Czas niespełniony

Przed kilkoma tygodniami młody człowiek na warszawskiej ulicy zaatakował Michaela Schudricha, naczelnego rabina Polski. Być może nie rozpoznał w nim osoby publicznej. Być może powodem napaści była po prostu kipa na głowie, dla młodego człowieka znak obcości. Czy rzeczywiście polscy Żydzi są tak obcy?.

14.06.2006

Czyta się kilka minut

Modlitwa kończąca szabas w krakowskiej synagodze Tempel w ramach Festiwalu Kultury Żydowskiej 2003 /fot. B. Krężel/przekrój/visavis.pl /
Modlitwa kończąca szabas w krakowskiej synagodze Tempel w ramach Festiwalu Kultury Żydowskiej 2003 /fot. B. Krężel/przekrój/visavis.pl /

Nie zdarzyło się to ani w Krakowie, ani w Warszawie, gdzie nawet po 1968 r. - acz w odmienny sposób - tliły się jakieś resztki żydowskiego życia, ale w Nowym Sączu. Tu, jak się wydawało, po dawnej społeczności pozostał jedynie cmentarz (znany niemal wyłącznie pasjonatom) i synagoga (zamieniona w muzeum). Na początku lat 90. ocalały z Holokaustu i mieszkający na stałe za granicą Żyd postanowił zbudować w rodzinnym mieście niewielki dom modlitwy - ukryty na podwórku kamienicy. W Nowym Sączu wydawało się to pozbawione jakiegokolwiek sensu.

Zapytany o to, co stanie się z domem modlitwy za kilka lat, stary Żyd odpowiedział: "To prawda, teraz zaglądają tu niemal wyłącznie chasydzi, przejeżdżający tędy w pielgrzymce do Bobowej. Ale przecież po II wojnie światowej nikt nie wierzył, że Żydzi znów mogą zamieszkać w Niemczech. Dlaczego w Polsce, która nie ma takiej historii jak Niemcy, miałoby być inaczej? Mam absolutną pewność, że nie jestem ostatnim, ale pierwszym Żydem w moim mieście".

Tak było przed kilkunastu laty. W roku 2004 nakładem wydawnictwa "Pogranicze" ukazała się książka Ruth Ellen Gruber pt. "Odrodzenie kultury żydowskiej w Europie" - bardzo ważna i wymagająca nieodbytej dotąd dyskusji. Autorka stworzyła pojęcie "Żydów wirtualnych" - ludzi, którzy nie wyrośli w tej tradycji, nie przynależą do niej według zasad Halachy (żydowskiego Prawa), ale którzy są dziś być może najbardziej nowatorskimi kontynuatorami kultury żydowskiej w takich krajach jak Niemcy, Włochy, Węgry czy Polska (przykładem niech będzie popularność nieżydowskich zespołów klezmerskich, by wymienić tylko "Kroke" - tą nazwą Żydzi określali przed wojną Kraków).

Czy opisywany przez Ruth Gruber stan rzeczy jest dla współczesnej żydowskiej społeczności dobry, czy nie? W posłowiu książki czytamy: "Europejczycy zaczynają mieć pojęcie o przeszłości i dniu dzisiejszym Żydów, zaczynają rozumieć, że Żydzi i ich kultura mają istotny, niezbywalny udział w europejskiej historii. Nowy klimat okazał się dobroczynny dla samych Żydów, zwłaszcza dla odradzających się społeczności w krajach postkomunistycznych. Istnieje jednak niebezpieczeństwo, dostrzegane przez Żydów, że miejsce kultury żydowskiej zajmą produkty kulturalne, »żydowskość« zostanie im odebrana albo zachowa się w dawkach homeopatycznych, o ile szybko się nie zaktywizują i nie dowiodą, że zarówno oni sami, jak ich kultura są czymś więcej niż zakurzony lub nawet uświęcony obiekt muzealny. Bez ich twórczego udziału żydowski świat wirtualny zamienić się może w jałową pustynię lub nawiedzaną przez duchy żydowską krainę niebytu. Konieczność aktywnego uczestnictwa Żydów w świecie wirtualnym jest wyzwaniem dla części ich środowisk i organizacji".

