Czas robotników

Paradoks historii: klasa społeczna, która miała być oparciem dla rządów partii komunistycznej, stała się jedną zprzyczyn upadku systemu.

13.12.2007

Czyta się kilka minut

Starcia milicji z demonstrantami, Gdańsk, 16 lub 17 grudnia 1981 r. /fot. B. Nieznalski /
Starcia milicji z demonstrantami, Gdańsk, 16 lub 17 grudnia 1981 r. /fot. B. Nieznalski /

Dowcip z czasów PRL-u głosił: "co to jest szynka? To podstawowy pokarm klasy robotniczej, spożywany ustami jej przedstawicieli". Podobnie było z władzą: wedle marksizmu władza miała należeć do silnej klasy robotniczej, w której imieniu rządzi partia. Jednak przed 1939 r. grupa ta była niewielka, więc komunistom zależało na szybkim zbudowaniu wielkoprzemysłowego proletariatu.

Czy jednak, prócz głoszenia, że robotnicy są "siłą sprawczą procesu historycznego", dali im coś jeszcze? Władysław Frasyniuk, w PRL opozycjonista (z zawodu kierowca ciężarówki) przyznaje, że owszem, tworzono pozory lepszego traktowania robotników. - Za Gomułki drobne przestępstwa, np. bójki, były traktowane przez sądy łagodniej, gdy dotyczyło to lumpenproletariatu - mówi. No i robotnicy zarabiali zwykle więcej niż np. lekarze czy profesorowie.

Łukasz Kamiński, historyk z Uniwersytetu Wrocławskiego i IPN, mówi: - Propaganda rozbudziła w robotnikach poczucie wielkiej roli, ale grupa ta czuła się upośledzona, a nie uprzywilejowana.

Władze lansowały gospodarkę ekstensywną, forsując wzrost produkcji przemysłowej. Wiele inwestycji miało charakter polityczny, np. budowa "pierwszego socjalistycznego miasta" z kombinatem im. Lenina obok konserwatywnego Krakowa.

- Złośliwość losu polega na tym, że Nowa Huta, która miała być miastem bez kościoła, bastionem władzy, w stanie wojennym okazała się jedną z fortec "Solidarności" - mówi historyk Jerzy Eisler. Zwraca jednak uwagę, że ci, którzy wtedy protestowali, byli już młodszymi i lepiej wykształconymi potomkami budowniczych Huty: - W latach 60. Gomułka mówił do robotników: "Co się buntujecie, ja przed wojną miałem dwie koszule, a wy macie dziś po cztery". Wielu starszych kiwało ze zrozumieniem głowami. Dla młodych punktem odniesienia był Zachód, Beatlesi, Radio Luksemburg.

Nowe pokolenia

Na początku władze motywowały robotników do wytężonej pracy głównie ideologicznie, choć motywacja wsparta była terrorem. Ale w połowie lat 50. coś pękło: ludzie, od kilku lat ciężko pracujący "dla kraju", zaczynają narzekać: na biedę, na życie w jednej izbie w kilkanaście osób, brak opieki medycznej. Wreszcie - na kłamstwa.

Miarka się przebrała: czerwiec 1956, robotnicy fabryki im. Stalina (wcześniej Cegielskiego) w Poznaniu wychodzą na ulice. Na transparentach niosą hasło: "Chleba i wolności!". Krzyczą "Precz z Ruskimi!". Protest przeradza się w antykomunistyczne powstanie i zostaje krwawo stłumiony. Władza reaguje histerią, jednak nie może ukryć prawdy: przeciw systemowi protestowali ci, na których poparcie liczyła najbardziej.

W Poznaniu demonstrowali robotnicy głównie z pokolenia przedwojennego. Nim doszło do kolejnego dużego protestu - bo tymczasem też zdarzały się "przerwy w pracy" motywowane ekonomicznie - musiała dojrzeć kolejna generacja. Dojrzewała 14 lat: w tym czasie wyrosły roczniki niezłamane dramatem Poznania i Węgrów z 1956 r.

Łukasz Kamiński podkreśla też, że po 1956 r. robotnicy odczuli materialną poprawę: - Istnieje tzw. zasada ekonomii oporu: masowe bunty społeczne wybuchają, gdy ludzie widzą nadzieję na zmiany lub gdy mają poczucie, że są przyparci do muru.

Pod koniec dekady narasta niepokój. Zmienia się też Gomułka: z "bohatera Października '56" przerodził się w aroganckiego, stetryczałego dogmatyka, który pośle wojsko do tłumienia Praskiej Wiosny, a wcześniej, w marcu 1968 r., wystąpi przeciw środowiskom inteligenckim i polskim Żydom.

Gdy w grudniu 1970 r. władze ogłaszają podwyżki cen, robotnicy z Wybrzeża strajkują. Gomułka, sam przedwojenny robotnik, który jesienią 1956 r. domagał się refleksji nad poznańskim dramatem sprzed kilku miesięcy, teraz podejmuje najgorszą decyzję w karierze i 17 grudnia padają strzały.

- Gomułkę wprowadzono w błąd - mówi historyk Jerzy Eisler. - Gdy 15 grudnia kazał użyć broni wobec robotników, mówił o dwóch zabitych milicjantach. Tymczasem do tego dnia nikt jeszcze nie zginął. A dwóch milicjantów zginęło w sumie w czasie całego tygodnia protestów. Do dziś nie wiemy, kto puścił tę plotkę.

Insurekcja

Przywódca ZSRR Leonid Breżniew miał powiedzieć wtedy Gomułce, że tysiące ludzi na ulicach Wybrzeża to chyba nie sami kontrrewolucjoniści, więc z kim on, Gomułka, chce budować socjalizm, skoro strzela do robotników. - Pierwszy sekretarz miał na to gotową odpowiedź: nie strzelamy do robotników, ale do chuliganów, którzy niszczą i podpalają - mówi prof. Eisler.

