Do diabła z ludem i historią

W 1968 r. przetoczyła się przez świat wielka rewolta studencka, która swój tragiczny finał znalazła w Meksyku - stając się symbolem naiwnych nadziei na “nowy, wspaniały świat". 35 lat temu, 2 października na Placu Trzech Kultur w stolicy kraju zginęło kilkaset osób.

05.10.2003

Czyta się kilka minut

Według obliczeń wspartych o aztecką kosmogonię rok 1968 miał być dla Meksyku początkiem ery pokoju. Podobne były szacunki prezydenta Gustavo Díaz Ordaza i zdawało się, że tak azteccy kapłani, jak ich nowocześni spadkobiercy trafnie odgadli przyszłość. Po krwawej rewolucji, okrutnej wojnie domowej i długim okresie społecznych napięć miał nadejść czas wytchnienia. Cud gospodarczy lat 60. był obietnicą awansu cywilizacyjnego i wzorem dla Ameryki Łacińskiej. Panująca od czterech dziesięcioleci Partia Rewolucyjno-Instytucjonalna (PRI) sądziła, że jej rządy uzyskują właśnie wiekuistą sankcję. Brakowało tylko podziwu Pierwszego Świata, symbolicznego przyjęcia do klubu. Okazją do odrzucenia upokarzającego stereotypu trzecioświatowego zacofania i odsłonięcia nowoczesnego oblicza kraju stały się październikowe Igrzyska Olimpijskie i “Olimpiada Artystyczna": wystawy, koncerty, zlot poetów ze wszystkich stron świata. Ciudad de México miało być tamtej jesieni manifestacją prężności gospodarczej i sublimacji ducha.

Jak mówi meksykański historyk Enrique Krauze, PRI rządziła metodą “chleba i kija" - “polityka społeczna" ograniczała się do rzucanych ludowi okruchów i represji. Díaz Ordaz wierzył, jak większość dyktatorów, że blask względnego dobrobytu skryje wynaturzenia reżimu. Nie przeczuwał, że nagromadzonych od dziesięcioleci frustracji nie rozwieją spektakularne wskaźniki gospodarcze. Gdy tuż przed Olimpiadą wybuchły protesty studenckie, przyrzekał, że nie pozwoli, by grupa “anarchistycznych prowokatorów, marionetek sterowanych przez ciemne siły" skompromitowała kraj. Odgrażał się, że jeśli studenci “chcą próby siły, to ją będą mieli".

Słowa dotrzymał - nadzieje na reformy zostały rozstrzelane w kilkugodzinnej kanonadzie. Ci, co przeżyli, trafili do więzień, by nic nie zakłóciło rozpoczynających się igrzysk.

Studenci wszystkich krajów...

Przyczyn studenckiej rewolty ’68 upatrywano w znużeniu powojennym dobrobytem, w hippisowskim spirytualizmie, odrzuceniu konsumpcyjnego materializmu, konflikcie “ojców i dzieci". W Ameryce impulsem był sprzeciw wobec rasowej segregacji i wojny w Wietnamie. Przeciw wojnie protestowali też studenci uniwersytetów angielskich. Studenci włoscy starli się z policją, popełniali akty wandalizmu, których koszty szacowano na miliony dolarów. Chcieli zakończenia wojny i reformy systemu edukacji. We Francji rozruchy rozpoczęły się w Nanterre, gdzie studenci kierowani przez Daniela Cohn-Bendita zwanego “Czerwonym Danim" wykrzykiwali podobne żądania. Gdy zamknięto uniwersytet w Nanterre, ruszyli na stolicę. Doszło do okupacji Sorbony, a Dzielnica Łacińska zapełniła się barykadami.

Rebelia studentów w Meksyku miała więcej wspólnego z wypadkami w Warszawie i Pradze. Młodzi chcieli suwerenności, wolności, swobody słowa i demokracji. O ile młodzież Zachodu buntowała się przeciw kondycji zombies uformowanych przez społeczeństwa konsumpcyjne, Europa socjalistyczna i “postrewolucyjny" Meksyk miały dość reżimów i zależności - od Kremla lub “jankeskiego imperializmu".