Wielość definicji

Kto miał rację: stary Żyd z Nowego Sącza czy amerykańska dziennikarka? Czy w miarę rosnącego zainteresowania żydowską historią współczesność tej społeczności rozkwita, czy też jałowieje? Jak środowiska żydowskie odpowiadają na owo "wirtualne" wyzwanie, którego skalę określają w Polsce np. trwające właśnie Bałtyckie Spotkania z Judaizmem albo Spotkania z Kulturą Żydowską, które 18 czerwca odbędą się w Chmielniku, niewielkim miasteczku między Krakowem a Kielcami? I gdzie przebiega dziś granica między odbudowywaniem pamięci a żydowską codziennością (Jedno jest pewne: reklamowy świecznik chanukowy u wejścia do pseudożydowskiej restauracji na Kazimierzu albo wycięte z kartonu postaci w tałesach nie przynależą do żadnej z tych sfer).

Aby odpowiedzieć na te pytania, trzeba zastanowić się, jak dużej społeczności one dotyczą. A liczby bywają różne. W ostatnim spisie ludności żydowską autoidentyfikację zadeklarowało ok. tysiąca osób - trzeba jednak wskazać na nietaktowność, a przynajmniej nieadekwatność pytania o narodowość: bo czy tożsamość żydowska jednoznacznie wyklucza polską albo jakąkolwiek inną, co wyraźnie sugerowała ankieta? W Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich RP - działającym od 1993 r. jako kontynuacja Związku Religijnego Wyznania Mojżeszowego, obejmującym osiem gmin oraz ich filie - zarejestrowanych jest ponad 2 tys. osób, a więc dwa razy więcej, niż wynikałoby z danych uzyskanych w spisie ludności. Najwięcej, bo 400 członków liczy oczywiście gmina warszawska, nieco mniej - łódzka, zupełnie inaczej jest już jednak w innych miastach: w Gdańsku np. wspólnotę tworzy 75 osób (lub 110, jeśli doliczyć niepełnoletnich członków ich rodzin). Tu dodać trzeba, że aby zostać członkiem gminy żydowskiej, trzeba legitymować się polskim obywatelstwem (nie wystarczy karta stałego pobytu) i być zameldowanym w miejscu, w którym gmina jest zarejestrowana.

Ale co ze środowiskami inteligencji, dla której przedstawicieli pochodzenie żydowskie ma coraz większą wagę i nie zawsze czują się oni związani z gminą czy w ogóle z religią? Co z przebywającymi w Polsce Żydami amerykańskimi i Izraelczykami? Co z ludźmi, zwłaszcza młodymi, których można by nazwać "poszukującymi"? Co z tymi, którzy - z różnych względów, najczęściej nosząc w sobie poholokaustową traumę - nie chcą publicznie przyznawać się do żydowskiej tożsamości? Liczba polskich Żydów zależy zatem od definicji żydowskości. Nie przekracza jednak kilku tysięcy - w skali całego kraju.

Religijnie i świecko

Głównymi ośrodkami kształtowania się żydowskiej codzienności - przede wszystkim w zakresie życia religijnego - powinny być gminy. Te bywają jednak różne. Borykają się przede wszystkim z problemem zaawansowanego wieku większości swoich członków, którym trzeba zapewnić pomoc socjalną - często na podstawowym poziomie. We Wrocławiu gmina stworzyła dla nich dom pobytu dziennego, zorganizowała dyżur pracownika socjalnego, a także - w dużej mierze dzięki niemieckim wolontariuszom - transport na modlitwy. Działa koszerna stołówka. Podobnie jest w Łodzi, gdzie codziennie wydaje się aż 90 bezpłatnych obiadów. W Krakowie o skali problemu świadczy fakt, że w synagodze coraz trudniej zebrać miejscowy minjan - dziesięciu mężczyzn, których obecność jest konieczna, by rozpocząć jakiekolwiek publiczne nabożeństwo; wielu Żydów nie jest już po prostu w stanie dotrzeć na ulicę Szeroką.