Po Grudniu nic nie mogło już być jak dawniej. Lata 70. to czas rodzącej się powoli opozycji.

Frasyniuk: - System klasowy był nastawianiem jednych przeciw drugim. Na przykład, kiedy upominaliśmy się o wyższe wynagrodzenie, odpowiadano nam zupełnie serio: "Towarzysze robotnicy, musimy utrzymać pasożytniczą grupę społeczeństwa, która nie ma odcisków na rękach, a jedynym jej zajęciem jest czytanie książek". Dlatego liderzy opozycji postanowili zjednoczyć środowisko robotnicze z inteligenckim.

Reakcją na brutalność władz wobec kolejnych protestów (Ursus i Radom w 1976 r.) jest zorganizowana już akcja pomocy dla represjonowanych. Założony wtedy Komitet Obrony Robotników skupia kilka pokoleń - od takich ludzi jak ks. Jan Zieja (weteran wojny 1920 r.) po młodzież.

Do akcji wkraczali ludzie urodzeni w latach 50., jak Frasyniuk: - Moje pokolenie bez strachu, ale i bez wyobraźni wiedziało, że trzeba iść do przodu. Dlatego w sierpniu 1980 r. było tylu młodych przywódców. Być może był to przejaw mądrości starszego pokolenia, które wypychało takich jak ja, licząc, że tylko bez bagażu doświadczeń można odważnie walczyć o przyszłość.

Kulminacją był rok 1980. I choć na ówczesnych transparentach próżno szukać haseł antysowieckich czy antysystemowych, to widać było, o co toczyła się walka. Prof. Eisler: - Czy brama Stoczni Gdańskiej, gdzie jest portret Matki Boskiej, Papieża, hasło "Proletariusze wszystkich zakładów łączcie się", biało-czerwone kwiaty, flagi itd., to brama typowego strajkującego zakładu, którego robotnicy chcą tylko pieniędzy?

Wielka siła

Jakie wnioski wyciągali robotnicy z kolejnych protestów? Eisler: - Po 1970 r. nauczyli się, że nie można wychodzić na ulicę, bo traci się panowanie nad tłumem. Dlatego w 1980 r. nie było barykad i ulicznych demonstracji, lecz strajk okupacyjny. Zrozumieli też, że rozmowy z przedstawicielami władz należy prowadzić na własnym terytorium, i że powinny być one nagłośnione, by nikt nie powiedział, że strajkujący dogadali się z władzą. Zrozumieli wreszcie, że nie można dać sobie narzucić języka władzy i np. strzelania nazywać "wypaczeniem słusznej idei". Ale nade wszystko pojęli, że są wielką siłą.

W uświadomieniu sobie tego ostatniego dużą rolę odegrała też wizyta w Polsce Jana Pawła II w 1979 r.

Frasyniuk wspomina: - Byliśmy na Dolnym Śląsku jedynym regionem, który nie podjął negocjacji z władzami, bo im nie ufał. Świadomie podjęliśmy decyzję, że naszym jedynym przedstawicielem jest reprezentacja Gdańska, a ich postulaty są naszymi. Zakończenie strajku było uzależnione nie od komunikatu "Dziennika Telewizyjnego", ale od powrotu naszych przedstawicieli z Gdańska.

Podpisanie porozumień ze strajkującymi było bez precedensu w bloku sowieckim. Mimo dalszych represji, mimo stanu wojennego, po 1980 r. Polacy przekroczyli kolejny próg strachu.

Tłumaczenie z bicia

Prof. Eisler sądzi, że partia mająca w nazwie przymiotnik "robotnicza", miała też problem z pacyfikowaniem robotników: - To widać w czasie demonstracji "solidarnościowych" w dniu święta pracy w 1982 r.: milicja nie wie, czy ma je atakować? Dwa dni później, gdy odbywają się protesty w rocznicę Konstytucji 3 Maja, nie ma już takich dylematów.

Dlatego, choć niechętnie, po protestach władza składała jakieś obietnice, najczęściej ekonomiczne, o zasięgu regionalnym: w mieście, gdzie był protest, czasowo poprawiano zaopatrzenie. Eisler: - Łatwiej zgadzali się też na postulaty niesprawdzalne, np. "zwiększyć budownictwo mieszkaniowe", "poprawić jakość służby zdrowia".

Każdy kolejny strajk był też dla władz ciężką lekcją. Zdaniem Eislera widać to w protokołach posiedzeń egzekutywy Komitetu Warszawskiego PZPR. - Za każdym razem, jak zaczynało się robić w Polsce gorąco, działacze zaczynali do siebie mówić innym językiem, bardziej normalnym - mówi, zauważając, że komuniści z czasem zaczęli się uczyć rozmowy: - W końcu historia PRL kończy się przy Okrągłym Stole, a jej przedostatni akt w Stoczniach w Gdańsku, Szczecinie i w kopalniach w Jastrzębiu - podpisywaniem porozumień.

W jakim zatem stopniu protesty robotnicze przyczyniły się do upadku komunizmu?

Jerzy Eisler: - Protesty przełamywały barierę strachu, nawet jeśli przejawiało się to w odmowie pójścia na pochód pierwszomajowy. Z drugiej strony, protesty zmniejszały poczucie bezkarności po stronie władzy. Nagle trzeba było zacząć tłumaczyć się z bicia.

Władysław Frasyniuk nie ma wątpliwości: - To robotnicy obalili żelazną kurtynę. Ich determinacja była decydująca.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]