Dajemy wam to, co lubicie

Skończyły się czasy wielkich przebojów. Przestajemy kupować płyty, muzyka stała się bardziej użytkowa, a komercyjne stacje radiowe opanowała tandeta. Taki jest obraz polskiego rynku muzycznego.

25.03.2008

Czyta się kilka minut

Tak, jak stało się to ze wszystkimi dziedzinami naszego życia, także i rynek muzyczny dopasował się do wolnego rynku. O ile dawniej to władza decydowała, co było dopuszczone do grania, a co musiało pozostać w szufladzie, tak dzisiaj zasady wolnej konkurencji stały się czynnikiem decydującym o tym, czego słuchamy w stacjach radiowych. Jednak i to myślenie okazuje się złudne, ponieważ największe sieci medialne, jak choćby Eurozet, RMF FM czy Agora, mają za zadanie zarabiać pieniądze. Tak dzieje się nie tylko u nas, ale i na całym świecie.

Bez mianownika

Cechą najbardziej charakterystyczną, jeśli chodzi o nasz rodzimy przemysł muzyczny, jest... brak jakiejkolwiek charakterystyczności właśnie. Nie ma żadnego mechanizmu, który by ujednolicił myślenie o polskiej muzyce. - Gdyby zapytać przechodniów, kto jest ich zdaniem największą gwiazdą, każdy odpowiedziałby coś innego. Dla jednych będzie to Doda, dla innych Maanam, a jeszcze ktoś inny wymieni Piotra Rubika lub Michała Wiśniewskiego - mówi Robert Leszczyński, krytyk i dziennikarz muzyczny. Okazuje się, że kluczy, którymi kierują się słuchacze, jest wiele, rynek bardzo się rozwarstwił i nie mamy już do czynienia z jednolitym podejściem do muzyki. Każdy z obszarów, na których występuje muzyka, trzeba traktować odrębnie - nie można łączyć komercyjnych stacji radiowych czy telewizyjnych z rzeczywistością koncertową.

Innym ważnym czynnikiem jest branża fonograficzna. - Największe dochody koncertowe mają zespoły Bajm, Perfect oraz Lady Pank. Co może dziwić, te zespoły są na ogół nieobecne w mediach - dodaje były juror "Idola". Na liście najczęściej granych utworów w stacjach radiowych znajdziemy takich wykonawców jak Katarzyna Cerekwicka czy Patrycja Markowska. - Nie ma tam jednak całej masy innych artystów. Brakuje przede wszystkim utworów z płyty z piosenkami Młynarskiego zespołu Raz Dwa Trzy, która przez długi czas była numerem jeden w naszym kraju - konkluduje.

Jeszcze w połowie lat 90. sytuacja była zupełnie inna - popularność w radiu i telewizji szła w parze ze sprzedażą płyt i biletów na koncerty. Gwiazdy były "wspólne" - wystarczy wspomnieć chociażby takie wokalistki jak Edyta Górniak, Edyta Bartosiewicz, Kasia Kowalska czy zespoły Hey oraz Varius Manx. Istniał wspólny dla całego rynku mianownik, którego dzisiaj już nie ma. Przyczyn takiego stanu rzeczy należy upatrywać we wszechdostępności muzyki. Kiedyś na rynku była tylko jedna licząca się stacja radiowa, która w sposób oczywisty kreowała gusta słuchaczy i wskazywała najlepsze trendy w światowej muzyce. Dziś, w dobie wszechobecnej konkurencji, która zagościła również i w muzyce, niezwykle ciężko jest stwierdzić, co jest na tzw. topie.

- Problem polega na tym, że topów jest bardzo dużo, i to w ramach jednego gatunku muzycznego - wyjaśnia Mirosław Pęczak, dziennikarz muzyczny związany z "Polityką". Zjawisko, z jakim mamy obecnie do czynienia, jest przełomowe dla muzyki jako takiej. - Ona generalnie przestaje być kultowa, a staje się użytkowa. Gusta muzyczne i upodobania stały się bardzo płynne i ulotne, zmieniają się właściwie co sezon - kończy. Stałe są jedynie tzw. fanshipy, a więc rozmaite grupy skupione wokół zjawiska muzycznego czy kulturowego.