Meksykańscy studenci chcieli zasypania przepaści między władzą a społeczeństwem, ukształtowanej przez historię i autorytarne tradycje autochtonów i kolonizatorów. Meksyk zawsze podlegał caudillos i caciques: wodzom narodu oraz plemiennym kacykom. Nic tu nie zmieniła rewolucja z 1910 r., która dokonała wręcz instytucjonalizacji starego porządku. W 1968 r. młodzież uwierzyła, że w jej mocy leży doprowadzenie do społecznych i politycznych reform.

Koniec lat 60. także tutaj był renesansem mody na marksizm, choć spreparowany przez Krauzego “typowy uczestnik rebelii" “nie zaprzątał sobie głowy doktryną marksistowską, nie marzył o podróży na Kubę, nie czytał przemówień Castro ani »Kapitału«, lecz »Człowieka jednowymiarowego« Marcusego. Świat był czarno-biały - z jednej strony wyzyskiwani, z drugiej wyzyskiwacze, lokaje jankeskiego imperializmu. Kapitalizm, imperializm i kolonializm były słowami przeklętymi, socjalizm i rewolucja - świętymi". Socjalizm skompromitowała wprawdzie interwencja radziecka w Pradze i udzielone jej przez Castro poparcie, ale ocalał duch rewolucyjnej odnowy.

Díaz Ordaz nie zdołał pojąć swoich czasów - nie rozumiał, że Meksyk czekał tylko na impuls. Gdy wybuchły zamieszki w Europie i USA, studenci uznali, że nadszedł ich czas. Krauze opisuje ówczesne nastroje parafrazując zawołanie Marksa i Engelsa: “Widmo rebelii krąży nad światem. Studenci wszystkich krajów łączcie się! Nie macie do stracenia nic prócz beznadziei".

"Wyjdź na balkon, małpia mordo!"

Wszystko zaczyna się w końcu lipca, na dziesięć tygodni przed olimpiadą. Przez miasto maszerują manifestacje studentów z Universidad Nacional Autónoma de México i Instituto Nacional Politécnico. Protestują przeciw dyktaturze, świętują rocznicę ataku Castro na koszary Moncada. Zajmują Zócalo, centralny plac miasta, ścierają się z policją i oddziałami granaderos. Pierwszy tydzień konfliktu przynosi czterystu rannych i tysiąc zatrzymanych. Ponoć są także zabici, choć władze temu zaprzeczają.

Wojsko wkracza do kolegium San Ildefonso, o dwa kroki od Palacio Nacional i katedry. Założona sto lat wcześniej Preparatoria de San Ildefonso to niegdyś symbol modernizacji inspirowanej europejskim pozytywizmem. Uczyli się tu najwięksi artyści i intelektualiści kraju (m.in. Frida Kahlo), a w latach 20. Diego Rivera, José Clemente Orozco i kilku innych malarzy pokryło jej mury alegorycznymi freskami. Gdy żołnierze rozbijają wystrzałem z bazuki rzeźbioną XVIII-wieczną drewnianą bramę, stolica jest w szoku.

Rektor UNAM Javier Barros Sierra w przemówieniu na terenie kampusu protestuje przeciw okupacji szkoły, opuszcza flagę narodową do połowy masztu i staje na czele 50-tysięcznej manifestacji. To nie pierwszy marsz studencki - ale teraz przewodzi mu funkcjonariusz “systemu", rektor broniący gwarantowanej konstytucją autonomii uniwersytetu. Na początku sierpnia powstaje Consejo Nacional de Huelga (Narodowy Komitet Strajkowy, CNH). Tworzą go przedstawiciele większości uczelni stolicy i szkół z całego kraju. Żądają ustąpienia komendantów policji, rozwiązania oddziałów represyjnych, ustalenia winnych śmierci studentów zabitych w zamieszkach, odszkodowań dla ich rodzin, uwolnienia więźniów politycznych oraz zniesienia artykułów Kodeksu Karnego przewidujących sankcje za wywoływanie “rozkładu społecznego" - do którego zdaniem rządu wiedzie każde krytyczne wobec niego słowo.