Wokół gmin odradzają się pomału stowarzyszenia samopomocowe (umiejętność samoorganizacji była przed wojną podstawowym wyróżnikiem tej społeczności). W Warszawie działa np. Bractwo Dobroczynne Gemilut Hesed, starające się służyć doraźną pomocą tym członkom gminy, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji materialnej. Istnieje też bractwo pogrzebowe, Chewra Kadisza, którego członkowie (podzieleni na dwie sekcje: męską i żeńską) pełnią służbę szczególnie trudną: zgodnie z rytuałem przygotowują ciała zmarłych do pogrzebu.

To jednak tylko część działalności. Ważna jest także edukacja. W Warszawie (ale nie tylko tam) odbywają się szabaty dla początkujących, mające wprowadzić w sens żydowskich modlitw. Dzieci uczestniczą w przygotowanym dla nich programie religijnym - współczesnym chederze, gdzie mogą korzystać z wydanego przez gminę, pięknie ilustrowanego modlitewnika. Starsi mogą przyłączyć się do grupy studiującej codziennie jedną stronę Talmudu.

Gmina - nawiązując do tradycji kahału - ma jednak podwójny charakter; nie tylko wyznaniowy, ale także świecki, otwierający się na zewnątrz. Warszawska współorganizowała np. Festiwal Filmowy "Żydowskie Motywy". W Krakowie Festiwal Kultury Żydowskiej - co zawsze podkreśla jego twórca, Janusz Makuch - nie istniałby, gdyby nie poparcie tutejszej Gminy Żydowskiej, gospodarza miejsca. Nie chodzi jednak wyłącznie o organizowanie spektakularnych imprez, ale także np. o sport: przykładem niech będą lekcje Krav Magen (Izraelskiej Szkoły Walki Obronnej) albo wspólne mundialowe spotkania przed telewizorem (wszystko to w Warszawie).

Przestrzenie spotkania

Na całą tę działalność nakłada się zazwyczaj kwestia opieki nad synagogami i cmentarzami - a tylko tych ostatnich jest w całej Polsce ponad 1200. Dlatego tak istotna dla każdej gminy jest kwestia odzyskiwania mienia - co wiąże się nierzadko z mnóstwem trudności, ale i kontrowersji (także wewnątrz środowiska żydowskiego). Restytucja może jednak sprawić, że zmniejszy się uzależnienie działalności gmin i stowarzyszeń żydowskich od pomocy finansowej z zewnątrz. Obecnie gros środków ciągle jeszcze pochodzi z Jointu (American Jewish Joint Distribution Committe).

Tam, gdzie nie ma już dzisiaj gmin żydowskich (a chodzi o obszar obejmujący aż 27 dawnych województw), restytucją oraz zarządzaniem i opieką nad odzyskiwanym mieniem od marca 2002 r. zajmuje się Fundacja Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego - założona na mocy porozumienia zawartego między Związkiem Gmin Wyznaniowych Żydowskich RP i Światową Organizacją Żydowską ds. Restytucji. Jednak celem Fundacji nie jest wyłącznie przygotowywanie i obrona wniosków restytucyjnych zgłaszanych polskiemu rządowi. Swoją działalność definiuje ona w sposób bardziej otwarty: "Nasze działanie zmierza do powiązania zachowanego dziedzictwa kultury materialnej z nowymi potrzebami lokalnych społeczności. W ten sposób mamy nadzieję zainteresować ludzi historią Żydów i stworzyć pozytywny klimat dla naszego istnienia i funkcjonowania zabytków, które w momencie odzyskiwania są przeważnie zaniedbane, opuszczone i w fatalnym stanie technicznym".

