze światem. Ludu, który wybaczając, ale nie zapominając tego, co było, potrafi wspólnie zabiegać o lepsze jutro.

Szybko pojął, że kapłańska szata pozwala mu mówić i robić to, co jego rodakom było zabronione. Piewcom apart­heidu odwołującym się na każdym kroku do Biblii niezręcznie było więzić księży. Tym bardziej że Tutu, sprzeciwiając się apartheidowi, nie wzywał do zemsty, lecz pojednania. Występował przeciwko­apartheidowi, odrzucając nie tyle polityczny porządek, co niesprawiedliwość. Przekonał do tego całą Południowoafrykańską Radę Kościołów, która stała się awangardą ruchu wyzwoleńczego.

Wygłaszał żałobne mowy podczas pogrzebów ofiar rozruchów i skrytobójczych mordów, dokonywanych przez białe „szwadrony śmierci”. Kroczył na czele protestacyjnych marszów, a swoje katedry w Johannesburgu, a potem także w Kapsztadzie uczynił azylami dla działaczy praw człowieka, przeciwników ­apart­heidu i ich adwokatów.

Potępiał apartheid, ale także przemoc, po jaką czarna młodzież coraz częściej i coraz chętniej sięgała, by walczyć z białym reżimem. W lipcu 1985 r. w Duduzie na przedmieściu Johannesburga, po pogrzebie, któremu przewodniczył, ocalił życie szpiclowi, którego wzburzony tłum zamierzał spalić żywcem. Ściągnął z nieszczęśnika „płonący naszyjnik” i zapowiedział, że jeśli tak będzie się toczyć walka o wolność, wyjedzie z kraju na zawsze.

Biali mieli go za groźnego fanatyka, a czarni radykałowie uważali, że zanadto cacka się z białymi, że dopuszcza się zdrady, przekonując, że z białymi trzeba szukać zgody. „Jeśli pragniesz pokoju, układasz się z wrogami, a nie z przyjaciółmi” – odpowiadał.

Był wspaniałym mówcą, a każde przemówienie, powielane w dziennikarskich korespondencjach, czyniło go jeszcze sławniejszym. Międzynarodowy rozgłos stawał się dla Tutu jeszcze lepszym listem żelaznym niż kapłańska szata.

Przemierzał świat wzdłuż i wszerz przekonując prezydentów i premierów, by zerwali kontakty z Południową Afryką, rządzoną przez białych rasistów. Amerykańskiego prezydenta Ronalda Reagana i brytyjską premier Margaret Thatcher, którzy sprzeciwiali się sankcjom, też nazwał rasistami. Przemawiając w ONZ, zrównał apartheid z hitleryzmem.

Niedługo potem, w 1984 r., przyznano mu Pokojowego Nobla, a dwa lata później został arcybiskupem Kapsztadu, pierwszym czarnym zwierzchnikiem Kościoła anglikańskiego w Południowej Afryce. „Stał się symbolem ruchu wyzwoleńczego” – przyznawał Frank Chikane.

Jako arcybiskup napisał do Frederika de Klerka, który w 1989 r. został nowym prezydentem kraju, że jeśli uwolni Mandelę i unieważni przepisy apartheidu, czarni wybaczą białym krzywdy. A gdy w lutym 1990 r. Mandela wyszedł na wolność, Tutu ogłosił: rzucam politykę, niech się nią teraz Mandela zajmuje.

Cztery lata później, po pierwszych wolnych wyborach, w których głos czarnych liczył się tak samo jak białych, Mandela został pierwszym czarnym prezydentem Południowej Afryki. Tutu wyznał, że słuchając, jak Mandela składa prezydencką przysięgę, pomyślał: „Boże, jeśli każesz mi umrzeć teraz, nie będę miał nic przeciwko”.

Trzy wcielenia

Mandela poprosił Tutu, by pokierował Komisją Prawdy, mającą ujawnić i rozliczyć zbrodnie epoki apartheidu. W tym wcieleniu widziałem go w grudniu 1997 r. w Johannesburgu, gdy błagał swoją sąsiadkę, byłą żonę Mandeli, Winnie (Nelson rozwiódł się z nią po wyjściu z więzienia z powodu małżeńskiej niewierności), by przyjęła na siebie winę za śmierć ludzi, których jej zwolennicy z Soweto zamordowali jako policyjnych konfidentów.

„To była wojna, a ja w niej walczyłam, podczas gdy wielu z was przyglądało się temu w telewizji, siedząc wygodnie w fotelach” – odpowiadała Winnie swoim oskarżycielom i sędziom.