Kolejna, 100-tysięczna manifestacja skanduje pod oknami Palacio Nacional: “Człowieka się nie ujarzmia, tylko kształci", “Prowokatorami są ignorancja, głód i nędza", “Książki tak, bagnety nie!". Krótko później hasła pedagogiczne zastępują werbalne ekscesy. Studenci nie są jednak uzbrojeni. Choć pojawił się projekt stworzenia uzbrojonych columnas de seguridad, CNH odrzuciło go, by nie dawać rządowi pretekstu do represji.

Mury miasta wytapetowane są wizerunkami Che, figury niemal świętej dla kontestującej młodzieży, i zamalowane wyzwiskami pod adresem Díaz Ordaza. Pod oknami pałacu prezydenckiego słychać: “Wyjdź na balkon, małpia mordo".

Choć Díaz Ordaz uważał własną brzydotę za atut polityczny (prezydent winien wzbudzać strach), nie podaruje obrazy. Studenci to dla niego motłoch sterowany przez budzące jego obsesyjny strach “ciemne siły". Pisarz Ricardo Garibay wspomina jego pieniacze tyrady: “Młodzież? Te sukinsyny to nie żadna młodzież, ale pasożyty, analfabeci i cynicy", którymi kierują “międzynarodowe grupy komunistyczne, trockiści, odrażająca zbieranina prowokatorów kubańskich, sowieckich, FBI, CIA, Opus Dei". Ślepy jest na poparcie, jakiego udzielają studentom nie tylko mieszkańcy stolicy, ale i największe postaci kultury: pisarze Octavio Paz, Carlos Fuentes, Elena Garro, Elena Poniatowska, dziennikarz Carlos Monsiváis, poeta José Emilio Pacheco, a także pisarze Juán Rulfo i José Revueltas, którzy stają na czele manifestacji. Również oni tworzyć mają sieć konspiratorów, mafię dążącą do kompromitacji kraju.

Uzbrojona zostaje policja. Wjeżdża opancerzonymi samochodami na Zócalo. Czołgi otaczają politechnikę i uniwersytet, a policja okłada pałami każdego, kto wygląda na studenta. 13 sierpnia CNH organizuje wielką, 200-tysięczną “manifestację ciszy". Jeden z przywódców Komitetu będzie wspominać: “Odgłos tysięcy stóp; cisza robiła większe wrażenie niż tłum. Wydawało się, że deptaliśmy cały ten słowotok demagogii, retoryki, potok kłamstw polityków".

Poczucie moralnego triumfu, choć przejmujące, jest ulotne. Díaz Ordaz chce zdeptać ruch brutalną dosłownością kul i bagnetów. “Nie zatrzymam się przed niczym, by zbawić Meksyk" - miał ponoć powiedzieć. Czołgi wjeżdżają na kampus uniwersytecki, policja zatrzymuje pięćset osób. “Nieznani sprawcy" oddają serię z broni automatycznej w budynek Colegio Nacional, najbardziej prestiżowej instytucji akademickiej kraju.

Rząd zaprowadza terror. Jak dawni władcy azteccy, Díaz Ordaz wierzy, że dla zbawienia kraju trzeba ofiar. Historia nieprzypadkowo spotyka się z teraźniejszością w dzielnicy Tlatelolco, niegdyś drugim najważniejszym mieście azteckim, składającym krwawym bogom niezliczone ofiary. To tam zmartwychwstanie dawna tradycja, a kilka tygodni później w wywiadzie dla “Le Monde" Octavio Paz powie: “Popełnione na studentach morderstwo było rytualną ofiarą. Chodziło o sterroryzowanie społeczeństwa przy użyciu tych samych metod, które stosowali Aztekowie".