Komercja i zysk

Istotą każdego komercyjnego medium jest sprzedaż czasu antenowego. Oferta muzyczna ma jedynie przyczynić się do odbioru reklam. - Medium komercyjne zawsze dba o to, aby była to atrakcyjność masowa. Sprawa staje się jednak bardziej złożona, kiedy komplikuje się struktura kultury - zauważa Pęczak. W czasach, gdy istniało zjawisko kultury masowej, można było dość łatwo stwierdzić, co jest atrakcyjne, a więc odbierane. - W momencie, kiedy to się zmienia i kiedy mamy do czynienia z olbrzymim konglomeratem upodobań, można sobie jedynie założyć, że coś będzie masowo akceptowane - tłumaczy. Jeśli coś jest masowo nadawane, nie świadczy to od razu o tym, że jest lubiane. - Dlatego sondaże, które przeprowadzają stacje radiowe, są głębokim nieporozumieniem, ponieważ nijak mają się do rzeczywistości. Decyduje bowiem kolejność nadawanych fragmentów nagrań.

Okazuje się, że włączamy radio, bo nie chcemy siedzieć w ciszy. Wolimy, jak coś do nas "mówi". Nie chcemy także, by cokolwiek nas denerwowało i odrywało od codziennych zajęć. - Podstawą właściwego kontaktu z dziełem sztuki jest fakt, że ono nas w ogóle interesuje - stwierdza Leszczyński. Nie chcemy mieć kontaktu ze sztuką za pośrednictwem radia, ponieważ to medium jest całkowicie niesterowne: nie mamy najmniejszego wpływu na to, co tam się gra. - Jeśli ludzie nie wchodzą w żadną interakcję z radiem, nadawany przekaz staje się dla nich szumem wiatru czy pluskaniem wody - zauważa i dodaje: - Gdy ktoś nie chce słyszeć zgrzytania rur, dźwięku klaksonów czy działającego klimatyzatora, nastawia sobie radio. Płyty grane cały czas szybko się nudzą, nie mamy w zwyczaju często ich kupować. Sięgamy zatem po to, co najłatwiejsze - radio.

Zdaniem dziennikarza "Wprostu", degrengolada polskiej muzyki zaczęła się m.in. od tego, że stacje radiowe przestały lansować muzykę, która ma jakąkolwiek wartość. - Oni grają tylko i wyłącznie muzykę, która jest wypełniaczem. Obawiają się, że ktoś poirytuje się tym, co usłyszy, i oderwie się od swoich zajęć - ocenia krytycznie. Skutkiem takiego zdarzenia mogłaby być zmiana słuchanej stacji, dla radia - utrata słuchacza, a w konsekwencji - mniejsze wpływy z reklam.

Łańcuch Markova

Stacje radiowe grają to, czego (zdaniem ich kierownictwa) słuchacze chcą słuchać. Jednak dziś w większości przypadków jest zupełnie na odwrót. Przypomina to mechanizm zwany łańcuchem Markova - dajemy wam to, co lubicie, bo lubicie to, co wam dajemy.

- Za czasów kultury masowej ta oferta była ograniczona właściwie do kilku źródeł muzyki. Teraz zaś muzyka jest wszędzie. Popularne stacje radiowe mimo szerokiego zasięgu niekoniecznie kreują gusta - rozwiewa wątpliwości Pęczak. Wzorem starej Listy Przebojów "Trójki", notowania zestawień w komercyjnych rozgłośniach próbują dziś być czymś w rodzaju instytucji, która dobrze służy marce, a w konsekwencji sama się nią staje. Taka lista przebojów pracuje sama na siebie. Nie musi mieć przełożenia na rynek muzyczny czy na gusta słuchaczy. Staje się czymś, co jest słuchane, akceptowane i co wtórnie - ale tylko wtórnie - może mieć przełożenie na kształtowanie gustów. - Ja nie wierzę, że takie przełożenie istnieje, ponieważ obecny repertuar muzyczny, grany przez większość rozgłośni komercyjnych, jest responsywny wobec tego, co już istnieje, a nie kreujący - ucina dziennikarz "Polityki". Wyraźnie więc widać, że o wielkie gwiazdy grające wielkie przeboje będzie niesłychanie ciężko.