Przyszłość pokaże, czy restytucja mienia żydowskiego okaże się przestrzenią spotkania różnych kultur, a nie lęku i utrwalających się stereotypów. Fundacja znajduje już jednak partnerów w instytucjach nieżydowskich, ale interesujących się żydowskim dziedzictwem - takich jak lubelski Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN", Stowarzyszenie Wspólnota Kulturowa "Borussia", krakowskie Muzeum Galicja czy Fundacja Karpacka.

Taką przestrzenią spotkania jest też żydowski miesięcznik "Midrasz", ukazujący się od 1997 r. Jego różnorodność i głębokie osadzenie w kulturze sprawiają, że tak naprawdę adresowany jest do inteligencji - tej, która chce np. zrozumieć, skąd się wziął syjonizm, albo poznać szczegóły żydowskiego Prawa. "Midrasz" jest też (obok Fundacji Laudera) współorganizatorem Targów Książki Żydowskiej, które odbywają się w warszawskiej synagodze.

Wbrew pozorom - od kilku lat wydaje się przecież mnóstwo książek o tematyce żydowskiej - bardzo brakuje poważnych bibliotek judaistycznych. Z tego, co było przed wojną, nie pozostało niemal nic - a przypomnieć warto, że jedna tylko, krakowska biblioteka "Ezry" liczyła 6 tys. tomów, w tym wiele zapomnianych dziś arcydzieł literatury rabinicznej. Dla porównania warto zajrzeć do Instytutu Hebraistycznego Uniwersytetu Warszawskiego, zredukowanego do kilku piwnicznych pomieszczeń.

O sprowadzaniu książek ze świata nie może być mowy, skoro brakuje pieniędzy nawet na opłacenie lektorów hebrajskiego. Jakoś radzi sobie z tym gmina warszawska, która zgromadziła większość ważnych komentarzy do Tory.

Dwie drogi

Mimo wszystkich działań wspólnotowych są osoby, które odczytują swoją żydowską tożsamość jako doświadczenie samotności. Dotyczy to przede wszystkim tych, którzy wybrali restrykcyjną drogę judaizmu ortodoksyjnego. Wielkim problemem jest dla nich np. zachowanie reguł obowiązujących w życiu codziennym. W Polsce nie ma przecież ani jednej restauracji, w której respektowane byłyby wszystkie zasady koszerności. Jedyny sklep z taką żywnością jest bardzo drogi i mieści się w Warszawie. Rabin Schudrich stworzył co prawda listę koszernych produktów, które można zakupić w zwykłym supermarkecie (znalazły się na niej m.in. soki Hortexu, toruńskie pierniczki, czekoladki Lindt i przyprawy Kamis), ale czy można mówić o jakiejkolwiek przyjemności kupowania, jeśli wszystkie zmieściłyby się na jednej półce? Niemal niemożliwe jest zdobycie koszernego mięsa, dlatego ludzie ci decydują się często na wegetarianizm.

Żydów respektujących wszystkie te reguły jest bardzo niewielu. Szabas świętowany w gronie przyjaciół - czasem na drugim krańcu Polski - bywa dla nich naprawdę rzadkim świętem. Bywa, że myślą o aliji, czyli o wyjeździe do Izraela. Nie dlatego, że czują się zagrożeni. Po prostu: jest im trudno.

Tu pojawia się zresztą pole dla wewnątrzżydowskiej debaty. Niektórzy uważają, że jedyną szansą rzeczywistego odrodzenia wspólnoty żydowskiej w Polsce jest powrót do ortodoksji. Nawet po to, żeby potem od niej odejść - tyle że już w pełni świadomie - do nurtów bardziej modernistycznych. Inni twierdzą, że o wiele skuteczniejsza jest pewna elastyczność. Przywołują żydowską historię, w której wielokrotnie trzeba było rezygnować z pewnych wymogów tradycji, aby w ogóle ją zachować. Powołują się na to, co zdarzyło się po zburzeniu drugiej świątyni, kiedy trzeba było do minimum zredukować rozbudowany wcześniej rytuał; na czasy inkwizycji i wygnań. Mówią: dziś już nikt nie pyta, czy członkowie minjanu są obrzezani. Jeśli będziemy chcieli zachowywać wszystkie dawne reguły, nie przetrwamy.