Ofiara

Kolejne spotkanie studentów w Tlatelolco wyznaczono na piątą po południu, 2 października. Rano zjawiają się także czołgi. Dziesięć tysięcy osób zbiera się pośrodku wielkiego osiedla mieszkaniowego, na Placu Trzech Kultur - zwanym tak ze względu na połączenie budownictwa współczesnego, pozostałości azteckich świątyń oraz starego hiszpańskiego kościoła, w miejscu gdzie franciszkanin Bernardino de Sahagún założył przed blisko pięciuset laty szkołę dla indiańskiej arystokracji. Liderzy CNH przemawiają z trzeciego piętra budynku mieszkalnego Chihuahua, zamykającego plac od strony wschodniej. Panuje spokój. Studenci rozdają ulotki, zbierają datki na Komitet. Wydarzenia śledzi grupa zagranicznych dziennikarzy, wykorzystując chwilę bezczynności przed zbliżającymi się igrzyskami, by przyjrzeć się meksykańskiej wersji zdarzeń, które wstrząsnęły Europą kilka miesięcy wcześniej.

Dwa krążące nad placem helikoptery wystrzeliwują rakiety świetlne, sygnał do ataku. Wojsko szczelnie otacza plac i rozpoczyna ostrzał. Naprzeciw znajdują się tylko siedzący na płytach placu studenci, mieszkańcy osiedla i przechodnie. Są wśród nich dzieci i starcy. Tłum ogarnia panika - ludzie kryją się wśród azteckich ruin. Drogę do budynku zagradza batalion Olimpia, elitarna formacja policyjno-wojskowa stworzona dla ochrony igrzysk. Nie przynosi też ratunku kościół. Jak napisze Elena Poniatowska w książce “La noche de Tlatelolco", zapisie świadectw uczestników wypadków: “tłum wykrwawiał się u wrót starego kościoła Santiago Tlatelolco, ale jego bramy nigdy się nie otwarły, by udzielić schronienia dzieciom, mężczyznom i kobietom przerażonym deszczem pocisków". Dla wielu tarczą stają się martwe ciała towarzyszy. “Panika, histeria, niemal zwierzęce krzyki jakimi wypełnił się plac, są nie do opisania". Obecna na miejscu Oriana Fallaci powie później, że równie barbarzyńskiego zbiorowego morderstwa nie widziała nawet w Wietnamie.

Zmasowany, ciągły ogień trwa godzinę. Po krótkiej przerwie następuje kolejna kanonada i salwy lekkich czołgów. Ostrzał Chihuahua jest tak silny, że jego część staje w ogniu. Kończy się ok. 23.00, ale pojedyncze strzały słychać całą noc. W operacji bierze udział pięć tysięcy żołnierzy, używa się pistoletów, karabinów, broni automatycznej, bagnetów i czołgów. Zatrzymanych zostaje dwa tysiące studentów, którzy są brutalnie bici, odzierani z odzieży, upokarzani.

Władze chcą zatrzeć ślady zbrodni. Wyłączają dopływ prądu i telefony. Na plac nie mają dostępu karetki pogotowia. Blokada informacyjna nie omija szpitali. Nikt nie może się dowiedzieć, ile osób zginęło, ilu jest rannych, gdzie są zatrzymani. Zwłoki grzebane są potajemnie w zbiorowych fosach. Jednak krótko później Poniatowska napisze: “Autopsje wykazały, że większość ofiar zmarła od ciosu bagnetem, inni od strzałów oddanych z małej odległości. Trzy przypadki zwróciły szczególną uwagę lekarzy: 13-letni chłopiec, zmarły w wyniku ciosu bagnetem w głowę; staruszka ugodzona bagnetem w plecy i młoda dziewczyna z raną od bagnetu ciągnącą się od pachy po biodro".

Rankiem następnego dnia, jak ujął to Octavio Paz, “służby miejskie zmywały z placu krew", a rząd próbował przekonać naród, że “nic się nie stało" - zresztą z pewnym powodzeniem. Poniatowska cytuje innego z uczestników zdarzeń: “Pobiegłem do domu i myślałem: »Jutro naród chwyci za broń, jak tylko ludzie się dowiedzą, zacznie się rewolucja!«. Kiedy zobaczyłem, że wszystko toczy się dawnym rytmem, przeżyłem największy wstrząs mego życia".