Nieprawdą jest, że stacje radiowe muszą grać słabą muzykę. Zdaniem fachowców z branży muzycznej można ułożyć taki repertuar, który równocześnie spełniał będzie wymagania reklamodawców i będzie interesujący dla słuchaczy. - Świetnym przykładem jest tutaj Kayah z płytą nagraną wspólnie z Goranem Bregoviciem - udowadnia Leszczyński. W stacjach radiowych są jednak tzw. grupy fokusowe, które decydują, co dana stacja gra. - Kiedyś tacy ludzie jak Mann, Kaczkowski czy Niedźwiecki kreowali pewne gusta. Dzisiaj mamy bezmyślne maszyny, które grają hity z gotowych playlist - komentuje Hirek Wrona, DJ, krytyk i dziennikarz muzyczny. - Firma fonograficzna produkuje nagranie, dogaduje się ze stacją radiową, a ta je puszcza. Mamy do czynienia z sytuacją paradoksalną, ponieważ zespoły fokusowe (a więc stacje radiowe) kierują się przede wszystkim chęcią zysku, stawiając jednak na muzykę niskich lotów. A przecież dobra i wartościowa muzyka może się również świetnie sprzedać. Warto byłoby w takim razie połączyć obie te rzeczy. - Trzeba by jednak zaryzykować. A wszyscy boją się zaryzykować - tłumaczy Wrona.

Wszechobecna tandeta

Rok 1989 był tym momentem, w którym wyczerpał się paradygmat myślenia o sztuce w kategoriach patriotycznych. Pojawiła się możliwość tworzenia dobrego entertainment - rozrywki. Wcześniej działania władzy sprowadzały się do tego, by docierać z komunistyczną propagandą do przywiązanych do telewizorów ludzi. Wraz z nową epoką nadeszła szansa na tworzenie takiej muzyki, która służy głównie do zabawy. Szansa ta została jednak zaprzepaszczona, bowiem do wielu ludzi zajmujących się sztuką nie dotarło, że stary paradygmat kultury się wyczerpał. Cenę za to płacimy w dalszym ciągu. Najbardziej zdumiewający jest powrót muzyki disco polo, która na początku lat 90. pojawiła się w Polsce i była swoistą formą odreagowania po minionej epoce. Kto jest temu winny? - Po roku 1989 trzeba było stworzyć normalny rynek rozrywkowy a nie udawać, że nadal słuchamy Kaczmarskiego i idziemy na barykady - ucina Leszczyński.

Pokłosiem tego stanu rzeczy stają się takie fenomeny jak Doda; podobnych zjawisk na polskiej scenie muzycznej jest bardzo wiele. W rzeczywistości jednak tego typu przypadki potwierdzają jedynie słabość naszego rodzimeg o rynku rozrywkowego. W tej chwili nie ma rozpowszechnionej świadomości, że czegoś nie wypada. A przede wszystkim - nie istnieje potrzeba uzasadnień ideologicznych dla funkcjonowania w show biznesie. - To jest moja praca, z tego żyję. Muszę więc samemu dbać o swoje interesy. Na wszystko się zgadzam. A czy wystąpię na festynie, czy imprezie zamkniętej, czy będzie to koncert płatny, czy nie, jest mi zupełnie obojętne - ironizuje Pęczak.

Pewną rolę odgrywa strukturalny antagonizm pomiędzy radiem a wykonawcą. Radio dla wykonawcy jest wehikułem promocji, natomiast wykonawca dla radia czymś, czego potrzebuje, aby ktoś zwrócił uwagę na reklamę. - Różnica jest podstawowa, ponieważ dla radia najlepiej by było, gdyby wykonawca, podobnie jak radio, kierował się wyłącznie tym, czego oczekują ludzie. Kiedy wykonawca ryzykuje artystycznie i chce przekazać coś nowego, dla radia przestaje to być interesujące. Nawet gdyby miało to być arcydzieło, to radio nie przyjmie tego spontanicznie - wyjaśnia dziennikarz "Polityki". Poza tym należy pamiętać, że ludzie przyzwyczajają się do brzmienia rozgłośni radiowych. Coraz trudniej jest dzisiaj o jakieś uniwersalne miary jakości. - Możemy powiedzieć, że z muzyką dzisiaj jest tak jak z filmem amerykańskim - warsztatowo nienaganny, ale jeśli idzie o inne walory - mocno dyskusyjny. Z muzyką jest podobnie: to, co leci w radiu, jest nienaganne w sensie produkcyjnym, jednak cała reszta często przeraża. - Ta degrengolada polskiego eteru sprzyja jednak poszukiwaniom. Po co mam słuchać Gosi Andrzejewicz, skoro mam dostęp do dużo lepszych rzeczy? - stwierdza Robert Leszczyński. - Jeśli w związku z tym pojawia się jakikolwiek element wysiłku czy woli, jakiejkolwiek premedytacji w kształtowaniu własnego gustu, to jest to bardzo cenne.