To ważna debata. Pojawiają się jednak także konflikty - związane np. z grupą Lubawiczan, którzy niedawno pojawili się w Warszawie. To ugrupowanie chasydzkie - prowadzące w całym świecie szeroką akcję misjonarską - budzi w środowisku żydowskim wiele kontrowersji. Wielu stawia sobie pytanie, czy grupa, która uznała kiedyś swojego przywódcę duchowego za mesjasza, pozostaje jeszcze w obrębie judaizmu.

Polscy rabini

W tym kontekście kluczowy staje się problem rabinów. Michael Schudrich, naczelny rabin Polski, jest osobowością powszechnie szanowaną i akceptowaną - i nie przeszkadza temu fakt, że język polski nadal sprawia mu trochę kłopotów. Ugruntowaną pozycję ma rabin gminy warszawskiej - Zelig Awrasin. Ale rabinów nadal brakuje, a świadomość tego braku podkreśla jeszcze fakt, że przed Holokaustem Polska "eksportowała" rabinów. Teraz ci, którzy przyjeżdżają z USA albo Izraela, aby pracować w Polsce (jak Sacha Pecaric, zaangażowany przez Fundację Laudera, albo Abraham Flaks, zatrudniony przez gminę krakowską) - najczęściej szybko wyjeżdżają. Powodem bywają nieporozumienia z miejscową społecznością żydowską, rosnące poczucie obcości, wynikające z tego, jak bardzo tutejszy świat żydowski, ciągle jeszcze zdruzgotany Zagładą, różni się od krajów, w których pracowali wcześniej. Albo fakt, że instytucja finansująca etat rabina po prostu rezygnuje z utrzymywania tego stanowiska w Polsce. Być może jakąś alternatywę dla tymczasowości stworzy niedługo fakt, że pierwsi polscy Żydzi wyjeżdżają już na studia teologiczne za granicę. Jeden został już nawet rabinem i - jeśli wszystko dobrze się ułoży - za rok wróci do Polski.

Tymczasem właśnie od tego, czy pojawią się nowe (można by rzec: lokalne) autorytety, w dużej mierze zależy przyszłość życia żydowskiego w Polsce. Ci, którzy - jak Konstanty Gebert - odkrywali swoją tożsamość w latach 70., pamiętają Żydowski Uniwersytet Latający, bliski rodzącej się wtedy opozycji demokratycznej. Ci, którzy w rzeczywistość żydowską wchodzili w okresie przełomu 1989 r., wspominają tzw. "obozy lauderowskie", które dawały im nie tylko poczucie wspólnoty, ale także realną wiedzę i praktyczne umiejętności (konieczne choćby tylko po to, by godnie świętować szabas).

Teraz chodzi m.in. o zagospodarowanie entuzjazmu najmłodszego pokolenia identyfikującego się z żydostwem (co nie zawsze wiąże się z etnicznością), samodzielnie organizującego się w Polskiej Unii Studentów Żydowskich czy - na inną skalę - w krakowskim "Czulencie". To oni jeżdżą po kraju, dokumentując w dawnych sztetlach ślady żydowskiej historii. To oni zorganizowali nabierający rozmachu Żydowski Salon Literacki. Starsi członkowie żydowskiej społeczności stoją przed pytaniem, jak sprawić, aby to zaangażowanie młodzieży nie pozostało wyłącznie formą młodzieńczego buntu, ale przekształcało się stopniowo w żydowską codzienność. Jak się zdaje, to pytanie nadal pozostaje otwarte.

Marzenie starego Żyda z Nowego Sącza jeszcze się nie spełniło. I trudno wierzyć, że spełni się do końca. Nigdy nie będzie tu - jak przed wojną - ponad trzech milionów Żydów. Ale istnieje nadzieja, że polscy Żydzi - raczej ze względu na swoją determinację niż liczebność - wniosą jeszcze coś dobrego w naszą rzeczywistość.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2006