Według Díaz Ordaza zginęło czterdzieści osób. Podobnie uważa do dziś Prokuratura Generalna - tyle bowiem ofiar udało się zidentyfikować. Były policjant, świadek wydarzeń, zapewnia mnie jednak, że było ich co najmniej tysiąc. Inne źródła (np. amerykański Departament Stanu, “The Guardian", “The Economist", meksykańska Komisja Prawdy) mówią o 150-500 zabitych i ok. 1500 rannych.

"Jutro znów wzejdzie słońce"

Oddana rządowi prasa wyraża ulgę. Pisze o potyczce “armii z terrorystami" oraz “obcych rękach, które chciały skompromitować Meksyk". Uratowała go “bohaterska postawa prezydenta". Kilka dni później rozpoczyna się Olimpiada. Baloniki i białe gołąbki symbolizują pokój i beztroskę, a zdrowa meksykańska młodzież przystępuje do sportowej rywalizacji ku chwale ojczyzny.

Nie wszyscy wyrażają wdzięczność. Fuentes wzywa do bojkotu olimpiady kulturalnej, bo nie można “świętować wartości abstrakcyjnych, gdy depcze się prawdziwe wartości kultury". Octavio Paz, wówczas ambasador w Indiach, natychmiast ustępuje ze stanowiska. “Jeśli sądzono wcześniej, że PRI się zreformuje, to teraz te oczekiwania są absurdalne. Trzeba zerwać z rządem i walczyć z nim od zewnątrz. Tlatelolco to akt terroryzmu ze strony państwa" - mówi pisarz.

W tym samym czasie Díaz Ordaz pisze: “Jutro znów wzejdzie słońce, a życie miasta i kraju potoczy się starym kursem". Nawet jeśli Meksyk potępi go za Tlatelolco, jemu jest “wszystko jedno". Do końca swych dni będzie przekonany, że wypełnił swe obowiązki “tak, jak należało je wypełnić". Był “dumny z Tlatelolco, bo wybawiło kraj od chaosu i ocaliło wolność, którą się cieszyliśmy". Dodawał: “nie szukam aplauzu motłochu ani miejsca w annałach. Do diabła z ludem i historią".

To coś znacznie więcej niż słynne powiedzenie Castro “Historia mnie uniewinni". Dla Ordaza nie ma instancji, która mogłaby orzec jego winę. On wierzy, że jego słowa piszą historię, a czyny wydobywają świat z chaosu. Jednak mimo całej pogardy dla “motłochu", wielki musiał być jego zawód, gdy w czerwcu 1970 r. wysiadł z helikoptera na murawie stadionu Azteca, by otworzyć piłkarskie mistrzostwa świata - powitał go przeciągły gwizd ponad stu tysięcy osób.

Kolejny prezydent, Luis Echeverría zapewniał, że wyrzeka się siły i tradycyjnego triumfalizmu, chce dialogu i porozumienia. Nie minął rok, gdy 10 czerwca 1971 r. inna formacja militarna, los Halcones, rozproszyła z bronią w ręku manifestację witającą wychodzących z więzień ocalonych z Tlatelolco.

Díaz Ordaz zmarł w czasach absolutnej dyktatury PRI. Żyje natomiast Echeverría. W ubiegłym roku składał wyjaśnienia w sprawie zbrodni z Tlatelolco i śmierci studentów w 1971 r. Tłumaczył, że jest niewinny - w 1968 r. był “tylko" sekretarzem stanu i nie mógł podjąć decyzji o zbrojnej akcji. W 1971 r. także nie miał pojęcia o planach brutalnego stłumienia kolejnej manifestacji, bo zostały one podjęte przez jego sekretarza stanu. Został zwolniony od dalszych, wyczerpujących w jego wieku przesłuchań.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2003