Kluby i dyskoteki

W Polsce, wzorem krajów zachodnich, od pewnego czasu istnieje pewne zjawisko, które doskonale ucieleśnia trend i kierunek zmian branży muzycznej. Chodzi o tzw. clubbing - masowe chodzenie do klubów lub dyskotek. O północy w klubach przebywa w sumie blisko pół miliona ludzi. W naszym kraju są dwa kluby, które są w stanie pomieścić 7 tys. osób, a więc tyle, ile liczy wypełniony po brzegi katowicki Spodek. Na letnią imprezę Sunrise, która odbywała się w Kołobrzegu, przybyło dwa razy po 25 tys. fanów muzyki elektronicznej. Można się jednak zastanawiać, co niesie ze sobą ta forma muzycznej ekspresji.

- Ta muzyka jest dobra pod względem artystycznym, ponieważ jest bezpretensjonalna. A w muzyce nie ma nic gorszego niż pretensjonalność - stwierdza Leszczyński. Ten rodzaj muzyki wykorzystuje nowe rozwiązania. - Heavy metal został już dookreślony. Można zrobić coś jedynie na określonej przestrzeni, natomiast forma się nie zmienia. A tutaj cały czas pojawiają się nowe formy - argumentuje i od razu dodaje: - Oczywiście jest też dużo słabej muzyki klubowej, która jest zwykłym hałasem, ale podobnie było w latach 80., kiedy mieliśmy całą masę popłuczyn po Metallice. Są to oczywiście pewnego rodzaju wynalazki muzyczne, a takich w historii muzyki było bardzo wiele. To Jimi Hendrix wymyślił, że gitara może być głośniejsza od śpiewu. Podobnie Bob Dylan, który nagrał utwór trwający pięć minut, podczas gdy zwyczajowo grało się trzyipółminutowe kawałki.

Wokół clubbingu rozwinęły się rozmaite zjawiska muzyczne. - Jest wiele osób, które są artystami od kombinowania tych dźwięków. Jest też klientela korzystająca z tego rodzaju muzyki, która niekoniecznie służy im do tańczenia. A to działa na zasadzie nieograniczonej niszy - wyjaśnia Pęczak. Tego samego słuchają przecież ludzie w Londynie, Paryżu czy nawet w Nowym Jorku. Muzyka klubowa wymaga też specyficznej wrażliwości muzycznej. Entuzjaści muzyki klubowej bardziej skłonni są zauważać dźwięki przetworzone. Nie razi ich np. perkusja włączona z komputera. Gros tych ludzi nie pozostaje jednocześnie obojętne wobec żywej, realizowanej tradycyjnymi środkami muzyki. - To jest publiczność bardziej otwarta niż zamknięta - zauważa. Brzmienie z ostatniej płyty Madonny zostało wygenerowane w takich londyńskich klubach, jak Ministry of Sound czy Fabric. Dźwięki stamtąd zostają potem przetransponowane na rynek pop. Coraz częściej pojawiają się wykonawcy, którzy chcą asymilować to, co wcześniej sprawdziło się w klubach. - Nowe brzmienia tak naprawdę kreują dzisiaj DJ-e, producenci - komentuje Hirek Wrona.

Nie pozostaje nic innego, tylko zaakceptować te przemiany - o ile w sztuce artystyczny konserwatyzm jest ciekawy, tak w muzyce jest niedopuszczalny. Robert Leszczyński idzie jeszcze dalej: - Jeśli ktoś twierdzi, że muzyka się skończyła, to on się skończył, mentalnie.

Grzegorz Gajewski jest studentem germanistyki na Uniwersytecie Warszawskim, publikuje artykuły dotyczące spraw społecznych oraz nowych technologii, zwłaszcza internetu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2008