Człowiek we flaszce

Świat się dowiedział, nic nie powiedział. Zderzony z wieściami z Aleppo, znów muszę leczyć kaca, uciekając w okolice poetów.

23.12.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

„Ludzie giną, gdy do urny / wrzucasz głos na nowych durni / z ich nie nową już doktryną: / »Nie tu giną«” – pisał w obliczu obojętności Europy na wojnę w Bośni Josif Brodski, z chirurgiczną precyzją spolszczony przez Stanisława Barańczaka. Nie znam bardziej dojmującego świadectwa syndromu telewizyjnego świadka, niewolnika własnego wzroku.
W tym samym mniej więcej czasie Brodski rozważał w „Znaku wodnym” – pozornie niezwiązanym z polityką eseju o Wenecji – fenomen oka. Dlaczego rejestruje bez przerwy rzeczywistość? „Ponieważ otoczenie jest wrogie. (…) Krótko mówiąc, oko poszukuje bezpieczeństwa. Wyjaśnia to predylekcję do sztuki w ogólności i sztuki weneckiej w szczególności. (...) Posąg Apollina nie gryzie, nie gryzie też i pudel Carpaccia”.
Cytuję często tę książeczkę – zatytułowaną we włoskiej wersji piękniej „Nadbrzeże nieuleczalnych” (jest taki adres w Wenecji) – bom zżarty zazdrością, że tyle razy Brodskiemu dane było obcować, zwłaszcza zimą, z moim najukochańszym miastem. Nie będąc zapraszany na stypendia twórcze z widokiem na Rialto, odnajduję znaki bezpieczeństwa i piękna w bezpośrednim otoczeniu, jakie los mi zadaje. Czas przedświąteczny zagnał mnie do piwnicy, chciałem w spokoju rozważyć wybór butelek na bożonarodzeniowy stół. Jest bowiem w winie kojąca moc, i wcale nie chodzi o zdradliwe działanie alkoholu: z samej swojej istoty jest świadectwem stałości przewidywalnego świata. Smakuje pokojem. Dobre wino niesie w sobie opowieść o kimś, kto 50 lat temu zasadził krzaki i zostawił je jako trud dla syna, wnuka i prawnuka na ziemi, którą raczej nie targają wojny, a największym nieszczęściem bywa późny przymrozek i letnie gradobicie.
Miałem przywilej uczyć się interpretacji złożonych bodźców winnych na poziomie fizjologicznym od znawców o nieludzko wrażliwym podniebieniu, ale niech mi zacna mistrzyni, która rozważa kwestie smaku na sąsiednich stronach, wybaczy herezję: najbardziej lubię w winie poczuć nie polifenole i estry, lecz człowieka. Przyporządkować fizykalnym cechom cieczy aurę, spojrzenia, głos, gesty i słowa, zapach osoby, od której wziąłem butelkę. Jeszcze wiele jest miejsc, gdzie zamiast katarynki od PR-u, wyjdzie ci na spotkanie winiarz, tym bardziej otwarty, im bardziej zechcesz wejść w kołowrotek jego powtarzalnych prac i dni.
Słyszę, jak z piwnicznej półki kilka butelek rechocze, wypominając mi najlepsze buty zmarnowane w błocie, bo redaktorkowi zachciało się łazić po winnicy w lutym w jasnych zamszakach, a Stanko Radikon chciał pokazać, jak wygląda krzew rzadkiego szczepu pignolo. Wielki pionier winiarstwa bez chemii zmarł w tym roku, a ja się cieszę, że jego wina wytrzymują wiele lat, nie muszę się jeszcze z nimi rozstawać.
Z przeciwległej ściany wieje strachem, jaki musiałem pokonać, żeby zdobyć butelki od Waltera Massy, szaleńca i wizjonera, który podniósł z niebytu cały mikroregion na południu Piemontu i udowodnił światu, że timorasso może być wielkim winem. Po spotkaniu w gospodzie mówię mu: chcę kupić parę flaszek. On na to: wsiadaj w swój samochód, tylko jedź tuż za mną, bo się zgubisz, to trzy pagórki dalej. Strome, dodajmy, jak diabli. Z kocią zręcznością pomknął sobie znanymi, ciasnymi skrótami. Nie wiem, ile pędził, wiem, że po kwadransie byłem mokry z przerażenia. Kpił ze mnie okrutnie i kazał jeszcze wypić, żeby mi się powrotna droga wydała bardziej prosta.
I dalej tak między półkami zjawiają się duchy, nieraz tylko momentalne obrazki, krótkie rozmowy, uścisk dłoni. Im mocniej widzę człowieka w butelce, tym bardziej nie wolno mi być samemu, kiedy ją otworzę. A z tym jest coraz trudniej. Przyjaciół ubywa, a dla tych, którzy zostali, nie ma już prawie czasu. Mam co, a nie mam z kim i nie mam kiedy. Moje warszawskie nadbrzeże nieuleczalnej osobności.
Życzę wam w nowym roku, abyście mieli raczej pusto w piwnicy, ale za to tłoczno za stołem. ©℗

Redakcja poprosiła mnie, bym na uroczystość wręczenia Medali św. Jerzego przygotował coś do jedzenia. A nie ma lepszego wyrazu solidarności w kuchni niż zupa. Pomyślałem o zupie, którą jedzą zimą chłopi w Apeninach – zuppa di farro. Jak już kiedyś pisałem, farro to rodzaj grubej kaszy z orkiszu lub płaskurki, ale podobnej do naszego jęczmiennego pęczaku i tym można go zastąpić. Podgrzałem na paru łyżkach oliwy gałązkę rozmarynu (trzeba uważać, żeby nie przypalić, bo robi się gorzki), wyjąłem go, dodałem posiekaną cebulę, marchew i selera naciowego, po paru minutach duszenia wrzuciłem 250 g brązowej fasoli borlotti, zalałem litrem wody, gotowałem aż do miękkości. Odłożyłem część fasoli do dekoracji, resztę zmiksowałem z częścią płynu, w którym się gotowała, na dość gęstą masę. W osobnym garnku podgrzałem czosnek na oliwie, dodałem 250 g opłukanej kaszy, po czym zalałem niewielką ilością gorącego bulionu warzywnego i dalej gotowałem na wolnym ogniu, dolewając stale bulionu, aż zmięknie (ok 20 minut). Kaszę dodałem do zmiksowanej fasoli. Odgrzewając potem zupę, dobrze jest mieć pod ręką zapas bulionu lub wody, bo fasolowa masa mocno tężeje. Tradycyjna postać tej zupy jest bardzo gęsta („łyżka stoi”), ale można też dolać naprawdę dużo płynu, dalej będzie dobra. Na wydaniu warto polać oliwą i posypać świeżym rozmarynem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01-02/2017