„Byłaś naszą boginią wolności – mówił drżącym głosem Tutu. – Ale stało się jednak coś złego, czego nie potrafię nazwać. Błagam cię, błagam, błagam. Zdobądź się na to, by przyznać, że stało się coś złego, coś poszło nie tak. I proś o wybaczenie”. Winnie wykrztusiła słowa przeprosin. Ale ani nie uznała winy, ani nie prosiła o przebaczenie. I tak na dobrą sprawę nie wiadomo nawet, co miała na myśli mówiąc, że „coś poszło nie tak”. Wielką politykę czy własne życie, straconą młodość, miłość i marzenia?

Powołanie Komisji Prawdy było jedną z pierwszych decyzji prezydenta Mandeli, który uznał, że poznanie prawdy o przeszłości jest nie tylko konieczne, ale także ważniejsze od karania winnych. Za szczere wyznanie grzechów, wyrażenie skruchy i gotowość naprawienia krzywd winowajcy, także ci odsiadujący już kary więzienia, mogli liczyć na łaskę i wybaczenie.

Ale nie wszyscy zgodzili się zeznawać, inni ujawniali tylko to, co było dla nich wygodne. „Winy i skruchę wyznawali ci, którzy wykonywali rozkazy, a nie ci, którzy je wydawali” – mówił rozczarowany Tutu.

Po raz pierwszy widziałem go w kwietniu 1993 r. na żałobnym wiecu na stadionie w Soweto, na którym żegnano Chrisa Haniego, jednego z najważniejszych czarnych przywódców, zamordowanego przez białego imigranta. W gazetach pisano, że Haniego zabili obrońcy apartheidu, by sprowokować czarnych do wojny domowej, która udaremniłaby pokojowe rokowania z Mandelą, ocaliła stare porządki.

Wypełniony po brzegi stutysięczny stadion kipiał gniewem i żądzą zemsty, wokół trwały zamieszki, płonęły policyjne samochody. Zdawało się, że nic nie powstrzyma mścicieli, a kondukt pogrzebowy, zanim ze stadionu dotrze na cmentarz, zniszczy na swej drodze wszystko, co białe. Zgromadzeni na trybunach nie chcieli słuchać przemów i modlitw o pokój i pojednanie. Woleli śpiewać rewolucyjne pieśni o walce, męczeństwie i zwycięstwie. Nieuważnie i z rozdrażnieniem słuchali Mandeli.

Ale dali się uwieść Tutu, który potrafił hipnotyzować. Jak szaman zaczarował i odmienił wzburzony tłum. Sto tysięcy wołało za nim: „Będziemy wolni! Będziemy wolni wszyscy!”. Kiedy spostrzegł, że ludzie słuchają go i zrobią, co im powie, zawołał: „Jesteśmy Bożym ludem tęczy! Nikt nas nie powstrzyma w marszu do zwycięstwa, po wolność! Bóg jest po naszej stronie!”.

Po raz ostatni widziałem go na tym samym stadionie w Soweto, ale już na sportowych igrzyskach. W 2010 r. w Południowej Afryce zaczynały się piłkarskie mistrzostwa świata, pierwsze na tym kontynencie. Na trybunie honorowej Tutu, jak zwykle, sypał żartami, z których większość dotyczyła jego niewielkiego wzrostu i wielkiego nosa. Tym razem opowiedział, jak to chrześcijańscy misjonarze nawracali Afrykę. „Mieli Biblię, a my, Afrykanie, mieliśmy ziemię. Powiedzieli nam: zamknijcie oczy i módlcie się do Pana. Posłusznie zrobiliśmy, jak nam kazali – mówił. – A kiedyśmy rzekli: »Amen« i otworzyli oczy, okazało się, że teraz myśmy mieli Biblię, a oni ziemię”.

Do końca życia zajmował się tysiącem spraw. Potępiał zachodnią inwazję na Irak, prześladowania Palestyńczyków w Izraelu, tyranię w Zimbabwe, uczył zgody w Kenii, Greków i Turków na Cyprze, Hiszpanów i Basków, wytykał korupcję i prywatę następców Mandeli w Południowej Afryce, upominał się o prawa chorych na AIDS, mniejszości seksualnych. Domagał się wyświęcania kobiet na kapłanów (córka Tutu, Mpho, była pastorem, ale straciła uprawnienia kapłańskie po poślubieniu partnerki, Marceliny van Furth) oraz walki o ochronę środowiska naturalnego i klimatu, opowiadał się za prawem do eutanazji.

Mandela lubił się z Tutu przekomarzać. Kiedy Tutu wytykał mu, że stroi się jak panna na wydaniu, Mandela odparł, że nie może poważnie traktować tego, co w sprawach mody ma do powiedzenia facet, który na co dzień chodzi w sukience. Ale powiedział też kiedyś: „Jeśli Desmond nie trafi do nieba, nikt z nas się tam nie dostanie”. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2022